Uwielbiam
historię rozgrywające się w egzotycznych miejscach. Do takich z całą pewnością
należy Japonia. Kojarzona z krajem kwitnącej wiśni, a dla pokolenia
dzisiejszych trzydziestolatków, również ojczyzną mangi, w której to
zaczytywałem się w wieku nastu lat. Dla wielu osób – do których zaliczam się i
ja- zarówno jej historia, jak i kultura jest albo w ogóle nieznana, lub znana
jedynie fragmentarycznie. Z tego powodu bardzo chętnie sięgam właśnie po tę, powiedzmy,
„orientalną literaturę”, z jednej strony oczekując solidnej książki na wysokim
poziomie, z drugiej zaś lepszego poznania tego miejsca i poszerzenia wiedzy o
nim. Tym bardziej, że Japonia zalicza się do tych magicznych dla mnie miejsc,
które szalenie potrafią oddziaływać na wyobraźnię, choćby poprzez swój krajobraz,
zwyczaje czy kobiety ubrane w kimono. Taką okazję odbycia kolejnej literackiej
podróży miałem i tym razem, szczególnie, że już nie było w niej kojarzonych z
Japonią, gejsz lecz zwykli ludzie i Japonia tuż po zakończeniu II wojny
światowej.
Taką
niezwykłą wędrówkę po swoim kraju, zafundowała Kazuki Sakuraba, której imię
oznacza „drzewo” a więc, coś co potrafi przetrwać dziesiątki lat i nawet
szalejące nad nim burzę nie złamią i nie spalą go. Podobnie do bohaterów jej
najnowszej powieści „Czerwone dziewczyny. Legenda rodu Akakuchiba” pokazującej
tytułową rodzinę, mającą być – w zamyśle autorki- odpowiednikiem do
amerykańskich Kennedych.
Manyo
to dziewczyna wychowana przez tak zwanych „ludzi gór” będących odpowiednikiem
naszych Cyganów. Pewnego jednak dnia, została przez nich porzucona, musząc tym
samym liczyć już jedynie na własne siły. Kilkuletnim dzieckiem zaopiekowała się
miejscowa rodzina. Jednak różniąc się ciemną karnacją skóry od reszty dzieci,
stała się przedmiotem drwin. Prowodyrką w dokuczaniu Manyo jest córka
miejscowych bogaczy, Midori, zwana przez wszystkich „Złota rybką”. Jej rodzina
zaliczana jest do jednego z dwóch najpotężniejszych rodów w Benimidori,
mieszkająca w domu nazywanym „czarnym na dole” w przeciwieństwie do
Akakuchibów, mających dom odpowiedni do ich nazwiska – aka czyli czerwony- dom
czerwony u góry. To właśnie u tych dwóch klanów pracowała miejscowa ludność.
Jednak wydawałoby się zupełnie przypadkowe spotkanie Manyo z Tatsu Akakuchibą
na zawsze zmieni życie dziewczynki. Z rozmowy z kobietą dowiaduje się, że w przyszłości ma poślubić jej syna Yojiego.
Nie wiele jednak osób zna jej sekret. Posiada bowiem, niezwykły dar
jasnowidzenia. Dzięki, któremu widzi latającego, jednookiego mężczyznę. Nie wie
jednak kim on jest, wie tylko, że na pewno spotka go w swoim życiu. Mija
kilkanaście lat, i zgodnie z zapowiedzą seniorki rodu poślubia Yojiego. Wówczas
w domu męża poznaje Tojohisę, mężczyznę
z jej wizji. Posiadany dar pozwoli niejednokrotnie ostrzec bliskich przed grożącym
im niebezpieczeństwem, jak również przysporzy jej olbrzymiego cierpienia. Po
wielu latach zostaje matką, Kemari. Córka zaliczy się do zbuntowanej młodzieży
i stajanie na czele miejscowego gangu motocyklowego „Żelazne Anioły”. A po
wielu latach zostanie ku zaskoczeniu bliskich uznaną autorką mangi. Wreszcie
dopiero, córka Kemari, Toko będzie najzwyklejszą kobietą, która żyje w
przekonaniu, że niczym specjalnym się nie wyróżnia, a znając historię swej
rodziny uważa, iż jest ich niegodna. Jednak to właśnie najmłodszej z rodu
Akakuchibów przypadnie rola rozwiązania zagadki tajemniczego morderstwa w jej
rodzinie, o którym to na łożu śmierci wspomniała wnuczce Manyo. Właśnie te trzy kobiety, odznaczą silne
piętno na dziejach rodu Akakuchibów. To historia kobiet pragnących miłości,
kobiet samotnych, często rozczarowanych życiem jakie przyszło im wieść, i
odznaczone piętnem przeszłości, która jest u nich zawsze żywa.
„Czerwone
dziewczyny. Legenda rodu Akakuchibów” to moje pierwsze spotkanie z japońską
pisarką, Kazuki Sakurabą, której to, jak podaje wydawca, powieści kilkukrotnie
ekranizowano, zarówno w postaci filmu fabularnego, jak również anime. Dla
niewtajemniczonych, anime to ekranizacja najczęściej właśnie mangi, którą to
jak zdradziłem w zarysie fabuły zajmowała się jedna z bohaterek powieści. Poza
tym jest ona laureatką wielu prestiżowych nagród, takich jak na przykład Naoki
Prize, czy Mystery Writers of Japan Award przyznaną właśnie dla „Czerwonych
dziewczyn”. Moim zdaniem całkowicie słusznie, bowiem książka ta, co zresztą
uświadomiłem sobie całkowicie przypadkowo, jest utrzymywana dzięki niezwykłej
wręcz plastyczności języka w tonie mangi, gdzie zupełnie bez trudu mogłem
wyobrazić sobie poszczególne sceny, dokładnie tak, jak gdybym właśnie miał
przed sobą je narysowane w komiksie. A poza tym nastrój powieści, melodyjność
języka sprawia, że również bardzo dobrze oddaje charakter enki, czyli sentymentalnej piosenki
japońskiej. Sakuraba wspomina w książce o tych charakterystycznych dla jej kraju elementach
kulturowych, i właśnie cała opowieść jest utrzymywana w tym tonie. Zdałem sobie
z tego sprawę, po wysłuchaniu kilku enki, i gdyby podłożyć ich linię melodyczną
do tekstu powieści, to na pewno by świetnie ze sobą współgrały. I o ile w
przypadku „Krótkiej historii siedmiu zabójstw” Marlona Jamesa, mówiło się, że
jest w rytmie reagge, to „Czerwone dziewczyny” utrzymane sią w rytmie enki i
mangi. Stąd gorąco polecam czytanie tej książki właśnie przy słuchaniu tych
sentymentalnych ballad japońskich, które nomen omen bardzo ułatwiają lekturę i
wejście w język Sakuraby. Za co autorka ma u mnie duże uznanie.
Drugim
natomiast to dość szczegółowe pokazanie japońskiej kultury i historii, a sama
historia rodzinna staje się jedynie pretekstem do ich pokazania. Dzieje się tak
przede wszystkim, dzięki umiejscowieniu akcji powieści na przestrzeni
kilkudziesięciu lat, w których to Japonia musiała podnieść po porażce w II
wojnie światowej, przestawiając swą gospodarkę na przemysł z zachodzącą jego modernizacją. Dla
wielu ludzi miejscowe fabryki były, jakby wręcz drugim domem, i nic dziwnego,
że w chwili zastępowania siły ludzkiej nowoczesnym parkiem maszynowym, uważali,
że w ich życiu nastąpił koniec pewnej epoki. A w nowych warunkach było im
niezwykle trudno się odnaleźć.
Jednak
dzięki tej polityce ekonomicznej następowała zarówno zmiana oblicza Tokio z
państwa bankruta wojennego, wielkiego przegranego, na kraj nowoczesny i liczący
się dzięki sile przemysłu na arenie międzynarodowej. Co ciekawe, Sakuraba mimo,
że akcja „Czerwonych dziewczyn” zaczyna się w roku 1953, a więc kilka lat po
zrzuceniu przez USA bomby atomowej na Hiroszimę i Nagasaki, nie wspomina jakie
to wydarzenie odcisnęło piętno w umysłach Japończyków.
Ponadto
podobnie do innych państw przeżywających w latach siedemdziesiątych XX wieku
bunt młodzieży, raz na skutek rewolucji seksualnej, dwa bazującego na niej
ruchu hippisowskiego, w którym to młodzi ludzie buntowali się przeciwko
skostniałym dla nich zasadom życia, którym według nich kierowali się ich
rodzice. W Japonii, jak pokazuje autorka, nie było jako takich „dzieci
kwiatów”, lecz znakomicie w tej dziedzinie zastępowały je gangi motocyklowe, do
których należały również kobiety. Wdawały się one między innymi w różnego
rodzaju bójki, przemierzały połacie kraju, sprzeciwiali się temu wszystkiemu co
było ważne dla ich rodzin: a więc małżeństwo przynoszące familii wymierne
korzyści, wykształcenie, ciężka praca itp.
Jednak wraz z biegiem czasu i obserwacją, jak ich ideały umierały,
gdzieś na przestrzeni lat i sama wolność decydowania o sobie, która była tak
ważna dla nich jeszcze nie tak całkiem dawno, gdzieś przemijała – stopniowo
wchodzili w okowy społecznie akceptowanego zachowania. Jednak nie wszyscy. Cześć
z nich bowiem jeszcze bardziej zbliżała się na drogę przestępczą poprzez handel
narkotykami na uczelniach wyższych czy uprawieniem prostytucji, między innymi
za pomocą sekstelefonu. Poznając ten okres historii Japonii, gdzieś
uzmysłowiłem sobie, jak mimo różnic kulturowych, mentalnych ludzie zamieszkujący
różne kraje świata, są sobie bliscy i bardzo do siebie podobni. A również
obecnie kraj ten między innymi za sprawą rozwijającej się sieci call center, do
złudzenia jest identyczny z wszystkim tym, co również znamionuje kraje
europejskie, a więc: pośpiech, wielogodzinna praca, różnego rodzaju tzw. „wygodne
sposoby” dostępu i inwestowania swoich środków finansowych, sprzyjających do
pracowania coraz więcej i coraz wydajniej.
Sakuraba
więc pokazuje olbrzymi „kawał historii”, dokładnie określa pewne epoki
charakterystyczne dla dziejów tego kraju, funkcjonujące w nomenklaturze japońskiej,
choćby Rok Ognistego Konia czyli 1966 rok. Dziewczyny urodzone wówczas należały
później właśnie do zbuntowanej młodzieży. Poza tym również koniec panowania
cesarza Hiroszito również kończy pewna epokę zachodzących w Japonii zmian. Tym
samym poza wciągającą w moim odczuciu fabułą, autorka również daje lekcje
historii tego kraju.
Jednocześnie
dokładnie opisuje ciekawostki kulturowe, takie jak: wspominane enki, manga, ale
również ceremonie ślubną, pogrzebową – na której to nadaje się zmarłemu imię
pośmiertne. Zwyczaj ten wywodzi się z buddyzmu i nadane miano określa czym
osoba, która odeszła z tego świata zajmowała się za życia, co ją wyróżniało.
Jednocześnie często może ono mieć charakter pejoratywny, a nawet cyniczny. Do
tego dochodzi wiara w zmarłych mogących kontaktować się ze światem żywych i
wiele innych jeszcze ciekawostek, jak choćby w momencie braku najstarszego
syna, po śmierci ojca to mąż córki stawał na czele rodzinnego przedsiębiorstwa.
Tym samym „Czerwone dziewczyny” stają
się również fenomenalnym wręcz sposobem pokazania zupełnie nieznanych elementów
kulturowych, po poznaniu których zmienił się mój sposób postrzegania tego
kraju, już nie tylko jako ojczyznę mangi, anime, gejsz czy origami ale kraj
niezwykle bogaty kulturowo, różnobarwny, intrygujący i niezwykle ciekawy.
Innym
ważnym w moim odczuciu plusem powieści, stanowią bohaterowie. Są oni zupełnie
różni od siebie, podobnie jak każdy człowiek jest inny. Trudno w ich przypadku
mówić o ludziach „złych”, czy typowych czarnych charakterach. To zwykłe osoby,
mające swoje dobre i złe cechy, kierują się miłością, własnymi pragnieniami
bogactwa czy pomnażania rodzinnej fortuny w przypadku mężczyzn, a kobiet bycia
ważną w świecie silnie zmaskulizowanym, Chociaż w trakcie lektury, ma się
wrażenie, że jest zupełnie odwrotnie i niby mąż ma być głową domu, jednak
kobieca szyja decyduje o wszystkim. Obserwuje się wiec rywalizacje między żoną
a kochanką Walkę o to która z nich będzie
ważniejsza w życiu pana domu, co znów przerzuca się na rywalizację
między ich dziećmi. Niby wszyscy żyją w zgodzie, lecz nie brakuje szczypty
podstępu i intrygi mającej pokazać kto stoi wyżej w hierarchii. Osobiście
bardzo polubiłem Toko Akakuchibę, której niezwykle mocno kibicowałem w
odkrywaniu własnej wartości. A gdzieś właśnie próba rozwiązania sprawy
morderstwa, jakiego niby miała dopuścić się jej zmarła babcia, stała się drogą
w odkrywaniu jej samej. To kobieta, należąca do jednych z tych, których spotyka
się codziennie na ulicach miast wszystkich państw świata. Pracuje w firmie,
która absolutnie nie daje jej satysfakcji, lecz frustrację. A sam opis jej
pracy w biurze obsługi klienta do złudzenia przypomina rzeczywistość panująca w
salach call center, z wszechobecną kontrolą, tzw. „poganianiem” mającym na celu
zwiększenie produktywności.
Ci
zwykli ludzie nadają powieści dużej wiarygodności i łatwo jest identyfikować
się z nimi, bez względu ile czytelnik ma lat. Osoby starsze może szybciej
utożsamią się z historią Manyo, która dorastała w przekonaniu dziecka
porzuconego, tęskniącego za swoimi, uległa żona i synowa, matka troszcząca się
o dzieci, kobieta – mam wrażenie – nieszczęśliwa w małżeństwie, jednak
niezdolna do pójścia za głosem serca. I dzieje tych wszystkich bohaterów oraz
marzenia i doświadczenia uniwersalne dla ludzi wszystkich czasów i krajów,
znakomicie oddaje ostatni akapit „Czerwonych dziewczyn”:
„Przyszłość Toko Akakuchiby zaczyna
się dziś. Podobnie jak twoja. I właśnie dlatego liczę, że w tej przyszłości
kraina, gdzie wszyscy się urodziliśmy, będzie tym samym osobliwym, tajemniczym
i pięknym światem co zawsze”.
I tak niech się stanie
nam wszystkim. Ja ze swej strony oczywiście polecam „Czerwone dziewczyny” Kazuki Sakuraby, uznając
je za najlepszą książkę 2017 roku, jaką do tej pory przeczytałem. To jedna z
tych lektur, która silnie zapada w pamięć i duszę na długo, a bohaterowie nie
dają o sobie zapomnieć. Książka mądra, poniekąd sentymentalna niczym japońska
enka, we wspaniały sposób odsłaniająca i odkrywająca najbardziej ukryte
zakamarki ludzkiej duszy.
Moja
ocena 10/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz