niedziela, 12 sierpnia 2018

PATRIA - FERNANDO ARAMBURU. NAJLEPSZA KSIĄŻKA TEGO ROKU, JAKĄ CZYTAŁEM.


Bardzo trudno zapomnieć o wydarzeniu, które w ułamku sekundy na zawsze zmieniło życie całej rodziny. Śmierć niewinnego człowieka – którego jedyną winą było nieugięcie się pod naporem brutalnej siły, sprawia, że odtąd kolejne dni jego bliskich kręcą się wokół niego i wokół owego feralnego dnia. W konsekwencji w sercu ofiar zakiełkuje ziarno nienawiści niosące: strach, zerwane przyjaźnie i związki, bezsilność wobec rosnącej  fali terroru oraz walkę o własną godność i prawo do samo decydowania o sobie. Przeżyta trauma jednak na zawsze odciska trwałe piętno, nie pozwalając ułożyć życia na nowo, zapomnieć  i uciec  od niej. Tkwi silnie w pamięci i wywołuje paniczny lęk, aby nawet osoba z którą chce się budować przyszłość, nigdy nie poznała bolesnej prawdy. Obawa ta  jest tym mocniejsza, gdy staje się w obliczu dążeń separatystycznych, dla których jedyną formą działań są dokonywane kolejne krwawe akta przemocy. Wówczas dawni przyjaciele stają się wrogami i nic już nie jest takie samo, jak wcześniej.
         Fernando Aramburu w Patrii przedstawia dwie rodziny, których losy poznajemy na tle przerażającej historii ostatnich kilkudziesięciu lat Kraju Basków. 


Do niewielkiego baskijskiego miasteczka powraca Bittori, wdowa po Txacie zabitym przez ETA.  Jej powrót nie podoba się mieszkańcom, którzy nie kryją swojego oburzenia decyzją kobiety próbującej na nowo odbudować swoje życie w miejscu, z którym wiąże się wiele bolesnych dla niej przeżyć.  W starym domu na nowo odżywają wspomnienia z okresu, kiedy przyjaźniła się z Miren i Joxianem – których syn zamordował jej męża, groźbami ETA i polityką zastraszania mężczyzny oraz przypomina sobie okres dojrzewania i pierwsze związki swoich dzieci.  Przyjazd wdowy wywołuje również wspominki – wypominki u dawnej przyjaciółki z ostatnich trzydziestu lat z jej życia. Obecnie przeżywa ciężki chwile związane z opieką nad córką paralityczką i rozłąką ze starszym synem przebywającym w więzieniu z dala od rodzinnego domu. Zakończenie działalności organizacji siejącej strach i przemoc, staje się okazją do przebaczenia win, pytanie tylko: czy ludzie żyjący od lat w nienawiści do siebie będą potrafili to zrobić.
 

Patria oznacza ojczyznę, ojczyznę w której mają prawo przebywać wszyscy bez względu na posiadany światopogląd i popieranie tej, czy innej opcji politycznej. Natomiast, gdy polityka wdziera się do prywatnej sfery życia ludzi – którzy nigdy wcześniej nie przywiązywali większej wagi do niej, wówczas już trudno jest dalej zachować obojętność. Zaczyna ona dyktować definicję patrioty. Prawdziwy zatem patriota to ten,  który:  nie boi się niczego i nikogo; najważniejsze jest dobro kraju, a potencjalne ofiary i cena, jaka trzeba za nie zapłacić nie grają większej roli; bierze aktywny udział w manifestacjach i czynnie wspiera walkę z wrogami narodu, zwanymi wyzyskiwaczami. Kiedy  potrzeba zdolny jest do zabicia ojca rodziny, podłożenia bomby, malowania na murach jego domu obraźliwych słów, czy niszczenia jego mienia i systematycznego niszczenia jego dotychczasowego życia. Nie zważa na to, że ten którego prześladuje i jest gotów pozbawić życia – jeszcze do niedawna był przyjacielem jego rodziców, z którym wspólnie spędzano czas, a człowiek którego teraz prześladuje z niezwykłą wręcz zaciekłością - kupował mu kiedyś lody lub inne przedmioty dziecięcego pożądania. Nawet w kościele jest miejsce tylko dla patriotów, a ci których odrzucono lepiej, aby nie pojawiali się w świątyni, żeby nie rozdrażniać innych mieszkańców. Dla własnego dobra powinni w ogóle wyjechać z miasta. Próżno szukają wsparcia u księdza abertzales (tak bowiem w języki baskijskim określano zwolenników niepodległego państwa Basków), który nie kryje swojej sympatii i wsparcia dla wojowników narodowych, siejących terror i śmierć. Kiedy więc w miejsce spokojnych czasów, wkracza bezwzględna przemoc działającą pod płaszczem wzniosłych i pięknych haseł, nikt już nie może czuć się bezpiecznie. Ci co kiedyś walczyli ze starym reżimem o demokratyczny kraj, dziś stają się wrogami, ludźmi których należy wyeliminować za wszelką cenę. Natomiast karierowicze zajmują zaszczytne pierwsze miejsca i stają się wzorem bohaterstwa zagrzewającego lud pracujący do obrony przeciw burżujom. Hasła walki klasowej niestety są znane i nam, nie odłącznie kojarząc się z ustrojem Polski po 1945 roku, jednak na terenie Kraju Basków w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat nabrały jeszcze bardziej przerażającego charakteru za sprawą działalności ETA. Ugrupowanie to dążyło do powstania niepodległego Państwa Basków, niezależnego od Hiszpanii, które będzie krajem socjalistycznym; co ciekawe głównym przeciwnikiem stali się członkowie Partii Ludowej i przedsiębiorcy. Nie zważano na ich pochodzenie, patriotyczne korzenie ich rodziny – na przykład na fakt, że brali oni udział w walce z reżimem gen. Franco. ETA stała się grupą terrorystyczną siejącą strach u ludzi, którzy nie chcieli się jej podporządkować, chociażby płacąc wyższe składki na uzbrojenie bojowników. Werbowała nastolatków,  młodych mężczyzn liczących nie więcej niż dwadzieścia kilka lat. Doprowadziła niejednokrotnie do skłócenia rodzin, rozpadu dawnych przyjaźni, a jedynie dając w zamian nienawiść i kontrolując nawet najintymniejsze sfery prywatności. Najlepszym przykładem jest wskazanie, jaką prasę, jakie media wolno słuchać, oglądać i czytać; a których abertzale winien unikać. Ci zaś, którzy znaleźli się po przeciwnej stronie barykady, musieli liczyć się z konsekwencjami. Utratą dobrego imienia, niechęcią i wrogością u współmieszkańców, a wreszcie śmiercią. Przez prawie trzydzieści lat swej działalności pozostawiła po sobie, rozbite rodziny zarówno u swoich zwolenników, jak i u ofiar.


Patria maluje obraz dwóch rodzin, które próbują w szalonych i niespokojnych czasach normalnie żyć. Jedna z nich, to ofiary terrorystów dźwigające ciężar śmierci ojca i męża. Rozpamiętujący mimo upływy lat dzień, w którym został zamordowany i nawet wraz z upływem czasu jego duch jest obecny w ich życiu, myślach i rozmowach, wpływając niejednokrotnie na ich osobiste wybory i obecne związki zawierane przez dzieci zmarłego. Druga natomiast to rodzina jego mordercy, która również nie może zapomnieć o tamtym zdarzeniu, a ofiara jest obecna w ich mieszkaniu i pamięci, nawet wbrew ich woli. Obok tego nieszczęścia toczy się pozornie normalne życie. Nastolatkowie mają swoje pasje: jedni organizowanie pochodów, podczas gdy inni bardziej cenią sobie obcowanie ze sztuką. Szczególnie widoczne jest to w przypadku braci Gorki i Joxe Mariego, każdy z nich poszedł odmienną ścieżką. O ile pierwszy wybiera walkę zbrojną, rezygnując z osobistego szczęścia; drugi woli patriotyzm wyrażony w piórze, słowie i promowaniu kultury baskijskiej, a przede wszystkim chce ułożyć sobie życie u boku ukochanego mężczyzny. To co rzuca się na pierwszy rzut oka, to każda z tych postaci pragnie być  szczęśliwa oraz dąży do zapewnienia szczęścia  bliskim. Rodzice próbują ochraniać dzieci przed wszechogarniającym złem i bratobójczymi mordami; dzieci natomiast pragną, aby ich rodzice w końcu zapomnieli o żywionej nienawiści.  Nie wszyscy młodzi zgadzają się, aby ich rzeczywistością rządził strach i przemoc, będąc jednocześnie lojalnymi wobec własnej rodziny. Ludzie ci przeżywają pierwsze miłości i rozczarowania, kończą studia i snują  plany na przyszłość. Niestety polityka przez cały okres działalności ETA wkrada się do ich domów, powodując kłótnie małżonków, w których mimo woli uczęszczają dzieci – świadkowie wydarzeń, których żadne dziecko nigdy nie powinno widzieć. Wszelka próba ochrony swych pociech przed makabrycznymi obrazami, często spełzła na niepowodzeniu. To właśnie rosnąca fala przemocy przyczynia do konfliktów rodzinnych: teściowie nie akceptują życiowych partnerów swych dzieci; wnuki wolą unikać dziadków naznaczonych bolesną historią, przez którą nie potrafią im okazać ciepła, współczucia i miłości. Wydaje się, że ludzie żyjący w nieustannej nienawiści mogą się już tylko wzajemnie ranić, a swe uczucie okazywać płaszczem obojętności, wiecznych awantur, przycinków słownych i złośliwości. Potrzeba będzie wiele czasu i wielu trudnych doświadczeń, aby na nowo nauczyć się kochać i znaleźć w siebie pierwotną wrażliwość.  Najtrudniejszą sztuką okazuje się dla nich tolerancja, wobec drugiego człowieka i przyzwolenie mu na życie według jego wyborów i decyzji.


Oprócz tego obserwujemy życie w małym prowincjonalnym miasteczku, które osacza swych mieszkańców. Staje się ono dla nich pułapką, z której nie potrafią się wydostać. To tu bowiem założyli własne domy, tu przeżywali największą przyjaźń – zmienioną potem we wzajemną wrogość pełną żalów i pretensji oraz swoją miłość małżeńską. Prowincja osacza ich, nie pozwala się od siebie oderwać i przyciąga mimo, bolesnych wspomnień związanych ze starym miejscem zamieszkania. Jest miejscem, w który wszyscy o wszystkich wiedzą, znają poglądy i postawy współobywateli, przez co sami mogą siebie wzajemnie osaczać i atakować wraz z rosnącą spiralą terroryzmu. Próżno u wielu z nich szukać współczucia dla tych, których nie zaliczono do abertzale, mało tego to „patrioci” czują się skrzywdzeni przez „wrogów” którzy to zabili ich syna bądź osadzili go – po wcześniejszych torturach w zakładzie karnym. Pozornie wydaje się ono spokojnym miasteczkiem, gdzie autorytetem jest miejscowy proboszcz przybierający podczas mszy świątobliwą minę, a  czynnie wspierający i agitujący nowych członków ETA; jednak przy dłuższym pobycie w nim szybko okazuje się, ze wcale nie należy ono do najbezpieczniejszych i na pewno nie najbardziej przyjaznych miejsc.  Na pierwszy rzut oka niczym nie różni się od innych miast, dopiero wraz z rozwojem akcji, jego historia przeraża i niepokoi. Nikt nie może w nim czuć się bezpiecznie, zagrożenie czyha na każdym rogu i nawet pozornie jego włodarze również czują się niepewni i niewiedzą, kiedy do ich drzwi zapuka Gwardia Narodowa.


Na tak szeroko zakrojonym tle, Aramburu tworzy niezwykłą wręcz sagę rodzinną, pełno w niej konfliktów pokoleniowych i złamanych życiorysów oraz niespełnionych marzeń o posiadaniu szczęśliwej rodziny.  Ludzie ci niczym nie różnią się od tych mijanych każdego dnia na ulicy. Kochają, kłócą się, marzą i dają się ponieść porywom serca, chociaż nieraz książę z bajki okaże się wstrętną ropuchą. Czytając powieść miałem wrażenie,  że żaden z bohaterów nie jest do końca zły, to sytuacja i sama ETA ukształtowała ich takimi jakimi byli, słabsze charaktery dały się zwieść i oszukać.


Fernando Aramburu napisał niezwykle chwytającą za serce powieść, która miejscami jest nieco sentymentalna, ale przez cały czas mocno refleksyjna. Autor pochodzący z Kraju Basków w okresie w którym rozpoczyna się jego opowieść sam był dwudziestoparolatkiem i zapewne wiele przedstawionych przez niego scen, widział na własne oczy. Nie zajmuje on żadnej ze stron, nie moralizuje. Nie ma w niej zbędnego patetyzmu, a miejscami są sceny wręcz humorystyczne – jeśli w ogóle tematyka powieści pozwala użyć takiego stwierdzenia. Pozwala, aby czytelnik sam wyciągnął wnioski i zastanowił się nad przesłaniem książki. Patria  zachwyca również kompozycją. Złożona  jest z kolejno następujących po sobie zdarzeń rozrzuconych niechronologicznie, które  złączone razem tworzą jedną mozaikę - opowieść, która niepokoi, intryguje, nie pozwala się oderwać od lektury. To jedna z tych powieści, które jeśli zaczniecie czytać od początku porwie Was i wpadniecie w nią., jak śliwka w kompot.


Dla mnie na chwilę obecną, Patria jest najlepszą książką 2018 roku, która mocno zapada w serce i umysł czytelnika.


Polecam,
Moja ocena 9/10
 
                                                 Źródło: Wydawnictwo Sonia Draga

piątek, 10 sierpnia 2018

TBR HORRORY, KTÓRE MUSZĘ PRZECZYTAĆ




Jak możecie zauważyć, śledząc mojego bloga nie jestem, nie jestem zbyt dobry w planowaniu moich książkowych eskapad. Tworzę listy pozycji, które chcę kupić, a na pewno przeczytać; a potem tytuły te czekają parę lat na realizację. Podczas, gdy kupuję i czytam zupełnie inne rzeczy, które akurat w danej chwili przykuły moją uwagę. Jednak zmobilizowany przez Olgę z Wielkiego Buka i za jej przykładem postanowiłem również sam stworzyć moją mroczną listę od której już nie będzie odwołania. Pytanie tylko, kiedy przeczytam te książki – bo same się nie przeczytają. A może? ;) A oto wybrane przez mnie powieści, które pójdą na przysłowiowy pierwszy ogień, ale uwaga przedstawię Wam tylko horrory, zaś thriller i kryminał będą ujęte w innym wpisie.
 
Scott Smith, Ruiny.
 
                                               Źródło: Wydawnictwo Albatros
 
 
Dwie zaprzyjaźnione pary Amerykanów, Jeff i Amy, Eric i Stacy, spędzają wakacje w Meksyku. Słońce, plaża, beztroskie flirty, nowe przyjaźnie... Kiedy poznany Niemiec przychodzi z wiadomością, że jego brat nie wrócił z wyprawy na wykopaliska archeologiczne, młodzi postanawiają wyruszyć na poszukiwania. Jedynym śladem jest odręcznie naszkicowana mapa. Ekspedycja ratunkowa rychło przeradza się w brutalną walkę o przetrwanie. Sześcioro turystów dociera do wioski Majów w głębi dżungli, ale nie znając języka, daremnie próbują porozumieć się z jej mieszkańcami. W końcu trafiają na okwiecone, porośnięte winoroślą wzgórze – tam zaczyna się prawdziwy koszmar.
Książka porównywana do serialu Lost i filmu Milczenie owiec, a rekomenduje ją nikt inny jak Stephen King – chociaż tu byłbym ostrożny, bo już parę razy na książkach polecanych przez Kinga i innych znanych pisarzy się zawiodłem. Nie mniej jednak jestem bardzo ciekawy tej powieści, a do tego: Meksyk, Majowie i dżungla zapowiadają znakomitą rozrywkę i wpisują się do moich literackich upodobań w 100 %.
 
Bram Stoker, Dracula.
 
                                        Źródło: Wydawnictwo Vesper
Jonathan Harker, młody, naiwny prawnik, wyrusza w podróż do Transylwanii na spotkanie z hrabią Draculą, który przymierza się do przyjazdu do Anglii. Na miejscu wychodzi na jaw, że ekscentryczny arystokrata nie jest tym, kim się wydaje być, a jego plany mają krwawy, zbrodniczy wymiar. Życie Jonathana zawisa na włosku. Tymczasem w Anglii Mina niecierpliwie wyczekuje powrotu narzeczonego…

Opublikowana w 1897 roku powieść „Dracula” irlandzkiego pisarza Brama Stokera wstrząsnęła czytelnikami, natychmiast stając się sensacją, a dziś uchodzi za klasykę gatunku grozy, słusznie zaliczaną w poczet stu najwybitniejszych powieści wszech czasów. Ujęta w formę listów, wycinków prasowych i fragmentów dzienników, porusza autentyzmem oraz złożonością i różnorodnością zawartych w niej uczuć i emocji. Mimo upływu lat hrabia Dracula wciąż przeraża…
Nic więc dziwnego, że historię księcia ciemności z Transylwanii, po prostu muszę przeczytać. Zwłaszcza, że doczekała się licznych ekranizacji i do dziś pobudza wyobraźnię.
 
Marry Shelley, Frankenstein.
 
                                         Źródło: Wydawnictwo Vesper
Angielski żeglarz Robert Walton utknął wśród arktycznych lodów. Pewnego dnia do jego statku dociera na saniach wycieńczony rozbitek: szwajcarski przyrodnik Wiktor Frankenstein. Gdy odzyskuje siły, rozpoczyna niesamowitą opowieść o najwspanialszym i najstraszniejszym dziele swego życia: ulepionej w laboratorium ludzkiej istocie, która obróciła się przeciwko niemu…

„Frankenstein” to więcej niż powieść, to nowożytny mit. Zrodził się w okolicznościach, które obrosły legendą: w 1816, słynnym „roku bez lata”, u podnóża szwajcarskich Alp, z gotyckiej zabawy poetów romantycznych, którzy umilali sobie deszczowe wieczory wymyślaniem opowieści niesamowitych. 19-letnia Mary Shelley zamknęła w nim swe refleksje o istocie życia, doświadczenie wczesnego macierzyństwa, fascynację i przerażenie potęgą nauki, senne i nie tylko senne koszmary.
 
To kolejna pozycja, której nie wypada nie znać i zaliczająca się do ścisłej klasyki horroru, której jak widzicie, akurat ja nie czytałem.
 
Graham Masterton, Manitou.
 
                                                 Źródło: Wydawnictwo Albatros
                                                      
 
Nowy Jork, czasy współczesne. Do świata żywych powraca po trzystu latach duch największego indiańskiego szamana, Misquamacusa, by dokonać zemsty za dusze swoich braci. Odrodzony w ciele młodej dziewczyny, Karen Tandy, próbuje sprowadzić z przeciwnej strony bytu inne demony. W szpitalu na Manhattanie rozpętuje się walka tytanów, która może pochłonąć całą ludzkość. W przerażających okolicznościach giną ludzie. Jasnowidz Harry Erskine z pomocą indiańskiego szamana, Śpiewającej Skały, podejmuje walkę ze starożytną magią i siłami nadprzyrodzonymi.
Kolejny klasyk, które głupio mi nie znać, a do tego duch indiańskiego szamana siejący grozę u współczesnych, brzmi jednym słowem: REWALACYJNIE. I jestem bardzo ciekawy, czy powieść ta przypadnie mi do gustu.
 
Dan Simmnons, Terror.
 

                                  Źródło: Wydawnictwo Vesper
                                
„Terror” odtwarza przebieg tragicznej w skutkach wyprawy badawczej z maja 1845 roku. Dwa statki – HMS Erebus i HMS Terror – pod dowództwem doświadczonego żeglarza, sir Johna Franklina, wyruszyły ku północnym wybrzeżom Kanady, celem poszukiwania Przejścia Północno-Zachodniego. To ciąg przesmyków pomiędzy wyspami Archipelagu Arktycznego, gdzie od kilkuset już lat, kosztem wielu istnień ludzkich, szukano możliwości opłynięcia Ameryki Północnej, chcąc zaoszczędzić na odległości przemierzanej drogą morską pomiędzy wybrzeżami Atlantyku i Pacyfiku.

Na statkach zgromadzono spore zapasy żywności, które w teorii miały wystarczyć na około pięć lat. Wyposażono je w silniki, konieczne do przebijania się przez lód, i zapas węgla. Wtedy, w maju 1845 roku, ostatni raz widziano je w Anglii… Nawet dziś nie wiadomo dokładnie, jakie były losy poszczególnych uczestników owej podróży. Jednak Dan Simmons wykorzystał dostępne informacje, relacje z kilku późniejszych wypraw poszukiwawczych, skrawki wiedzy od tubylczych plemion, domysły i fantastyczne plotki… i stworzył kunsztowną opowieść o ostatnim rejsie dwóch statków, HMS Erebusa i HMS Terroru, które utknęły w lodzie, co stało się początkiem końca tej ekspedycji.
„Terror” to pasjonująca powieść z elementami grozy, horroru i mitologii Inuitów, a jednak dająca się odczytać niczym szczegółowy dziennik pokładowy. Następujące po sobie tragiczne w skutkach wydarzenia poznajemy okiem nie tylko oficerów, szczególnie kapitana Croziera, ale również szarych członków załogi
Biorąc pod uwagę, że powieść może pokazywać jak naprawdę wyglądała ekspedycja Johna Franklina, brzmi naprawdę strasznie.
Marek Z. Danielewski, Dom z liści
 
                                        Źródło: lubimyczytac.pl
 
Johnny Wagabunda, były pracownik salonu tatuażu w Los Angeles, znajduje notes Zampano, starszego pana i odludka, który zmarł w swoim zagraconym mieszkaniu. Notes zawiera opatrzoną licznymi przypisami historię „Relacji Navidsona”.

Fotoreporter Will Navidson wprowadził się z rodziną do nowego domu – dalsze wydarzenia zostały zarejestrowane na taśmach filmowych oraz w postaci wywiadów. Od tamtej pory Navidsonowie stali się sławni, a Zampano – robiąc notatki na luźnych kartkach papieru, serwetkach i w gęsto zapisanych notatnikach – skompilował wyczerpującą pracę na temat wydarzeń w domu przy Ash Tree Lane.

Jednakże ani Wagabunda, ani nikt z jego znajomych nigdy nie słyszeli o „Relacji Navidsona”. Teraz zaś im więcej Johnny czyta o domu Navidsonów, tym bardziej zaczyna się bać i popadać w paranoję. Najgorsze jest to, że nie może potraktować znalezionych zapisków jako zwykłych majaczeń starego wariata. Zaczyna zauważać zachodzące w otoczeniu zmiany...
Musicie wiedzieć, że akurat ja uwielbiam historię o nawiedzonych domach, więc nic dziwnego, że Dom z liści znalazł się na mojej liście. Mimo, że to powieść modernistyczna to nie przeszkadza mi to, aby ją poznać.
 
Stephen King, To.
 
                                   Źródło: Wydawnictwo Albatros
Derry w stanie Maine, miejsce ledwie widoczne na mapie. Dochodzi tu do wyjątkowej eskalacji zbrodni, okrutnych morderstw, gwałtów i tajemniczych wypadków. W kanałach miasteczka zalęgło się To. Bliżej nieokreślone, przybiera najróżniejsze postacie – klauna, ogromnego ptaszyska, głosu w rurach. Poluje na dzieci. Tylko dzieci potrafią dostrzec To. I dlatego właśnie one stają do walki z potworem.

Mija dwadzieścia kilka lat i To powraca. Dzieci są już dorosłymi, ale muszą odnaleźć w sobie dziecięcą wiarę, lojalność i odwagę, by skutecznie stawić mu czoła.
Możecie się śmiać, ale ja nie czytałem To, które jest uznawane za najstraszniejszą powieść króla grozy i bagatela liczy sobie ponad 1000 stron!!!. Pora nadrobić zaległości, chociaż morderczy klaun nie są czymś, za czym najbardziej przepadam.
 
 
Tak oto prezentuje się moja lista siedmiu horrorów, które muszę przeczytać. Nie wiem kiedy, to zrobię ale na pewno będę o nich pamiętał. Na początek zabiorę się za Ruiny, Draculę i Frankensteina. A reszta pewnie trochę poczeka. Ciekawy jestem, czy Wy też macie taką listę Waszych horrorów, które chcecie przeczytać. Jeśli tak, koniecznie w komentarzach podzielcie się co Wy chcecie przeczytać, oraz czy czytaliście coś z wymienionych przeze mnie tytułów i co możecie mi polecić.

niedziela, 5 sierpnia 2018

#3 SKANDYNAWSKI WEEKEND: MITOLOGIA NORDYCKA - NEIL GAIMAN


         Kiedy popularny pisarz zabiera się za opowiedzenie dawnych mitów i wierzeń, wywodzących się z kultury silnie wpływającej na współczesną sztukę; istnieje niebezpieczeństwo poddania się historii bez reszty, przeniknięcia nią  tak mocno, że jakakolwiek selekcja i pokazanie tego, co jest jej wyznacznikiem, stanowi o jej duszy i sercu, okaże się całkowicie niemożliwe i karkołomnym zadaniem. Z drugiej strony autor może skupić się tylko na swoich ulubionych opowiadaniach, pomijając znów inne nie mniej istotne. Każda starożytna opowieść o nieśmiertelnych bogach chętnie ingerujących w ludzką egzystencję, ma własny kontekst, własną mądrość i uniwersalne przesłanie, powstała w konkretnych okolicznościach, a przede wszystkim stanowi sama w sobie zamkniętą całość.  Znalezienie zatem wspólnego mianownika dla wszystkich mitów stanowi nie lada sztukę. Zwłaszcza, że cywilizacja nordycka, podobnie jak grecko-rzymska, do dziś silnie oddziaływuje na współczesną kulturę i popkulturę. Z jednej strony czerpią z niej twórcy filmu i autorzy poczytnych powieści, z drugiej natomiast codziennie i na każdym kroku widać jej wpływ, choćby w potocznej mowie. Wystarczy wymienić powiedzenia typu: odynowy dar czy łzy Frei na określenie złota, aby zobaczyć, że bohaterowie tych opowieści żyją po dziś dzień.  
         Biorąc pod uwagę powyższe aspekty, widać jak trudny a zarazem ambitny cel  postawił sobie Neil Gaiman w Mitologii nordyckiej. Przywołuje on liczne historie o skandynawskich bogach, z których sam niejednokrotnie czerpał inspirację do swoich książek, teraz postanowił podzielić się z czytelnikiem wszystkim tym, co dla niego samego było ważne i pobudzało jego wyobraźnię.


         Mitologia nordycka obejmowała swym zasięgiem tereny dzisiejszej Skandynawii, północnej Anglii, Szkocję i Irlandię. Stało się tak, dzięki podbojom Wikingów przenoszących swe wierzenia właśnie na podbite tereny. W języku angielskim ich ślady pozostały do dziś, między innymi w nazewnictwie dni tygodnia: Wednesday, Thursday, Friday odwołujących się do imion bogów Tyra, Thora, Odyna czy Frigg będącej władczynią bogów i żoną Odyna.
            Odyn  to ojciec bogów.  Jego dziećmi byli między innymi:  Thor – bóg gromów, Tyr- bóg wojny, Balder czy Widar- milczący bóg, na którym zawsze można polegać. Podobnie do  władcy Olimpu z mitologii greckiej, Wszechojciec posiada  dwór znajdujący się w Asgardzie, to tam miały miejsce liczne  intrygi, walka o władzę i wydarzenia, w których to Odyn  niejednokrotnie zmuszony został wziąć udział.  Innymi bohaterami tych wydarzeń niejednokrotnie były jego córki i synowie, często zmagający się z odynowym bratem krwi, podstępnym i zdradzieckim, Lokim. Nordyckie bóstwa są przebiegłe, okrutne, poddające się często  własnym pragnieniom i gardzące światem śmiertelników. Intrygują oraz bezustannie walczą ze sobą, przez co absolutnie niczym nie różnią się od swych „kolegów z basenu Morza Śródziemnego”.  Tym samym podczas lektury książki dowiadujemy się w jaki sposób powstał świat, zrodziła się rodzina asgardzkich bogów,  powstała ludzkość na Ziemi, jak narodziła się poezja chwytająca swym pięknem za serca, ale wraz z nią wyłoniły się także tzw. złe wiersze, czy wreszcie czym jest tęcza, oraz jak będzie wyglądała wojna między mieszkańcami Asgardu a potomkami Lokiego doprowadzająca do zniszczenia wszystkiego tego, co znamy i podczas niej zginą również sami bogowie. Ze zgliszczy wyłonią się nowi bogowie, jak również na nowo powstanie świat.


            Mitologia nordycka stanowi moje pierwsze spotkanie z twórczością Neila Gaimana i na pewno zaliczyć mogę je do bardziej udanych. Przede wszystkim ujął mnie niezwykłą umiejętnością, pozwalającą w ciekawy sposób opowiadać dzieje nieśmiertelnych panów tamtych terenów. Podania te można czytać przez wiele godzin, mając wrażenie, jakbyśmy słuchali ich z ust znakomitego gawędziarza.  Jego historie o nordyckich bóstwach idealnie nadają się do lektury podczas  gwiaździstej nocy, przy ognisku w którego blasku na nowo odżyją przekazy o silnym Thorze, przebiegłym Lokim czy pięknej bogini Frei. Każde  z tych opowiadań  jest krótkie, zwięzłe i nie ma w nim miejsca na zbędne gadulstwo. Ponadto sama akcja jest dynamiczna, sprawiając, że mamy wrażenie jakbyśmy czytali świetnie napisaną powieść, a nie starodawną legendę. Wszystkie mity zostały ułożone w kolejności, w której jedno opowiadanie jest poniekąd logiczną kontynuacją swojego poprzednika. Autor rozpoczyna swoją historię o mieszkańcach Asgardu od przytoczenia okoliczności w których zrodził się znany nam świat,  następnie przedstawia zdarzenia doprowadzające do zdobycia przez bogów własnych, nieodłącznych dla nich atrybutów, na przykład:  młota przez  Thora  włócznię i bransolety przez Odyna, czy dzika który stał się własnością Freira. Nie zapomina również wspomnieć nie tylko o tym, co stanowiło ich siłę, ale również przysłowiową „piętę achillesową”. Tak, tak każdy z herosów miał swoje słabe strony. Nie był od tego wolny nawet sam Odyn, który  miał tylko jedno oko; a jego syn Tyr - tylko jedną rękę. Z jego przekazu wyłaniają się postacie bogów, którzy są podobni do ludzi.  Kochają i nienawidzą, są ambitni, żądni władzy, podstępni, egoistyczni i zdeterminowani w dążeniu do zdobycia tego czego chcą i pragną. Zamknięciem tych wierzeń jest Ragnarӧk czyli kres bogów i ich ostateczna walka doprowadzająca do zniszczenia wszelkiego życia na Ziemi. 


Mitologia nordycka pokazuje niezwykły kunszt pisarski Gaimana, który z zachowanych do naszych czasów licznych podań mogących same w sobie stanowić zamkniętą całość, potrafił stworzyć przepiękną i trzymającą w napięciu opowieść. Sam natomiast  zachowuje neutralność, nie dając się wciągnąć w  świat nordyckiego bóstwa, a tym samym wyrazić własnych towarzyszących mu emocji. Nie ocenia bohaterów, lecz do odzwierciedlenia ich sylwetki używa określeń funkcjonujących w kulturze. Przez co ponownie zdobył moje uznanie, ponieważ wielokrotnie czerpiąc z tych mitycznych opowiadań inspirację pisarską, obcując z nimi niemal każdego dnia, łatwo jest przejść z roli komentatora – gawędziarza, w rolę sędziego.


            Mitologia nordycka to kolejna książka tego amerykańskiego pisarza, która po prostu skazana jest na sukces. Zwłaszcza, gdy uzmysłowimy sobie wpływy  Asgardu na współczesną popkulturę. Któż z nas nie słyszał o krasnoludach, olbrzymach czy elfach obecnych chociażby w twórczości Tolkiena czy Georga Martina. Ponadto doskonale tłumaczy zarówno surowy krajobraz i klimat Skandynawii, szczególnie  wszechobecne zimno,  miłość do życiodajnego słońca, oświetlającego ciemności nocy – księżyca, czy zapierających dech w piersiach gór i fiordów. Tłumaczą one występujące na tym terenie zjawiska geograficzne, takie jak trzęsienia ziemi. Wszystko to sprawia, że podróż po świecie podań nordyckich nie tylko mija w zawrotnym tempie, lecz również jest wspaniałą lekturą nadająca się do sięgnięcia po ciężkim dniu pracy,  doskonałą okazją do  poznania wierzeń, które z jednej  strony przeminęły, z drugiej zaś są wciąż obecne i żywe.


Polecam.
Moja ocena 8/10.
 
                                                   Źródło: Wydawnictwo Mag.

sobota, 4 sierpnia 2018

#2 SKANDYNAWSKI WEEKEND: HELIKOPTER - JONAS BONNIER, CZYLI OPOWIEŚĆ O NAJWIĘKSZEJ KRADZIEŻY W HISTORII SZWECJI.


Są wydarzenia, o których mówi cały świat i które potrafią na wiele dni  przykuć uwagę opinii publicznej, śledzącej wszelkiej maści następne doniesienia w ich sprawie. Do tego typu zdarzeń z całą pewnością zalicza się najbardziej zuchwały napad na firmę ochroniarską w Sztokholmie, zajmującą się konwojem gotówki. Zaraz po nim zawrzały media na całym świecie. Dziennikarze prześcigali się, aby zdobyć kolejne gorące newsy i bacznie obserwowali pracę policji, a kradzież ta bez dyskusyjnie stała się tematem numer jeden w szwedzkich serwisach informacyjnych.
         Jonas Bonnier dotarł do najbardziej poszukiwanych złodziei na świecie, do materiałów i licznych dokumentów rzucających światło, na to co wydarzyło się pamiętnego wrześniowego poranka i co na trwałe zapisało się historii kryminalistyki. Helikopter Jonasa Bonniera nie stanowi bowiem literackiej fikcji, lecz z niezwykłą dokładnością odsłania kulisy skoku stulecia.


22 września 2009 roku o godzinie 5:15 na dachu najbardziej strzeżonego budynku w Sztokholmie, posiadającego zabezpieczenia  nie do pokonania, wylądował helikopter. Z siedziby G4S, firmy zajmującej się konwojem gotówki skradziono w przeciągu dwudziestu minut 35 milionów koron szwedzkich, czyli około 17 milionów złotych.  Pieniędzy tych nigdy nie odnaleziono. Twierdza mająca być nie do sforsowania pokazała swój słaby punkt, okazał się nim szklany dach w kształcie piramidy i pomieszczenie znajdujące się tuż pod nim. Stamtąd właśnie trafiały miliony do skarbca znajdującego się pod ziemią. Czterech śmiałków wybijając się szybę, przedostało się do najważniejszego pokoju firmy, wyniosło z niego całą gotówkę i uciekło helikopterem, przy całkowitej bierności policji. Z dnia na dzień trafili oni na pierwsze strony gazet całego świata, wyrastając na nieuchwytnych herosów.


Przez wiele lat kradzież ta pozostawała nierozwiązaną zagadką, jednak jak to zawsze bywa znalazł się ktoś, kto postanowił ją rozwiązać. Jest nim Jonas Bonnier, do niedawna zarządzający koncernem medialnym Bonnier AB. Z relacji mężczyzn biorących udział w napadzie poznał wiele szczegółów dotyczących tej historii, misternie układane przez nich od wielu miesięcy plany dotyczące organizacji kradzieży. Tutaj nie było absolutnie miejsca na jakąkolwiek pomyłkę. Wszystko zostało przygotowane z największą starannością: obliczono potrzebny czas na wyniesienie gotówki, zanim na miejsce zdarzenia dotrze policja; zaplanowano sposób opóźnienia dotarcia do G4S policyjnych samochodów; poszukiwano doświadczonego pilota helikoptera; oraz przede wszystkim dołożono wszelkich starań, aby dzień napadu – który próbowała poznać policja był nieznany. Autor dzięki wielogodzinnym rozmowom napisał powieść, która nie tylko pokazuje samo zdarzenie, ale przede wszystkim skupił się na tym wszystkim, co działo się przez ostatnie miesiące poprzedzające napad oraz wydarzenia mające miejsce już po 22 września. Dzień 22 i 23 września oddany zostały  z kronikarska dokładnością  minuta po minucie. Z relacji pisarza nie tylko poznajemy co w tym czasie robili sami złodzieje, ale również podejmowane przez policję, czy pracowników firmy działania w chwili, gdy dowiedzieli się o włamaniu. Sama akcja Helikoptera stanowi idealny wręcz scenariusz filmowy, nic więc dziwnego, że Netflix w lipcu rozpoczął pracę nad ekranizacją powieści, a jedną z głównych ról zagra Jake Gyllenhal.  Napięcie rośnie tu dosłownie z każdą stroną, nie pozwalając ani na moment oderwać się od lektury. Czytelnik stopniowo poznaje zarówno samą czwórkę mężczyzn biorących udział w kradzieży: ich  historie i wcześniejsze doświadczenia z prawem,  rodzinę, problemy osobiste oraz rozterki moralne, z jakimi przyszło im żyć przed i po napadzie. Ze stron książki poznajemy ponadto historię szwedzkich stróżów prawa, a zwłaszcza Caroline Thurn – której postać nie jest mniej intersująca od sylwetek głównych bohaterów historii, jak również inną  kobietę, która odegrała istotna rolę w tym wydarzeniu, była nią Alexandra Svensson, pracownica G4S, która pomogła przestępcom zorganizować „napad życia”. Z powieści również dowiadujemy się o motywacji, jaka przyświecała czwórce mężczyzn, łączących ich wzajemnych powiązaniach, nieufności w stosunku do drugiego partnera, ale przede wszystkim zwykłych ludzi próbujących na swój sposób ułożyć sobie życie.


Helikopter to jedna z tych pozycji które potrafią bez reszty oczarować czytelnika. Wyłaniają się z niego nie tylko same kulisy skoku stulecia, ale nie mniej interesujący obraz szwedzkiego społeczeństwa, będącego w pewnym sensie tyglem kulturowo-narodowym. Spotykamy się z ludźmi o różnym pochodzeniu: z bałkańskim biznesmenem, serbskim muzułmaninem popadającym, co pewien czas w konflikt z prawem itp. Natomiast, to co uderzyło mnie najbardziej, to pokazanie przez Bonniera Szwecji kierującej się pozornie liberalnymi zasadami, ale pozostającą w wielu kręgach tradycyjną i o pruderyjnej moralności. Autor wchodzi w umysł złodziei odsłaniając przed nami ich myśli, emocje i marzenia, pokazuje z dziennikarską dokładnością kulisy i przebieg największej kradzieży w historii Szwecji, a na koniec snuje osobistą wizję tego, jak ta historia mogła się zakończyć. Stąd mamy zakończenie otwarte, które w tym przypadku jest strzałem w dziesiątkę, gdyż każdy sam może dopowiedzieć sobie kolejne fakty z życia powieściowych bohaterów. Każde dopisanie przez Bonniera, czegokolwiek więcej mogłoby tylko zburzyć wspaniale przemyślaną przez niego konstrukcję powieści. Z cała pewnością Helikopter jest obowiązkową pozycją dla wszystkich miłośników literatury sensacyjnej, a on sam pozostaje jeszcze w pamięci po skończonej lekturze, nie dając o sobie zapomnieć.


Polecam.

Moja ocena 8/10
 
                                                     Źródło: Wydawnictwo Znak

piątek, 3 sierpnia 2018

#1 SKANDYNAWSKI WEEKEND. MROCZNY PIĄTEK: WYBAWICIEL - JO NESBO


Krwawy odwet za zdradę, za doznane zło i niesprawiedliwość do dziś w pewnych kręgach kulturowych, zajmuje poczesne miejsce i jest wciąż żywy. Ludzie wychowani według tego wzorca, są święcie przekonani, że ceną choćby za zdradę, czy współpracę z wrogiem może być tylko krew. To ona stanowi cenę za grzech, który nie może pozostać bezkarny. W tym światopoglądzie wendeta postrzegana zostaje, jako coś dobrego i słusznego.
         Jo Nesbø w szóstym tomie przygód niepokornego komisarza Harrego Holego stawia niezwykle trudne pytanie o cienką granicę oddzielająca dobro od zła.


Oslo pokryte zostaje śniegiem i panuje w nim świąteczna atmosfera przed zbliżającymi się wkrótce świętami Bożego Narodzenia. Podczas bożonarodzeniowego koncertu ginie jeden z czołowych członków Armii Zbawienia. Nikt nie wie, jak wygląda morderca, mimo że ujęty został na jednym ze zrobionych tego dnia zdjęć. Problem z rozpoznaniem ma również  Beate uchodząca za eksperta w dziedzinie identyfikacji. Sam zabójca określa siebie mianem wybawiciela i niedługo po pierwszym morderstwie, zabija kolejne osoby. Rozpoczyna się pościg za człowiekiem bez twarzy, który przypada w udziale Harremu i jego partnerowi Halversonovi. Prowadzone śledztwo stopniowo odsłania wiele mrocznych sekretów ludzi mających uchodzić za sprawiedliwych i bogobojnych, a ich działaniom przyświecać ma zawsze cel służenia Bogu.


Jo Nesbø należy dla mnie do grona autorów zagadek. Nigdy nie wiem, co tym razem spotkam w książce, która wyszła spod jego pióra. Czy czeka mnie czytelnicza rozkosz, a może wielkie rozczarowanie. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że tym stwierdzeniem mogę narazić się sporemu gronu wielbicieli norweskiego pisarza, ale niestety takie mam doświadczenie z cyklem o Harry Hole. W Pentagramie zauważyłem pewien przełom, który ku mojej radości utrzymuje się również w Wybawicielu. Polega on na tym, że Nesbø uwielbia rysować drugi plan zdarzeń.  Przez część powieści akcja dzieje się dwutorowo: współcześnie wokół prowadzonej przez Holego sprawy, oraz w przeszłości która odcisnęła trwałe piętno w umyśle psychopaty dokonującego kolejnych brutalnych morderstw w stolicy Norwegii. Dopiero po przedstawieniu wszystkich wydarzeń wywierających wpływ na mordercę, obie linie czasowe łączą się w jedną całość. Tak dzieje się i tym razem. Autor ponownie wykorzystuje temat wojny do stworzenia postaci Małego Wybawiciela walczącego nie tylko z okupantem, ale również ze zdrajcami własnej Ojczyzny. Jego zadaniem nie jest wybaczać, ale zbawiać ludzkość od „złych ludzi”. W przeciwieństwie do Czerwonego gardła, które rozgrywało się nieprzerwanie w Norwegii, Wybawiciel przenosi się na teren Zagrzebia, z którego pochodzi grasujący w Oslo przestępca mający również tu czynić sprawiedliwość. W ten sposób powstaje kontrast między piekłem wojny domowej, jej brutalnością i okrucieństwem, przeżytą traumą  powstałą w umysłach ludzi żyjących na terenie byłej Jugosławii, z organizacją działającą współcześnie i mającą nieść płomień miłosierdzia dla najbardziej potrzebujących. Szybko przekonujemy się, jak szczytne hasła nie mają żadnego odzwierciedlenia w działaniach niektórych członków Armii Zbawienia. W organizacji tej rządzącej się wojskową dyscypliną – co jest kolejnym wspólnym mianownikiem do przeszłości Małego Wybawiciela służącego w chorwackich siłach zbrojnych, panują surowe zasady i jest bardzo dużo miejsca na wszelkiego rodzaju nadużycia, między innymi: korupcję czy pedofilię.  Każdy zaś kto odkryje mroczną stronę swojego współbrata musi zostać uciszony, szczególnie jeśli może zaszkodzić dotychczasowemu procederowi. Autor nie neguje wartości tej charytatywnej organizacji pomagającej wielu osobom przetrwać w Oslo surową zimę, tylko podkreśla, że nie wszyscy jej członkowie dorośli do szczytnych celów. Wszędzie bowiem znajdą się czarne owce, pragnące tylko własnego dobra i zaspokojenia własnych pragnień. Stąd stawiane im rygorystyczne warunki życia będą dla nich nie do zaakceptowania i zawsze znajdą furtkę na ich obejście.  Na tak  szeroko przedstawione przez Nesbø tło, wkracza postać mściciela występującego w obronie pokrzywdzonych i czyniącego we własnym mniemaniu dobro, a w zetknięciu z nim również sam Hole stanie przed trudnym dylematem moralnym. Co ciekawe  Nesbo zostawia czytelnika z pytaniem bez odpowiedzi w kwestii istnienia tak zwanego mniejszego zła i czy zawsze czyny potępione we wszystkich kodeksach karnych są moralnie złe – zwłaszcza, jeśli służyć mają wymierzeniu kary za najgorsze wykroczenia typu gwałt na nastoletniej dziewczynce i zastraszanie jej, czy zabójstwo niewinnego człowieka.


Wybawiciel dostarcza wszystko tego, czego gdzieś od początku serii oczekiwałem. Poza świetnie skonstruowaną zagadką kryminalną, również ciekawie pokazana została  prywatna sfera życia bohaterów. Sam Harry będzie miał nie lada  zadanie z pogodzeniem się z nową, zastałą go obecnie  sytuacją. Z jednej strony ukochana Rakel zwiąże się z innym mężczyzną, z drugiej dotychczasowy przełoży  Bjarne Møller często przymykający oczy na kontrowersyjne działanie podwładnego, odejdzie z Wydziału Zabójstw, a jego miejsce zajmie rygorystyczny Gunnar Hagen nie mający najmniejszego zamiaru tolerować jakiejkolwiek niesubordynacji. Konflikt między nim a Holem dla którego punktualność, podporządkowywanie się rozkazom czy noszenie broni służbowej stanowią tylko slogany, wydaje się nieunikniony. Samo rozwiązanie tej kłopotliwej dla komisarza sytuacji okaże się co najmniej zaskakujące. Ponadto w jego życiu pojawi się kolejna piękna kobieta, z którą połączy go bliższa znajomość, a nieodzownym jego towarzyszem pracy będzie alkohol.


Wreszcie samo zakończenie stanowi istną petardę, jest kompletnie nieprzewidywalne, nawet jak na samego Harrego Holego, mocno kontrowersyjne i stawiające wiele pytań na które każdy musi odpowiedzieć sobie sam. Epilog natomiast przyniesie naszemu policjantowi nowe rozterki natury moralnej, a co zrobi z odkrytą prawdą dotyczącą jednego z jego najbliższych przyjaciół dowiemy się dopiero z siódmej części.


Wybawiciel Jo Nesbø ma dość skomplikowaną fabułę, wymagającej od czytelnika większego skupienia, żeby orientować w mnogości pojawiających się postaci i ich związku z prowadzonym przez norweskiego komisarza śledztwa oraz różnych łączących ich wzajemnie relacji. Jednak mimo to potrafi bez reszty przykuć uwagę, nie pozwolić oderwać się od lektury zanim nie pozna się zakończenia i dostarczyć rozrywkę na wysokim poziomie. Ci zaś co śledzą cykl o Harrym od pierwszego tomu, zauważą jak bardzo seria ta od tamtej pory ewoluowała na korzyść. Każdy szczegół, każdy wątek jest dopracowany i ma swoje uzasadnienie w akcji, nie ma dłużyzny czy zbędnych elementów, samo zaś tło społeczno-obyczajowe z zagadką kryminalną stanowi jedną całość, wzajemnie się uzupełniającą. Także sam temat powieści poruszający granicę między dobrem a złem, tego co jest słuszną karą a zwykłym morderstwem, czy osobistą zemstą  jest najpoważniejszy ze wszystkich pięciu wcześniejszych tomów. Wreszcie samo pokazanie Holego jako wrednego, niesubordynowanego, działającego na krawędzi prawa śledczego jest dokładnie takie, jakie oczekiwałem i jakiego brakowało mi od Człowieka nietoperza. Przede mną jeszcze lektura kolejnych pięciu części, oraz zapowiedzianej na przyszły rok dwunastej odsłony serii i mam wrażenie, że już może być tylko lepiej.


Polecam,

Moja ocena 8/10
 
                                                Źródło: Wydawnictwo Dolnośląskie Publicat

 

czwartek, 2 sierpnia 2018

ŻYWEGO DUCHA - JERZY PILCH, CZYLI POLSKI OBRAZ PO APOKALIPSIE.


Samotnym może być człowiek zarówno otoczony dużą ilością ludzi, jak i osoba pozostawiona samej sobie. W pierwszym przypadku samotność wynika często z braku zrozumienia, czy z konsekwencji popełnionych błędów  przeszłości.  Mając wiele przypadkowych romansów i ulotnych znajomości w pewnym momencie łatwo zauważyć, że tak naprawdę jest się zupełnie samemu. Dawni przyjaciele zniknęli, a byłe żony i kochanki odeszły nie pozostawiając po sobie najmniejszego śladu. I tak naprawdę mimo, że zawsze drugi człowiek krąży wokół naszej orbity – niczym satelita,  to jest się samotnym, tak samo jak ten co w skutek śmierci czy tragicznego wypadku stracił najbliższą rodzinę i przyjaciół.   
         Jerzy Pilch swoją najnowszą powieścią Żywego ducha doskonale wpisuje się w nurt literatury opowiadającej o bolesnej samotności, o tym kiedy zostaje się samemu i wokół nie ma już nawet do kogo otworzyć ust. Ma się wszystko, a jest się wielkim żebrakiem.  Dodatkowo studium okraszone zostało sporą dawką osobistych przemyśleń autora.


Jerzy Andrzej Kubica jest jedynym człowiekiem na ziemi, który przeżył zagładę ludzkości. Nie wie jak do niej doszło, ani dlaczego akurat on ocalał, co stało się z resztą mieszkańców Ziemi – po których poza opuszczonymi domami, sklepami czy samochodami nie pozostał nawet ślad. Nie ma ich ciał i wszystko wygląda niby na pozór tak samo, jak przed apokalipsą, a jednak jest już zupełnie inne. Mężczyzna, który w jednej chwili zyskał całe bogactwo świata, w tej samej chwili stracił wszystko, to co znał do tej pory. Nowa sytuacja staje się dla niego okazją do refleksji nad własnym życiem, światopoglądem i wykonywanym przez niego „zawodem pisarza”. Poza tym próbuje znaleźć logiczne wyjaśnienie przyczyny nowego stanu rzeczy i odnieść go na grunt sztuki. W tym celu analizuje malarstwo Bosha, znalezione powieści McCarthego i Weismanna, odnosząc wszystko do teologii. Szukanie rozwiązania nurtującej go kwestii staje się okazją do zmierzenia się z najtrudniejszym z możliwych pytań dotyczących istnienia Boga.


Dwa obrazy splecione ze sobą nierozerwalnym uściskiem. Jeden przedstawiający jedynego przedstawiciela ludzkości, drugi odsłania wady populacji, która przeminęła. Rysuje się ona jedynie ze wspomnień i przemyśleń głównego bohatera, będąc również okazją do odniesień do innych wielkich społeczności istniejących na przestrzeni dziejów, zapisanych w sztuce i religii, a które w ułamku sekundy zostały trwale rozporoszone. Główną wadą dawnych mieszkańców naszej planety był materializm i brak czasu, odwieczna pogoń za czymś co i tak w końcu pozostawało nieuchwytne. Jedynym trwałym nośnikiem ludzkiej spuścizny pozostaje nie technika w która wierzył człowiek, ona tak samo przemija jak jej wynalazcy; lecz sztuka stanowiąca niezniszczalny zapis ludzkiej myśli i geniuszu. Tylko ona jest wieczna i nieprzemijalna, zdolna do przetrwania największych katastrof.  Same zaś wynalazki techniczne mają za cel ochraniać dzieła wielkich mistrzów malarstwa czy literatury przed zniszczeniem. Pilch pokazuje kruchość ludzkiej egzystencji, która w ułamku sekundy może wyginąć. I tak naprawdę nie da się wskazać przyczyny tego stanu rzeczy. Czy będzie ona wynikiem kaprysu fortuny, igraszką boskiego czynnika – mającego w danej chwili taki kaprys. O ile tę ostatnią możliwość jedyny człowiek na Ziemi neguje, bo któryż to bóg dopuściłby do takiej katastrofy, to nie potrafi wykluczyć chichotu losu. On ewangelik, a tak w rzeczywistości agnostyk, zaliczający się do mniejszości wyznaniowej Polski przeżył zagładę, podczas gdy Polacy-katolicy zniknęli niezauważenie. Pilch w satyrycznej formie drwi z polskiej mentalności zaściankowej, istniejących w naszym społeczeństwie schematów, czy współczesnego stylu życia.


Żywego ducha propaguje hedonizm. Kubica nigdy nie stronił od towarzystwa kobiet, miał kilka żon, które z czasem odchodziły od niego, jeszcze więcej ulotnych romansów i nawet teraz, gdy wyginęli wszyscy ludzie, tęskni za niewieścimi wdziękami. Nikomu i niczemu nie bije pokłonów oraz przed nikim nie schyla czoła. Jest alkoholikiem, któremu choroba pomagać ma  lepiej odbierać Sztukę. Jedynie w stosunku do Niej czuje respekt. Malarstwo jest dla niego bezpośrednim prekursorem literatury, gdyż przecież najpierw panowało pismo obrazkowe. A sam Jerzy układając plan własnych książek najpierw sięga po kartkę i ołówek, aby wszystko dokładnie zaplanować. Teraz, kiedy wszystkie muzea i biblioteki pozostały puste i otwarte, ma nieograniczone możliwości do obcowania ze swoją jedyną oraz prawdziwą miłością. Nie ulega bowiem wątpliwości, że tylko obrazom rzeźbom czy książkom oddaje się bez reszty, pozostając im zawsze wiernym.  O ile wszystkie kobiety pojawiające się w życiu pisarza miały wiele wad, jednak Sztuce potrafił oddać się bezgranicznie i tylko ona pozbawiona jest wszelkich ułomności. Do obcowania z nią każdy sposób był dobry, nawet odurzenie się sporą ilością alkoholu, by móc rozważać dzieła wielkich pisarzy.  


Żywego ducha to moje pierwsze spotkanie z twórczością Jerzego Pilcha i już mam ochotę na więcej. Stanowi on esej pokazujący niczym w zwierciadle nasze wady,  stawia wiele trudnych pytań, kierując nasze myśli do tego co wieczne i uniwersalne, co stanowić może język dla każdego człowieka na Ziemi – bez względu na jego pochodzenie, przeszłość i wyznanie. Pokazuje w prosty sposób, jak literatura i malarstwo potrafi oddać wszystkie bolączki ludzkości oraz wskazać jej prawdziwe oblicze, często takie którego wolałoby się nie zauważać. To jedna z tych książek do których będzie można wracać i za każdy razem odczytywać ją zupełnie na nowo.


Polecam.

Moja ocena 9/10

                                                  Źródło: Wydawnictwo Literackie