niedziela, 31 grudnia 2023

FILARY ZIEMI, KEN FOLLETT

Napotykamy na monumentalne powieści, na genialne powieści ale w przypadku Filarów ziemi Kena Folletta określenia te to za mało. To bowiem jest arcydzieło, istna perła literatury. Po trzech latach na Literackiej Podróży wracamy do Kingsbridge.


Anglia XII wieku. Tom Budowniczy jest jednym z najlepszych murarzy w kraju, kiedy jednak zostaje przerwana budowa rezydencji Williama Hamleigha, on i jego rodzina zostają pozbawieni środków do życia i zaczynają długą podróż w poszukiwaniu nowego zatrudnienia. W czasie wędrówki, jego żona rodzi synka, a potem umiera. Mężczyzna zaś świadom, że nie ma za co utrzymać niemowlę, zostawia je w lesie na grobie żony. Philip piastuje urząd przeora w klasztorze św. Jana z Lasu, a teraz udaje się do siedziby biskupie, by powiadomić o planowanym buncie przeciw królowi. Stamtąd zaś ma udać się do rodzimego klasztoru w Kingsbridge. Tam też dostaje niespodziewane wieści i musi podjąć ważne decyzje. Aliena, córka hrabiego Shiring odrzuca oświadczyny Williama Hamleigha, a niedługo potem życie jej i brata dziewczyny, Richarda ulegnie drastycznej zmianie. Całkiem niespodziewanie drogi tych ludzi złączą się na ponad 40 lat. Ich losy zaś toczyć się będą wokół budowy nowej katedry.


Ken Follett znany autor kryminałów i ateista zabierając się za pisanie powieści historycznej osadzonej w średniowiecznej Anglii wokół budowy chrześcijańskiej katedry, nie wiedział, jak właśnie ta powieść przyniesie mu światową sławę i miłość czytelników. Pisał ją ponad dekadę, a efekt robił wrażenie wówczas i robi nie mniejsze dzisiaj po ponad 30 latach od premiery. Okazało się, że jak nikt potrafi pisać powieści historyczne. W Filarach ziemi religia przeplata się z tym, co światowe - walką o władzę. Toczy się ona na trzech płaszczyznach. Na płaszczyźnie państwowej, gdzie kraj ogarnia morze ognia, najazdów i mordów. Normańscy władcy toczą nieustanną walkę, szala zwycięstwa chyli się raz na jedną stronę, innym razem wygnany król ponownie obejmuje władzę, a dotychczasowi suwereni znów dążą do odzyskania wpływów. Ta toczona przez dziesięciolecia wojna domowa wpływa na wszystkich. Rycerze i ludzie Kościoła zawierają polityczne sojusze z tymi, od których więcej mogą zyskać wpływów, dochodu i okazji zemsty na wrogu. Zwykła ludność jest mordowania, dzieci zostają w najlepszym razie klasztornymi sierotami. Druga płaszczyzna to intrygi kościelne. Duchowni szukają sojuszników, są ambitni i nie ukrywają swych planów objęcia ważnych funkcji w Kościele, a kto po której stanie stronie bywa kluczowe, tak samo jak sprzyjanie królowi. Trzecia płaszczyzna walk to wśród gminu, biedoty, rzemieślników i pozycji w rodzinie. Jednak u Folletta ograniczenie się tylko do tego, co ludzkie byłoby za mało. Robi krok dalej i przeplata pychę z pokorą, miłość z nienawiścią i świętość z grzesznościa rysując w ten sposób całą galerię osobowości, wokół której nie sposób pozostać obojętnym. A wszystko to w cieniu budowy katedry. Wokół filarów, łuków, naw i rzeźbień. Wokół sklepień, witraży i rozrastania Kingsbridge do roli, jakie miało spełnić to skromne miasteczko i klasztor. To ono staje się centrum, staje się soczewką skupiając w sobie życie kraju i zwykłych ludzi z ich namiętnościami, dramatami, radościami i problemami. Z ich tendencją do budowania i burzenia, starcia łagodności z gniewem i brutalnością. To z jego perspektywy obserwujemy zmiany zachodzące w Anglii na przestrzeni pół wieku.


Ken Follett nie tylko zadbał o jak najwierniejsze oddanie realiów epoki, ale w tym wszystkim fenonalnie operuje zarówno językiem, jak również maluje mentalność ludzi żyjących w epoce wieków ciemnych. Daje opowieść, która może uwierać zarówno świeckich jak i kler, gdyż wybory i postawy bohaterów wcale nie odbiegają od realiów dzisiejszych czasów. Zmieniają się epoki, zmienia się mentalność ale postawy i natura człowieka pozostaje bez zmian, a walka między dobrem i złem toczy się nieustannie. Filary ziemi czyta się jednym tchem, a czytelnik wręcz płynie przez prawie tysiąc stron z rosnącym zachwytem i ciekawością, jak dalej potoczą się losy. Ken Follett już od pierwszych stron chwyta nas, wciągając w nurt wartkiej akcji i nie puści do ostatniej strony, do ostatniego akapitu, do ostatniego zdania. To jedna z tych powieści, które pobudzają czytelniczy apetyt i pozostawiają z chęcią kontynuowania tej cudownej literackiej podróży.


Polecam. 

Moja ocena 10/10



                  Wydawanictwo Albatros 

niedziela, 24 grudnia 2023

Cykl ZAPOMNIANA KSIĘGA, PAULINA HENDEL

Po złączeniu ze sobą postapo i słowiańszczyzny musi wyjść coś intrygującego. Jakby nie patrzeć, to w końcu opowieść nie tylko o naszej tradycji i wierzeniach przodków, ale dodatkowo wizja świata po zagładzie, który to opanowały stare demony. Paulina Hendel, nasza rodzima znawczyni demonologii słowiańskiej zabiera czytelnika w taką właśnie wyprawę w cyklu Zapomniana księga, na którą składają się Strażnik, Tropiciel, Łowca, Wysłannik i Demon.


Hubert Sierpień wraz ze swoim najlepszym przyjacielem, Ernestem Brzeskim wyjeżdża ze szkolną wycieczką do Paryża. Nic by nie było w tym dziwnego, gdyby nagle w Luwrze nie została podłożona bomba, budynek zawalił się, a pod gruzami znalazła się para chłopaków. Hubert siedem lat po tym zdarzeniu budzi się i nie rozumie świata, który nastał. Otóż, gdy był w śpiączce wybuchła epidemia, potem wojna w wyniku której nie tylko wyginęła większa część populacji, ale upadła cała znana mu cywilizacja. Na powierzchnię wyszły ukryte dotąd słowiańskie demony. On zaś znalazł się w obcej wsi, wśród nieufnych do niego ludzi. Nie tylko będzie musiał odnaleźć się w nowej rzeczywistości, ale też zrozumieć dar polowania na demony, umiejętność ich wyczuwania i wiedzy, jak skutecznie z nimi walczyć.


Wyobraźcie sobie, że nagle zniknął prąd, zniknęły wszelkie zdobycze współczesnej cywilizacji, w zamian ostały się rozproszone wsie z grupką ocaleńców. Muszą nie tylko dostosować się do nowych warunków, próbować żyć normalnie ale też skutecznie bronić się przed demonami, które z każdej strony mogą zaatakować. Niby tworzą grupkę strażników stojących na warcie, tworzą władzę lokalną, ale zagrożenie wciąż daje o sobie znać, a znajomość skutecznych metod obrony jest znikoma. A to ktoś zostaje zaatakowany w lesie, ktoś nad rzeką, a starosłowiańskie stwory są coraz bardziej zuchwałe i coraz częściej zbliżają się do osad. Taką rzeczywistość kreśli Paulina Hendel umiejscowiając w nim siedemnadtolatka, Huberta. To typowy nastolatek, który do tej pory grał w gry komputerowe, spędzał czas z Ernestem i wspólnie spotykali się z rówieśniczkami. Zresztą zainteresowanie płcią przeciwną nie osłabiło się u niego po apokalipsie. Z jednej strony daje u niego znać dawne zachowanie i sposób myślenia, z drugiej musi zrozumieć to, czego każdego dnia jest świadkiem. Co zaskakuje, to fakt, że społeczność Święcina jest świetnie zorganizowana. W ciągu siedmiu lat nauczyła się być samowystarczalna, a co pewien czas jeżdżą na szaber, zdobywając potrzebną żywność, środki medyczne czy po prostu wszystko to, co wpadnie w ich ręce. Ponadto, jak wspominałem, świat Hendel wypełniają leszy, strzygi, mamuny, topielce, biesy i cała paleta słowiańskich demonów. Z każdym kolejnym tomem ich grono rozszerza się, coraz lepiej je poznajemy, stąd celem numer jeden staje się tytułowa zapomniana księga zawierająca całą dostępną o nich wiedzę. Tylko tak będzie można skutecznie bronić się przed nimi.


Paulina w wykreowane przez siebie universum wprowadza stopniowo, krok po kroku wraz z Hubertem poznajemy je coraz lepiej, nasza wiedza opiera się przez całą serię na tym, co wiedzą bohaterowie. Strażnik jest tomem wprowadzającym. Tym, który niby toczy się jednopłaszczyznowo ale z każdą stroną wciąga coraz bardziej i gdy emocje osiągną apogeum, czytelnik zostaje oblany kubłem zimnej wody, ale właściwa historia dopiero zaczyna się, a wraz z nią cała masa pytań, wątpliwości i to najważniejsze jak potoczą się losy Huberta i jego towarzyszy, których grono systematycznie się rozrasta. Przy czym sprawa zostaje jasno zarysowana, kto gra główne skrzypce, kto tylko akompaniuje, a kto bardziej stanowi tło. W prawdzie wygląd i role w tym gronie płynnie zmieniają się, ale podstawowy skład pozostaje niezmienny. Kolejne zaś części cegiełka po cegiełce budują spójną całość, chociaż czasem wydaje się, że Paulina traci kontrolę, powieść gdzieś zaczyna żyć własnym życiem, ale jednocześnie wiemy dokąd zmierzamy i co zastaniemy na końcu drogi to, co pewien czas jednak wyprowadzeni zostajemy na manowce. Końcówką zaś Demona zostawiła sobie otwartą furtkę do szóstego tomu. Chociaż podczas lektury są momenty irytacji, wrażenia, jakoby kolejne tomy nie znajdują uzasadnienienia, a całość mogłaby spokojnie zamknąć się w dwóch częściach, to im dalej w las, tym Hendel ma więcej do powiedzenia i więcej pomysłów do przedstawienia.


Zapomniana księga to idealna pozycja zarówno dla miłośników rodzimej demonologii i słowiańszczyzny w ogóle, jak również dla tych, którzy poszukują lekkiej fantastyki - takiej, przy której można się zrelaksować i odpocząć. Tych, którzy pragną jednak zgłębić bardziej temat, myślę, że powinni sięgnąć po specjalistyczną literaturę. Cykl ten stanowi fantastykę i taką pozostaje, rzuca jedynie przynętę do dalszych poszukiwań w zakresie wierzeń naszych ziem.


Polecam. 

Moja ocena 7/10







               Wydawanictwo We need YA

piątek, 22 grudnia 2023

MROCZNY PIĄTEK: HACJENDA, ISABEL CANAS

H.P. Lovecraft mawiał, że są domy złe. Domy, których dusza przesiąknięta jest złem. Do takich miejsc należy z pewnością San Isidoro z Hacjendy Isabel Canas.


Meksyk XIX wieku w dobie przemian społeczno - historycznych. Beatriz jednego dnia traci wszystko. W wyniku napadu na jej dom ludzi związanych z nową władzą, jej ojciec zostaje zabity i rodzinny majątek spalony. Szansą na odzyskanie dawnego prestiżu i spokoju ma być małżeństwo z wpływowym Rodolfem Solorzano. To on ma zapewnić Beatriz i jej matce bezpieczeństwo. Za nic ma krażące o jego posiadłości opowieści, niewyjaśnioną śmierć pierwszej żony. Dla niej to przede wszystkim małżeństwo z rozsądku. Kiedy przeprowadza się do hacjendy męża, nie spodziewa się tego, co czeka ją w tym miejscu. A duchy mieszkające w posiadłości dadzą o sobie znać. Rodolfo pozostawia samą żonę, która zdana jest na szwagierkę, Juanę, a ta nie pała do niej życzliwością. Szybko młoda pani Solorzano słyszy głosy, nawoływanie, a służba nabiera wodę w usta. Jedynie młody ksiądz Andres, jest gotów wysłuchać kobiety i przyjść z pomocą. 


Isabel Canas snuje opowieść o Meksyku XIX wieku z czasów walk o niepodległość. O ile w Mexican Gothic Silvii Garcii Moreno zabrakło meksykańskiego folkloru, to w Hacjendzie jest go pod dostatkiem. Język, stroje, jedzenie i wierzenia ludzi od wieków zasiedlających te ziemię przesiąkają bez reszty powieść. Nie da się go odłączyć od osi fabuły, bo jest z nią nierozerwalnie związany. Jedno bez drugiego nie dałoby rady istnieć. Jednak Canas z wykształcenia historyk bez akademickich rozważań maluje z ogromną pieczołowitością ówczesne stosunki. Tymi uprzywilejowanymi byli potomkowie kolonizatorów, to ich zdanie było najważniejsze i de facto stawali się panami życia i śmierci meksykańskiej społeczności. Rdzenni zaś mieszkańcy byli obywatelami drugiej kategorii. Ich upośledzona rola widoczna była w Kościele, sądownictwie i w ogólnych relacjach. Jednak Hacjenda to nie powieść historyczna, ale drapieżny horror gotycki. Bardzo mocno nasuwa się skojarzenie z klasykiem Nawiedzonym Domem na Wzgórzu Shirley Jackson. San Isidoro, podobnie jak Dom na Wzgórzu żyje. Ściany poruszają się i skrywają sekrety domowników, w korytarzy dobywają się głosy i wołania. Ten dom patrzy, obserwuję, śledzi, aby zaatakować wówczas kiedy najmniej się tego spodziewamy. Ma on duszę, która przesiąkła złem, daje niejednokrotnie poznać swą furię, nienawiść do tych, którzy przekroczą jego próg, a przede wszystkim swój nastrój. San Isidoro to drapieżnik, żądny nowych ofiar. Stał się świadkiem okrucieństwa i niesprawiedliwości, a teraz przeniknięty tym, mści się i żąda krwi. Nastrój grozy potęgują przeprowadzane egzorcyzmy, rytuały, a przede wszystkim ludzie, którzy mieszkają w tym domu. Część z nich jest zdeprawowana, zdolna do największego zła i podłości wobec wieśniaków zamieszkujących posiadłość. Jednocześnie to z czym rzeczywiście czytelnik ma do czynienia dowiaduje się stopniowo, powoli odkrywa kolejne karty, a kiedy w pełni pozna naturę hacjendy, to okazuje się, że nie ma z niej ucieczki. San Isidoro osacza i nikogo nie wypuści ze swych szponów. Ten, kto raz wszedł na jego teren, ten skazany jest na śmierć.


Hacjenda Isabeli Canas to horror gotycki w pełni tego słowa znaczeniu. Stanowi hołd złożony między innymi Shirley Jackson czy Daphne de Maurier. Wypełniony jest mrokiem rozciągniętym nad domem, rodzinnymi sekretami, zakazaną miłością i nienawiścią. Wypełnia ją klaustrofobiczna atmosfera, pozbawienie czytelnika nadziei na ucieczkę stamtąd, a to czym straszy autorka najmocniej to ciemna strona ludzkiej natury, o wiele gorsze od zła czającego się w San Isidoro. Ci, którzy udadzą się do niego, czeka spora dawka smakowitej grozy, obok której nie sposób przejść obojętnie.


Polecam. 

Moja ocena 8/10



                  Wydawanictwo Mova

niedziela, 10 grudnia 2023

MAM DO PANA KILKA PYTAŃ, REBECCA MAKKAI

Opowieść o winie i zbrodni, o przemocy przybierającej różne formy. Wszystko zaś w prestiżowym liceum. Rebecca Makkai powraca z Mam do pana kilka pytań.


Elitarne liceum Granby'ego to szkoła, na której zależy wielu. Nie jeden marzy, by dostać się do niego. Jedną z uczennic jest nieatrakcyjna Bodie, będąca obiektem perfidnych kpin. Jej całkowitym przeciwieństwem jest szkolna piękność, Thalia. Kiedy jej ciało znaleziono w basenie, winnym uznano od razu pracownika technicznego, Omara. Dwadzieścia lat później, Bodie jako znana podcasterka wraca do Granby'ego, by ponownie zmierzyć się z tajemnicą śmierci koleżanki.


Nikt jak Rebecca Makkai nie potrafi stawiać trudnych pytań. Udowadniła to już w Wierzyliśmy jak nikt i udowadnia to w najnowszej powieści. Ponownie mamy do czynienia z grupą młodych osób i śmiercią. Chociaż autorka nie miała zamiaru, aby czytelnik utożsamił się z którąkolwiek postacią, to chyba jednak jest to nieuniknione. Śmierć nastolatki stanowi w rzeczywistości tylko pretekst do pokazania znacznie poważniejszych kwestii. Przemocy psychicznej wśród rówieśników, szyderstwa z tych, co swym wyglądem nie przystają do grupy, ale także między zdaniami przeplata przemoc fizyczną wobec kobiet. Robi to całkowicie niezauważalnie, tak mimochodem, ale działa to niczym kubeł zimnej wody, który budzi czujność czytelnika. Ponadto podnosi często poruszany temat w literaturze amerykańskiej, rasizmu i związanej z nim wadliwości wymiaru sprawiedliwości. Kiedy nie wiadomo, kto dopuścił się przestępstwa, zawsze pada na osoby ciemnoskóre. Bez szczegółowego procesu, przy wątpliwych poszlakach zapadają wyroki skazujące. A każdy, kto odważy się temu sprzeciwić, czy dążyć do dokładnego wyjaśnienia sprawy, pada ofiarą zbiorowej histerii i nietolerancji rasowej. Rebecca Makkai snując opowieść o tym, co wydarzyło się w Granbym dotyka też kwestii molestowania seksualnego uczennic, głośno dotykając kwestii etycznych i szkolnej moralności, a raczej jej braku. Szkoła będąca marzeniem młodych ludzi, jako trampolina do dalszej kariery, staje się miejscem cierpienia, wszelkiej możliwej ohydy, a przetrwać mogą najsilniejsi. Ci, którzy nie pozwolą się złamać. To, co najmocniej mnie poruszyło, to poniżanie szkolnego odmieńca nie tylko na oczach rówieśników, ale również przy cichej aprobacie nauczycieli. Wszyscy w Granby są paskudni, okrutni i skrywają wiele grzechów. A kiedy zaczyna się przypatrywać temu, co miało miejsce w latach 90. rodzi się wiele wątpliwości i pytań, które Bodie stawia tytułowemu panu. W rzeczywistości zaś wszystkim rzekomym autorytetom, tym wszystkim mężczyznom, którzy czyhają na niewinność młodych dziewcząt. Ponownie autorka wprowadza dwie linie czasowe, przez co lepiej poznajemy historię śmierci Thalii. Raz z bliska obserwujemy ją i jej otoczenie, innym razem dochodzą echa z przeszłości, które teraz brzmią jeszcze bardziej wyraźniej niż kiedyś. Jedno jest pewne, została skrzywdzona, bo ktoś pragnął jej ciała. Przy tej okazji poznajemy również losy innych kobiet, które padły ofiarami na tle seksualnym, a otoczenie chciało wmówić, że same były sobie winne. To one musiały prowokować, więc tak naprawdę spotkało ich to, czego same chciały.


Mam do pana kilka pytań tylko pozornie przybiera barwy kryminału. Zbrodnia przybiera wiele barw, dokonuje się wielowymiarowo. Nie ma tu typowych śledczych, czy prowadzonego dochodzenia. Rebecca Makkai wprowadza podcasterkę i jej uczennicę, które próbują poznać prawdę o tamtym tragicznym wydarzeniu. Wsłuchują się w różne głosy, czytają informacje z Internetu, przy czym okazuje się, że nie można tym źródłom wierzyć. Mogą bowiem okazać się sprytnym narzędziem manipulacji i przyczynić się do wymierzenia niezasłużonej kary. Akcja toczy się powolnie, a przed czytelnikiem jawią się przeróżne obrazy, z których nie tylko poznajemy mroczne oblicze szkoły, ale nasuwają wątpliwości co do winy skazanego przed laty mężczyzny. 


Rebecca Makkai ponownie niepokoi, wyrywa ze strefy komfortu i zmusza do konfrontacji z tym, o czym często milczy się. Podobnie, jak Wierzyliśmy jak nikt nie było prostą lekturą, tak samo jest i w Mam do pana kilka pytań. Przed czytelnikiem masa negatywnych emocji, z którymi nie tak prosto uporać się. Jeśli zamierza się przeczytać powieść w dwa może trzy dni, to niekoniecznie to się uda. Przynajmniej ja bym podziwiał takie osoby. Ta powieść wymaga czasu, odkładałem na później i wracałem po pewnym czasie, by uporać się z całym ludzkim cierpieniem, o którym autorka opowiada. Z pewnością budzi w nas czujność, na to co słyszymy z mediów i na zjawisko masowej histerii, zwłaszcza tej na tle odmienności. 


Polecam. 

Moja ocena 10/10 



              Wydawanictwo Poznańskie 


sobota, 2 grudnia 2023

Seria KOMORNIK. ARENA DŁUŻNIKÓW MICHAŁ GOŁKOWSKI

Michał Gołkowski doskonale wie, jak szokować i za nic mieć wszelkie świętości. Powraca Ezekiel Siódmy z nową misją. W Komorniku. Arenie Dłużników nie da się narzekać na nudę.


Zek zajmuje Tron Boga i sam nim się staje. Nie dane mu jednak jest długo cieszyć się tym stanem, bo w bramach Raju pojawia się Anioł Szemijazasz, skazany przed wiekami na wieczne spadanie i nie ukrywa, że to właśnie on powinien zajmować miejsce należące obecnie do eks Komornika. Zek nie tylko musi utrzymać swą nową pozycję ale dodatkowo postanawia zapobiec Apokalipsie, aby to zrobić musi dokładnie wylądować w punkcie Przed, w którym wszystko zaczęło się. Misja ta nie tylko napotka na spore trudności, ale nieustannie musi zmagać się z Aniołem oraz stawić czoła Archistrategowi Michałowi.


O ile w pierwotnej trylogii Komornika przemierzaliśmy połacie postapokaliptycznej ziemi, to teraz cofamy się do czasu, kiedy ten cały bałagan się zaczął. Michał Gołkowski doskonale sprawdza się w ramach powieści drogi, w której to wraz z Zekiem przemierzamy Stany Zjednoczone, docieramy do Włoch - a zwłaszcza do Rzymu. Oczywiście w pewnym momencie okazuje się, że należy ruszyć dalej. Towarzysząc byłemu Komornikowi ponownie nie zabraknie sporej dawki adrenaliny, a może nawet jest ona zdecydowanie w większym stopniu niż wcześniej. Wraz z nim i grupką nowych towarzyszy obserwujemy świat, w którym absolutnie nie mielibyśmy ochoty znaleźć się na prawdę. To świat pełen przemocy, zdrady, fanatyzmu i okrucieństwa. Ostrożność jest potrzebna na każdym kroku i pod żadnym pozorem nie wolno zaufać Świętym, bo bardzo szybko potrafią przysporzyć nie lada problemów. Szybko okazuje się, że w momencie końca świata wszystkie drogi prowadzą do Rzymu. To w Wiecznym Mieście przebywają dłużnicy w miejscu zwanym Areną Dłużników. Życie w niej składa się z ciągłych ćwiczeń i walk gladiatorów. To miejsce znane Górze, ale jakoś specjalnie nie przejmuje się ona nim. Do czasu.


W Komorniku. Arenie Dłużników na nowo pojawią się znane z wcześniejszej trylogii postacie, jednak ukazane w dość intrygujący sposób. W obecnym sequelu non stop jesteśmy zaskakiwani. O ile poprzednio akcja była powolna, to mam wrażenie, że teraz zdecydowanie od samego początku przyspiesza. Staje się dynamiczna, nieoczywista i wszystko zmienia się niczym w kalejdoskopie. Całość dąży do tego decydującego momentu. Chwili, w której porządek ustalony przez anielskie istoty zachwieje się, a słudzy postanowią zrzucić jarzmo. Równocześnie zdajemy sobie sprawę w jakim kierunku zmierzamy i że od raz podjętej decyzji nie ma odwrotu. Tego nie da się zatrzymać, a konfrontacja jest nieunikniona. Początkowo pod względem obrazoburstwa i bluznierczości Michał Gołkowski złagodniał, jednak to tylko pozory i tak, jak w wcześniej, tak teraz nie jest to pozycja dla osób wrażliwych na tle religijnym. W Arenie Dłużników warstwa ta nabiera nowej formy. Motywy biblijne ograniczone są do niezbędnego minimum, a ostrzu ironii poddana zostaje ślepa religijność. Przy czym w jednym momencie przekroczone zostaje poczucie dobrego smaku.


Dopiero w kontynuacji przygód Ezekiela Siódmego uzmysławiamy sobie, że pod płaszczem rozrywki ukryte zostają istotne kwestie dotyczące despotyzmu politycznego i zniewolenia człowieka. Sprowadzenie go do podrzędnej roli, a jego życie jest w oczach dyktatora bez znaczenia. Obserwujemy, jak ślepe posłuszeństwo staje się prawem. Po ulicach pełno sługusów nowego reżimu. Powstają obozy, do złudzenia przypominające nazistowskie miejsca kaźni. Gołkowski wykorzystując temat apokalipsy ostrzega czytelnika, wzbudza czujność i nieustannie stawia pytanie dokąd zmierzamy, dokąd zmierza świat.


Komornik. Arena Dłużników nie tylko dorównuje pierwotnej trylogii, ale mam wrażenie, że jest zdecydowanie lepsza. Nie radziłbym jednak zaczynać tego cyklu, bez znajomości wcześniejszej serii. Pełno bowiem spoilerów do tamtych tomów. Michał Gołkowski ponownie bryluje ciętym językiem i czarnym humorem. Aż żal żegnać się z Zekiem i jego ekipą.


Polecam. 

Moja ocena 8/10






                          Fabryka Słów