Są książki, które wyciskają w pamięci
czytelnika silne piętno, o nich bez względu, czy podobały się czy też nie, po
prostu nie sposób zapomnieć. Do takich należy ostatnio przeczytana przez mnie
powieść Szczepana Twardocha. Warszawa w pierwszych miesiącach II wojny
światowej, kobiety, narkotyki, zdrada oraz dzikie namiętności, to wszystko
znaleźć można w „Morfinie”. Zapraszam na recenzję.
Autor rysuje obraz
Warszawy w pierwszych tygodniach po wybuchu wojny. Główny bohater Konstanty
Willeman to syn niemieckiego arystokraty i spolszczonej katoliczki pochodzenia Śląskiego. Od początku
wychowywany na Polaka. Dodatkowo ożeniony z Polką Heleną, której ojciec przed
wojną był aktywnym endekiem i ma z nią kilkuletniego synka, Jurka. Poza tym we wrześniu 1939 brał udział w
kampanii wrześniowej, obecnie należy do oficerów Wojska Polskiego w rezerwie.
Jednak mimo to, nie wie kim naprawdę jest, podzielony między polskością a
niemieckością. Absolutnie nie ma ochoty walczyć z Niemcami, narażając tym samym
swoje życie. Marzy
o dawnym życiu bon vivanta, przebywaniu w lokalnych knajpkach w których pił
alkohol, spotykał się z przyjaciółmi należących do artystycznej elity stolicy.
Jednak w jego dotychczasowym sposobie życia, polegającym na narkotyzowaniu się
i seksie z prostytutką Salome, nie przeszkodziła mu również wojna. Na skutek
pewnych okoliczności, całkowicie wbrew swojej woli zostaje wciągnięty do
konspiracji. Jak odnajdzie się w nowej sytuacji, w której to ryzykuje wszystkim
tym co dotychczas kochał, a jego życie może w każdej chwili znaleźć się w
zagrożeniu?
„Morfina” pokazuje Szczepana Twardocha w jego szczytowej
formie. Ponownie wraca temat wojny, rozdarcia we własnej tożsamości związanej z
problemem polskości i niemieckości. Główny bohater nieustannie próbuje
odpowiedzieć na pytanie kim jest, a kin nie jest. Zmuszając czytelnika również
do próby określenia zarówno Konstantego, ale w pewnym sensie również siebie. To
staje się wręcz kwestią fundamentalną stwierdzenia własnej tożsamości, poznania
samego siebie.
Ponadto
twórca właściwy sobie, wręcz mistrzowski
sposób pokazuje siłę wojny, odbijającej się na życiu ludzkim niezatartym
piętnem. Niestety od pewnych decyzji nie ma odwrotu, raz podjęta będzie wracać do bohaterów niczym bumerang pociągając za sobą poważne konsekwencje.
Autor
tym razem opowiada o sytuacji w Warszawie w pierwszych tygodniach II wojny
światowej. A kto, jak kto ale Twardoch na historii się zna i doskonale umie o
niej pisać. Widzimy zatem miasto, w którym zniknął cały dotychczasowy ład,
wszelkie podziały na grupy społeczne w obecnej sytuacji po prostu się zatarły.
„Społeczeństwo
rozpuszczone, nie ma Żyda, nie ma Greka, nie damy, nie ma kurwy, nie ma
profesora ni złodzieja (…) stary świat się upłynnił, wyłożony na ulicy na
gazetach i kartonach, upłynnił się
porządek rzeczy jak rozpuszczony kryształ, futra pożądane zimnym
październikiem z właściwych sobie szaf na ulicę, z ulicy w ręce niewłaściwe,
baba próbowała sprzedać siodło
kawaleryjskie, z czyjego konia zdarte, spod jakiej dupy wyszarpane i na
co komu ułańska kulbaka?”
Rozkwita szabrownictwo
i rabunek, wszędzie czuć wszechogarniający terror, widać na ulicach
wszechobecnych żołnierzy niemieckich, wprowadzono godzinę policyjną itp.
Tym samym pisarz w niezwykle plastyczny sposób pokazuje życia miasta. Dzięki temu „Morfina” nie tylko opowiada o losach Konstantego Willemana, ale również okupowanej stolicy. Warszawa staje się wręcz bohaterem powieści, niemym świadkiem wydarzeń i symbolem upokorzenia. Widzimy miasto oblepione kartkami zapisanymi danymi poszukiwanych członków rodziny. Wszystko to sprawia, że czytelnik ma wręcz wrażenie, jakby znalazł się okupowanej stolicy, czuje atmosferę rozpaczy wywołanej rozdzieleniem się członków familii, z drugiej strony słyszy bawiących się, upijających i próbujących wszelkimi siłami zachować resztki normalności ludzi.
Tym samym pisarz w niezwykle plastyczny sposób pokazuje życia miasta. Dzięki temu „Morfina” nie tylko opowiada o losach Konstantego Willemana, ale również okupowanej stolicy. Warszawa staje się wręcz bohaterem powieści, niemym świadkiem wydarzeń i symbolem upokorzenia. Widzimy miasto oblepione kartkami zapisanymi danymi poszukiwanych członków rodziny. Wszystko to sprawia, że czytelnik ma wręcz wrażenie, jakby znalazł się okupowanej stolicy, czuje atmosferę rozpaczy wywołanej rozdzieleniem się członków familii, z drugiej strony słyszy bawiących się, upijających i próbujących wszelkimi siłami zachować resztki normalności ludzi.
Poza tym Twardoch w
typowy dla siebie sposób wyróżnia się stylem, językiem powieści, dialogami
przeplatanymi filozoficznymi rozważaniami bohaterów bądź narratora
wszechwiedzącego. Mamy
więc pewnego rodzaju zabawę słowem, bardzo wnikliwą charakterystykę
psychologiczno-emocjonalną bohaterów, dokładnie poznajemy ich przeszłość. Sposób
wysławiania się wskazuje, grupę społeczną czy posiadane wykształcenie osoby
zabierającej w danym momencie głos. Tym samym pojawia się język stylizowany do
epoki akcji powieści. A taki zabieg w literaturze bardzo lubię.
Ponadto dochodzą bardzo odważne
sceny erotyczne. Są one niezwykle plastyczne, a mało tego drobiazgowo
pokazujące wręcz anatomię ciała mężczyzn i kobiety występujących w powieści.
Poznajemy zarówno jego piękno i brzydotę, widzimy miejsca nawet najbardziej
intymne, na przykład mężczyznę bez penisa. Autor w tych opisach jest niezwykle
drobiazgowy, właściwy sobie sposób opowiada okoliczności doprowadzające do
okaleczenia.
Oczywiście
styl ten nie należy do prostych, wymaga maksymalnego skupienia, jednak kiedy
wejdzie się w lekturę i da porwać owemu twardochowskiemu językowi można poczuć
satysfakcję, i na pewno wyniesie się wiele przemyśleń. Jest to bowiem twórca,
który uwielbia wręcz znęcać się nad czytelnikiem, nawet przez chwilę nie
zostawia go w spokoju, lecz nieustannie zadaje pytania, zmusza do przemyśleń,
chyba właśnie za to tak bardzo kocham książki tego autora. Właśnie za ów
twórczy niepokój. Mi osobiście wręcz bardzo trudno było oderwać się od
powieści, w konsekwencji przeczytanie około 580 stron zajęło mi cztery dni. Zdecydowanie
polecam czytanie „Morfiny” powoli, warto dać ponieść się tej opowieści nawet
przez parę dni, tylko po to aby niczego nie stracić z bogactwa, jakie w sobie
zawiera.
W
typowy dla siebie sposób autor wprowadza dwóch narratorów. Pierwszym pozostaje
sam Konstanty, relacjonujący swoje myśli, uczucia, pragnienia, działania. Drugi
moim zdaniem ważniejszy, to narrator „kobieta” jest ona poza czasem i
przestrzenią. Jest wszechobecna, znajduje się nawet w myślach bohatera,
przemawiając do niego, choć on nie słyszy jej. Komentuje i kieruje jego
wyborami i działaniami. Całkowicie trudny do określenia, kim jest. Sama określa
się jako osoba, która zawsze go kochała, czy stanowiąca jego siłę. Bez niej
Willeman staje się nikim. To ona opowiada o ludziach pojawiąjących się na
kartach książki, doskonale zna ich przeszłość, jak również przyszłość. W
bezlitosny sposób obnaża słabości Konstantego, jak i osób go otaczających. Podobnie do "Dracha" jest całkowicie obojętna na ludzki los, dość płynnie zmieniając swój obiekt zainteresowań.
Tym
samym konieczne jest poruszenie kolejnego niezwykle ważnego elementu, jaki
stanowią bohaterowie powieści. Tworzy
niezwykle mocne i wyraziste charaktery. Szczerze mówiąc sam Konstanty Willemann
jednocześnie mocno irytował, jak i potrafił sprawić, że obdarzyłem go sympatię.
I tak dosłownie na przemian, kiedy zaczynałem go lubić, to za chwilę go nie
cierpiałem. Jest to człowiek
wewnętrznie rozdarty między polskością wpajaną przez matkę, a niemieckością z
racji pochodzenia ojca. Te dwie osobowości Niemca i Polaka nieustannie ze sobą
się ścierają, Widzimy, jak silny wpływ ma tytułowa morfina na jego życie,
niejednokrotnie to ona jest siłą sprawczą jego wyborów. Podobnie, jak seks. Z jednej
strony brzydzi się sobą, czuje się niegodny żony, z drugiej zaś nie potrafi
zapomnieć o romansach. Miałem
wrażenie, że to człowiek całkowicie niezdolny do samodzielnych decyzji,
nieustannie daje sobą kierować otaczającym go ludziom, w szczególności
kobietom.
Ważną kwestią mówiąc o osobach występujących na kartach
powieści stanowią kobiety. Muszą one odnaleźć się w świecie zdominowanym przez
mężczyzn. Rządzonym brutalną siłą, stają się one niewolnicami zarówno własnych
pragnień, jak i ojców, kochanków itp. Często ich jedyna rola sprowadza się
zaspokajania potrzeb seksualnych mężczyzn, choć ma się nieodparte wrażenie, że
to właśnie one reprezentują owe najmocniejsze osobowości.
Helena,
żona Konstantego jawi się, jakoby w małżeństwie Willemanów, to ona nosiła
przysłowiowe spodnie, mąż chcąc nie chcąc musi zaakceptować podejmowane przez nią
decyzje. Jednak w rzeczywistości, jest całkowicie uzależniona od ojca,
przesiąkła jego moralnością, nie potrafi mu zaufać i jednocześnie pozostaje
całkowicie podporządkowana, niezdolna do jakiegokolwiek sprzeciwu.
Podobnie
ma się z matką głównego bohatera, Katarzyną. Wychowana w surowej pod względem
moralnym rodzinie, tylko gdy dorosła postanowiła zrzucić owe nakazy, oddając
się dzikiej namiętności, w ten sposób wchodziła ona w przypadkowe romanse,
jednak za każdym razem podporządkowując sobie mężczyzn, pozostawała niewolnicą
własnych żądz. W moim odczuciu występuje
ona, jako dzika, nieokiełznana namiętność, symbol miłości erotycznej. Podobnie,
jak narrator kobiecy nie potrafiący nie kochać, jednak kocha jedynie miłością
zmysłową.
Mimo
wszystko, kobiety w tym zmaskulizowanym świecie nie podejmują decyzji, nawet
jeśli biorą udział w akcjach wojskowych, to albo z przypadku, albo mają pełnić
rolę towarzyszek mężczyzn, same uchodząc za prostytutki czy kochanki. Nigdy nie
grają pierwszych skrzypiec. Zawsze zaś
pozostając przy boku mężczyzn.
Podsumowując „Morfina” zdecydowanie wpisuje się w kanon
moich ulubionych powieści Szczepana Twardocha, to kolejna po „Wiecznym
Grunwaldzie” i poprzedzająca rewelacyjnego „Dracha” doskonała książka tego
autora. Opowiada on o wojnie w sposób całkowicie nowy, sprawiając, że ma się
ochotę dać porwać tej historii. Łączy w jedno koszmarny obraz wojny, dając nam
poczuć jej grozę i okrucieństwo, z drugiej pokazuje ludzi próbujących odnaleźć
się w zaistniałej sytuacji. Absolutnie nie są to spiżowi bohaterowie, lecz
zwykli warszawiacy ze swoimi marzeniami, słabościami i pragnieniami. Dla mnie
powieść ta stanowi pewnego rodzaju
nowatorskie odtworzenie modelu wallenrodyzmu. Niczym mickiewiczowski
Konrad Wallnerod, Konstanty Willeman dostaje się w szeregi wroga, chce uchodzić
za Niemca, aby ratować Polaków. Jednak pozostaje on niezwykle bliski, zachowuje
ludzkie oblicze ze wszystkimi swoimi zaletami oraz słabościami. Widać, jak
przeszłość przenika u niego
teraźniejszość, wywiera wpływ na niego i jego samoocenę. W niczym nie przypomina
dziewiętnastowiecznego pierwowzoru,
człowieka silnego, doskonałego, odważnego, mężnego; lecz jest jakby wręcz jego przeciwieństwem.
Na pewno wielu czytelników, właściwe
przez od idealizowanie go, znajdzie w postaci Willeman poniekąd siebie. Może
nie w stu procentach, ale na pewno wiele cech będzie wspólnych, może pojawią
się podobne doświadczenia, bo każdy z nas ma swoje słabości z którymi musi
walczyć.
Koniecznie dajcie znać
w komentarzach, czy udało mi się zachęcić Was do przeczytania „Morfiny”, a
jeśli już to zrobiliście to podzielcie się swoimi wrażeniami J
Polecam.
Moja ocena 10/10
Źródło: Wydawnictwo Literackie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz