niedziela, 14 maja 2017


 BRACIA BURGESS – ELIZABETH STROUT

         Kiedy czytam książki opowiadające o trudnych relacjach rodzinnych, to często przypominają mi się słowa z Kabaretu Starszych Panów „Rodzina, ach rodzina, rodzina nie dobrze, gdy jest ale gdy jej ni ma samotnyś, jak pies”. Również tym razem nie było inaczej. Trudne relacje między rodzeństwem, skrywane tajemnice, wzajemne rany noszone w sercu; jednak w momencie kryzysowym, do kogo się zwrócić? Tylko do braci, z którymi się wychowało i mimo wzajemnych animozji – pomogą. O tym wszystkim pisze w swojej powieści moralistka Elizabeth Strout. Zapraszam na „Braci Burgess”.

         Jim i Bob Burgess są całkowicie różnymi od siebie braćmi. Pierwszy z nich, dobrze zbudowany, przystojny, łamacz niewieścich serc. Ma kochającą się rodzinę i zawsze świeci triumfy zawodowe. Nie pokorny prawnik, potrafiący wygrać nawet najbardziej skomplikowane sprawy, m.in. Wally`ego Packer.
Drugi zaś uchodzi za rodzinnego nieudacznika, z powodu niemożliwości posiadania potomstwa, rozstał się z żoną. Zawsze żył w cieniu starszego brata, który nim pogardzał, jednak on jest wpatrzony w niego całkowicie bezkrytycznie.
Obaj przeżywają rodzinną tragedię, która rozegrała się w dzieciństwie. Bob mając cztery lata nieumyślnie doprowadził do śmierci, ojca. Od tego czasu jego rodzeństwo pogardzało nim. Żadne z nich nie potrafi zapomnieć o tym feralnym dniu, chociaż minęło już kilkadziesiąt lat.
            Bracia wyprowadzili się do Nowego Yorku i tam chcieli ułożyć sobie życie. Natomiast ich siostra, Susan pozostała w rodzinnym Shirley Falls i samotnie wychowuje syna Zacherego. Ten stan rzeczy zostaje zniszczony, w chwili gdy chłopak wrzuca do meczetu rozmrożony świński łeb. Teraz grozi mu zarzut złamania swobód obywatelskich, wiąże się to z więzieniem. Zrozpaczona matka prosi o pomoc swych braci prawników. Ta sprawa  łączy rodzeństwo w walce o Zacha, jednak na nowo budzą się od dawna uśpione demony przeszłości. Dla wszystkich ponowna wizyta w rodzinnych stronach, będzie miała  nieoczekiwane konsekwencje.

            Elizabeth Strout skradła moje serce swoją ostatnią książką „Mam na imię Lucy”, stąd byłem bardzo ciekawy, jak wypadną „Bracia Burgess”, którzy z jednej strony przypominali poprzednią lekturę, z drugiej byli całkowicie odrębną historią. Muszę się przyznać, że również tym razem amerykańska pisarka całkowicie skradła moje serce.
            Autorka ponownie porusza jeden ze swoich ulubionych tematów, mianowicie więzów rodzinnych. W piękny, a zarazem niezwykle prosty sposób opowiada o kruchym tworze, jaki stanowi rodzina. Jest ona bardzo delikatna i najmniejsza rysa na niej, pozostaje na wiele lat. Nikogo chyba nie zdziwi, że najboleśniejsze ciosy są te, zadawane przez bliskich: rodziców, rodzeństwo, męża czy żonę. Często przez wiele lat, a może nieraz i do końca życia nie potrafią się zabliźnić. Pokazuje rodzinny dom bohaterów, jako traumę odciskającą piętno na obecnym ich życiu. Jednak nie skończyła się ona z okresem dzieciństwa, lecz również ta  okaleczona familia trwa do dziś. Zamiast dawać miłość, Burgessowie potrafią się tylko ranić.
Ponadto jedna skrywana tajemnica jest w stanie zniszczyć życie wielu ludziom. Stąd pojawia się u nich, niechęć do wracania do miejsca dorastania. Wiąże się ono z najgorszymi z możliwych wspomnień i dla nikogo nie będzie to miły czas. Od razu po przyjeździe w Bobie na nowo odżywają młodzieńcze wspomnienia, poznania swojej przyszłej żony, spotkania z przyjaciółmi, ulubione miejsca – szczególnie lokal Antonia z rewelacyjnym spaghetti; ale również pogarda z jaką rodzeństwo traktowało go przez wiele lat.  
 Podobnie Jim, powrót do Shirley Falls stanowi dla niego, początkowo jedynie kolejne zawodowe wyzwanie. Jednak spotyka ludzi, którym chce pokazać swoją wyższość. Pochodząc z ubogiej rodziny, teraz po latach kiedy na nowo wraca w te okolice, chce udowodnić  tamtejszym mieszkańcom, kim obecnie jest. Manifestuje wręcz swą wyższość intelektualną nad nimi, próbując w ten sposób uleczyć noszone od lat kompleksy, polepszyć swoje ego.
Jednocześnie wraz z powrotem do Shirley Falls stajemy się obserwatorami,  niezwykle trudnych relacji między całą trójką: pełno w nich żalu, wzajemnych pretensji, przytyków, wyzwisk itp. Miałem wrażenie, że tylko pozornie próbowali zachować spokój, aby pomóc Zacharemu, widać to szczególnie na linii Bob-Jim oraz Bob-Susan. Jednocześnie nieustannie czuć  zagrożenie wybuchu bomby, czasami miałem wrażenie, że to tylko kwestia czasu. Te pozorne zachowanie zgody,  nie do końca się udało, bowiem między rodzeństwem dochodziło do kłótni, wypominania błędów przeszłości i wracania do tematów, o których chciałoby się zapomnieć. Równocześnie było to potrzebne do uzdrowienia rodziny, niejednokrotnie może się wydawać, że już nie uda się im dojść do porozumienia. Za chwilę bracia pojadą do Nowego Yorku, Susan nie wytrzyma obecności Boba, albo Jim zignoruje rodzeństwo. Będą woleli trwać w wzniesionych przez siebie bastionach; jednak po każdej kłótni dawno  temu zamrożona więź, na nowo się odradzała.  
Tym samym  Strout, wręcz chciała zachęcić czytelnika, że zawsze warto rozmawiać z bliskimi o tym co boli, uciekanie od tematu i zachowywanie pozorów, nic nie da, trudne sprawy zawsze wracają niczym bumerang. Jedynym lekarstwem okazuje się wyznanie winy, chociaż przebaczenie przychodzi z trudem.  
Autorka w prosty sposób pokazuje, jak jedno ciepłe słowo, gest czy stanięcie w obronie młodszego, potrafi uleczyć najbardziej zbolałe serce. W momencie, gdy Jim stanął w obronie brata atakowanego przez tamtejszego chłopaka, biorącego udział w manifestacji, Bob zapominał mu wszystkie przykrości.
            Z drugiej strony autorka brutalnie wyrywa nas z naszego dobrego samopoczucia podyktowanego przekonaniem, że przecież u nas jest zupełnie inaczej. Problemy tej rodziny są nam całkowicie obce. Pokazuje ludzi, którzy chcą cieszyć się pozornie udanym małżeństwem, które w rzeczywistości od dawna przechodzi poważny kryzys, coraz trudniej się rozmawia, pojawiają się pretensje o niedotrzymane obietnice; ignorowanie drugiej strony ukrywane pod „czułymi słówkami” oraz drogimi prezentami, które  nie mogą być siłą scalająca rodzinę. One jedynie dają  owe iluzoryczne szczęście, ładny obrazek dla przyjaciół i znajomych. W rzeczywistości wiele nagromadzonych napięć, nie zostało rozładowanych. A gdy do tego zabraknie miłości, nic już nie będzie w stanie uratować małżonków. Nic zaś tak nie boli, jak zdrada i tylko prawdziwe budowane latami uczucie, może uchronić przed katastrofą. Gdy go zabraknie, rodzina rozlatuje się niczym domek z kart, a wszystkie  kreowane przez nas wizerunki znikają.

            Kolejny ważny temat, jaki porusza Strout to problem obcości. Pokazuje Somalijczyków, którzy przybywają do Stanów Zjednoczonych w poszukiwaniu lepszego życia. De facto uciekając przed wojną i prześladowaniem, doznają zupełnie nowego wyobcowania. Dla Amerykanów są dziwolągami, których „normalny i cywilizowany człowiek” nie może tolerować. Nie można przecież być obojętnym wobec kastrowania kobiet, ograniczania możliwości oddawania przez nie moczu itp. To w naszej kulturze wydaje się zwykłym okrucieństwem i budzi się nasz najgłębszych sprzeciw oraz współczucie wobec Somalijek, które to spotkało. Jednak Strout pokazuje, że owo współczucie jest tylko na pokaz, ma  pozwolić nam poczuć się lepiej, w rzeczywistości zaś pełno w nim uprzedzeń.
Inną grupę stanowią narodowcy, którzy najchętniej pozbyliby się Afrykanów ze swego kraju, stąd imigranci doznają wiele szykan ze strony miejscowych, są wyśmiewani, obrażani itp. W tej nowej sytuacji Somalijczycy muszą z jednej strony dbać o swoją odrębność kulturową, z drugiej stanie przed nimi niezwykle trudny egzamin człowieczeństwa. Współczucia chłopakowi, który  przez własną głupotę w nieświadomy sposób,  obraził ich,  profanując  świątynię. To również będzie test dla Amerykanów w którym każdy pokaże swoją prawdziwą twarz, jak również rzeczywisty humanitaryzm.
            Wreszcie na szczególną uwagę zasługują występujący w powieści bohaterowie. Stanowiący niczym w zwierciadle odbicie wielu osób spotykanych przez nas na ulicy. Przede wszystkim całkowicie moja sympatię zdobył  Bob Burgess. Człowiek wrażliwy, chętny do pomocy, z niezwykła wręcz empatią. Przez to traktowany w rodzinie w charakterze czarnej owcy, odpowiadał za wszelkie niepowodzenia Jima. Rodzeństwo uważa go za życiowego nieudacznika, podczas gdy wcale talentem nie różni się od  brata. Jego główną wadą jest nieustanne wręcz bycie w cieniu starszego Burgessa, upodobniając się fizycznie do niego już od dzieciństwa i myślę, że również wybranie drogi zawodowej kompletnie do niego nie pasującej, też było podyktowane, poniekąd właśnie chęcią dorównania Jimowi. Wszelki najmniejszy gest życzliwości ze strony brata, spotyka się z wdzięcznością z jego strony. Dla mnie jest to doskonały przykład człowieka zakompleksionego.
            Całkowitym przeciwieństwem do Boba, stanowi Jim. Podczas lektury szalenie mnie irytował. Jest arogancki, złośliwy, gardzi ludźmi, jednak w pewnym momencie miałem wrażenie, że również on de facto jest mocno zakompleksiony. Tylko gdy młodszy brat ujawnia publicznie, że nie potrafi mu dorównać; to on skrywa się pod maska cynika i aroganta. Ponadto od lat dręczą go olbrzymie wyrzuty sumienia, do których nigdy nie chce się przyznać. Na zewnątrz stwarza pozory silnego i pewnego siebie mężczyznę, potrafiąc nawet wzbudzić strach; natomiast w chwilach niepowodzeń i gdy owa twarda skorupa zaczyna pękać – pokazuje zupełnie inną twarz. Muszę przyznać, że w pewnym momencie zacząłem lubić tą postać i mu współczuć.
            Wreszcie Susan łącząca w sobie cechy obu braci. Podobnie, jak Bob nie może pochwalić się sukcesami zawodowymi ani osobistymi. Ma za sobą nieudane małżeństwo, problem z synem, któremu z powodu głupiego żartu grozi więzienie. Cierpi z powodu braku akceptacji ze strony matki, z którą do śmierci była skonfliktowana i rywalizowała. Stąd też przybrała niczym Jim, twardą powłokę, poniekąd może aby nie dać się ponownie zranić. Jednocześnie w głębi duszy przeżywa i cierpi z powodu noszonych z dzieciństwa ran. To bracia, a zwłaszcza Bob, byli oczkiem w głowie mamy; ją zawsze o wszystko obwiniano i odrzucano. Teraz podobnie twarda jest wobec swojego dziecka, jednak wspólny problem ratowania Zacharego przed więzieniem i zbliżenie z resztą rodzeństwa przemieni ją wewnętrznie.

Podsumowując Strout z właściwą sobie lekkością i prostotą pokazuje, jak trudne bywa nieraz życie w rodzinie. Potrafi ona być z jednej strony doświadczeniem traumatycznym wyciskając silne piętno na resztę życia, z drugiej daje wiele siły. Czasami jeden gest, jedno słowo ze strony najbliższych potrafi dać wiele szczęście i wszystkie złe wspomnienia znikają. Niejednokrotnie potrzeba wiele wspólnie spędzonego czasu i rozmów, aby wytworzyła się więź. Żaden bowiem najdroższych prezent nie zastąpi darmowej miłości.
Ponadto porusza poważny problem tolerancji w naszych czasach, próby zrozumienia siebie nawzajem i prawa do własnej odrębności. Wszyscy różnią się od siebie, czy to kolorem skóry, czy wyznaniem, pochodzeniem itd. jednak wszystkich łączy wrażliwość na drugiego człowieka i pragnienia szczęścia dla siebie i swoich bliskich.
            Na koniec bohaterowie, szczególnie bracia Burgess, których obserwacja daje wiele przykładów z naszego otoczenia. Myślę, że stanowią oni tych bohaterów, z którymi wielu czytelników poniekąd może się utożsamić. Nie są oni papierowymi postaciami, ale z ludźmi z krwi i kości, kochającymi i cierpiącymi, pełnymi kompleksów z którymi we właściwy dla siebie sposób próbują sobie radzić.
            Dla mnie powieść ta, stanowiła ponownie niezwykle udane i pełne refleksji spotkanie z Elizabeth Strout, które zmusiło przede wszystkim do niezwykle głębokiej wędrówki w głąb siebie, A takie książki bardzo cenię.

Polecam.

Moja ocena 9/10

                                                      Źródło: Wydawnictwo Wielka Litera

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz