LORD
JOHN I SPRAWA OSOBISTA – DIANA GABALDON
Książka stanowi moje pierwsze spotkanie
z twórczością Diany Gabaldon, znanej z cyklu „Obca”. Dostajemy pewną bardzo
delikatną w swej materii sprawę, tajemnicze morderstwo, przemierzamy londyńskie
burdele i domy spotkań homoseksualistów, a do tego wszystko w oparach
osiemnastowiecznej Anglii. Jednak sama powieść średnio mi się podobała.
Dlaczego? Zapraszam na recenzję „Lorda Johna i sprawy osobistej” J
Londyn 1757 r. Lord
John podczas pobytu w popularnym wśród miejscowej elity Befsztyku, w którym
umówił się ze swoim przyjacielem Harrym Quarrym, przypadkowo odkrywa, że narzeczony
jego kuzynki, Joseph Travelyan cierpi na syfilis. Sprawa jest o tyle, dodatkowo
delikatna, że mężczyzna należy do londyńskiej arystokracji, a ród Kornawalii z
którego się wywodzi, jest szanowany w
całym kraju. Skandal więc, przede wszystkim może zaszkodzić, rodzinie przyszłej
panny młodej. Postanawia on, omówić tę kwestię ze swoim przyjacielem i przełożonym. Podczas
spotkania dowiaduje się o śmierci jednego z żołnierzy, mogącego być wmieszanym
w kradzież tajnych dokumentów wojskowych. Na rozkaz Jego Królewskiej Mości,
John ma wyjaśnić tajemniczy mord. Jednocześnie również będzie szukał rozwiązania
problemu zaręczyn kuzynki, doprowadzając do jej rozstania z narzeczonym. Szybko
okaże się, że te dwie sprawy w dziwny sposób zaczną się ze sobą łączyć.
„Lord
John i sprawa osobista” dość luźno nawiązuje do cyklu „Obca”, jedynie pojawiają
się w nim postacie występujące w tamtej serii, jednak spokojnie można go czytać
bez znajomości tamtej pozycji.
Moje odczucia odnośnie do powieści są dość mieszane. Przede wszystkim
oczekiwałem znacznie czegoś więcej. Czytając streszczenie na okładce, w którym
jest mowa o wstydliwej tajemnicy, zabójstwie, przemierzaniu najciemniejszych
zakamarków Londynu przez angielskiego arystokratę; miałem wrażenie, że szykuje
się cudowna uczta literacka na miarę mojej ukochanej „Złodziejki” Sarah Waters.
Niestety dojść szybko poczułem się rozczarowany i kompletnie nie wiem z czego
to wynika. Mimo dość ciekawej fabuły, książka jest
wręcz przytłaczająca. Liczy około 300 stron, które powinno się
praktycznie przeczytać w ciągu jednego dnia; natomiast męczyłem ją trzy dni. Lektura
naprawdę mnie zmęczyła i nie mogłem zbyt długo czytać. „Lord John…” niczym nie
przypominał „Złodziejki” z jej lekkością stylu, trzymającą w napięciu akcją,
ciekawymi postaciami. Gabaldon dała dokładnie wszystko odwrotnie. Akcja ciągnie się flegmatycznie i powoli, w
jednym rozdziale liczącym kilkanaście stron, a nieraz nawet ponad dwadzieścia,
poza rozmową bohaterów nic się nie dzieje. Dyskutują, snują dywagację, zbierają
informację, aby w kolejnym rozdziale dokładnie była powtórka z rozrywki. Tym
samym, mimo naprawdę fajnie pomyślanej fabuły, która miała wszelkie szanse
wbicia czytelnika w fotel – ma dosłownie wszystko to co lubię - jednak forma podania, wywołała u mnie niestrawność. Ile
bowiem można czytać, jak John Grey wszedł do lokalu rozrywki i rozmawia z
tamtejszym personelem, a zanim dowie się czegoś ciekawego, ciągnie się to w
nieskończoność. Wystarczyłoby nadać większej dynamiki akcji, a nawet skrócić nawet o sto stron, i wyszłoby bardzo ciekawe
opowiadanie. A tak, całkowicie zmarnowany potencjał.
Podobnie kwestia bohaterów, którzy absolutnie mnie nie
porwali. Główny bohater znów mający w
sobie dobry pomysł, bowiem jest żołnierzem armii Jego Królewskiej Mości, ma za
sobą trudne doświadczenie wojenne, jego starszy brat zajmuje w wojsku wysokie
stanowisko i długo nie chciał pozwolić mu walczyć na froncie; do tego jest
homoseksualistą co również skrupulatnie ukrywa; jednak mimo to, w moim
subiektywnym odczuciu, jest nijaki i bezbarwny, przez to trudno było mi odnieść
się do tej postaci. Tak samo Travelyan, zapowiadający się na typowego drania i
mordercę, na koniec zaskakuje, ale również nie wywołuje większych emocji. W większości
tylko o nim słyszymy, a brakuje scen w których by się pojawił.
Jedyną osobą, którą
bardzo polubiłem jest Tom Byrd. Zatrudnia się w charakterze służącego Johna i
wraz z nim chce odszukać swojego starszego brata, Jacka. Jest lojalnym sługą i przyjacielem, dbającym o
swego chlebodawcę, do tego niesamowicie zaradny. A jego pojawienie się
wywoływał uśmiech. I tak będąc postacią całkowicie drugoplanową, wywołał u większą
sympatię niż Grey.
Tyle narzekania, pora na plusy. Gabaldon bardzo ciekawie
pokazuje tło społeczne Anglii XVIII wieku. Dzięki niej jesteśmy w salonach
arystokracji zbierającej się na swoje bale i kolacje, w klubie skupiającym w
sobie miejscowych dżentelmenów dyskutujących o bieżących sprawach politycznych,
czy wreszcie w londyńskich domach publicznych. Bardzo dokładnie poznajemy świat
prostytutek i homoseksualistów. W przypadku tych pierwszych, trudnią się nią już nastoletnie dziewczynki. Jednak
mają one również swoje zasady, na przykład nienawidząc angielskich żołnierzy,
nie obsługują wojskowych – nawet jeśli z tego powodu naraża się swej
burdelmamie; upijają gości, mają różne przyrządy mające pobudzić męskie libido.
Ich lokale są pięknie urządzone, mają eleganckie meble, mijając je od razu wiadomo,
jakiego typu jest to miejsce. Natomiast lokale spotkań drugiej grupy różnią się
całkowicie. Są niechlujne, schodzą się do nich miejscowi notable, którzy chcą
ukryć przed światem swoje preferencje. Jednak zarówno pierwsi, jak i drudzy
znają różne tajemnice, a ściany tych domów skrywają niejedną tajemnicę pilnie
strzeżoną.
Książka na pewno nie
zalicza się do erotyku, chociaż pojawiają się w niej odważne sceny erotyczne; a
temat homoseksualny jest jednym z ważniejszych. Osoby, które niezbyt przepadają
za taką tematyką, nie koniecznie powinni czytać „Lorda Johna…”, ci zaś którzy
lubią powinni poczuć się usatysfakcjonowani. Mnie osobiście ona, niezbyt
przeszkadzała, tym bardziej, że autorka nie przekracza granic dobrego smaku.
Również kwestie erotyczne poruszone zostają w obrazie
londyńskiej arystokracji, która w dodatku nie jest wolna od złośliwości, między innymi wystawieniu na
widok publiczny książki mogącej siać powszechne zgorszenie swą niemoralną
treścią. W ten sposób godzi się w obłudną purytańską moralność, która gorszy
się na bezwstydne powieści, zawierające nieskromne ilustracje, natomiast
toleruje kochanki mężów – uważając to za coś normalnego, przecież żaden
mężczyzna nie może należeć tylko do jednej kobiety. Pokazane w powieści hrabiny
to typowe salonowe lalki, całkowicie uległe woli braci i ojców. Bez trudu
akceptują wybranych im kandydatów na mężów.
Niemniej ciekawie, Gabaldon odzwierciedla
zwyczaje panujące w armii angielskiej, doskonale oddaje nastroje tam panujące w
czasie walki. Młodzi żołnierze pragnący odznaczyć się w walce z wrogiem, a
chroniący ich starsi. Często służba wojskowa wpisywała w tradycje miejscowych
rodów arystokratycznych, przechodząc z ojca na syna, a starszy brat był dowódcą
młodszego. Jednak nie zawsze obaj byli na wojnie, gdyż zdarzało się, że pod
nieobecność najstarszego syna, młodszy – gdy nie żył ojciec- przejmował rolę
głowy rodziny i on podejmował wszystkie najważniejsze decyzje dotyczące rodu.
Ponadto sama społeczność Londynu skupia w sobie przedstawicieli
różnych nacji: Anglików, Niemców, Irlandczyków itp. Każdy z nich dąży do
własnych interesów, a okazywana pomoc niejednokrotnie nie jest bezinteresownie.
Niemiecki oficer pomaga Johnowi w rozwiązaniu sprawy, tylko po to, aby armia
angielska pokonała znienawidzonych przez nich Francuzów. Dostanie tajnych
planów w ręce przeciwnika, mogłoby sprowadzić klęskę na Jego Królewską Mość i
dać zwycięstwo wrogowi Rzeszy.
Ciekawą grupę stanowią
Irlandczycy, są katolikami pilnie strzegącymi swych obyczajów, na przykład ślub
musi być udzielony w koście rzymskokatolickim, nie przepadają za protestantami
itp. Wspierają się nawzajem w każdej
sytuacji.
Dzięki temu więc,
rysuje się ciekawa mozaika społeczna osiemnastowiecznej Anglii, jednak nie
dominuje ona nad centralną osią fabuły, przez co zostają zachowane proporcje
między zagadką kryminalną, ową delikatną sprawą nad którą pracuje lord John i
Londynem osiemnastego wieku; co moim zdaniem stanowi niewątpliwy plus.
Podsumowując „Lord John i sprawa osobista” ma swoje wady i zalety, na pewno miłośnicy
historii powinni być usatysfakcjonowani. Ja osobiście – jak wspomniałem- na
początku mam do tej książki mieszane uczucia. Z jednej strony bardzo mi się
podobała, ciekawiło mnie rozwiązanie sprawy kryminalnej i sposób, w jaki
tytułowy bohater wymanewruje kuzynkę z zaręczyn, oraz całe tło
społeczno-historyczne pokazane przez autorkę. Z drugiej niestety często czułem
się przytłoczony lekturą, mając wrażenie przerostu formy nad treścią.
Oczywiście jest to moje subiektywne odczucie, szczególnie że wciąż mam w
pamięci „Złodziejkę”, która była o klasę lepsza. Szczerze mówiąc nie wiem, czy
mam ochotę sięgnąć po „Obcą”, w najbliższym czasie pewnie nie.
Polecam.
Moja ocena 6/10
Źródło: Wydawnictwo Świat Książki
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz