sobota, 28 września 2019

DYGOT, JAKUB MAŁECKI





Głęboko wierzę, że ludzkim życiem rządzi przeznaczenie. Absolutnie nie ująłbym tego w ramy przypadku. Co to, to nie. To jakich ludzi spotykamy na naszej drodze, jakimi się rodzimy, jakie często trudne decyzje podejmujemy, są często chichotem losu i poniekąd wypadkową podjętego w danej chwili działania. Owe przeznaczenie częściej jednak prowadzi do zła i niewybaczalnego grzechu, niż do dobra. Zapisują się one na ludzkiej egzystencji, niczym niesuwalne piętno rzutujące na losy dalszych nawet pokoleń. Nie od dziś przecież panuje pogląd, że za winy rodziców, karę ponoszą dzieci. One stają się nieraz spadkobiercami klątwy, przekleństwa naznaczającej ich całe życie. Widząc cierpienie niewinnych, prawdziwi winowajcy odczuwają nieustanne wyrzuty sumienia, wyrzucają sobie niegodne tzw. „dobrego człowieka” zachowanie, ale czasu już nie cofną. Każda natomiast zbrodnia domaga się kary, nie zawsze przy tym wymierzonej sprawiedliwie. Doprowadzić do niej może rzucone w chwili złości i w poczuciu całkowitej bezradności przekleństwo, albo jak to bardziej woli klątwa. Odprawianą w jej konsekwencji potem pokutę potęguje  świadomość uczynionego zła, wyrządzonej krzywdy, albo po prostu zaniechanie uczynienia dobrego czynu, oraz codzienne patrzenie na cierpienie niewinnego człowieka. Najgorszym jednak rodzajem zła  jest: odrzucenie drugiej osoby przez jej odmienność, pogardzenie nią i znęcanie się nad słabszym – tylko po, to by poczuć się silniejszym, bardziej „wartościowym”, „lepszym”. To też w chwili zderzenia się z bezpodstawną podłością, staje się najstraszliwszym rodzajem klątwy.


O tajemniczych zrządzeniach losu, o przekleństwie i odprawianej przez dziesięciolecia pokucie za popełniony w chwili słabości grzech opowiada w Dygocie jeden z najciekawszych głosów polskiej literatury, Jakub Małecki. Dygot u niego staje się drżeniem ciała przed strachem, bólem, cierpieniem, skrywanymi głęboko w duszy niewypowiedzianymi pragnieniami, czy przed śmiercią i związaną z nią bezpowrotną stratą oraz przed kruchością ludzkiego życia. Dygot z powodu wyrzutów sumienia nie pozwalających zaznać szczęścia, dygot wspomnień drżących w głowie człowieka z powodu, których nie jest się w stanie nawet na chwilę zaznać odpoczynku przed tym, co stanowi powód do wstydu, winę której już nie można odkupić i zadośćuczynić. Dygot z powodu odczuwanego bólu egzystencji, dygot odrzucenia z powodu nieakceptowalnej „inności” , dygot wywołany bezradnością i nieumiejętnością wyjścia poza przeklęty krąg siejącego się wokół zła. Dygot zatem staje się anomalią, chorobą trawiącą człowieka od wewnątrz, a występującą pod osłoną „normalności”.


Wiktor Łabendowicz jest albinosem i z powodu wyglądu zaliczony został do grona wiejskich dziwadeł, które za wszelką cenę należy wyeliminować. Należy się go pozbyć ponieważ może stanowić zagrożenie dla całej społeczności. A wiadomo, pośród „normalnych” ludzi nie ma miejsca dla dziwadeł. Na każdym kroku należy dać mu do zrozumienia, że w rodzinnej miejscowości nie ma dla niego miejsca. Takie traktowanie stało się dla chłopaka już od dzieciństwa chlebem powszednim. Polowano na niego z widłami, próbowano spalić żywcem, bito na przerwach w szkole i poniżano przy najdrobniejszej okazji. Już nad samymi jego narodzinami zawisła swoista klątwa. Ponieważ uciekająca przez nadciągającą Armią Czerwoną pewna Niemka przeklęła jego ojca Jana, który odmówił jej pomocy w dostaniu się do Niemiec. A kolejne lata życia syna potęgowały w mężczyźnie wyrzuty sumienia, nie pozwalały uciec przed dręczącymi go myślami i wspomnieniami. Każdego dnia bowiem widział cierpienie chłopca, złe traktowanie przez społeczność i szaleństwo, w którym coraz bardziej zaczął w związku z tym pogrążać się Wiktor. Niezrozumiany nawet przez najbliższych, samotny młody człowiek, który szczęście dopiero znalazł u boku innego „dziwadła” Emilii Gełdy, której ciało zostało na stałe oszpecone w wyniku wybuchu granatu. Jednak jak to w życiu bywa, nad życiem tych dwojga szybko zawisło wiszące nad nimi fatum, które i teraz nie pozwoliło im zaznać upragnionego spokoju.


Jakub Małecki pokazuje przede wszystkim piekło życia na prowincji. W małej społeczności, w której każdy każdego zna, ludzie wiedzą o sobie wszystko, pamiętają przeszłość sąsiadów i sami wyznaczyli sobie lokalne prawa i normy – a wszystko, co nie mieści się w ich ramach, jest traktowane jako dziwadło, anomalia, wirus, który należy zatem usunąć z organizmu w obawie przed jego rozszerzeniem. Należy to zrobić, póki czas, póki jeszcze za bardzo nie rozpanoszył się, a za cale zło jakie może rozegrać się na wsi, zawsze musi odpowiadać odmieniec.


A mój brat to na co niby umarł, chociaż był zdrowiutki jak ryba? A to, że Warta wylała i pięćdziesiąt domów na wyspie poszło w cholerę, to co? Samo się stało? A to, że z ceramiki  zaczęli zwalniać? Czemu zaczęli zwalniać? Wcześniej nie zwalniali. A ta cała grypa? No, na chuj się tak patrzysz? Myślisz, że my nie wiemy, co się święci?


Stworzył zatem rzeczywistość w której prawo do życia mają tylko, ci którzy mieszczą się w przyjętych społecznie normach, ci którzy są akceptowani przez współmieszkańców i którzy nie wykraczają poza ustalone schematy. Tu nie liczy się jednostka, ale społeczność. Ma ona w sobie siłę zniszczyć człowieka, jeśli tylko nie zostanie on zaliczony do jej grona. Autor snuje zatem opowieść o okrutnych i bestialskich prawach skazujących drugiego człowieka na cierpienie, odrzucenie, a nawet śmierć. Obserwujemy ludzi skazanych na egzystencję w wiecznym poczuciu gorszości, niezrozumianych, nietolerowanych, takich dla których życie praktycznie skończyło się wraz z narodzinami. Ich życie wypełnione jest oskarżeniami, podejrzliwością, obłędem w jaki wpadają z powodu swej odmienności. Cierpią oni i cierpią ich rodziny. Rodzina nie jest w stanie skutecznie obronić przed wrogimi wieśniakami. Poza tym bólem zewnętrznego pochodzenia, w umysłach i sercach bohaterów rozgrywa się cierpienie wewnętrzne wywołane przez własną niemoc odmienienia własnego losu, zawsze niezaspokojonym pragnieniem zaznania szczęścia przez nich samych i przez ich bliskich, zżerających ich każdego dnia poczuciem zła, jakie wyrządzili z powodu odczuwanej w tamtej chwili słabości i lęku. To właśnie owa słabość i brak odwagi przeciwstawieniu się złu sprawia, że niszczą i marnują swoje życie i życie tych, z którymi mieszkają.


Potworem ma być Wiktor z powodu białej, niczym śnieg skóry i czerwonych oczu, ale w rzeczywistości Zło przybiera zdecydowanie inne maski. To twarze ludzi nietolerujących tego wszystkiego, co wykracza poza przyjęte przez nich normy. W wiejskich regułach czują się bezpiecznie i za żadną cenę nie chcą porzucić swego obwarowania. Tak przecież żyli ich rodzice, i tak samo żyją oni. Prowincja ma swoje prawa, pełno w niej zabobonów, wiary w magiczne właściwości przynoszące zarówno dobro, jak i nieszczęście. Jest ona mglista, ciemna, wroga i nieprzyjazna, pogrążona w ciemnocie i zażarcie broniąca tego, co znane. To świat wrogi dla wszelkiej „inności”, który potrafi systematycznie niszczyć drugiego człowieka, praktycznie zupełnie bez powodu, tylko z powodu, że swym wyglądem nie wpisuje się w regułę tzw. „normalności”. U niej nie liczy się wnętrze, ale wygląd zewnętrzny. Jednocześnie owo Zło przekracza granice prowincji, wkraczając w wielkomiejski świat pod inną maską. Malwersacje finansowe, zdrada, brak zaufania do współpracowników, kłamstwa i oskarżenie mające siłę na zawsze zniszczyć życie człowieka, niczym nie różnią się w zasadzie od wrogiej postawy wsi wobec albinosa. Inny diabeł, ale niosący niemniejsze cierpienie. Potworem u Małeckiego staje się więc sam człowiek z własną głupotą, uprzedzeniami, cynizmem, bezwzględnością i tkwiącym w nim okrucieństwie. Zdecydowanie łatwiej jest podążać za jego głosem, niż pójść w stronę dobra. Bohaterowie Dygotu, niczym w realnym życiu okapali się w swoich twierdzach i wcale nie mają ochoty iść za hasłem dzisiejszych coachów nawołujących do wyjścia poza własną sferę komfortu. Nie. Oni w we własnym niedoskonałym świecie, pełnym rys czują się bezpiecznie, znają jego prawa i wiedzą, jak bez szwanku dla siebie się w nim poruszać. Może nie są w nim szczęśliwi, ale nie mają żadnej gwarancji, ze wychodząc z niego, znajdą to, czego im brakuje. Miłość i akceptację.


Dygot Jakuba Małeckiego to rodzinna saga o rodzinie naznaczonej klątwą przeszłości i zżerających ich wyrzutami sumienia. To chwytająca za serce i zapadająca w umysł ballada o piekle, jaki jest w stanie zgotować człowiek drugiemu człowiekowi. Pełno w niej tajemnic, magiczności, bolączek codzienności i nieuchronności spełnienia się rzuconego w gniewie przekleństwa i przepowiedni. To opowieść o samotności, cierpieniu istnienia, rozpaczliwym szukaniu własnego miejsca na ziemi, obłędu i szaleństwie wpisanym w ludzką egzystencję, inności i próbie radzenia sobie z niemilknącymi wyrzutami sumienia. To wieczny dygot, który nie ustaje w żadnym czasie i w żadnym miejscu. Przyciąga swą siłą i wprawia w drżenie ciało i umysł. To powieść wybitna napisana niezwykle przejmującym stylem: z jednej strony brutalnym, z drugiej z niezwykłą wrażliwością i delikatnością.  To wielka Literacka Podróż, taka jak bardzo rzadko się zdarza.
 

Polecam,
Moja ocena 9/10
 
                                               Wydawnictwo SQN

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz