Ira Levin stworzył powieść kultową i diaboliczną, Dziecko Rosemary to absolutny klasyk horroru stawiany obok Egzorcysty i Omenu. Witajcie w Bramford.
Lata sześćdziesiąte XX wieku, Nowy Jork. Do kamienicy owianą złą sławą sprowadza się świeżo upieczone małżeństwo, Rosemary i Guy Woodhouse'owie. Za nic mają krążące o tym miejscu legendy, jakoby wcześniej mieszkające tu siostry mordowały i zjadały dzieci, czy jeden z lokatorów, niejaki Adrian Mercato ogłosił wskrzeszenie Szatana. Bagatelizują informację, że w budynku, do którego chcą się sprowadzić dochodzi do największej w mieście liczby samobójstw. Ona w nowym lokum wije rodzinne gniazdko, a on zajęty jest własną karierą aktorską. Nowi mieszkańcy szybko zaprzyjaźniają się z sąsiadami z naprzeciwka, Minnie i Romanem Castevetami. Wkrótce też okazuje się, że Rosemary spodziewa się dziecka, a nowi znajomi zbytnio interesują się młodą parą.
Dziecko Rosemary napisane zostało w 1966 r. i niedługo po nim następuje bum na historie o synu Szatana. Sam Ira Levin nie wierzy w istnienie diabła, co nie przeszkadzało mu podczas pisania i stworzenia opowieści, która nie tyle straszy, co wywołuje uczucie niepokoju i niepewności. Owianej mgłą tajemniczości i symboliki. Autor oddziaływuje na czytelnika poprzez pojawiające się co pewien czas obrazy i zdania wzbudzające czujność. Od samego początku wyczuwa się nadchodzące zagrożenie. Już pierwsza wizyta w Bramford i krążące o nim mity mrożą krew w żyłach. Już wówczas wyczuwa się, że coś jest w nieporządku, że wcale to miejsce nie należy do przytulnych, a kolejne dni tylko to potwierdzają. Nawet sympatycznej parze staruszków i kręgu ich przyjaciół podskórnie czujemy, że nie można ufać. Chcąc wytrącić czytelnika z równowagi wcale nie potrzeba makabrycznych scen. Wręcz przeciwnie, otrzymujemy opis zwyczajnego życia bohaterów. Spotykają się z przyjaciółmi, snują plany i marzą o przyszłej karierze Guya, rozmawiają z uczynnymi sąsiadami, czy przygotowują się na przyjście potomka, jednak co pewien czas, dzieje się coś w ich życiu, lub pojawiają się informacje, które sugerują, że koszmar zbliża się do nich nieuchronnie. Stopniowo prowadzi do obłędu, do przekonania, że nikomu nie można ufać, nadmierna troska służy jedynie do kamuflażu prawdziwego oblicza. I tak zostajemy doprowadzeni do punktu, od którego nie ma już odwrotu. Im bliżej zakończenia, tym więcej pojawia się znaków zapytania, coraz więcej rodzi się wątpliwości, a zmysły zostają wyostrzone. Jesteśmy przekonani, tak samo jak Rosemary, że wokół niej i z nią dzieje się coś złego, coś co trudno określić i zdefiniować, ale rozszarza się ono coraz mocniej. Wiarygodność powieści potęguje dodatkowo odwołanie się do realiów tamtych czasów. Wojny w Wietnamie, wizyty Pawła VI w Nowym Jorku, przetaczającej się fali strajków, czy panującego kryzysu wiary. Satanizm pojawiający się w Dziecku... służy nie tyle do ukazania zakazanych rytuałów, chociaż i one mają miejsce w powieści, co do podkreślenia końca pewnej epoki, epoki surowej moralności chrześcijańskiej, a nadejście czasów nowych, wyzutych kompletnie z tego, co stare.
Niespieszna tempo, duszna atmosfera, rozciągający się mrok i pojawiające się znaki ostrzegawcze sprawiają, że trudno przewidzieć w którym kierunku potoczy się dalej akcja. Ira Levin z klasycznej walki dobra ze złem, stworzył historię uniwersalną, która mimo upływu ponad pół wieku nadal intryguje i niepokoi. Taką od której nie sposób się oderwać, a po zgaszeniu światła czujemy się nieco niekomfortowo.
Polecam.
Moja ocena 9/10
Wydawanictwo Vesper
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz