Cztery
losy jednego człowieka na tle burzliwych wydarzeń z dziejów Stanów
Zjednoczonych, połączone z historią wielkiej miłości w monumentalnej powieści o
bólu dorastania i opowiadającej o społecznych konfliktach Ameryki lat 50 – 70 XX
stulecia Paula Austera 4321.
Nie będę chyba
odosobniony ze stwierdzeniem, że dobrze by było móc czasami przeżyć swoje życie
od nowa, dostać kolejną szansę przeżycia wszystkiego od początku z zupełnie
czystym kontem, tak jakby się narodziło na nowo, tylko w innym ciele, pośród
tych samych ludzi i żyjąc w tych samych czasach. Wówczas wiadomo, wszystko
zrobiłoby się lepiej. Uniknęłoby się dawnych błędów, zupełnie inaczej pewnie
pokierowałyby się nasze losy, bądź
dokonało się innych wyborów. Pytanie, czy na pewno. A może tak samo byśmy
błądzili, ponownie zaliczyli masę życiowych klęsk i wpadli w inne tylko – ale nie
mniej poważne problemy, mogące naznaczyć się na dalszej przyszłości. Szybko
okazałoby się, jak bardzo iluzoryczne mogłoby być cofnięcie się w
czasoprzestrzeni. Przecież dalej bylibyśmy sobą, dalej mieli te same pasje, ten
sam charakter, a „alternatywne” życie wcale nie okazałoby się mniej bolesne,
nie musiałoby być naznaczone mniejszą ilością wyboistych dróg i trudnych
decyzji, jakie trzeba by było podjąć. Każdy wybór bowiem daje nam różne
alternatywy, stawia na rozdrożu na którym nie wiadomo, w którą stronę prowadzi
dany szlak – nikt zaś nie obiecuje, że idąc tą a nie inną drogą, nie pojawi się
cierpienie, rozczarowanie i zawód ludźmi, którym się zaufało. Po prostu inne, a
nie lepsze bądź gorsze. Za każdym razem decydując się na daną opcję, pojawia
się momentalnie bogactwo dobrodziejstw i zła, jakie niesie ona z sobą.
3 marca 1947 roku na
świat przychodzi Archibald Isaac Ferguson – chłopak, który dostanie od losu
możliwość przeżycia własnego życia na cztery odmienne sposoby. Nie oznacza, to
jednak jakobyśmy poznali osobę, która czterokrotnie urodzi się i umrze, tylko w
nowym środowisku, czy w innych czasach od swego „prototypu”. Nie, nie,
absolutnie nic z tych rzeczy. Każdy z tych Fergusonów będzie kroczył własną
drogą, miał odmienne doświadczenia i inne wspomnienia. Jednak część rzeczy będą
mieli wspólne. Połączy ich wspomnienia z dzieciństwa, ta sama rodzina i przede
wszystkim kobieta….. kuzynka i wielka miłość wszystkich czterech Archich, Amy
Schneiderman. Jednak losy jego familii naznaczone
zostaną losami każdego Archibalda i w przypadku każdego z nich, również
historia jego rodziny w pewnych elementach będzie wspólna, w innych natomiast
różna. Ich życie opowiedziane zostaje przy tym na tle wielkiej historii USA: II
wojna światowa, zabójstwo prezydentka Kennedy`ego, walki rasistowskie i wystąpienia
Kinga mocno zapiszą się na tle dziejów rodu Fergusonów, których nawet nazwisko
okaże się igraszką Historii. Nieustannie będą świadkami zmierzchu pewnej epoki
i narodzin nowej rzeczywistości.
Paul Auster snuje
opowieść o kruchości ludzkiego życia, o bólu jakie niesie z sobą dorastanie i związane
z nim wychodzenie z okresu dzieciństwa i wkraczanie w okres dojrzewania: w
którym budzi się seksualność młodego człowieka i zaczyna dostrzegać więcej
rzeczy dziejących się wokół niego, niż wcześniej w czasach kiedy był beztroskim
szkrabem. Opowiada o trudnych czasach wymagających zajęcia jednoznacznej
postawy, o dylematach moralnych i trudnych wyborach z nimi związanych. Odwołuje się przy tym do lat 40-70 XX wieku,
a więc czasów gdy: do USA napływała znaczna ilość emigrantów wojennych, Stany
toczyły walki z Japonią i kontrowersyjny sposób pokonania przeciwnika, potem
kłótnie między zwolennikami i przeciwnikami JFK oraz rok 1963, wreszcie rasistowskie
postawy części Amerykanów i sprzeciw wobec ich haseł innej części
społeczeństwa. Wbrew pozorom wcale więc życie w Ameryce tych lat nie było
usłane różami. Wbrew przeciwnie. Obserwujemy rozwarstwienie społeczne, problemy
materialne, politykę zdolną przenikać do życia przeciętnego człowieka i
naznaczyć na nim swój ślad, często niestety bolesny – którego swoisty stygmat
będzie towarzyszył mu do końca dni. Jawi się Ameryka tolerancyjna i Ameryka
wroga wobec „inności”. Smutne tylko jest, że sporo z tej problematyki nie
straciło na aktualności i również współcześnie wiele spraw nadal jest żywa.
Najnowsze więc dzieje Stanów Zjednoczonych służą za pewnego rodzaju zwierciadło
do odzwierciedlenia współczesnych czytelnikowi czasów i pokazania, że to co się
działo kilkadziesiąt lat temu, dzieje się do dziś. Na tym szeroko pokazanym przez autora tle
społeczno-politycznym obserwujemy Archibalda Isaaca Fergusona wkraczającego
stopniowo w dorosłe życie. Najpierw jego dzieciństwo i rodząca się miłość do baseballu
oraz związane z nim przyjaźnie, aby potem obserwować młodego chłopaka
dostrzegającego zmiany fizyczne swego ciała, interesującego się anatomią
kobiety i mężczyzny, szukającego swej tożsamości oraz którego postawa i poglądy
społeczno-polityczne krystalizują się im bardziej staje się starszy. Jedno jest
tylko niezmienne – miłość do literatury. Przy tej okazji autor podaje szeroką
listę lektur z różnych epok literackich, które w pewien sposób ukształtowały
każdego Fergusona. Problem w tym, że nie widzę w nich czterech różnych osób,
dla mnie przez cały czas był to jeden Archie – tylko o odmiennych doświadczeniach
własnych i rodzinnych. Różnice te są jednak tak bardzo nieznaczne, tak
subtelne, że praktycznie dla mniej spostrzegawczego czytelnika, spokojnie są w
stanie stworzyć historię jednego człowieka. Bardzo trudno jest zorientować z
którym z nich mamy w danym momencie do czynienie. Są to bowiem cztery
równoległe żywoty, nieustannie przeplatające się ze sobą.
4321
należy
do tych powieści, o których bardzo trudno jest zapomnieć po skończonej
lekturze. To książka gargantuiczna, czyli olbrzymia nie tylko ze względu na swą
objętość ale też ze względu na bogactwo poruszonych w niej tematów, niezwykle
żarłoczna – potrafi wciągnąć w fergusonowy świat czytelnika na wiele dni i
nawet się nie zauważy, kiedy się w nim zatopiliśmy bez reszty, wreszcie często
przy tym rubaszna. Dla niej nie ma żadnego tabu, o wszystkim nawet o tym co
najbardziej intymne, mówi otwarcie i wprost, niejednokrotnie przedstawiając odważne
obrazy.
Pytanie tylko czy jest
to książka genialna? Szczerze mówiąc nie wiem. Z jednej strony bez wątpienia,
tak. Genialna jest kompozycja książki, którą jedynie mogę przyrównać w pewnej mierze
do Wyznaję Jaume Cabré. Wszystko w
niej jest płynne i tworzy ze sobą jedną spójną całość. Auster bardzo często
przywołuje najsłynniejsze utwory muzyczne, zarówno zaliczające się do klasyki
muzyki, jak i muzyki lat 60 XX wieku. Do nich w pewnym momencie mam wrażenie,
chce upodobnić swoją książkę, co też mu się udało w znakomicie. Nie boję się powiedzieć,
że to powieść katedra, bez wątpienia mogąca zaliczyć się do najważniejszych
książek XXI wieku i niedająca o sobie zapomnieć jeszcze długo po lekturze.
Niepokoi i burzy spokój czytelnika, wprowadza w świat w którym nie zawsze czuje
się komfortowo i na tym polega jej siła. W postaciach bohaterów bez trudu można
często zobaczyć samego siebie i własne pragnienia, nawet często może te, którym
nie chce się dać dojść do głosu. Wręcz gra na emocjach. Z drugiej jednak o ile
w przypadku przywołanej powieści katalońskiego pisarza nie mam najmniejszej
wątpliwości zaliczyć ich do genialnych, to 4321
już niestety mam. Wpływa na to moim zdaniem samo zakończenie, które niezbyt
wiele wnosi, miałem na koniec wrażenie, jakoby było niedopracowane, zabrakłoby
większej koncepcji zamknięcia dzieła. Może z czasem zmienię zdanie, jednak dziś
– tydzień po lekturze nieustannie mam takie wrażenie, jakoby było ono po prostu
nijakie. Niemniej jednak bez wątpienia mogę stwierdzić, ze 4321 wybitną powieścią jest i ma wszelkie szansę znaleźć się w gronie
najlepszych książek nie tylko 2018 roku, ale w ogóle jakie do tej pory
przeczytałem.
Polecam.
Moja ocena 7/10
Źródło: Wydawnictwo Znak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz