Temat
nieśmiertelności i wiecznej młodości towarzyszy ludzkości od samego początku.
Już starożytne podania pochodzące z różnych wierzeń, opowiadały o próbach
wykradzenia ich bogom. Za co w konsekwencji spadały na śmiałków kary. Możliwe,
że wiąże się to z towarzyszącym człowiekowi lękiem przed śmiercią i
przemijaniem. Nic więc dziwnego, że stanowi od zawsze w literaturze, jeden z
bardziej wiodących trendów. Ciągle aktualny i wzbudzający ciekawość od setek
lat. W odpowiedzi na te niezaspokojone pragnienie człowieka, próbowano stworzyć
różnych bohaterów, typu doktora Faustusa, którzy mieli znaleźć panaceum na
śmierć. Jednak zawsze były to osobowości, których działania stały moralnie pod
wielkim znakiem zapytania.
Również
dziś pisarze chętnie sięgają do tej bogatej tradycji, próbując pokazać ją w
nowatorski sposób. Przykładem tego może być debiutancka powieść, autorki
znanego w Polsce „Małego życia”, „Ludzie na drzewach” Hanyi Yanagihary, która
pracowała nad nią przez osiemnaście lat w oparciu o autentyczną historię
Daniela Gajduska – laureata Nagrody Nobla.
Mamy rok 1995 w którym uznany i nagrodzony Nagrodą Nobla,
Abraham Norton Perina, wirusolog zostaje oskarżony przez jedno ze swoich
czterdziestu trojga dzieci o molestowanie seksualne. Dwa lata później zaś
skazany na karę dwudziestu czterech miesięcy pozbawienia wolności. Skandal
powstały wokół osoby naukowca, którego konsekwencją było odwrócenie się od
niego jego dawnych kolegów po fachu oraz potępienie przez świat naukowy - jeszcze
nie tak dawno patrzący na niego z podziwem - staje się dla przyjaciela
mężczyzny Ronalda Kubodery okazją do podjęcia próby obrony noblisty. Bazę do
tego stanowić ma spisany przez Perinę pamiętnik, przedstawiający całe jego dotychczasowe
życie. Rozpoczyna się w momencie, kiedy Norton wraz z rodziną mieszkał jeszcze
w małej miejscowości Lindon i od dzieciństwa pociągał go świat nauki. Wcześnie
stracił matkę, a postawa aroganckiego i bezdusznego miejscowego lekarza,
popchnęła tego młodego człowieka do medycyny. Dodatkowo apatyczne zachowanie ojca pozostawionego z
dwójką dzieci, którego absolutnie nic już nie obchodziło co działo się w ich życiu,
jeszcze bardziej odciągnęła nastolatka od psot robionych wspólnie z bratem,
Owenem, na rzecz poznawania wielkich współczesnych mu umysłów. W chwili, gdy po
kilku latach od śmierci matki, młody Norton wstępuje w progi Uniwersytetu
Harvarda, zostając następnie asystentem profesora Smitha, nikt nie
przypuszczał, że to właśnie on wstrząśnie posadami naukowego świata. Okazję do
tego da mu podróż z etnologiem, Paulem Tallentem udającym się na jedną z
egzotycznych wysp Pacyfiku, U`ivu. Celem wyprawy ma być zbadanie tamtejszego
plemienia. Podczas, gdy członkowie ekspedycji próbują lepiej poznać tubylców,
jak i samą mikronezyjską wyspę, uwagę młodego Periny przykuła tajemnicza,
znaleziona w dżungli kobieta, nazwana przez nich Ewą. Nie ma absolutnie żadnych
cech społecznych i przypuszczalnie może mieć, sześćdziesiąt lat. Szybko okazuje
się, że ludzi podobnych do niej jest znacznie więcej i są oni znacznie starsi,
niż mogłoby wydawać się na początku. Ta grupa została wyrzucona poza swoją
społeczność i pozostawiona w lesie na pastwę losu, wprawdzie cechują się dużą
siłą fizyczną, lecz również głęboko posuniętą demencją – uznaną za boską karę,
stąd należało pozbyć się ich z wioski. Z ich wypowiedzi dowiaduje się, ze
wszyscy mają ponad sto kilkadziesiąt
lat. To daje mu nadzieję, ze dokona większego odkrycia niż jego mentor,
mianowicie może odkryje tajemnicę nieśmiertelności. A dalsze rozmowy z miejscową
ludnością naprowadzają na trop tej tajemnicy. Odpowiedzialność za stan
znalezionych ludzi, ponosi żółw opa`ivu`eke, którego mięso każde z nich po
skończeniu sześćdziesięciu lat jadło. Ono właśnie może przyczyniać się do zahamowania
procesu starzenia się, lecz nie zatrzymuje zmian zachodzących w mózgu.
W chwili powrotu do Stanów Zjednoczonych zabiera z sobą
grupę tubylców, gdzie poddani zostaną, niezwykle kontrowersyjnym badaniom. Życie
samego Periny zmieni się już na zawsze. Z jednej strony będzie spotykał się z
uznaniem środowiska naukowego, zwłaszcza po przyznaniu mu Nagrody Nobla, z
drugiej będzie przez część jego przedstawicieli mocno atakowany i krytykowany. A
nawet dawni towarzysze podróży wysuną pod jego adresem słowa krytyki. Tym
bardziej, że za ten sukces zapłaci nie tylko on sam, ale również dziewicza
wyspa i jej mieszkańcy.
Kiedy
w zeszłym roku po raz pierwszy spotkałem się z Hanyą Yanagiharą przy okazji
„Małego życia”, wiedziałem, że na pewno muszę poznać jej debiutancką powieść.
Nie kryjąc ciekawości, czy okaże się tak samo wspaniałą książką, co druga w jej
dorobku – a pierwsza wydana w Polsce- która totalnie podbiła moje serce,
sprawiając, co bardzo rzadko się zdarza, że po skończonej lekturze miałem łzy w
oczach. Stąd, gdy we wrześniu ukazała
się zapowiedź „Ludzi na drzewach” wiedziałem, że na pewno muszę poznać tę
historię. Jednak tym razem, cały medialny szum towarzyszący jej był nieco na
wyrost. Dostaliśmy książkę po prostu
dobrą, jednak – w moim odczuciu- absolutnie nie na miarę „Małego życia”, które
nadal pozostaje niekwestionowanym numerem jeden tej autorki. A ciągłe
odwoływanie się, również na okładce, do tamtej pozycji może wprawdzie być świetnym
chwytem marketingowym, jednak mam wrażenie nie do końca adekwatnym. Każda
bowiem z tych książek jest całkowicie inna i kompletnie odrębna, stąd tak
częste odwoływanie się do „Małego życia” jest nie do końca uzasadnione. O ile
tamta skupiła się zwłaszcza na temacie przyjaźni czworga młodych ludzi i
towarzyszyliśmy im przez niemal trzydzieści lat, to obecnie centrum fabuły
skoncentrowana jest na osobie Periny dążącego do zaistnienia w świecie nauki i pokazuje życie na mikronezyjskiej wyspie.
Yanagihara
ponownie sięga po problemy natury moralnej. Jednym z nich staje się motyw wykorzystywania
seksualnego nieletnich. Pojawia się on już na samym początku książki wzbudzając
dość dużą ciekawość czytelnika, jak rozwinie się ten wątek – szczególnie, że z
lektury poprzedniej książki, można przypuszczać, że autorka nie będzie
oszczędzała czytelnikowi mocnych wrażeń. Jednak potem na prawie dwieście stron
zostaje on całkowicie pominięty i powraca dopiero w trakcie poznawania wyspę
Ivu`ivu, należącą do U`ivu. Mianowicie
panuje tam zwyczaj inicjacji seksualnej dzieci dokonywanej przez dorosłych,
którzy poprzez stosunek seksualny z nieletnim mają wprowadzić go w tajniki
życia płciowego. Któż lepiej może pokazać to kilkuletniemu chłopcu, niż
dojrzały mężczyzna? – tłumaczą Perinie
ivu`ivuanie. Dopiero na końcu powieści dowiadujemy się, w jaki sposób główny
bohater współżył ze swoimi adoptowanymi synami. Początek tej praktyki sięga
jeszcze jego pobytu na wyspie. Tam widział ośmiolatka poddanego tej tradycji i
ten obraz mocno odbił się w umyśle naukowca, prześladując go przez całe życie.
Jednak
z całą pewnością homoseksualizm i pedofilia nie zajmują tak ważnego miejsca w
powieści, jak kwestia granic moralnych
przekraczanych przez genialne umysły i czy dla dobra jednych ludzi, można
zniszczyć życie innym. Perina chcąc poznać sekret nieśmiertelności, wyrywa tubylców
z ich dotychczasowego życia, przenosząc do zupełnie innego świata, niż znany im do tej.
Jest on dla nich kompletnie obcy i
wrogi. W którym z góry wiadomo, że nawet przy największych próbach odtworzenia środowiska
naturalnego panującego na wyspie, nigdy nie będą mogli odnaleźć się w obecnych
warunkach. Pojawia się problem obcości i asymilacji. Odnalezienie się w
standardach zachodniej cywilizacji
zarówno ludzi dotkniętych już demencją, jak i dzieci wychowujących się dotąd w
zupełnie w innej kulturze, teraz zaś mają stworzone nowe tożsamości i znajdują się w świecie rządzonym
odmiennymi prawami, od znanych im do tej pory. Noblista próbuje więc, nie tylko
poznać tajemnicę życia wiecznego, ale wręcz w pewnym sensie posunie się
znacznie dalej w procesie wykreowania nowego człowieka. Cenę, jaką przyjdzie za
to zapłacić ponoszą wszyscy. Zarówno tubylcy czujący się obco w Stanach
Zjednoczonych, wirusolog rozczarowany swoimi przybranymi pociechami, lecz
również sama wyspa poddana działaniom
naukowców i firm farmaceutycznych. W konsekwencji jej bogata flora i fauna
przestanie istnieć. Wówczas okazuje się, że znany tubylcom świat, w którym się
rodzili i wychowali, nagle zniknął
Jednak
nie oznacza to, że „Ludzie na drzewach” nie mają swoich wad. Zasadniczą jest
warstwa emocjonalna. Praktycznie w ogóle nie występuje, dopiero w ostatnich
rozdziałach jest mocno obecna. Pokazany świat z całą pewnością wciąga i
intryguje czytelnika, zwłaszcza przy poznawaniu wierzeń i tradycji mikronezyjskiej
wyspy, jednak tylko w nielicznych momentach potrafi zagrać na emocjach
czytelnika. A sama budowa powieści, przypomina bardziej publikację naukową, niż
typową beletrystykę, na przykład za sprawą sporej ilości rozbudowanych
przypisów zawierających nie tylko komentarz, lecz niejednokrotnie również
odsyłacze do fikcyjnych książek naukowych opowiadających o Ivu`ivu i o
Nortonie. Zabieg ten na pewno dodaje jej wiarygodności, miałem nieodparte
wrażenie, że czytam historię opartą na faktach, a nie fikcyjne opowiadanie.
Jednak, jak wspomniałem, dzieje się to kosztem większego zaangażowania
emocjonalnego czytelnika.
Poza
tym narracja w pierwszej osobie ma wybielić naukowca ze stawianych mu zarzutów.
Chce on pokazać się w zupełnie innym
świetle od tego, w którym przedstawiają go jego wrogowie. Co ciekawe wśród nich
znajduje się brat i przybrany syn Periny. Mimo to, autorce udaje pokazać swoje
oburzenie stosowanymi przez niego praktykami. A sam czytelnik także nie pozwala
się oszukać.
Wreszcie
brakuje pozytywnych bohaterów. Obserwuje się grono egoistów myślących tylko o
własnej karierze naukowej i kompletnie nie liczących się z ofiarami ich
sukcesu. Szczególnie wyróżnia się pod tym kątem Perina, który prowadzi prace doświadczalne na
ludziach, będących dla niego przysłowiowym „królikiem doświadczalnym”, w czym
zostali zrównani ze zwierzętami poddanymi w tym samym czasie, tym samym
badaniom. Mimo to, jednak trudno było mi czuć do niego antypatię, lecz był mi
całkiem obojętny. I o ile w „Małym
życiu” wobec żadnej z pojawiających się tam postaci nie można było przejść
obojętnie, wywoływały one pozytywne bądź nawet skrajnie negatywne uczucia, to
tym razem brakuje w książce właśnie takich bardzo wyrazistych osobowości.
Podsumowują
„Ludzie na drzewach” stanowiące
debiutancką powieść Hanyi Yanagihary, jest książką dobrą, lecz jednak nie na
miarę swojego późniejszego następcy. Wydaje mi się, że pisarce będzie bardzo
trudno stworzyć podobną, tak wspaniałą, wzruszająca i angażującą wszystkie
zmysły czytelnika opowieść, jaką było „Małe życie”. Poprzez budowę
przypominającą bardziej pozycję naukową, niż powieść pozostawia czytelnika
nieco na uboczu akcji, nie pozwalając przez to do końca na pełne zaangażowanie się emocjonalne. Chociaż i tym razem nie
brakuje poważnych tematów, takich jak: wiodący problem przemijania i
nieśmiertelności, z którym natomiast wiążą się kwestie natury moralnej i ceny,
jaką przychodzi zapłacić za życie wieczne. Zamiast wieczności i tak w pewnym
momencie pojawia się śmierć i zniszczenie. A zabawa w Boga, nigdy nie kończy
się bez wielu ofiar, wśród których również jest sam naukowiec. Proza ta wciąga,
stawia wiele pytań, jednak brakuje mi pewnej uniwersalności mającej miejsce w drugiej
powieści autorki, w której wszyscy mogli odnaleźć w pewnym stopniu samego
siebie, grała tam ona na najskrytszych pragnieniach każdego człowieka. Tu zaś
niczym ivu`ivuanie czułem się nieco obco w prowadzanej przez nią akcji, a mało
tego nie brakowało momentów znużenia. Bardziej
cenię sobie historie zwykłych ludzi mogących przytrafić się każdemu, od nawet
najbardziej wyszukanych dyskusji etycznych.
Polecam.
Moja ocena 7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz