W wielu przypadkach, potwierdza się
niepisane „prawo kontynuacji”, polegające na tym, że następna część jest gorsza
od poprzednika. Następstwem tego,
pozostaje nie smak i poczucie totalnego rozczarowania. Oczywiście zasady tej
nie wolno generalizować, gdyż niejednokrotnie kolejna odsłona cyklu pozostaje
na tym samym poziomie co pierwsza, a nawet może być o wiele lepsza. Przemyślenia
te, towarzyszyły również czytelnikom Królów
Bourbona. W chwili zapowiedzi drugiego tomu i informacji, że całość
stanowić ma trylogię; zarówno przeciwnicy jak zwolennicy mogli zastanawiać się
nad tym, co dostaną w kolejnych częściach. Jedni mieli nadzieję, że nadal
będzie to cudowna opowieść o dynastii z amerykańskiego południa – jak zapowiada
wydawca; drudzy z nutką niepewnością czekali na miłe rozczarowanie, że wszelki
rozgoryczenie poprzednim tomem pójdzie do lamusa.
J.R. Ward w „Doli aniołów” ponownie
przenosi się do rezydencji Bradfordów znajdującej się w centrum szalejącego nad
nią tsunami i w chwili gdy cały towarzyszący blichtr może okazać się tylko
miłym wspomnieniem.
Easterly przygotowuje się na pogrzeb seniora rodu
Williama Wyatta Baldwine, który po dokonaniu olbrzymich malwersacji finansowych
i długów, skutkujących praktycznie
bankructwem jego rodziny, popełnił samobójstwo skacząc z mostu. W tej sytuacji
głową Bradfordów zostaje Lane. Mężczyzna z każdym dniem odkrywa coraz gorszą
prawdę o ojcu i poznaje kolejne jego mroczne sekrety. Przede wszystkim jednak
musi ratować matkę i rodzeństwo, przed grożącą im ruiną finansową, a do ich
drzwi pukają kolejni wierzyciele. Na dodatek okazuje się, że starszy pan
niekoniecznie popełnił samobójstwo, lecz coraz więcej śladów wskazuje, że padł ofiarą…..
morderstwa. Odpowiedzialnym za to może być najstarszy syn zmarłego, Edward.
Powszechnie znany jest jego konflikt z ojcem, a obecnie coraz bardziej szuka
zapomnienia w alkoholu i w romansie z
córką swego stajennego, Shelby. Tym samym zamyka się w swoim świecie, nie mając zbytniej
ochoty na zajmowanie się sprawami rodzinnymi. Ich siostra, Gin przeżywa dramat
z powodu zbliżającego się wielkim krokami małżeństwa z Richardem Pfordem –
mężczyzną znęcającego się nad nią; oraz kłopotami z córką, Amelią. Jedynymi
osobami, na które Lane może liczyć pozostają przyjaciele Samuel i Jeff, jak
również ukochana Lizzy. Wspólnie postarają się uratować rodzinną posiadłość
przed bankructwem, jednak także tym razem, wrogowie nie śpią i walce tej będzie
mało osób, którym może on bezgranicznie zaufać. Szczególnie, że byli pracownicy
Williama wyraźnie dają do zrozumienia, że nie akceptują młodego Baldwina w roli
ich szefa, mało tego dowie się o kolejnym nieślubnym dziecku jego zmarłego ojca.
W chwili, gdy upadek wydaje się nieuchronny na horyzoncie pojawi się człowiek,
od którego wszystko będzie zależeć i faktycznie do niego należy rozdawania
kart.
Po lekturze „Królów Bourbona” byłem nieco rozczarowany książką, po recenzję
tego tomu zapraszam TUTAJ. Z tego powodu do „Doli aniołów” podszedłem nieco z
rezerwą, z jednej strony byłem ciekaw losów grzesznej rodziny z amerykańskiego
południa i czy J.R. Ward uda się stworzyć powieść zdolną wciągnąć mnie bez
reszty; z drugiej jednak w natłoku tytułów proponowanych przez rynek wydawniczy
nie miałem zbytniej ochoty na dalsze czytanie, czegoś co do złudzenia
przypomina „Modę na sukces” czy
„Dynastię”. Muszę przyznać, że druga
część opowieści o magnatach z Kentucky pozostawiła po sobie pozytywne uczucia.
Przede wszystkim całość utrzymana jest w podobnym tonie. Nadal mamy intrygi,
obserwujemy świat grzesznych przyjemności mając do czynienie z niesamowitym
wręcz bogactwem i przepychem. Jednak autorka na całe szczęście odeszła od
formatu opery mydlanej, na rzecz próby stworzenia ciekawej powieści
obyczajowej. Przede wszystkim wątek romansowy głównych bohaterów zepchnięty
został na margines, a główna oś fabuły skupia się na odkrywaniu coraz bardziej
pogarszającej się sytuacji finansowej
Bradfordów i próby ratowania rodu przed bankructwem, jak również na osobach
Edwarda i Gin. Jeśli chodzi o pierwszy
wątek, podobnie do „Królów…” autorka rysuje szerokie tło społeczne. Obserwuje
się ludzi, którym nowy porządek niekoniecznie przypada do gustu przez co szybko
mogą okazać się jednymi z najbardziej niebezpiecznych wrogów obecnego dziedzica
rodzinnej fortuny. Szczególnie, że starzy z żoną Lane`a, Chantal na czele nie
dają o sobie zapomnieć. Kobieta próbuje zabrać to, co pozostało jeszcze z
dawnej fortuny męża. W tym celu nie
będzie przebierać w środkach. Musze
przyznać, ze poruszanie się w świecie wielkiej finansjery, poznawanie
mechanizmów funkcjonowania wielkich korporacji, w których dochodzi do ostrego
konfliktu między właścicielem a radą nadzorczą było dość interesujące. Pisarka
we właściwy sobie sposób odsłania kulisy ich życia, jak również podaje przepisy
prawne mogące działać na szkodę zarówno Bradforda, jak również zarządu Bradford
Bourbon Company. Stąd uczestniczenie w
walce mężczyzny o utrzymanie rodowej spuścizny daje wiele emocji. Zwłaszcza w
obliczu przechodzenia przez niego przyspieszonego kursu dojrzewania
rozpoczętego w pierwszej części, aby móc nie tylko stanąć na czele firmy, lecz
również rzeczywiście złączyć rodzinę, której każdy z członków żyje już swoim
życiem. Do tego dochodzi dramatyczny obraz Edwarda borykającego się z demonami
przeszłości oraz próbującego coraz bardziej zawalczyć o siebie i swoich
bliskich. Jednak rany zdane przez ojca nadal są żywe u niego, nie dają o sobie
zapomnieć. Nic więc dziwnego, ze synowie zmarłego czują coraz większą nienawiść
do niego, tym bardziej, że cały czas nie wiadomo do końca, jak wielu ludzi
padło ofiarami Williama. Głównym zadaniem jednak Lane`a będzie nie tylko walka
z długami, ale przede wszystkim walka o nieupodobnienie się do człowieka,
którym przez cale życie pogardzał.
Wreszcie historia Gin i jej wewnętrzna metamorfoza jest
na pewno jednym z bardziej przejmujących wątków tej powieści. Rozkapryszona
córeczka tatusia prowadząca dotąd beztroskie życie, staje się ofiarą domowej
przemocy i męża tyrana. Z jednej strony boi się panicznie biedy, z drugiej
jednak strony trudno jej uwolnić się od despoty. Tym bardziej, że będzie
musiała bronić przed nim swą córkę, Amelię dla której nigdy nie była dobrą
matką. A teraz nie chce, aby podłość Pfroda dotknęła również jej dziecko. To co
szczególnie zaskakuje w opowieści Ward to, że każdy z Bradfordów musi walczyć
sam o siebie, żyje swoim życiem, a rodzeństwo praktycznie w ogóle nic nie wie o
sobie, o problemach z jakimi każde z nich się zmaga. To ich przyjaciele
obserwując ich fatalne położenie próbują wyciągnąć pomocną dłoń, a brat będący
za ściana kompletnie nie ma pojęcia o piekle, jakie za przechodzi jego siostra.
Jednak w pewnym momencie to właśnie bolesne doświadczenie najbardziej zbliży ze
sobą matkę i córkę mających tylko siebie nawzajem i tylko one same muszą o
siebie zadbać. Mam wrażenie, że właśnie osoba Gin w pewnym stopniu w zamyśle
autorki ma nieco wstrząsnąć czytelnikiem i zachęcić go do większego
zainteresowania tym co dzieje się w jego rodzinie. Tym bardziej, że kobieta ma
siniki na ciele, których w dziwny sposób żaden z domowników zajętych sobą nie
zauważa. Za to właśnie należą się największe brawa dla „Doli aniołów”, że łamie
schemat typowej opery mydlanej, w której to nad parą bohaterów wisi sieć
intryg, mających na celu rozdzielenie ukochanych; lecz pokazuje życie
prawdziwych ludzi stanowiące odzwierciedlenie problemów także zwykłych
śmiertelników.
Ponadto podobnie, jak w „Królach Bourbona” samo napięcie
budowane jest powoli i osiąga w ostatnich stu stronach swoją kulminację. Dzięki
temu całość akcji pędzi z zawrotną szybkością, co chwilę obserwujemy kolejnych
bohaterów, do których nigdy nie można mieć pewności, czy nie są najgorszymi z
grzeszników, a może okażą się przyjacielem pomagającym wyjść z tarapatów. Samo
zaś zakończenie jest wręcz elektryzujące, a po przeczytaniu ostatniego zdania
ma się ochotę sięgnąć po kolejny tom serii. I o ile nie do końca rozumiałem zamysł
stworzenia trylogii, teraz wydaje mi się to nienajgorszym pomysłem. Dzięki temu
Ward zyskała więcej przestrzeni na budowanie swoich bohaterów, a na pewno
potrafią oni zaskakiwać i każde z nich należy do mocnych charakterów, o których
trudno zapomnieć.
Na koniec nie koniecznie polecam czytanie „Doli aniołów”
bez poznania „Królów Bourbona” oba tomy
stanowią pewną całość i znajomość tego co działo się wcześniej w życiu
Bradfordów, łączące ich relacje, doświadczenia i błędy przeszłości okazują się
kluczowe do zrozumienia tego, z czym obecnie przyjdzie im się zmagać.
Polecam,
Moja ocena 6/10
Źródło: Wydawnictwo Marginesy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz