MROCZNY
PIĄTEK
|
WIEŻA
MILCZENIA – REMIGIUSZ MRÓZ
Dziś nie tylko wyruszymy w podróż w
kolejny zakątek na kuli ziemskiej, lecz również przeniesiemy się w czasie. A to
za sprawą, Sulejmana Wspaniałego polskiej literatury, Remigiusza Mroza. Pora na jego literacki debiut „Wieża milczenia”. Jak
on wygląda z perspektywy czasu? Zapraszam na recenzję.
Remigiusz Mróz przenosi
nas do Stanów Zjednoczonych. W Lansing zostaje zamordowana młoda pracownica
stacji benzynowej, Heather. Sprawę mają poprowadzić detektyw Evelyn Thomsen z
Oskarem Villardo. Szybko podejmuje ona decyzję o przesłuchaniu chłopaka
zmarłej, Scotta Wintona. Był on wcześniej wykładowcą dziewczyny, a romans ze studentką wywołał skandal, w wyniku
którego stracił posadę. Szybko okazuje się, że Scott to przemądrzały profesorek,
który absolutnie nie ma zamiaru ograniczyć się tylko do roli przesłuchiwanego,
ale sam ma zamiar wspólnie z parą policjantów poprowadzić śledztwo.
Niedługo potem dochodzi
do kolejnego morderstwa, w którym wiedza historyczna mężczyzny może okazać się
przydatna. W ten sposób, wspólnie z Evy
i Villardo rusza tropem psychopatycznego mordercy. Cała sprawa komplikuje się
jeszcze bardziej, kiedy dochodzi do zamachu na kandydata na fotel prezydencki.
Teraz już nikt nie wie, w jaki sposób morderca wybiera swoje ofiary, tylko on
sam zna klucz. W każdym razie Scott i Evy wchodzą na ścieżkę z której nie
będzie odwrotu. Komuś zaś również bardzo zależy, aby ich pogrążyć. Pościg za
zabójcą zaprowadzi ich, aż na drugi kraniec świata.
Nie za bardzo wiem, jak opowiedzieć o „Wieży milczenia”. Na pewno powieść mi się bardzo podobała,
uważam ją za dobrą książkę. Trudno też jest o niej mówić, będąc już po
rewelacyjnym cyklu z Joanną Chyłką i komisarzem Forstem, gdyby to była moja
pierwsza pozycja tego autora, na pewno byłbym nią zachwycony. Natomiast teraz
między innymi te dwie wspomniane serie podwyższyły poprzeczkę bardzo wysoko i
sam jestem ciekaw, czy kiedykolwiek Remigiuszowi Mrozowi uda się ją podwyższyć.
Debiut, jak już
wspomniałem, uważam za niezwykle udany. W sumie ma ona wszystko to, co lubię w
jego książkach, czyli: akcję pędząca w zawrotnym tempie, wyraziste i mocne
charaktery; jednak czegoś mi w tym wszystkim zabrakło i samemu trudno mi
powiedzieć dokładnie czego. Po prostu nie było wcześniejszego efektu wow.
Przede wszystkim Remigiusz Mróz na pewno nie da się
czytelnikowi nudzić. Wchodzimy świat pościgów, brutalnych morderstw, bijatyk, i
jak to w jego twórczości jest dużo krwi, a kolejne morderstwa pojawiają się
wręcz z zawrotną prędkością. Do tego dochodzi motyw religijny wywodzący się ze
starożytnej religii. Wszystko zmienia się z minuty na minutę. To jest pierwsza
rzecz, która łudząco przypomina mi późniejsze powieści Remigiusza Mroza. Przede
wszystkim serię z komisarzem Forstem. Jeśli dobrze pamiętacie, to tam również
mieliśmy fanatycznego mordercę
kierowanego względami religijnymi, chcącego wymierzyć sprawiedliwość. I tu
dokładnie jest to samo. Inna wiara, inne metody i miejsce działania ale motyw
ten sam. Mamy psychopatycznego zabójcę, którego ofiary w żadnej mierze nie są
przypadkowe. Każdy jego krok wydaje się dokładnie zaplanowany.
Poza tym wielbiciele prozy Remigiusza Mroza wiedzą doskonale,
że lubi robić pościg za bohaterem po
całym kraju, a czasem nawet przekraczać jego granicę. Tu zdecydowanie mamy
przegięcie, bo trop poprowadzi dosłownie na drugi kraniec kuli ziemskiej, do
pewnego azjatyckiego kraju. Chociaż z drugiej strony uważam, że stanowi ciekawy
zabieg, dający autorowi wiele możliwości lepszego pokazania zupełnie obcej nie
tylko Europejczykom, ale również Amerykanom kultury i zwyczajów. W właściwy
sobie sposób ukazał ją niezwykle interesująco, poszerzając wiedzę czytelnika o
wiele ciekawostek dotyczących tego miejsca, na przykład: za jedzenie hamburgera na ulicy można dostać
mandat, ale prostytucja jest całkowicie legalna. Widać dość ciekawy system
prawny, egzekwowany jednak z cała bezwzględnością. Jakie to państwo musicie
przekonać się już z lektury „Wieży milczenia”, gdyż nie chcę psuć
niespodzianki, ale myślę że również Was może ono zaskoczyć.
Ponadto wracając się do Forsta wiemy, że autor lubi
odwoływać się do starych religii, i ma coś na ich temat do powiedzenia. Tak
samo jest tym razem, niestety również nie mogę zdradzić o jaki wyznanie chodzi,
ale przytacza wiele ciekawostek historycznych z nim związanych, a kult ten
powstał aż trzy tysiące lat temu wywierając wpływ na współczesne wielkie
religie. Takie połączenie zbrodni z historią i religią potrafi robić tylko Remigiusz Mróz.
Jednak trochę przeszkadzały mi stosowne przez autora skróty akcji. Bardzo
szybko przechodzimy z jednego wydarzenia do drugiego, co z jednej strony jest
dobre, bo nie pozwala na nudę, z drugiej niekoniecznie, ponieważ pomija się wiele wątków , które można byłoby
rozwinąć. Akcja pędzi zawrotna prędkością i tylko poszczególne wątki mijają
przed czytelnikiem, podobnie do oglądanych zdjęć w albumie. Nie ma miejsca na
większe skupienie się nad nimi. A garść informacji, jaką nas zasypuje sprawia,
ze były momenty, że dość trudno było mi się zorientować w akcji; szczególnie w ostatniej
części.
Może wynika to, że
„Wieża milczenia” stanowi literacki debiut Remigiusza Mroza i po prostu
brakowało mu wówczas późniejszego doświadczenia, co zresztą jest rzeczą
całkowicie normalną. Tym samym widać, jak wielkie postępy w ciągu ostatnich
kilku lat zrobił. Na pewno, gdyby
została ona rozpisana nawet na dwa tomy, efekt całościowy mógłby być o wiele
lepszy. Tak niestety brakuje mi tego czegoś.
Identycznie wygląda sprawa w przypadku zakończenie. Również
ono jest zbyt mocno skondensowane, przez co wiele spraw widać tylko niezwykle
pobieżnie. Do tego w moim odczuciu jest trochę nijakie. Z jednej strony jest
zbyt miłe, niby autor próbuje jeszcze coś zamieszać na koniec, ale nie jest to
zbyt efektowny zabieg. Remigiusz Mróz mistrz ostatniego zdania, tym razem nie
zaskakuje. Tym samym koniec nie wbija w fotel, lecz jest zbyt spokojny i stonowany. Nie ukrywam, że trochę
się nim zawiodłem.
Niewątpliwym jednak plusem książki stanowi strona
językowa, która jak w przypadku każdej rzeczy wychodzącej spod jego pióra jest
doskonała. Mamy świetny język pozwalający dość łatwo i szybko czytać powieść,
mimo pojawienia się wielu ciekawostek historycznych podawane są one w sposób
ciekawy i prosty. Na pewno nie burzą fabuły ale ją uzupełniają. Do tego
rewelacyjne dialogi, pełne słownych potyczek. Szczególnie widać to w rozmowach
Scotta z Oskarem, które wręcz rewelacyjnie pokazują całą niechęć, jaką
policjant czuł do naszego wykładowcy. Natomiast już wymiana zdań między Evelyn
a Wintonem stanowi już prawdziwy majstersztyk, wystarczy wspomnieć słynny zwrot:
„rzucić na pożarcie Mӧssmerowi”.
Wreszcie,
Remigiusz Mróz potrafi tworzyć mocne charaktery. I również tym razem ich nie brakuje.
Zdecydowanie całe show
należy do Scotta Wintona. Jest to człowiek bardzo zadufany w sobie i na pewno
typowy narcyz, łatwo wpadający w samo zachwyt. Nie ukrywa nawet, że to on
dzięki swej wiedzy dominuje w śledztwie, do tego jest niezwykle arogancki i
niejednokrotnie bezczelny. Szczególnie na początku powieści, dość mocno mnie
irytował; z czasem jednak nieco bardziej polubiłem jego dość delikatnie mówiąc, specyficzny sposób zachowania. Trudno mi znaleźć w jego przypadku porównanie
do znanych Mrozowych bohaterów, może poniekąd inteligencją i przenikliwością
podobny jest do prokuratora Gerarda Edlinga z „Behawiorysty”.
Natomiast od samego początku zdecydowanie cała moja
sympatia była z panią detektyw Evelyn Thomsen. Miałem wrażenie, że stanowi ona
pewnego rodzaju prekursorkę, mojej ukochanej Joanny Chyłki. Podobnie do niej
nie lubi, jak zdrabnia się jej imię, potrafi być złośliwa i walczy ze swoimi
demonami przeszłości. W pracy jest nieustępliwa i jak wiele postaci tego
autora, również ona ma trochę problemów z podporządkowaniem się przełożonym.
Trochę żałuję, że nie ma kontynuacji „Wieży milczenia”, bo bardzo chętnie
dowiedziałbym się co zrobił jej były mąż, że nie chce ona nawet o nim
rozmawiać.
Podsumowując „Wieża
milczenia” Remigiusza Mroza stanowi zdecydowanie udany debiut tego autora,
warto od niej zacząć poznawać jego twórczość. Natomiast ci, tak ja co są po
lekturze Chyłki i Forsta znajdą w niej wiele analogii. Miałem nieodparte
wrażenie, że stanowiła preludium właśnie do tych dwóch rewelacyjnych serii.
Widać to zarówno po fabule, jak również po parze głównych bohaterów,
szczególnie w przypadku detektyw Thomsen. Natomiast człowiek-instytucja Elden
Lindall w wielu przypadkach trochę przypominał mi Kormaka. Książkę uważam za
dobrą, ale tylko dobrą. Pozostaje jednak na dalszej pozycji moich ulubionych
powieści tego autora. Jednocześnie, mam
cichą nadzieję, że może jeszcze uda się spotkać ze Scottem i Evelyn.
Polecam.
Moja ocena 7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz