Powieść gotycka umoralniająca czy to na pewno najlepszy pomysł? Odpowiedź według mnie daje Dom pogrzebowy Cottona Monici Brashears.
Magnolia nie ma łatwego życia. Wychowana w domu bez miłości, a jedyne oparcie miała w Babce Brown. Tyle, że właśnie ona umarła i daje o sobie znać były alfons zmarłej. To on gwałci Magnolię, która w wyniku tego zachodzi w ciążę. Pozostawiona bez pieniędzy i z kiepską płatną pracą, niespodziewanie dostaje propozycje pracy modelki w domu pogrzebowym. Kobieta nie zdaje sobie sprawy z tego, co czeka ją u nowego pracodawcy. Zmarli bowiem zawsze dadzą o sobie znać.
Powieść gotycka ma swoje ramy. Stary dom, cmentarze, tajemnice i duchy. I na pierwszy rzut oka wydaje się, że Monica Brashears spełniła to założenie. Tyle że nie do końca. Poszła o krok za daleko, bo wplotła w to pozycje kobiet na katolickim Południu Stanów Zjednoczonych. W wyniku tego powstał nadmiar, który po prostu męczy i jest trudno zjadliwy. Wszystkiego jest za dużo, a tego czego rzeczywiście można by oczekiwać dosłownie jak na lekarstwo. Za mało duchów, a właściwie jeden, Babka Brown dająca o sobie znać, co pewien czas. Traumatyczne wspomnienia bohaterki też za wiele nie wnoszą. Niby poznajemy przeszłość Magnolii, ale znowu tego jest po prostu za dużo i nie zawsze wtedy, kiedy byłoby to adekwatne. Wreszcie sama bohaterka, która bardziej drażni niż budzi współczucie. W Domu pogrzebowym Cottona brakuje ducha gotyku. Nie ma niegościnnego domu, wzamian jest zakład pogrzebowy, który nie straszy, a bardziej budzi niesmak. Z jednej strony jego właściciele żerują na ludzkiej śmierci i bólu najbliższych, z drugiej strony jego klienci często budzą odrazę. Odrazę budzi też Magnolia, Cotton i Eden. Kompletnie brak takiej postaci, która raz budziła strach, a dwa godnej kibicowania. Ponadto kobiety z amerykańskiego Południa z powodu problemów materialnych trudnią się prostytucją, a sutenerzy są zupełnie pozbawieni ludzkich odruchów. Znowu element ten co pewien czas daje o sobie znać wówczas, kiedy tak na prawdę nie wiadomo po co o tym akurat w danym momencie wspominać. Słysząc o katolickim Południu oczekiwałoby się pewnej pruderii, pewnej znieczulicy i pogardy dla tych, co nie mieszczą się w przyjęte społecznie ramy, tymczasem kompletnie brak tego wszystkiego. Za to w nadmiarze jest umoralniania Magnolii, i pokazywania niemoralności Cottona i Eden. Nomen omen para ta, która bodajże w założeniu budziła strach, stała się komiczna. Pytam się po co? Dużo lepszy efekt było by skupienie się na tym wszystkim, co niesie z sobą gotyk. Wiąże się z nim prosta fabuła i proste zasady, wszelkie kombinowanie przy tym jest zbędne. Materiał o kobietach z amerykańskiego Południa to znowu samo w sobie materiał na oddzielną powieść, która przy odpowiednim poprowadzeniu byłaby strzałem w dziesiątkę. Rozumiem, że Dom pogrzebowy Cottona to debiut Monici Brashears, chciała dobrze, chciała pokazać wiele i wyszedł misz masz. Ktoś powie, że gotyk amerykańskiego Południa taki właśnie jest. Pełen rozkładu, zepsucia moralnego na granicy groteski czy symboli. Zgoda, tyle że w przypadku Monici Brashears to do mnie kompletnie nie przemawia i mam nieodparte wrażenie, że pozostanie przy ramach tradycyjnego gotyku wyszłoby na lepsze.
Osobiście od powieści gotyckiej nie oczekuje umoralniania, ale fabuły pełnej napięcia. Strachu, uczucia dyskomfortu i niepewności, tego co kryje się w ścianach i w samym domu. Większych oczekiwań nie mam, a wszelkie umoralnienie jest dla mnie po prostu zbędne.
Moja ocena 4/10
Wydawanictwo Mova
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz