Piękna epicka opowieść o pokrytej śniegiem i skutej lodem Nowej Fundlandii oraz zamieszkujących ją ludzi czyli Annie Proulx z kultową powieścią Kroniki portowe w przekładzie Jędrzeja Polaka.
Dotychczasowe życie Quoyle'a trudno uznać za szczęśliwe. Dorastał pod okiem surowego ojca i znęcającego się nad nim bratem. Potem wyjechał do Stanów, gdzie również w pracy był uważany za ofermę losu i wreszcie nieodwzajemniona miłość do żony, Petal. Chociaż była kobietą okrutną, cyniczną i drapieżną, dała mu dwie córki, a jej śmierć stała się dla mężczyzny kolejną traumą. Wraz z wiadomością o śmierci ojca, wraca na Nową Fundlandię, gdzie wraz z córkami i ciotką zamierza zacząć wszystko od nowa.
Opowieść o mało inteligentnym Quoyle'u, jego rodzinie i mieszkańcach wyspy leżącej u wschodnich wybrzeży Ameryki Północnej nie jest zbyt łatwa do czytania. Wielość osób, wątków przeplatanych opisami surowej ziemi stanowić może pewne wyzwanie. Sama lektura daje mnóstwo satysfakcji, koi i daje nadzieję. Trzeba tylko wraz z bohaterami wyruszyć w podróż do rodzinnych stron. Oczywiście zaczęcie wszystkiego od zera wcale nie jest proste. Trzeba poznać rybacki styl życia, dostosować się do niełatwych warunków, sztormów, mrozu, codziennych zmagań z przyrodą i znów udowadniać sobie i innym swą przydatność. A owa rzeczywistość jest nieprzyjazna, naznaczona zdradą i śmiercią, samotnością, monotonią i licznymi problemami. To przy pomocy takich, a nie innych realiów krainy pełnej miejscowych legend, Annie Proulx kreśli swych bohaterów. Do jednych czujemy z początku antypatię, która z czasem przeradza się w obojętność, innych nie sposób nie pokochać. Każdy z osadników jest inny, ale wszyscy do perfekcji opanowali sztukę obserwowania przyrody, by przetrwać i wiedzieć na co, muszą się przygotować. Zewsząd zaś otacza morze, które daje i odbiera życie.
Kroniki portowe napisane są prostym, suchym językiem. Wyzute z emocji i jakiejkolwiek dramaturgii skupiają się na zwyczajnym życiu wyspy i rybaków. Ich tempo jest niespieszne, a o istocie pewnych wydarzeń uświadamiamy dopiero z czasem. Kolejne strony przemykają niezauważenie, a czytelnik coraz bardziej dopasowuje się w rytm życia Nowej Fundlandii. Zachwycają jej opisy przyrody, topografii, folkloru, a przede wszystkim podglądanie osadników. Nieustannie obserwujemy poszczególne, szybko zmieniające się niczym klatki filmowe obrazy. Tym samym rodzina Quoyle'a stanowi jedynie pretekst do przyjrzeniu się życiu wyspy, osadników i ich życiu.
Annie Proulx pod pozorem drobnych zdarzeń potrafi zajrzeć wgłąb ludzkiej duszy i wzruszyć czytelnika. W trakcie lektury przewijają się sceny mocno zapadające w pamięć i serce. Każdy może znaleźć coś swojego, uchwycić niedostrzegalną iskierkę szczęścia.
To opowieść idealną, aby na chwilę zatrzymać się w pędzie życia, wsłuchać się wewnętrzny rytm. Podnosi na duchu i otula swym pięknem w surowości, udowadniając, że zawsze można odciąć się od trudnej przeszłości i zacząć wszystko od początku.
Polecam.
Moja ocena 7/10
Wydawanictwo Poznańskie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz