Graham Masterton to dla wielu niekwestionowany mistrz horroru i fani pisarza podchodzą do niego bardzo serio. I wcale się temu nie dziwię, bo to jeden z tych twórców, którzy za każdym razem mają coś ciekawego do powiedzenia. Jego powieści dopiero poznaję, ale bez dwóch zdań mogę podpisać się pod poglądem, jakoby Wyklęty stanowił jego opus magnum.
Granitehead, to niewielka miejscowość położona koło legendarnego Salem, słynącego kilka wieków temu z procesu czarownic. Dziś już rozbrzmiewa tylko echo tamtych wydarzeń, jednak w miasteczku stoi dom, od którego lepiej trzymać się z daleka. To w nim mieszka pogrążony w depresji po stracie żony, antykwariusz John. Jego żona Jane zginęła w wypadku, a on nie może dojść do siebie i pogodzić się ze stratą. Kiedy nagle zaczyna słyszeć szepty, głos zmarłej i na dodatek ją widzieć, musi wyrwać się z apatii, by zrozumieć to, czego niespodziewanie zaczął doświadczać. Okazuje się, że w Granitehead jest więcej osób spotykających się ze zmarłymi bliskimi. Gdy zaś ginie jedna z mieszanek, mężczyzna zdaje sobie sprawę, że właśnie znalazł się w centrum koszmaru i wpadł w nie lada problemy. Wszystko zaś prowadzi do zatopionego statku i ładunku, który znajdował się na jego pokładzie.
Nawiedzone miasteczko zwane niegdyś Zmartwychwstanie, tajemnicze zgony, morska toń i znajdujący się na jej dnie statek tym Graham Masterton konsekwentnie atakuje czytelnika. Utkał historię mroczną, duszną, klaustrofobiczną i wrzuca czytelnika w miejsce, z którego po prostu nie ma ucieczki, a jedyne, co zostaje, to przeżyć i stawić czoła tym, co odeszli. O ile czasem we wcześniejszych powieściach puszczał oko, to w Wyklętym sprawa wygląda zupełnie inaczej. To groza, która straszy, wywołuje dreszcze i nawet chęć spania przy zapalonym świetle. Jeśli często w opowieści ze śmiercią w roli głównej, bohaterowie muszą uporać się ze stratą ukochanych osób, to u Mastertona sprawa ma się zgoła inaczej. Tu wieczny spoczynek dla zmarłych wydaje się największym marzeniem tych, którzy żyją. Istnym błogosławieństwem, którego nie mogą zaznać. O ile początkowo mają problem z akceptacją, że kostucha zabrała najbliższe osoby, to bardzo szybko muszą przekonać się, że uleganie ich głosom może okazać się bardzo niebezpieczne. Jedyne co zostaje, to pogodzenie się z tym, że nie są już tymi, którymi byli za życia. Potrafią komunikować się z żywymi, tylko po to, by doprowadzić ich do obłędu, do zabrania im tego, czego oni już nie mogą posiadać. Przenikanie zaś tych dwóch światów, musi zakończyć się tragedią. Próby zatrzymania przy sobie tych, co odeszli finalnie sprowadza na żyjących zło. Owo Zło jest mityczne, drapieżne, bezlitosne, okrutne i zdolne do wszystkiego, byle doprowadzić do większej ilości zgonów. Ono wysysa życie, żądne kolejnych ofiar. Odczuwające głód nie do zaspokojenia. To istota przedwieczna i wyklęta. Biada zaś tym, którzy zdecydują się wejść z nim w dialog. Z nim nie wolno rozmawiać, pragnąć komunikować się i przede wszystkim nie ulec iluzji, którą wytwarza.
Wyklęty ma w sobie to, co u Grahama Mastertona jest charakterystyczne, czyli odwołanie się do pradawnych podań i wierzeń. Tym razem pełnymi garściami czerpie z twórczości Lovecrafta i wcale nie zamierza tego ukrywać. Nawiązanie to z połączeniem znanych Grahamkowych chwytów okazało się strzałem w dziesiątkę. Pierwsza połowa to budowanie tajemnicy i oprowadzanie uliczkami Granitehead, aby potem próbować wszystko wyjaśnić i doprowadzić do ostatecznej konfrontacji. Bez wątpienia dostajemy nie tylko powieść idealnie nadająca się do rozpoczęcia przygody z Mastertonem, zawierającą wszystko to, co w jego prozie jest najlepsze ale taką, która nie tylko zaspokoi oczekiwania jego fanów ale też tych bardziej wyrobionych w horrorze.
Polecam.
Moja ocena 8/10
Dom Wydawniczy Rebis
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz