wtorek, 14 marca 2023

CHOŁOD, SZCZEPAN TWARDOCH

Powieść oparta na faktach, jednak ile w Chołodzie jest prawdy wie tylko Szczepan Twardoch. Jedno jest pewne, ponownie zabiera on czytelnika w niezwykłą podróż pełną pułapek.


Sama fabuła jest z pozoru bardzo prosta. Otóż Szczepan Twardoch zmęczony codzienną rutyną i otaczającymi go ludźmi postanowił odreagować w tam, gdzie czuje się najlepiej, na Spitsbergenie. W trakcie podróży, przewodniczka i sterniczka jego łódzi podsuwa mu do lektury pewien dziennik. Z jego kart wyłania się postać Konrada Widucha. Ślązaka pochodzącego z miasta, w którym żyje Twardoch. Bolszewika oddanego sprawie komunizmu, najpierw służącego w niemieckiej armii, potem przedostał się do Rosji, budując tam nowy ustrój. Wreszcie uciekiniera z łagru, który dociera do Chołodu. Tu też zaczął się dla niego nowy etap życia.


Za każdym razem nieustannie powtarzam, że proza Szczepana Twardocha jest niezwykła, a on od lat należy do grona autorów, po którego powieści sięgam z wielką ochotą. Jednocześnie wymagają one maksymalnego skupienia, uwagi, aby nie przeoczyć żadnego szczegółu. To na pojedynczych, luźnych wydarzeniach buduje swą narrację, która stopniowo buduje akcje i staje się częścią większej całości. Te mikrozdarzenia porozrzucane są w czasie i przestrzeni. Pojawiają się, znikają, robiąc miejsce innym, aby niespodziewanie znów powrócić. Nie inaczej jest w przypadku Chołodu. Od początku powieściopisarz zaskakuje. Na początku wstępem do złudzenia przypominającym narrację z Wielorybów i ćmy, gdzie odsłaniał swą miłość do Spitsbergenu i zawsze chętnie się tam udaje, by odreagować i na nowo naładować akumulatory. Tym razem ta relacja ograniczyła się tylko do samej drogi, która staje się coraz bardziej nużąca. Czekając na dotarcie do celu wyprawy, wraz z autorem trafiamy na pewien materiał nadający się na powieść. I znów niespodzianka, Twardoch stwierdza, że takich "gotowców" na swej pisarskiej drodze napotyka bardzo często i nie wiele z nich rzeczywiście jest w stanie wykorzystać. Mimo wszystko zanurza się w historii podsuniętej przez przewodniczkę i znowu wraz z pisarzem przepadamy w opowieści nieznanego nikomu czełowieka. Tak, tak nie jest to żaden błąd, ale świadoma u Szczepana Twardocha zabawa słowami i nawiązanie do śląskiej mowy. Takich zabiegów jest, jak to u niego cała masa, do moich ulubionych zwrotów należy zdecydowanie, zwrot Konrada: Widuchu - najduchu, czy Widuchu - zły duchu. W drugiej części idzie krok dalej, nie tylko stosując charakterystyczną dla siebie grę słowną ale wprowadza nowy język ludu Chołodu i przerabia go zarówno pod kątem fonetycznym, jak i pisma. Wszystko po to, by nadać większej wiarygodności swej opowieści, uwiarygodnić istnienie krainy, od początku jawiącej się poza czasem, wręcz mitycznej. Wyrasta nagle i samoistnie, a na zawitanie do niej absolutnie nie jesteśmy gotowi. Kiedy spodziewamy się twardej wędrówki po rosyjskiej ziemi, stopniowo przyzwyczajamy się do panującej tu brutalnej siły, która zarówno rządzi w Kraju Rad, jak i pozwala przetrwać. Przemienia ludzi, czyniąc z przemocy ich chleb powszedni. Obraz Rosji przeraża ogromem okrucieństwa, zezwierzęnia ludzi. Stąd wizja Chołodu jawi się jako całkowite zaprzeczeczenie bolszewickich rządów. Panuje tu stały porządek, spokój, wolność, niezmienne prawa i zwyczaje. Chociaż echa przyłączenia tej krainy, do Rosyji pojawiają się i brzmią niezwykle złowróżbnie. 

Szczepan Twardoch posługując się Konradem Widuchem wprowadza gawędziarski styl, naszpikowany anegdotami, achronologiczny, niespójny. Wszystko po to, by nadać większej wiarygodności, jakoby we współ z pisarzem poznajemy zapiski nikomu nieznanego człowieka. Ba mało tego, nawet stwierdza, jakoby przerabiał je, pracował nad nimi i próbował zrozumieć. Powołuje się nawet na zwrócenie się z prośbą o pomoc do łódzkiego naukowca. Równocześnie od początku zaznacza, że czytelnik nie ma do czynienia z reportażem, ale powieścią. Tak oto z jednej strony rodzić się może przekonanie, że poznajemy autobiografię Widucha. A z drugiej coś budzi wątpliwości. Nie do końca wierzy się Twardochowi, jakoby tylko przytaczał dziennik swego bohatera. Na początku bardziej wydaje się powieścią historyczną, aby znów zmienić swój charakter na bardziej baśniowy. 


Proza Twardocha to proza męska, brutalna, metafizyczna, bezkompromisowa i taka też jest w Chołodzie. Snuje opowieść o poszukiwaniu własnej tożsamości. Widuch posługuje się śląskim, polskim, niemieckim i rosyjskim przez, co sam nie do końca wie kim jest. Stwierdza po prostu, że jest czełowiekiem i tego człowieczeństwa poszukuje. Poszujuje on wolności, stając się coraz bardziej duchem. Proza ta dostarcza wiele satysfakcji, ale nie zmienia to faktu, że jest niezwykle wymagająca i z pewnością nie dla każdego. Temu, kto wytrwa daje ogrom satysfakcji. 


Polecam. 

Moja ocena 10/10 



               Wydawanictwo Literackie 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz