Autentyczne
historie działają niczym magnes, przyciągając uwagę czytelnika, zwłaszcza tym,
że nie stanowią literackiej fikcji, lecz opowiadają o prawdziwych ludziach i
zdarzeniach. Podwajają swą siłę oddziaływania, jeżeli wchodzą do literatury grozy,
świadomością, że odsłaniają czyjś
kawałek życia, a do tego, że samo życie potrafi napisać najbardziej
przerażający scenariusz – nikogo chyba nie muszę przekonywać. Przynajmniej w
moim przypadku, zasada ta sprawdza się w 100 procentach. Inaczej niestety
podchodzę do fikcji, wiedząc, że wszystko to, co czytam stanowi jedynie wymysł
autora – czasem niezwykle przerażający, sprawiający, że horrorowe sceny mam
przed oczami, jeszcze tuż przed zaśnięciem, jednak wiem, że to nie działo się
naprawdę. Inaczej jeśli powieść oparta
jest na faktach, wtedy tym bardziej, mam nie odpartą ochotę poznać ją i zobaczyć,
to co było czyimś udziałem, jakby poniekąd na własnej skórze poczuć wszystko,
to co doświadczył bohater. Do tego typu makabrycznych historii bez wątpienia
wpisała się ekspedycja sir Johna Franklina z 1845 r.
Brytyjski komandor sir
John Franklin wyruszył z Greenhithe w Wielkiej Brytanii 19 maja 1845 roku na
swoją czwartą wyprawę. Jej celem było odnalezienie Przejścia Północno-Zachodniego
u wybrzeży Kanady, które połączyłoby szlaki handlowe Europy z Ameryką i
Chinami. Mężczyzna miał przygotować mapy ponad 500 km nieodkrytych przestrzeni
Arktyki. Do swej misji otrzymał dwa najnowocześniejsze okręty Erebus i Terror, całość wyprawy miała
zająć maksymalnie dwa lata, w rzeczywistości marynarzom Franklina zajęła trzy
lata i nikt nie wrócił z powrotem do domu. Pod koniec lata 1845 po raz ostatni
statki były widziane w zatoce Baffina przez grupę wielorybników, potem ślad po
nich zaginął. Tam, gdzie kończy się historia, zaczyna się legenda o tym, co działo
się z grupą ponad 100 mężczyzn, którzy zostali uwięzieni w krainie wiecznego
lodu, tu też rozpoczyna się historia opowiedziana przez Dana Simmonsa w Terrorze.
Powieść zaczyna się w
październiku 1847 r. w momencie, gdy snuta przez autora opowieść owiana zostaje
już jego własnymi przypuszczeniami. W wydarzenia rozgrywające się na obu
okrętach wprowadza czytelnika, drugi kapitan ekspedycji, sir Francis Crozier –
człowiek niestroniący od szklaneczki whisky. Jest to moment, w którym zarówno Terror i Erebus utknęły w lodzie, a ich
załoga zmuszona była czekać do wiosennych roztopów, aby móc ruszyć w dalszą
drogę. Już sam opis surowych warunków w jakich przyszło żyć marynarzom wywołuje
nastrój grozy.
Komandor
Crozier wychodzi na pokład i widzi, że jego statek stał się obiektem ataku
duchów niebieskich. Rozedrgane fałdy światła nad jego głową i Terrorem rzucają
się raptownie do przodu, a potem szybko wycofują, niczym, niczym kolorowe
ramiona agresywnej, lecz wyjątkowo niezdecydowanej zjawy. Ektoplazmatyczne
upiorne palce wyciągają się w stronę okrętu, otwierają, gotowe go pochwycić, a
potem odsuwają się.
Temperatura wynosi minus
pięćdziesiąt stopni Fahrenheita i szybko spada. Z powodu mgły, która
nadciągnęła wcześniej, podczas krótkiej godziny szarówki, będącej dla nich
teraz jedyną namiastką dnia, musieli usunąć i złożyć w luku trzy stengi,
bramstengi, górny takielunek i najwyższe drzewca – spadające z nich sople mogły
kogoś zranić, a poza tym ciężar oblepiającego je lodu groził przewróceniem
statku na bok.
Załoga ogarnięta jest
panicznym strachem z powodu, grasującego w okolicy potwora, który co pewien
czas atakuje znienacka zabijając kolejnego ich towarzysza. Stąd wielu boi się
zejść na dolne części pokładu, miejsca gdzie spoczywają zmarli – aby samemu nie
dołączyć do ich grona. Ludzie, ci są wymarznięci, głodni, a jedyną formę
rozrywki stanowią dla nich coniedzielne nabożeństwa odprawiane przez Franklina.
Simmons niczym detektyw krok po kroku odsłania egzystencję marynarzy, opowiada
o prawach rządzących ich życiem oraz pokazuje ich dzień powszedni wypełniony w
sztabie dowódczym kolejnymi naradami mającymi pozwolić znaleźć wyjście z
kłopotliwej sytuacji, niżsi rangą rozmawiają, komentują bieżące wydarzenia,
biorą udział w ekspedycjach mających za zadanie przeczesanie okolicy pod kątem
dostępnej żywności itp. Dziesiątkowani są plagą szkorbutu, odmrożeniem kolejnych
części ciała, a przede wszystkim głodu. Posiadane zapasy kończą się, a te które
jeszcze zostały, straciły datę przydatności do spożycia. Najgorsze jednak, że
przyroda wcale nie zamierza ułatwić im przeżycia.
Jedyną osoba, która
doskonale radzi sobie z arktycznym mrozem, jest tajemnicza Eskimoska, Lady
Cisza. Kobieta dziewica, pozbawiona języka, uważana przez jednych za wiedźmę,
przez drugich posłannika śmierci,
niemniej jednak to jedyna osoba mogąca nauczyć żeglarzy przeżycia w surowych
warunkach. Na skutek zbiegu okoliczności, staje się gościem komandora Croziera,
zamieszkawszy na pokładzie HMS Terroru, fakt
ten jednak nie przeszkadza jej w oddaleniu się do swojej osady, w której jest w
stanie zdobyć pożywienie i ogrzać się w igloo. Nikt z załogi nie wie, gdzie się
udaje, ani gdzie jej szukać. Jedno jest w tym wszystkie pewne, to wraz z jej
pojawieniem, się pojawiło się COŚ, co rozpoczęło
krwawe polowanie i nie odpuści, aż wszyscy nie zginą. Zjawa zna każdy krok i
zamiar Europejczyków i nie ma przed nią ucieczki. Porusza się raz na dwóch, a
raz na czterech nogach. Konsekwencją jej łowów i morderczego mrozu, staje się
bunt mogący w obliczu ziemi skutej lodem i śniegiem, okazać się tak samo groźny,
jak mordercza bestia.
Nic nie wywołało u mnie
tak silnego poczucia grozy, jak opisany właśnie przez Simmonsa obraz białego
piekła. Zabójcze zimno, ziemia spękana lodem, a jedynymi elementami krajobrazu
są wiszące sople, śnieg i beznadzieja przyjścia lata i odwilży, które nie
nadchodzi. Na horyzoncie nie widać żadnych zwierząt, na jakie można byłoby zapolować,
foki poukrywały się i nikt nie umie ich wywabić. To właśnie kilkudziesięciostopniowy
mróz wywołuje u mężczyzn obsesję, popycha jednych przeciwko drugim, dzieli na
frakcję i zabija z niemniejszą skutecznością, niż mitologiczny potwór wywodzący
się z innuickiej legendy. Monstrum jest dla mnie, jakby jedynie uzupełnieniem
morderczej machinerii stworzonej przez naturę, mającą za cel pozbycie się intruzów,
którzy nigdy nie powinni zacumować u wybrzeży wyspy. Genialnie zostaje oddane
starcie racjonalności z tym co nadprzyrodzone, co nieuchwytne ludzkimi
zmysłami, z drugiej strony wola przetrwania zdolna zmienić ludzi w demony. Terror więc zalicza się do powieści
realistycznej, pokazującej, jak rzeczywiście mogły wyglądać losy sir Johna
Frankilna w momencie, gdy znalazł się w miejscu, z którego nie ma ucieczki.
Opisane przypadki kanibalizmu, dziś są już potwierdzone przez naukowców, co tym
bardziej wywołuje przerażenie i stawia pytanie o granicę człowieczeństwa.
Wbrew pozorom u
Simmonsa nie straszy stwór wydobyty z eskimoskich wierzeń, ale właśnie straszą ludzie,
ich przeraźliwa walka o przetrwanie i straszy ich codzienność oraz warunki
życia. Straszą śnieżne pustynie z ich labiryntami dróg, od których
niejednokrotnie lepiej trzymać się z daleka, bo nie wiadomo dokąd mogą zaprowadzić,
nie wiadomo jakie nowe zagrożenie czai się obok na zmęczonego wędrowca. Koszmar
lodowej krainy doprowadził załogę obu okrętów do obłędu, który również w
niezwykle sugestywny sposób oddaje autor potęgując z każdym kolejnym rozdziałem
szaleństwo, jakie stało się udziałem tamtych ludzi.
Terror
mógłby
uchodzić zatem za horror genialny, gdyby nie mały szczegół. Są nim liczne opisy
narad prowadzonych w kabinie oficerskiej, które były dla mnie po prostu
męczące. Z drugiej strony to książka, która wykańcza nie tylko marynarzy, ale
mnie jako czytelnika. Nie pamiętam, abym po jakiejkolwiek lekturze, czuł się
tak zmęczony, jak było w przypadku powieści Simmonsa. Z jego jednak pokładu nie
da się zejść, aż nie padnie ostatnie zdanie. To tego typu narracja, która wymaga
całkowitego zaangażowania uwagi, która wciąga w głąb lodowej pustyni, nie
pozwalając uwolnić się z niej, choćby na ułamek sekundy. Znakomitym uzupełnieniem
książki, okazał się serial w reżyserii Ridleya Scotta o tym samym tytule, który
jeszcze bardziej uzmysławia piekło będące udziałem brytyjskiego komandora i
jego ludzi.
Polecam,
Moja ocena 6/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz