Rozpoczęcie
studiów i często związany z nim wyjazd z rodzinnego domu do miasta, inauguruje
nowy etap w życiu. Poza dodatkowym dokumentem potwierdzającym dorosłość,
zaczyna się bytowanie na własny rachunek, nadzieja i lęk przed tym co nieznane
i obce. Pojawiają się nowe znajomości, nowy świat i pierwszy wynajmowany pokój
w akademiku lub na stancji. Stancji rządzącej się własnymi prawami i nigdy nie
wiadomo, jak ułożą się relacje z właścicielem mieszkania. Może znajdować się
nie tylko w typowym blokowisku, lecz w miejscach, które niekoniecznie
przyszłyby w pierwszym momencie na myśl, na przykład w hotelu robotniczym czy
klasztorze. Tak samo, jak nie zawsze owe cztery kąty wychodzą poza finansowe
możliwości studenta, wystarczy w ramach zapłaty wykonywanie drobnych prac
domowych. W każdym razie wiadomo, nic już nie będzie takie samo jakie jeszcze
było kilka miesięcy temu. Bezpowrotnie zniknęła stara codzienność i jej miejsce
zajęła nowa. Ważne by w tym wszystkim nadal umieć dążyć do spełnienia marzeń i
postawionych celów, nawet gdy pojawia się wiele przeszkód, a walka z nimi
zajmuje kilka lat, zanim z młodego pisklęcia narodzi się piękny i w pełni
dorosły ptak.
Wioletta Grzegorzewska w najnowszej
powieści Stancje przenosi bohaterkę
stawiającą pierwsze kroki w dojrzałym życiu z jej dotychczasowego świata,
zamkniętego między polami wsi Hektarów, do miasta rządzącego się odmiennymi
prawami. W którym przeszłość miesza się z teraźniejszością.
Wiolka jest świeżo upieczoną maturzystką, która przyjeżdża do Częstochowy
rozpocząć studia polonistyczne. Już na samym początku czeka ją niemiła
niespodzianka. Odmówiono jej bowiem prawa do zamieszkania w akademiku.
Dziewczyny zaś, nie stać na wynajmowanie stancji. Wydaje się, że jedyne co
jeszcze może zrobić w tych okolicznościach, to
powrót do domu i przyjęcie posady sekretarki. Ostatecznie znajduje ludzi
oferujących jej pomoc. W ten sposób
rozpoczyna się trwająca trzy lata wędrówka z jednej kwatery do drugiej, od
robotniczego hotelu Wega przez mury klasztorne, po wynajmowane mieszkanie.
Każde z tych miejsc zostawi w niej niezatarty ślad.
Stancje Wioletty
Grzegorzewskiej uważane są za
bezpośrednią kontynuację Guguł. Trudno
mi odnieść się do tej opinii, gdyż stanowią moje pierwsze spotkanie z tą
autorką. I jeżeli tak, jak ja nie znacie poprzedniej jej książki, możecie wejść
w nie bez najmniejszego problemu, gdyż są one całkowicie zamkniętą historią.
Wyróżniają się trzy
wiodące wątki: historia ludzi
zamieszkujących daną stancję, obraz transformacji ustrojowej lat
dziewięćdziesiątych oraz zestawienie wydarzeń z życia głównej bohaterki rozgrywających
się w rodzinnej wsi, z tym co jest jej udziałem w Częstochowie. To wokół nich obraca się akcja
i wszystkie płynnie się przeplatają ze
sobą, tworząc w końcowym efekcie jedną zwartą i niezwykle nostalgiczną
opowieść. Każda z osób przewijających się na kartach książki jest zupełnie
inna. Raz pojawiają się Rosjanie prowadzący nie całkiem legalne interesy,
między którymi toczą się głośne awantury, a w rozmowach przewijają się
więzienne wspomnienia. Innym razem przenosimy się w mury klasztoru
zamieszkanego przez sędziwe siostry bezhabitowe, które muszą zmierzyć się z
bolesnymi przeżyciami drugiej wojny światowej i związanej z nią rozłąką z
najbliższymi. Gehenna tamtych lat nadal niczym zadra tkwi w ich głowach, nie
pozwalając o sobie zapomnieć. Wreszcie, gdy pojawia się szansa zamieszkania
samodzielnie w wynajmowanym mieszkaniu, również tam czeka na nią przykra
niespodzianka.
Elementem spajającym
wszystkie postacie, bez względu na ich odmienne przeżycia, stanowi cierpienie.
Wszyscy cierpią i nie umieją znaleźć własnego utraconego szczęścia, które
wydaje się, że odleciało bezpowrotnie. Zamknięci w kamiennych ścianach swych
domów każdego dnia, na nowo rozpamiętują swój ból. Wydaje się, ze ich życie
skończyło się dawno temu, a obecna egzystencja ogranicza się jedynie do wegetacji,
bez szans na lepsze jutro. W tym
zamkniętym kręgu cierpienia tkwi wbrew pozorom również sama Wioletta, której
wspomnienia z rodzinnego domu dalekie są od posiadanych przez rówieśniczki, a
jedyne co zaznała to: besztanie i karcenie. Mam wrażenie, że nigdy nie czuła
domowego ciepła, co może poniekąd zaczęło przejawiać się w nietypowej pasji –
zbierania nekrologów. Już jako nastolatka balansowała na granicy życia i
śmierci, mimo że sama nie przeżyła grozy wojny – to jest ona obecna w jej
umyśle. Rozdarta na granicy jawy i koszmaru między wojennymi losami dziadka
Władka, a później siostry Stanisławy; dziewiętnastolatka zaczyna poniekąd
utożsamiać się ze zmarłymi. Nie tylko ich przeżycia stają się historią Wiolki,
mało tego nawet pod względem fizycznym upodobnia się do jednej z zabitych przez
hitlerowców dziewcząt.
Grzegorzewska prowadzi
czytelnika po Częstochowie lat 90. XX wieku, które nie różni się wiele od
krajobrazu innych polskich miast. Żyją w niej Rosjanie i Polacy, mamy dzielnice
niecieszące się dobrą sławą. Miasto kojarzone z pielgrzymkami miesza w sobie
zarówno sferę sanctum, z profanum. Między ulicami nazwanych od imion
świętych i przy których stoją kramy z dewocjonaliami, w ich cieniu własny
„biznes” prowadzą dilerzy narkotyków i prostytutki. Do tego dochodzi szary i
ponury obraz życia miasta, betonowe domy, neonowe automaty do gier, smutno
ubrani ludzie, a McDonald staje się wręcz swoistego rodzaju centrum życia
częstochowian, gdzie tradycyjny schabowy z surówką z kiszonej kapusty ustępuje
miejsca mac zestawowi i zapachowi frytek. Praca w nim, uważana jest za życiową szansę. Przeszłość przeplata się w
niej ze współczesnością, a „wiejskość” z miastowością.
W Stancjach nie ma moralizowania, lecz stanowią pewnego rodzaju
dziennik życia w ostatniej dekadzie dwudziestego wieku. Zaliczają się do
jednych z tych powieści, w których bez względu na ilość posiadanych lat, można
odnaleźć siebie i własne doświadczenia. Siłą książki jest przede wszystkim
potężny realizm i mistrzowsko oddana ludzka mentalność.
Pierwsze skrzypce gra w
nich przepiękny i niezwykle plastyczny język, za pomocą którego dopiero pojawia
się historia dorastającej dziewczyny, nieco nijakiej, pozwalającej innym na
kierowanie sobą, podobnie obcy decydują o tym gdzie ma mieszkać. Jednak z każdą
kolejną stancją odkrywa siebie i dojrzewa przede wszystkim, jako młoda kobieta.
Z potulnego dziewczęcia powoli rodzi się osoba zdolna do przeciwstawienia się
otaczającej ją zewsząd przemocy.
W
każdym razie na pewno jeszcze długo pozostaną w mojej pamięci, zwłaszcza
przypomną się podczas wizyty w McDonaldzie J
Polecam.
Moja ocena 8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz