sobota, 10 lutego 2018

JAŚNIE PAN - JAUME CABRE


„Z jaką łatwością spada się na dno piekła zniesławienia! 

Jak szybko pełnia życia może stać się igraszką śmierci!”

Te dwa zdania zamieszczone przez wydawcę na okładce, niezwykle celnie podsumowują, a zarazem wprowadzają do kolejnej niezwykłej powieści Jaume Cabré. Nie od dziś wiadomo, że ludzką egzystencją rządzą nieraz uśmiechy losu - część osób wierzy, że każdy ma zapisane swoje przeznaczenie w gwiazdach. I chociaż na to stwierdzenie, szybko można odpowiedzieć, inną złotą myślą: „Kowalem swojego losu każdy jest sam”.  Wbrew pozorom wszystkie przedstawione poglądy są poniekąd prawdziwe i trudno z nimi polemizować. Często bywa zarówno tak, że jedna zła decyzja, jedna chwila w której wystarczy znaleźć się nie w tym miejscu i nie w tym czasie co trzeba – aby zmienić byt w prawdziwy koszmar i znaleźć się w pułapce, z której nie ma już wyjścia. Nie mniej często ponosi się również konsekwencje własnych wyborów i błędów, za które przychodzi zapłacić wysoką cenę.  Są one wynikiem ścierania się wielu czynników: namiętności, niepochamowanego pożądania władzy, czy rozpaczliwego szukania szczęścia i prawdziwego uczucia.

         Kataloński pisarz w Jaśnie panu  - kolejnej książce wydanej nakładem Wydawnictwa Marginesy - pokazuje, jak dosłownie w ułamku sekundy może odmienić się los człowieka. Z wyżyn sławy, mając przed sobą jeszcze duże perspektywy i marzenia, staje się osobą powszechnie pogardzaną i skazaną na śmierć w hańbie.


Barcelona w 1799 roku stanowiła swoistą mekkę dla lokalnej śmietanki towarzyskiej i wszelkiej maści artystów – poetów i muzyków. To w niej ścierały się z jednej strony oświeceniowe trendy i idący z dużym tempem duch romantyzmu z Goethem na czele; liberalizm rewolucji francuskiej mieszał się z konserwatyzmem burbońskim. Podczas jednego z tego typu przejęć młody pisarz Andreu Perramon spędza upojną noc z światowej sława śpiewaczką – nazwaną przez samego Napoleona, Słowikiem Orleanu.  Wieczór mający zapewnić mu poklask publiczności, przyniósł jednak piekło. Następnego dnia bowiem w hotelowym pokoju znalezioną zamordowaną diwę, a przy jej zwłokach znaleziono medalik należący do literata. Mężczyzna zostaje aresztowany i grozi mu kara śmierci. Od tej chwili jego los nierozłącznie splata się z osobą tytułowego jaśnie pana, Rafela Massó i Pujades – prezesa Trybunału Królewskiego, człowieka żądnego władzy, targanego własną zmysłowością i namiętnościami, jednocześnie wielkiego miłośnika astronomii.


            Jaume Cabré należy z całą pewnością do tego typu autorów, którzy za każdym razem przygotowują dla swoich czytelników niepowtarzalną ucztę literacką. Od jego książek nie sposób się oderwać, aż nie padnie ostatnie zdanie. Później zostaje się z dużym uczuciem niedosytu, a czytelniczy głód nadal pozostaje niezaspokojony. Dokładnie tak, było ze mną już trzeci raz z rzędu. Najpierw przeczytałem Wyznaję – po którym długi czas inne moje lektury były jakieś bezbarwne, a w głowie nieustannie słyszałem głos skrzypiec Storianiego; później zanurzyłem się w rzece tysiąca imion, słysząc wołające z niej Głosy Pamano; wreszcie nadszedł czas na przeniesienie się do osiemnastowiecznej stolicy Katalonii na spotkanie z możnym Jaśnie Panem -  nakazującym służbie zwracać się do niego tym zwrotem, a im słowa te stają w gardle. Bo jaki z niego jaśnie pan? Zwykły dorobkiewicz i nic nie więcej, człowiek nie mający wcześniej żadnych koneksji, dopiero piastowany urząd otworzył mu drogę na salony miejscowej arystokracji. I gdybym miał dosłownie w jednym zdaniu powiedzieć o czym opowiada jedna z pierwszych powieści spod pióra Katalończyka, z całą pewnością odpowiedziałbym, że właśnie o tytułowym  bohaterze, stanowiącym centralną oś akcji. Wszystkie rozgrywające się wydarzenia mają z nim nierozerwalny związek, wszystkie licznie pojawiające się postacie krążą wokół niego niczym satelity. Dla jednych jest oportunistą, inni  czują przed nim lęk, jest im obojętny lub widzą w nim doskonałą szansę na prowadzenie wygodnego i miłego życia.  Zbliżają się do niego i oddalają, wiele osób skrycie czuje do niego silną nienawiść, czekając jedynie na sposobność do zemsty i wymierzenia sprawiedliwości – której długo wydaje się, że jest jedynym przedstawicielem i to on ją wymierza. To człowiek mający wiele spraw do ukrycia, skrywający liczne niewygodne sprawy mogące ściągnąć go na samo dno piekła – do którego chętnie do tej pory wrzuca skazańców; jednocześnie nigdy nie widzi się samego w charakterze winnego, lecz obarcza odpowiedzialnością za swe czyny innych ludzi, czy zrządzenie losu.
Otrzymujemy zatem niezwykły kryminał retro do którego osobiście mam dość mieszane uczucia. Jeżeli chodzi o samą fabułę, czy stworzone postacie nie mam absolutnie żadnych zastrzeżeń. Jedynie pewne rozczarowanie czuję z powodu konstrukcji książki. Jej wielcy poprzednicy, przyzwyczaili mnie do symfonii dźwięków złożoną z wielu przemawiających równocześnie głosów i nakładających się na siebie wzajemnie, głosów teraźniejszości jak również najbardziej odległej przeszłości. Co niewątpliwie wymaga od czytelnika maksymalnego skupienia, a od pisarza niezwykłej wręcz wirtuozerii słowa.  Tym razem w tego nie było. Ma ona tradycyjną budowę złożoną z linearnej akcji i mimo pojawienia się w drugiej księdze niewielkiego przeskoku na czasoprzestrzeni, to w ostatecznym rozrachunku nie zmienia to ogólnego odbioru. Stanowi doskonałe wyjaśnienie pobudek którymi kieruje się Rafel w księdze pierwszej i wstęp do trzeciego rozdziału.
Cabré za każdym razem potrafi wyrwać czytelnika z dobrego samopoczucia i zagrać na jego najczulszych strunach. Nie inaczej jest w Jaśnie panu poruszającym problem sprawiedliwości ludzkiej i związanej z nią władzy decydowania o życiu lub śmierci drugiego człowieka. Czy jest ona rzeczywiście nieomylna? Czy może stanowić rodzaj zadośćuczynienia społeczeństwu za wyrządzoną krzywdę? O ile w pierwszym momencie wydaje się, że pytania te są, jedynie retoryczne i bez trudu można na nie udzielić odpowiedzi; to autor odsłaniając przeróżne pojawiające się z biegiem akcji karty, zmusza do głębszej refleksji i nieraz może nawet rewizji dotychczasowych poglądów.  I jak to bywa u  niego, poważny i trudny temat jednocześnie staje się pretekstem do przedstawienia przeróżnych sylwetek – poza trzema z nich, szczerze mówiąc nie miałbym ochoty spotkać się z nimi osobiści. To ludzie obłudni, albo otwarcie dążący do coraz większej władzy, bez skrupułów i kierowani jedynie osobistą ambicją, wykorzystują swój urząd do realizacji własnych celów i czerpania korzyści; albo pod płaszczem pruderyjnej religijności widzą szansę pokazania się z dobrej strony społeczeństwu – jako miłosierni i gorliwi katolicy, którzy przy okazji może nawet dobiją targu z samym Bogiem. To właśnie tego typu ludzie stają się czyimś panem życia i śmierci, a raz podjętego wyroku i osądu sprawy nie zmienią. Chyba, że odmienią się układy. Wówczas szybko rewidują swoje poglądy.

Wreszcie w powieści znajdziemy i tym razem wspaniałe studium epoki. Autor z mistrzowską umiejętnością oddaje panującego wówczas w kręgach elity ducha libertynizmu, rodzące się czasy romantyzmu z poezją Gothego i na tle symfonii Beethovena, w których rozbrzmiewały hasła rewolucji francuskiej. Po przeciwnej stronie jawią się stare zwyczaje uosobione w Arcybractwie Najświętszej Krwi Pana Naszego Jezusa Chrystusa, zwanego potocznie Bractwem Krwi walczącego o rząd dusz z kapelanem więziennym na czele. Modlili się za skazańców, pod płaszczem miłosierdzia mieli nieść im pociechę. Pierwszym podstawowym ich zadaniem było asystowanie kryminalistom podczas egzekucji, a na ich przykładzie pokazanym przez autora najlepiej rozumie się na czym rzeczywiście polegała znana hiszpańska tradycja niesienia krzyża na miejsce kaźni. To oni pokrywali koszt pogrzebu i zabierali ciało z szubienicy. Jaśnie Pan na tle sprawy kryminalnej pokazuje niezwykle ciekawe pod względem obyczajowym czasy końca wieku osiemnastego, w których zdrada i intryga mieszana z religijnością i chrześcijańskim miłosierdziem. Nieodparcie rodziło się pytanie: czy ów duch katolicyzmu i świadczenia dobrych uczynków względem osób mających przed sobą ostatnie dni życia, wynikały z prawdziwych pobudek religijnych a może były jedynie kolejną formą pruderii i perwersyjnej rozrywki. Cabré, jak zawsze zasiewa ziarnko wątpliwości nie dając żadnej odpowiedzi, ona należy już do każdego czytelnika z osobna.
Jaśnie Pan niczym nie odstępuje poziomem od poprzednich powieści katalońskiego pisarza, także dzięki temu, że i tym razem tłumaczyła go Anna Sawicka. Dostajemy książkę wiernie oddającą ducha Cabré z jego nieraz licznymi wulgaryzmami, potocznymi zwrotami  funkcjonującym w rodzinnym języku pisarza.  A przede wszystkim z mnóstwem pytań, na które sami musimy znaleźć odpowiedzi.

Reasumując: Jaśnie pan jest jedną z pierwszych napisanych przez Jaumego Cabré powieści, które akurat polski czytelnik poznaje w odmiennej kolejności. Dzięki temu idealnie widać, jak w przeciągu mniej więcej dwudziestu lat ewoluował styl pisarza, wynoszący go na same szczyty wirtuozerii słowa. Podejrzewam, że długo jeszcze nie powstanie książka na miarę Wyznaję, jednak za każdym razem czytając jego utwory mam wrażenie brania udziału w istnej uczcie literackiej. Jaśnie pan poza konstrukcją nie wiele różni się od swoich poprzedników. Ponownie stawia trudne pytania i gra na najczulszych strunach ludzkiej duszy, to właśnie sprawia, że szalenie trudno jest oderwać się od lektury aż nie padnie ostatnie zdanie. Wyrywa nas z bezpiecznych twierdz, prowadząc na wyboje na których wszystko może się zdarzyć, a autor odsłania zarówno ludzi bezsilnych i bezbronnych wobec wszechobecnego aparatu urzędniczego – w jego skład wchodzą także duchowni; jak również osoby pruderyjne, puste i pozbawione jakichkolwiek hamulców moralnych. W tym właśnie wydaje mi się tkwi niesamowita siła oddziaływania katalońskiego literata, którego książki czyta się z zapartym tchem i trudno o nich zapomnieć. Wędrują one ze swym odbiorcą jeszcze bardzo długo po skończonej lekturze.

Polecam.

Moja ocena 8/10
 
                                Źródło: Wydawnictwo Marginesy
 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz