MROCZNY
PIĄTEK
|
W
CIENIU PRAWA – REMIGIUSZ MRÓZ
Z książkami Remigiusza Mroza mam
wrażenie, że jest niczym w rosyjskiej ruletce, raz się trafi a raz przegra. Są
one niezwykle zróżnicowane pod względem
poziomu, chociaż ta sama powieść jednemu podoba się bardzo, drugiemu mniej –
jak w przypadku każdej książki. Jakie jest zatem moim zdaniem „W cieniu prawa”
Remigiusza Mroza? Tych co są ciekawi zapraszam na recenzję !!!! J
Na wstępie mogę od razu
zaznaczyć, że jak do tej pory generalnie zawsze byłem, jeśli nie w czytelniczej
ekstazie; to przynajmniej zadowolony z propozycji, jakie dawał czytelnikowi
opolski pisarz, śląc pod adresem autora wiele komplementów – tym razem tak nie
będzie. Jednak wszystko po kolei.
Remigiusz Mróz opowiada historię rozgrywająca się na terenie Austro-Węgier
w roku 1909. Cała akcja zostaje umieszczona w dworku arystokratycznym
Reisental. Tam ginie najstarszy syn właściciela posiadłości, Julius Reigner. Winą
za to zostaje obarczony Erik Landecki, który właśnie rozpoczął w majątku pracę
w charakterze czyścibuta. Grozi mu kara śmierci przez powieszenie i nic nie
wskazuje, aby udało mu się jej uniknąć. Jedynie Sophie, narzeczona Marca –
Olivera będącego młodszym bratem zmarłego, nie wierzy w winę służącego. Jej
zdaniem zrobił to ktoś z domowników, ktoś kto najwięcej może zyskać na tym. Na
własną rękę rozpoczyna prywatne śledztwo, z pomocą przyjdzie jej adwokat Willy
Hütter – którego wynajęła do obrony chłopaka. Niedługo po tym wydarzeniu
dochodzi do kolejnego dziwnego zdarzenia,
wszystko wskazuje na fakt, jakoby komuś bardzo zależało, aby to właśnie
Landecki został skazany. Nie cofnie się przed niczym, żeby to osiągnąć. Śmierć
Juliusa stanie się jedynie początkiem niebezpiecznej gry, w której każdy pokaże
swoją prawdziwą twarz, a na jaw wyjdą od dawna skrywane rodzinne tajemnice.
„W
cieniu prawa” w moim odczuciu jest najgorszą, jaką do tej pory czytałem książką
tego autora. Potrafiła mnie zaciekawić tylko w kilku pierwszych rozdziałach,
miałem wrażenie, że zapowiada się kolejna rewelacyjna pozycja, niestety bardzo
szybko się rozczarowałem. Cała fabuła średnio mnie zainteresowała. Przede
wszystkim zamiast straszyć, niejednokrotnie mnie bawiła swoją naiwnością. Wiele
rzeczy z akcji samej powieści, jest łatwych do przewidzenia, nawet dla mnie
choć nie jestem specjalistą w rozwiązywaniu zagadek kryminalnych. O ile w
przypadku dotychczasowych jego pozycji wierzyłem w narrację Mroza, tym razem
była dla mnie zupełnie niewiarygodna. Trudno sobie na przykład wyobrazić, aby
tajna policja polityczna, jaką była Ochrana mająca de facto nieograniczone
kompetencje, mieszała się w waśnie rodzinne. Nie wspomnę już o
nadinterpretacji, jakiej dokonuje autor w przypadku śmierci św. Marka, o której
nawet najstarsze źródła nie podają, jak zginął Ewangelista. Jedynie według
tradycji jest mowa, jakoby miałby być ciągnięty ulicami Aleksandrii – wspomina też
o tym Remigiusz Mróz w swojej powieści. Jednak dalszy opis pisarza, nie ma
żadnych odzwierciedleń źródłowych. Zdaję sobie sprawę, że mamy do czynienie z
licentia poetica, jednak dla mnie jako historyka, stanowiło to pewnego rodzaju
minus.
Ten
Remigiusz Mróz, który choćby podczas lektury cyklu o komisarzu Forście,
Behawioryście wywoływał dreszcze, siedziałem w fotelu niczym sparaliżowany,
obgryzając z nerwów paznokcie; tym razem absolutnie mnie nie poruszył. Podczas
lektury w ogóle nie towarzyszyły mi, jakiekolwiek większe emocje. Nawet sceny
tortur, gdzie pisarz mógł już do woli pomęczyć bohatera, tym bardziej że około
100 lat temu nikogo nie dziwiły takie metody przesłuchań; nie wywarły większego
wrażenia.
Ponadto
sami bohaterowie. Czytając prozę
wychodzącą spod jego pióra, zdążyłem się przyzwyczaić do naprawdę mocnych,
wyrazistych postaci; jedne się lubi a inne nie, jednak do tej pory zawsze
znalazłem swoich ulubionych. Tym razem praktycznie tak nie było, może z wyjątkiem
Sophie, do której poczułem lekką sympatię,
ale na pewno nie taką, jak choćby do innych kobiecych bohaterek typu: Joanna
Chyłka, Beata Drejer czy wreszcie marszałek Seyda.
Losy samego głównego
bohatera Erika były dla mnie kompletnie obojętne, był on po prostu nijaki. Podobnie rzecz się ma
z antagonistami powieści. Mają oni być niczym diabeł wcielony, zło w czystej
postaci, tym czasem zamiast straszyć śmieszą,
Jedynym plusem całej książki to oczywiście pewnego
rodzaju wyznacznik w przypadku tego autora, czyli świetny styl, niezwykle plastyczny oraz dopasowany do epoki
język i rewelacyjne dialogi pokazujące do jakiej grupy społecznej należy osoba zabierająca w danym momencie głos, to
wszystko sprawia, że książkę czyta się
przyjemnie i szybko. No właśnie i nawet tu przeradza się w minus, bo w moim
subiektywnym odczuciu, mając przed sobą ludzi działających w tytułowym cieniu
prawa, powieść ta absolutnie nie powinna być przyjemna.
Podsumowując „W cieniu prawa” jest dla mnie najgorszą
powieścią Remigiusza Mroza, która według mnie nie powinna się ukazać. W zamyśle
autora miała być pewnego rodzaju sagą rodzinną, która ostatecznie ograniczyła
się do jednego tomu stając się thrillerem w stylu retro. Dla mnie jednak nie
straszy.
Osobiście traktuję ją w kategorii wypadku przy
pracy, który przecież każdemu może się przydarzyć. Tym bardziej, że po tej
książce wyszedł między innymi „Behawiorysta”, który zrobił na mnie olbrzymie
wrażenie (szczegółowo omówiłem go w recenzji z poprzedniego tygodnia). I tak
niech zostanie, a tymczasem czekam na kolejne propozycje autora. Oczywiście
nadal pozostaje on w czołówce moich ulubionych twórców, niestety na razie w tym
jednym przypadku owe mrozowe oblicze nie przypadło mi do gustu.
Moja ocena: 5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz