Strony

piątek, 7 kwietnia 2017


MROCZNY
PIĄTEK

 
W CIENIU PRAWA – REMIGIUSZ MRÓZ

Z książkami Remigiusza Mroza mam wrażenie, że jest niczym w rosyjskiej ruletce, raz się trafi a raz przegra. Są one  niezwykle zróżnicowane pod względem poziomu, chociaż ta sama powieść jednemu podoba się bardzo, drugiemu mniej – jak w przypadku każdej książki. Jakie jest zatem moim zdaniem „W cieniu prawa” Remigiusza Mroza? Tych co są ciekawi zapraszam na recenzję !!!! J

         Na wstępie mogę od razu zaznaczyć, że jak do tej pory generalnie zawsze byłem, jeśli nie w czytelniczej ekstazie; to przynajmniej zadowolony z propozycji, jakie dawał czytelnikowi opolski pisarz, śląc pod adresem autora wiele komplementów – tym razem tak nie będzie. Jednak wszystko po kolei.
            Remigiusz Mróz opowiada  historię rozgrywająca się na terenie Austro-Węgier w roku 1909. Cała akcja zostaje umieszczona w dworku arystokratycznym Reisental. Tam ginie najstarszy syn właściciela posiadłości, Julius Reigner. Winą za to zostaje obarczony Erik Landecki, który właśnie rozpoczął w majątku pracę w charakterze czyścibuta. Grozi mu kara śmierci przez powieszenie i nic nie wskazuje, aby udało mu się jej uniknąć. Jedynie Sophie, narzeczona Marca – Olivera będącego młodszym bratem zmarłego, nie wierzy w winę służącego. Jej zdaniem zrobił to ktoś z domowników, ktoś kto najwięcej może zyskać na tym. Na własną rękę rozpoczyna prywatne śledztwo, z pomocą przyjdzie jej adwokat Willy Hütter – którego wynajęła do obrony chłopaka. Niedługo po tym wydarzeniu dochodzi do kolejnego dziwnego zdarzenia,  wszystko wskazuje na fakt, jakoby komuś bardzo zależało, aby to właśnie Landecki został skazany. Nie cofnie się przed niczym, żeby to osiągnąć. Śmierć Juliusa stanie się jedynie początkiem niebezpiecznej gry, w której każdy pokaże swoją prawdziwą twarz, a na jaw wyjdą od dawna skrywane  rodzinne tajemnice.

„W cieniu prawa” w moim odczuciu jest najgorszą, jaką do tej pory czytałem książką tego autora. Potrafiła mnie zaciekawić tylko w kilku pierwszych rozdziałach, miałem wrażenie, że zapowiada się kolejna rewelacyjna pozycja, niestety bardzo szybko się rozczarowałem. Cała fabuła średnio mnie zainteresowała. Przede wszystkim zamiast straszyć, niejednokrotnie mnie bawiła swoją naiwnością. Wiele rzeczy z akcji samej powieści, jest łatwych do przewidzenia, nawet dla mnie choć nie jestem specjalistą w rozwiązywaniu zagadek kryminalnych. O ile w przypadku dotychczasowych jego pozycji wierzyłem w narrację Mroza, tym razem była dla mnie zupełnie niewiarygodna. Trudno sobie na przykład wyobrazić, aby tajna policja polityczna, jaką była Ochrana mająca de facto nieograniczone kompetencje, mieszała się w waśnie rodzinne. Nie wspomnę już o nadinterpretacji, jakiej dokonuje autor w przypadku śmierci św. Marka, o której nawet najstarsze źródła nie podają, jak zginął Ewangelista. Jedynie według tradycji jest mowa, jakoby miałby być ciągnięty ulicami Aleksandrii – wspomina też o tym Remigiusz Mróz w swojej powieści. Jednak dalszy opis pisarza, nie ma żadnych odzwierciedleń źródłowych. Zdaję sobie sprawę, że mamy do czynienie z licentia poetica, jednak dla mnie jako historyka, stanowiło to pewnego rodzaju minus.
Ten Remigiusz Mróz, który choćby podczas lektury cyklu o komisarzu Forście, Behawioryście wywoływał dreszcze, siedziałem w fotelu niczym sparaliżowany, obgryzając z nerwów paznokcie; tym razem absolutnie mnie nie poruszył. Podczas lektury w ogóle nie towarzyszyły mi, jakiekolwiek większe emocje. Nawet sceny tortur, gdzie pisarz mógł już do woli pomęczyć bohatera, tym bardziej że około 100 lat temu nikogo nie dziwiły takie metody przesłuchań; nie wywarły większego wrażenia.
Ponadto sami bohaterowie.  Czytając prozę wychodzącą spod jego pióra, zdążyłem się przyzwyczaić do naprawdę mocnych, wyrazistych postaci; jedne się lubi a inne nie, jednak do tej pory zawsze znalazłem swoich ulubionych. Tym razem praktycznie tak nie było, może z wyjątkiem  Sophie, do której poczułem lekką sympatię, ale na pewno nie taką, jak choćby do innych kobiecych bohaterek typu: Joanna Chyłka, Beata Drejer czy wreszcie marszałek Seyda.
Losy samego głównego bohatera Erika były dla mnie kompletnie obojętne,  był on po prostu nijaki. Podobnie rzecz się ma z antagonistami powieści. Mają oni być niczym diabeł wcielony, zło w czystej postaci, tym czasem zamiast straszyć śmieszą,  
            Jedynym plusem całej książki to oczywiście pewnego rodzaju wyznacznik w przypadku tego autora, czyli świetny styl,  niezwykle plastyczny oraz dopasowany do epoki język i rewelacyjne dialogi pokazujące do jakiej grupy społecznej należy  osoba zabierająca w danym momencie głos, to wszystko sprawia, że  książkę czyta się przyjemnie i szybko. No właśnie i nawet tu przeradza się w minus, bo w moim subiektywnym odczuciu, mając przed sobą ludzi działających w tytułowym cieniu prawa, powieść ta absolutnie nie powinna być przyjemna.
            Podsumowując „W cieniu prawa” jest dla mnie najgorszą powieścią Remigiusza Mroza, która według mnie nie powinna się ukazać. W zamyśle autora miała być pewnego rodzaju sagą rodzinną, która ostatecznie ograniczyła się do jednego tomu stając się thrillerem w stylu retro. Dla mnie jednak nie straszy.
Osobiście traktuję ją w kategorii wypadku przy pracy, który przecież każdemu może się przydarzyć. Tym bardziej, że po tej książce wyszedł między innymi „Behawiorysta”, który zrobił na mnie olbrzymie wrażenie (szczegółowo omówiłem go w recenzji z poprzedniego tygodnia). I tak niech zostanie, a tymczasem czekam na kolejne propozycje autora. Oczywiście nadal pozostaje on w czołówce moich ulubionych twórców, niestety na razie w tym jednym przypadku owe mrozowe oblicze nie przypadło mi do gustu.
Moja ocena: 5/10

                                                        Źródło: Wydawnictwo Czwarta Strona
                       

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz