Pięćdziesięcioletni mężczyzna wraca po latach do rodzinnej miejscowości, aby zmierzyć się z dręczącymi wspomnieniami. Całość opowiadana przez zmarłego jego przyjaciela w Zimowym nawiedzeniu Dana Simmonsa, będącym kontynuacją Letniej nocy.
Miało być tak pięknie, pamiętając zachwyt jaki towarzyszył przy Terrorze i streszczenie z tyłu okładki, wszystko wskazywało, że szykuje się kolejny efekt wow. Tak naprawdę mogło być.
Dale Stewart, profesor literatury angielskiej przechodzi trudne chwile. Właśnie rozstał się z żoną, a także jego życie zawodowe - co tu dużo mówić, legło w gruzach. W Halloween wraca do rodzinnego Elm Heaven i zatrzymuje się w opuszczonym domu należącym niegdyś do jego zmarłego, szkolnego przyjaciela. Tu w odosobnieniu zamierza w spokoju dokończyć prace nad najnowszą książką. Wraz z powrotem odżywiają bolesne i przerażajace wspomnienia z lata 1960 r. Wraz z jego przeprowadzką w domu dzieją się dziwne rzeczy, jak również niewytłumaczalne zjawiska mają miejsce w mieście. On natomiast na przekór miejscowemu szeryfowi, dołoży wszelkich starań w celu znalezienia rozwiązania zagadki tego, co obecnie dzieje się w Elm Heaven. Tym samym ponownie będzie musiał stawić czoła siłom ciemności.
Dan Simons nie potrzebnie cały czas odwołuje się do poprzedniej części, nie dając nawet na moment zapomnieć o tym, że mamy do czynienia z kontynuacją, jednocześnie rywalizując z kultową powieścią Stephena Kinga To. Zestawienie z sobą tych dwóch opowieści wypada na niekorzyść Zimowego nawiedzenia, które przez spore partie książki bardziej przypomina powieść psychologiczną, niż horror. Nie oznacza to jednak, że Simmons nie straszy. Co to, to nie. Dalej mamy Simmonsa, który w mistrzowski sposób buduje atmosferę klaustrofobii, osaczenia przez ZŁO, przed którym trudno jest uciec. Ono zna ludzkie myśli, uczucia i perfekcyjnie potrafi wykorzystać je, aby zagotować prawdziwy koszmar. Odwołuje się do mitologii i wierzeń Indian,przez co opowiadana historia zaczyna nabierać rumieńców.
Problem polega na tym, że zarówno w tworzeniu grozy, jak i samej tematyce opowieści, jedynie ślizga się po poruszanych kwestiach, a brakuje ich rozbudowania. Niby opowiada o przerwanej w brutalny sposób dziecięcej przyjaźni, o samotności, budowaniu życia od nowa, ale w tym wszystkim brakuje głębi i stworzenia wiarygodnego bohatera. Zarówno Stewartowi, jak zmarłemu Duane występującemu w roli narratora nie można wierzyć. Nie potrzebnie wplata rozbudowane rozważania nad literaturą grozy, które de facto nie wiele wnoszą do akcji, a tylko doprowadzają do znużenia czytelnika.
Tym samym, o ile Król doskonale poradził sobie z tematem powrotu dorosłego człowieka do miejsca związanego z dziecięcym koszmarem - mimo absurdalnego zakończenia, to Simmons nie poradził sobie z nim. Mając wszelki potencjał do stworzenia świetnej historii nawiedzonego domu, a nawet nawiedzonej miejscowości - zmarnował go na rywalizację z Kingiem. Ma momenty mrożące krew w żyłach, ale rozmywa je na niepotrzebnych dywagacjach.
Świetny pomysł, trzymająca w napięciu akcja, którą rozmywają literackie rozważania Simmonsa - sprawiają, że Zimowe nawedzenie więcej obiecuje niż daje. Jest w stanie dostarczyć rozrywkę na jeden albo kilka dni, w zależności od tempa czytania, ale pozbawioną głębi i przesłania. Od horroru wymagam zdecydowanie więcej.
Moja ocena 5/10
Wydawanictwo Znak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz