O
zakonnicach prowadzących dom dziecka, o życiu wiejskich bękartów, o szukaniu
szczęścia i codziennym zmaganiu się, aby być twardym, o próbie zrozumienia
tego, co niezrozumiałe oraz nie logiczne, opowiada Filip Zawada w Rozdeptałem czarnego kota przez przypadek.
Wyobraźcie sobie, że
jesteście małym, dziesięcioletnim chłopcem, który na tle młodszych dzieci z
waszego bidula, jest dorosły. Musi
zajmować się młodszymi „braćmi i siostrami”, jak również każdego dnia
udowadniać swoją siłę. Pragnie szczęścia, miłości, jednak doskonale zdaje sobie
sprawę, że są one dla niego wręcz nieosiągalne. Bojąc się rozczarowania
odstrasza kolejnych adopcyjnych rodziców i dalej broni pozycji króla wiejskiego
sierocińca. Każdy kto się z niego śmieje, wytarza go w gównie – bo to jedna z
ulubionych gier bękartów, dostaje kopala w dupę. Jedynymi dorosłymi z którymi
ma styczność to: mniszki, miejscowy proboszcz – ale oni nie bardzo mają
poczucie humoru i lubią wymierzać kary, za zbytnią elokwencję dorastającego dziecka,
na szczęście znajdzie się i pani Stefania częstująca słodyczami, jak również
marząca aby mieć synka takiego, jak on. Tylko z czego tu się cieszyć? Znów
jakiś bachor zastąpi go i zabierze bliską mu osobę. Jedynymi przyjaciółmi są
czarny kot Szatan i Błażej, chociaż jest debilem i beksą. W takim to twardym
świecie musi funkcjonować. Jego świat zamyka się w domu Bożym, szkole i przy
klasztornym podwórku, rządzi się surowymi prawami i nie może być w nim miejsca
na żadną najmniejsza nawet słabość. Co gorsze nawet na nadzieję, lepszego
jutra, gdyż można się szybko rozczarować. Nie ma jednak tego złego, co nie
mogłoby być gorsze. Zawsze się może się pocieszyć
faktem, że dzieci w Afryce mają gorzej. U nich zawsze wszystkiego brakuje,
jedynie uczucie głodu mają w nadmiarze.
Wie za to, że tylko kilka prawideł jest pewnych. Za
brzydkie wyrażanie się, zbytnie filozofowanie nie dostanie deseru, będzie stał
w kącie, a dorośli zajmują się samymi pierdołami – z wyjątkiem kierowcy
cystern. I jak w tym wszystkim być mądrym i zrozumieć to, co dzieje się wokół
niego, szczególnie, gdy w niewyjaśnionych okolicznościach znika ukochany
Szatan.
Filip Zawada stworzył
książkę nie dobrą, ale fenomenalną. Taką, która już od pierwszych stron
zachwyca językiem, stylem, ale przede wszystkim głębokością zawartej w niej
myśli. Używa często ironii, swoistego sarkazmu do wyrażenia życiowej mądrości.
Same rozdziały są krótkie, nieraz jednozdaniowe i skupione wokół jednej kwestii
przewodniej, Przede wszystkim zaś autor
gra na najczulszych strunach ludzkiego serca, odwołując się do pragnienia
miłości, posiadania bliskiej osoby, na którą w każdych okolicznościach można
liczyć, pragnienia zdobycia upragnionego szczęścia, stanowiącego dotąd zakazany
owoc i pewnie tak już będzie zawsze, znalezienia bratniej duszy i pustce po utracie
przyjaciela. Nawet jeśli on jest denerwujący,
niezbyt rozgarnięty, to poza nim nie ma się nikogo, w chwili, gdy pójdzie inną
drogą – znów pojawia się, tak dobrze znane
uczucie straty, które trudno wypełnić. To piękna opowieść o poszukiwaniu
własnego miejsca na Ziemi, próbie zrozumienia wielu trudnych mechanizmów,
jakimi rządzi się dorosły świat ze swoim niejednokrotnie brakiem jakiejkolwiek
logiki. Franek za pomocą posiadanego
zasobu słów próbuje się wytłumaczyć rzeczywistość. Zdefiniować pojęcia trudne
do zdefiniowania, jakim jest na przykład szczęście.
Człowiekowi
wydaje się, że szczęście to jest moment, kiedy wyskakuje się z samolotu razem z
parasolem, który bez żadnych problemów się otwiera, i kiedy człowiek tak
spokojnie się unosi i myśli, że nie może być lepiej i że to jest szczęście,
okazuje się, że zaczyna padać deszcz, ale nie na człowieka, bo przecież
człowiek ma parasol. Szczęście to jest nadwyżka tego wszystkiego, co człowiek
dostaje od życia.
Rozdeptałem
czarnego kota przez przypadek to opowieść o tęsknocie
za byciem kochanym, codzienną adaptacją nieżyczliwej i skostniałej atmosfery
panującej w zakonnym sierocińcu, do takiej, w której można poczuć się
bezpieczniej, pewniej, którą lepiej się rozumie i zna się prawa pozwalające na
unikanie dodatkowych kar.
Dzięki Zawadzie
dostajemy własnego Mikołajka, osadzonego wśród zakonnic, w realiach polskiej
wsi i często naszego zaściankowego światopoglądu. Franciszek to nie tylko
główny bohater książki, ale również jedyny występujący w niej narrator. To on
opowiada o życiu wśród zakonnic, własnych marzeniach, przebytym dniu, czy z
jego ust poznajemy stosunek mieszkańców do wszelkiej maści odmieńców. Lokalnymi odmieńcami są bękarty, ale w pewnym momencie pojawia
się ktoś, kto wzbudza większą od nich
niechęć. Jest nim Sadza, czarnoskóre niemowlę porzucone w oknie życia. Wywołuje
on u wychowanków początkową postawę ostrożności, lepiej się od niego trzymać z
daleko, uważa się go za kogoś głupszego i mniej rozgarniętego. Dla dorosłych
takie dziecko, to wstyd i hańba dla rodziny, więc nic dziwnego, że rodzina
pozbyła się takiego Murzyniątka. Tym samym autor zaczyna wychodzić poza ramy dziecięcego
świata z jego psotami i zabawami, ale również wprowadza czytelnika w świat
prowincji, która ma nie mniej surowe reguły od tych panujących w klasztornych
murach. Oddaje często występującą w naszych społecznościach purytańską
moralność, próby zamiatania własnych grzeszków pod dywan, mimo iż religia dla
większości stanowi główną oś kręgosłupa etycznego.
Rozdeptałem
czarnego kota przez przypadek stanowi swoisty sprzeciw
wobec niesprawiedliwości, bezsensownego upokarzania słabszych, bunt w stosunku
do próby stłamszenia samodzielności myślenia i wyciągania własnych myśli, które
wykraczają poza ogólnie przyjęty światopogląd. Mimo zaadoptowania nieżyczliwej
rzeczywistości wypełnionej przemocą, w chłopcu pojawia się bunt wobec świata,
Boga, przejawia się refleksja nad kruchością życia, nad przemijaniem, bezsilnością
i często pojawiającym się w ludzkim
życiu uczuciem bezsensu.
Filip Zawada dał
czytelnikom książkę praktycznie nieodkładalną, taką do której będzie powracać
wielokrotnie, nawet aby przeczytać jedno zdanie czy rozdział. Dotyka tematów
trudnych: samotności, tęsknoty, pragnienie znalezienia bratniej duszy, dzięki
której nasz świat stanie się mniej złowrogi. To słodko-gorzka refleksja nad
nami samymi, mimo, że okraszona j sporą dawką humoru, to jednak jest to śmiech
przez łzy. Stanowi świeży oddech w polskiej prozie odsłaniającą, jak bardzo
często wyimaginowana rzeczywistość może różnić się od tej codziennej i szarej,
w jakiej przychodzi nam egzystować. Po
przeczytaniu ostatniej strony pojawia się kluczowe pytanie A ty? Które już każdy z nas musi zinterpretować sam, jakim Ty jesteś, czego pragniesz, a może
czego się boisz.
Polecam,
Moja ocena 10/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz