wtorek, 31 sierpnia 2021

LATO, GDY MAMA MIAŁA ZIELONE OCZY, TATIANA TIBULEAC

W ostatni dzień wakacji opowieść o lecie, które dla bohaterów powieści miało być ostatnim, jakie wspólnie spędzą, za nim nadejdzie to co nieuchronne. Lato, gdy mama miała zielone oczy Tatiany Tibuleac to przejmująca historia o relacji matki z synem i o przemijaniu.


Aleksy obecnie dorosły mężczyzna, za radą terapeuty wraca wspomnieniami do czasów, kiedy był zbuntowanym nastolatkiem. Snuje monolog o swojej chorobie psychicznej i wizytach u psychiatry, o przyjaciółach, pierwszej miłości i przede wszystkim o stosunku do matki, którą długi czas pogardzał. W tej relacji pojawiają się również pozostali jego bliscy: babcia, ojciec alkoholik porzucający ich dla innej kobiety oraz tragedia, która doprowadziła do rozbicia rodziny.


Bohater dokonuje niezwykle szczerej i bolesnej spowiedzi. Nie próbuje nikogo usprawiedliwiać, nawet samego siebie. Jest to na pozór sucha relacja, która wręcz kipi jednak od emocji. Pełno w niej gniewu, cierpienia, niezaspokojonej potrzeby miłości. Z początku odrzuca czytelnika, poraża ogromem buntu i nienawiści, jaką czuje nastoletni chłopak do rodziców, a zwłaszcza do tytułowej mamy. Ma się wrażenie, że robi on wszystko, aby zniszczyć samego siebie. Agresja jaką kieruje do innych ludzi, tak naprawdę uderza głównie w niego. Dopiero im głębiej wchodzi się w jego przeszłość, tym bardziej zaczyna mu się współczuć. Pod maską buntu, pogardy i cynizmu kryje się człowiek, który aż krzyczy, żeby go zauważyć i pokochać. Nawet nienawiść do matki, jest tylko pozorna. We wspomnieniu jej oczu kryje się pełno czułości i melancholii za tą, której już nie ma. Matka i Aleks to dwie przepełnione bólem wyspy, które pragną zbliżenia się do siebie, wzajemnego uleczenia ran. Zdają sobie sprawę, że mają tylko siebie nawzajem ale mimo wszystko nie potrafią się do siebie zbliżyć. Potrzeba kolejnego dramatu, aby mama i syn odbudowali zerwaną więź. 


Tatiana Tibuleac dotyka trudnego tematu patologicznych rodzin. Robi to przy tym z olbrzymim szacunkiem i delikatnością. Nikogo nie ocenia. Sucho i beznamiętnie ukazana zostaje postać ojca. Alkoholik, człowiek nie potrafiący poradzić sobie rodzinną tragedią, nie tylko porzuca dom ale wręcz pełno w nim nienawiści do żony i syna. Nic nie obchodzi go ich los. Nie ukrywa, że wolałby aby chłopak umarł. Ma się wrażenie, że obecny jego związek też będzie chwilowy i służy mu jako ucieczka od tego, z czym nie umie sobie poradzić. Jest osobą, która myśli o sobie samym. Zupełnym jego przeciwieństwem jest mama. Kobieta długi czas cierpiała na depresję, popełniła poważny błąd, z którego zdaje sobie sprawę i próbuje go naprawić. Murem stoi za synem, pragnie i robi wszystko, by się do niego zbliżyć. Temu też ma służyć wspólne spędzenie lata we Francji. Alkohol ma pomóc jej zagłuszyć ból. Wśród nich Aleks wchodzący w próg dorastania. Nie tylko  cieleśnie, ale także wkrótce będzie musiał porzucić dotychczasowy ból i dorosnąć emocjonalnie. Odkrywa, że poza marzeniami o seksie, alkoholu i narkotykach, jest coś o wiele cenniejszego, co za chwilę nieuchronnie utraci. 


Lato, gdy mama miała zielone oczy to melancholijna opowieść o śmierci, potrzebie przebaczenia, konieczności budowania rodzinnych więzów i skutkach, gdy się tego nie robi. O docenieniu małych iskierek szczęścia i radości z małych rzeczy, na przykład z polnych kwiatów. To powieść trudna, która boli i poraża ogromem cierpienia, mimo tego trudno oderwać się od niej. Daje nadzieję, że zawsze można zbudować wszystko od nowa, chociaż kosztuje to wiele wysiłku. Lato wkrótce minie, ale zostaje wspomnienie zielonych oczu będących symbolem nowego życia. 


Polecam. 

Moja ocena 10/10 



        Wydawanictwo Książkowe Klimaty






poniedziałek, 30 sierpnia 2021

DZIEŃ ROZRACHUNKU, JOHN GRISHAM

Zasłyszana przez Johna Grishama historia zabojstwa stała się podstawą do napisania Dnia rozrachunku, powieści która udowadnia jego mistrzowską formę.


Clanton, Missisipi rok 1946. Pete Banning, miejscowy plantator bawełny, weteran wojenny i szanowny członek miejscowej społeczności wstaje pewnego dnia rano, je śniadanie i z pozoru dzień ten niczym nie będzie się różnił od innych. Nikt nie wie o jego planach zabicia miejscowego pastora. Idzie do niego, oddaje trzy strzały i każe czarnoskóremu pracownikowi parafii powiadomić szeryfa. Zarówno podczas przesłuchania, jak w rozmowie z adwokatem i podczas procesu milczy. Powtarza jedno zdanie: Nie mam nic do powiedzenia. Nawet perspektywa kary śmierci na krześle elektrycznym nie robi na nim wrażenie. Nie wie tylko, że za chwilę jego dzieci będą musieli stoczyć sądowy bój z wdową po duchownym, żądającej wysokiego zadośćuczynienia. Spełnienia jej roszczeń oznacza utratę dla nich rodzinnego majątku.


Trudno mi porównywać Dzień rozrachunku z innymi powieściami Johna Grishama, gdyż czytałem tylko Demaskotora. To tym razem razem dostajemy opowieść zupełnie inną od tych, których byśmy się spodziewali. Nie ma wielkich korporacji ani spisków. Za to snuje opowieść o małym prowincjonalnym miasteczku lat 40, o koszmarze wojny i o rodzinie, którą wstrząsa poważny kryzys. O ludzkiej chciwości i dumie. Tu zbrodnia i związany z nią motyw jest tylko pretekstem do studium społecznego i człowieka. W Missisipi lat czterdziestych XX wieku panowała segregacja rasowa. Inne prawo dotyczyło czarnych, a i inne białych. Zabronione prawnie było współżycie z przedstawicielem innej rasy, co jednak bogatym farmerom nie przeszkadzało mieć po cichu czarnoskórych kochanek, ale przed światem wystepowali jako przykładni i praworządni obywatele. Murzyni bali się sądów i policji, aby przypadkiem nie zostać o coś oskarżonym. Nie mieli prawa wejść na uroczystości pogrzebowe w kościele, w którym zgromadzeni byli biali. Mimo tak krzywdzących zwyczajów i praw, byli dobrymi i wiernymi pracownikami plantacji. Byli świadkami narodzin kolejnego pokolenia i śmierci dotychczasowych właścicieli, strzegli rodzinnych tajemnic. Grisham oddaje genialnie atmosferę prowincji przywiązanej silnie do tradycji i ziemii. Tu wszyscy o wszystkich wiedzą, znają się i kierują się od zawsze przyjętymi zasadami. Przy tej okazji pokazana zostaje sytuacja kobiet w świecie zdominowanym przez mężczyzn oraz funkcjonowanie szpitali psychiatrycznych. Mąż nie tylko zarządzał majątkiem, ale był panem rodziny. On decydował, kiedy dzieci mogą wrócić do domu, mógł zamknąć żonę w zakładzie psychiatrycznym i zakazać odwiedzin. To społeczeństwo, w którym role i zadania są ściśle wyznaczone. 

Świat Dnia rozrachunku nie ogranicza się do amerykańskiego Południa ale przenosi na front w Filipinach w czasie II wojny światowej. Stajemy się świadkami kapitulacji Stanów i warunków życia amerykańskich jeńców. Ich marszu śmierci, nieludzkiego traktowania w japońskich obozach i walki o przetrwanie. Obserwujemy ludzi dla których jedyną nadzieją na przetrwanie koszmaru, był powrót do domu i bliskich. Przeraża ogromem okrucieństwa i bestialstwa. Przy czym część ta jest niezbędna do zrozumienia Pete'a i jego późniejszych motywów zabicia duchownego. 


Grisham poza genialnie ukazanym tłem społecznym, stworzył bardzo wyrazistych bohaterów. Od początku wiadomo, kto jest dobry, a kto zły, co nie przeszkadza w zadumie nad ludzkim postępowaniem. Wszyscy kierują się własnymi normami i interesem. Dla jednych jest to zachowanie resztek zszarganego honoru i rodowej spuścizny, dla innych okazja do łatwego wzbogacenia się. Zaspokojenie własnej próżności. W świetle sądowych batalii najlepiej ujawniają się charaktery bohaterów. Wielkość i karierowiczostwo. Przy czym rodzinny dramat staje się okazją do refleksji nad tym, jak funkcjonowali Banningowie. Ich stylu życia, zasad jakimi się kierowali, stosunkiem do pracowników plantacji i przede wszystkim pytanie: co bohatera wojennego mogło pachnąć do morderstwa? Drugie pytanie jakie zadaje sobie czytelnik to, czy można było uniknąć tragedii? Oczywiście sylwetki są tak skonstruowane, ich mechanizmy działania tak ukazane, że albo wzbudzają sympatię albo antypatię. 


Dzień rozrachunku łączy w sobie elementy powieści obyczajowej i trzymającego do końca w napięciu thrillera prawniczego. Grisham wnika w kruczki prawne, ukazuje funkcjonowanie sądów i kancelarii adwokackich, jak wyglądał proces oskarżonego o morderstwo w latach 40 XX wieku. Wszystko to potęguje dramat walki o życie człowieka, a potem o zachowanie rodowego majątku. Dramat ludzi, którzy przez jeden czyn mogą być pozbawieni tego, na co ich przodkowie pracowali od stu lat. Chociaż domyślamy się motywu i finału prawnej batalii, to zakończenie potrafi zaskoczyć. Tytułowy dzień rozrachunku, to nie tylko wystawienie rachunku za wyrządzoną krzywdę, ale też rozliczenie się z Ameryką czarno-białą i rasizmem. Stanowi prawdziwy majstersztyk. Ci co nie znali wcześniej Johna Grishama, będą chcieli czytać więcej jego książek, zaś fani będą wiedzieli za co, tak jest przez nich uwielbiany. 


Polecam. 

Moja ocena 9/10 



                  Wydawanictwo Albatros 













piątek, 27 sierpnia 2021

MROCZNY PIĄTEK: HISTORIA LISEY, STEPHEN KING

Kiedy Król Horroru zabiera się za napisanie lovestory, to już sam pomysł intryguje. Zwłaszcza jeśli robi to po swojemu, tworząc krwawą i mroczną opowieść o żałobie. Do tego dołożyć aspekt osobisty Stephena Kinga, to można spodziewać się prawdziwego tsunami. Tyle tylko, że Historia Lisey potrafi wywołać całkiem skrajne emocje.


Lisey Landon po dwudziestu pięciu latach życia z ukochanym mężem, Scottem, musi teraz po jego śmierci żyć samotnie. Dla świata był uwielbianym przez czytelników autorem horroru, dla niej na zawsze zostanie miłością życia. Chociaż minęły dwa lata od pogrzebu, kobieta dalej cierpi i nie potrafi pogodzić się ze stratą. Wciąż go widzi, słyszy i z nim rozmawia. Obecnie musi zmierzyć się z szantażystą, który za pomocą gróźb chce przejąć dokumenty po jej mężu, jak również nowym problemem rodzinnym. Zostaje jej cofnąć się pamięcią do źródeł inspiracji Scotta i tam szukać pomocy.


Uwielbiam historie miłosne wychodzące spod pióra Stephena Kinga, zwłaszcza opowiadzianą w Dallas'63. To  Historia Lisey nie jest typowym lovestory. Raz, że dotyka tematu żałoby i życia po stracie ukochanej osoby, po drugie zaś trudno znaleźć w niej coś romantycznego. Nie brakuje za to krwi i przemocy. Porusza kwestie ludzi dążących do samounicestwienia. Dokonują oni samookaleczeń kierowani przeróżnymi pobudkami, albo podejmują próbę samobójczą. Ponadto nie stroni od tego co trudne, z całą pewnością należy zaliczyć problem przemocy domowej, traum z dzieciństwa rzutujących na dorosłe życie. W tym też miejscu rodzi się dwutorowa interpretacja. Na początku ukazane przez Kinga dorastanie przy boku sadystycznego ojca, wydaje się chorobą psychiczną mężczyzny. Schizofrenią przekazywaną dziedziczenie, która połączona z traumą prowadzi do infantylności. Jednak nadchodzi moment, kiedy King zasiewa ziarno niepewności, czy jednak nie stoi za tym paranormalna siła.


Równocześnie wprowadza postać psychopatycznego fana, a znając wcześniejsze powieści Mistrza, słysząc psychopatyczny fan, można zacząć się bać. Chce on uratować twórczość pisarza, widząc dla niej zagrożenie w osobie wdowy. Z każdym dniem osacza ją i staje się realnym zagrożeniem. Odbiega on od obrazu Annie Wilkes z Misery. Działa na zlecenie, może zrobić ze swą ofiarą wszystko, ona zaś nigdy nie wie, kiedy przyjdzie zagrożenie. Przy czym Annie to ucieleśnienie zła, kosmicznej siły, bóstwa, on zaś bywa groteskowy, a nie straszny. Jest przy tym coś, co łączy go z osobą największej fanki. To bezwzględny i okrutny sposób działania oraz determinacja w osiągnięciu celu. 


Zło przybiera zarówno ludzką postać, jak również nadprzyrodzoną. To ostatnie dostaje się do umysłu, krąży w krwioobiegu i ostatecznie zamienia człowieka w potwora zdolnego skrzywdzić bliskich. Ono czyha, obserwuje, jest ze swą ofiarą na zawsze i nigdy już nie uda się przed nim uciec, ani uwolnić. Długo czytelnik może go nie dostrzegać, ba nawet lekceważyć aż nie przekona się, że jest to prawdziwy potwór. Doprowadza do obłędu i śmierci. Wiecznie głodny, łowca ciągle polujący na nowe ofiary. 


Historia Lisey to najbardziej wymagająca powieść Kinga, jaką do tej pory czytałem. Jest tak za sprawą zarówno prowadzenia fabuły, w którą początkowo bardzo trudno wejść, jak i języka jakim posługuje się autor. Są nieustanne skoki w czasoprzestrzeni nie ułatwiające czytania i do których trzeba się przyzwyczaić. King przechodzi samego siebie w tworzeniu nowych słów: smerdolone, złamazie itp. To mi w prawdzie nie przeszkadzało, bo King zdążył już przyzwyczaić czytelników do swojego stylu, ale kiedy dorosły mężczyzna mówi jak dziecko, na przykład tatuś pedział, to wyglądało groteskowo i irytowało. Dopiero kiedy dochodzi się do momentu, że wszystkie elementy zaczynają się ze sobą łączyć, wtedy lepiej rozumie się skąd bierze się ten specyficzny sposób narracji. 


Historia Lisey łączy w sobie cechy powieści obyczajowej-szczególnie kiedy poznajemy życie tytułowej bohaterki z mężem i jej relacje z siostrami, kryminału, horroru i wreszcie fantastyki. Król doskonale nimi żągluje i nieustannie zmienia konwencję.  Co akurat dla mnie było to zabiegiem ciekawym. Zachowuje odpowiednie proporcje i sprawia, że gatunki te uzupełniają wszystkie potrzebne luki. Na ich tle dość ciekawie wypada postać Lisey. Żona, która żyje w cieniu sławnego męża. Potem wdowa mająca problem z przeżyciem żałoby, której współczujemy. Postrzegana jako lalunia. Podczas gdy jest to silna kobieta, którą nie tak łatwo zastraszyć. W prawdzie są momenty, kiedy mnie irytowała, ale w sumie ostatecznie potrafi wzbudzić sympatię i szacunek. 


Z pewnością nie jest to najlepsza powieść Stephena Kinga, ale ma w sobie wiele cech wspólnych z wcześniejszych jego książek. Zachwyca sposobem w jaki Król opowiada o sile miłości zdolnej przezwyciężyć śmierć i demony przeszłości. O sile rodzeństwa, które dba o siebie i troszczy się wzajemnie. To są iskierki dobra, które są w stanie rozproszyć zło. Historia Lisey nie jest prosta w lekturze, chociaż w pewnym momencie, zaczyna się czytać ją gładko i daje dużo satysfakcji. 


Polecam. 

Moja ocena 7/10 


           Wydawanictwo Prószyński i S-ka 




środa, 25 sierpnia 2021

WYSPA & PEWNEJ SIERPNIOWEJ NOCY, VICTORIA HISLOP

Ostatnia kolonia trędowatych w Europie znajdowała się na jednej z wysp Krety, Spinalondze. Na początku była pod zarządem weneckich kolonizatorów, potem w XVIII wieku znalazła się pod panowaniem Imperium Osmańskiego. Po odzyskaniu przez Grecję niepodległości w 1898 r. Turcy opuścili wyspę, jednak jej mieszkańcy nie chcieli podporządkować się greckim rządom. Stąd w 1903 r. władze Krety zamienili ją na miejsce zsyłki chorych na trąd. Dopiero w 1957 r. po wynalezieniu leku pozwalającego na skuteczne wyleczenie choroby, ostatni osadnicy opuścili ją wracając do swoich rodzin. Historia Spinalongii jako kolonii trędowatych stała się dla Victorii Hislop inspiracją do napisania Wyspy, powieści o czterech pokoleniach kobiet, a potem jej kontynuacji Pewnej sierpniowej nocy.


Alexis, młoda Angielka i córka greckiej imigrantki Sophii, tuż przed zbliżającym się jej ślubem z Edem chce lepiej poznać rodzinne strony matki. Tym bardziej, że ma coraz więcej wątpliwości do związku z mężczyzną, z którym tak wiele ją różni. Wyrusza w samotną podróż na Kretę, gdzie ma spotkać się z Fotini - dawną przyjaciółką jej babki Anny i ciotki, Marii. To od niej poznaje tragiczne dzieje z przeszłości swoich przodków, o których matka nigdy nie chciała opowiadać. Poznaje historię Spinalongii, wyspy która zafascynowała ją zaraz po przyjeździe i która jest nierozerwalnie związana z przeszłością jej rodziny. 


Pierwsze co nasuwa się na myśl przy lekturze zarówno Wyspy jak i Pewnej sierpniowej nocy to dramat rodzin, których członkowie zostali zawiezieni na Spinalongę. Oznaczało to de facto jego utracenie na zawsze. A ci co zostali, naznaczeni piętnem czegoś wstydliwego, czegoś co należy ukryć przed światem dla własnego dobra. Nic dziwnego, że chorzy i ich najbliżsi ukrywali chorobę tak długo, jak to tylko było możliwe. Mimo to w końcu dochodziło do rozstania. Rodzice żegnający dzieci, małżonkowie zmuszeni żyć oddzielnie. Jedni i drudzy zmuszeni odtąd funkcjonować w zupełnie nowych warunkach. Przy czym ma się wrażenie, że tym, co znaleźli się na Spinalondze było łatwiej. Na początku towarzyszył im strach, kiedy zamknęła się brama tunelu prowadzącego do osady. Tęsknota za tymi, których zostawili. Konieczność pogodzenia się z chorobą i budowanie chociaż namiastki dawnego życia. Jednak wbrew temu, jak można wyobrazić sobie Spinalongę jako miejsca posępnego, w którym czeka się już tylko na śmierć, wyspa potrafiła zaskoczyć. Miała kościół, szpital, domy, sklep, ulice przypominające te znane z Plaki. Zawiązazywały się przyjaźnie i nie brakowało również animozji. Zawsze pojawili się ci, co pomogli zaadaptować się do nowych warunków. Tu wszyscy byli sobie równi. Życie w Place nie było prostsze. Poza tęsknotą i także koniecznością zaakceptowania obecnej rzeczywistości, zmuszeni byli do radzenia sobie z dodatkowymi obowiązkami i stygmatyzacji. Zarówno ludzie wykształceni, jak prości rybacy widzieli trąd opisany w Biblii, czyli jako coś wstydliwego, chorobę dziedziczną i taką, którą łatwo się zarazić. Podczas gdy do zakażenia może dojść przy bardzo bliskim kontakcie i to też nie zawsze. Panował pogląd, że choroba doprowadza do fizycznych zniekształceń ciała, podczas gdy wcale nie musi do nich dojść i przez wiele lat może ona nie dawać żadnych oznak. Ta ignorancja i uprzedzenia niejednokrotnie dostarczały bliskim dodatkowej udręki. 


Świat opisany przez Victorię Hislop to nie tylko trąd, to także ludzie pełni pasji, namiętności, gniewu, zazdrości i ludzkich słabości. Jedni z odwagą stawiają czoła rodzinnej tragedii, inni zaś buntują się i rozpaczliwie próbują przed nią uciec. Jedni czerpią siłę z rodziny, inni chcą się od niej odciąć i zapomnieć. Wszyscy jednak szukają drogi do szczęścia i zapomnienia o tym, co tak bardzo boli. Mam wrażenie, że w tej powieści nie ma ludzi złych, chociaż oczywiście nie wszyscy budzą sympatię. Ci negatywni są po prostu zagubieni, zbyt dumni by pokazać swe cierpienie i przyznać się do błędu. Nie brakuje lekarzy i nauczycieli z powołania, wykonywany zawód jest ich pasją i misją. Jedni leczą i szukają leku na nieuleczalnie chorobę, drudzy wierzą w konieczność kształcenia dzieci i młodzieży mimo ich choroby. Jednocześnie to świat w którym przeplata się chrześcijaństwo z wiarą antycznej Grecji. Pełno zabobonów, wiary w fatum czyli, że los człowieka przesądzony jest przez jego przodków. Nie przeszkadza to jednak z wiary w Boga czerpać siły do walki z przeszkodami. Ona nie tylko niesie im pociechę, ale też nie pozwala się załamać. 


Victoria Hislop snuje pełną melancholii opowieść o miłości, rodzinie, przyjaźni i wewnętrznej sile zdolnej przeciwstawić się chorobie. Niesie ona nadzieję, a nie przygniata ciężarem tematu. Pełna emocji, smaków greckiego jedzenia i wina, zapachów i tych, co chcą żyć pełnią życia. Genialnie ukazuje nie tylko temperament Greków, ich sposób postrzegania świata, zwyczaje i tradycje ale odwołuje się do historii Grecji na tle, której toczą się losy bohaterów. Wpada się w nią jak śliwka w kompot i na koniec jest żal, że to już koniec. Pozostaje zaś wiara w lepsze jutro. To, co wydaje się kresem wszystkiego, jest dopiero początkiem czegoś zupełnie nowego. 


Polecam. 

Moja ocena 9/10 




                  Wydawanictwo Albatros 















niedziela, 22 sierpnia 2021

SEZON DRUGI, MAX CZORNYJ

Popularność jaką zdobyły reality show pokazują, że lubimy podglądać życie innych. Obserwować co dzieje się za drzwiami czyjegoś domu. Każdy tego typu program emitowany jest w najlepszym czasie antenowym i cieszy się sporą oglądalnością. Nikt by nie pomyślał, że może stać się on areną walki na śmierć i życie. Na pomysł ten wpadł Max Czornyj w Sezonie drugim.


Ewa od dawna uczęszcza na terapię i zmaga się z uzależnieniem od alkoholu. Ma problemy porozumieć się z otoczeniem i nawet z najbliższą przyjaciółką ciężko się dogaduje. Kiedy dowiaduje się, że dostała się do reality show, w którym do wygrania jest milion złotych, widzi w tym szansę na zaczęcie wszystkiego od nowa. Zasady programu mówią, że przez rok z dobranym do niej mężczyzną ma grać małżeństwo. Wspólnie z nim zamieszkać, współżyć i walczyć o popularność u widzów. Nie wie tylko o drobnym szczególe, że uczestniczka pierwszego sezonu programu zginęła w trakcie jego trwania. Śmierć ta wpłynęła na wzrost zainteresowania u widzów i dochodów stacji. Jak wiele nowa para będzie w stanie zaryzykować?


Max Czornyj pokazuje, że bez morza krwi i flaków potrafi stworzyć trzymający w napięciu thriller psychologiczny. Wszystko za sprawą tak poprowadzonej narracji, że czytelnik czuje się, jakby sam zamienił się w widza widowiska. Zaczyna się jeszcze od kulis. Od podpisania umowy z milionem różnych warunków niepodlegających negocjacjom. No i start. Zaczęła się rywalizacja pod okiem kamer. Magia ekranu w niczym nie zgadza się z rzeczywistością. Uczestnicy nie są tacy, za jakich pragną uchodzić. Mają swoje bolesne sekrety i traumę, z którą muszą żyć. W tym miejscu dotyka się bardzo ważnej kwestii. Etyki. Czy wszystko jest na sprzedaż? Czy walcząc o słupki popularności realizatorzy mają prawo wyciągać najbardziej bolesne fakty z życia graczy? Jednocześnie cały czas rodzi się pytanie, jak bardzo i jak długo można udawać kogoś zupełnie innego? Jednocześnie obserwujemy oba sezony reality show - oczywiście ja co nie czytam tytułów rozdziałów zorientowałem się dopiero w jednej czwartej książki--dzięki czemu coraz lepiej poznajemy bohaterów, ich emocje i rozterki, jak również wpływ pierwszego sezonu na to, co dzieje się w drugim.


Sezon drugi ma klaustrofobiczną atmosferę, czujemy rosnący niepokój i brak możliwości ucieczki przed tym, co nadchodzi. Czornyj nie tylko znakomicie gra na emocjach bohaterów ale i czytelnika. Sprawia, że kibicuje się uczestnikom widowiska i zastanawia, jaki będzie finał. Pod prostą w zasadzie fabułą dotyka trudnych tematów: śmierci i żałoby, depresji, przemocy domowej. Zastanawiamy się czym jest podyktowana desparacka chęć utrzymania się w programie. Chciwością czy lękiem powrotu do świata, z którego chciało się uciec? Ta powieść nie daje spokoju jeszcze po zakończonej lekturze.


Polecam. 

Moja ocena 8/10



                    Wydawanictwo Filia








sobota, 21 sierpnia 2021

FRANEK I FINKA. CYRK UMARŁYCH MAKABRESEK, ANETA JADOWSKA

O powstaniu książki często decyduje przypadek albo czytelnik. Ten ostatni, a raczej trójka siostrzeńców Anety Jadowskej sprawiła, że pisarka napisała powieść dla dzieci. Nieustannie bowiem pytali się, kiedy będą mogli ją czytać, odpowiedź brzmiała "jak będą duzi" . Widać, że kropla drąży skałę i oto jest historia o rezolutnym rodzeństwie. Poznajcie Franka i Finkę. Cyrk umarłych makabresek.


Mama Franka i Finki jest chora na raka. Do tej pory rodzice trzymali to w tajemnicy przed dziećmi, ale gdy dziewczynka przypadkowo usłyszała ich rozmowę, musieli stawić czoła sytuacji. Kobietę czeka chemioterapia i dłuższy pobyt w szpitalu, stąd tegoroczne wakacje rodzeństwo spędzi u dziadka. Nie widzieli go od bardzo dawna, nie pamiętają nic ze wczesnego dzieciństwa dzięki magii użytej przez mamę. Teraz jednak dowiadują się, że jest on właścicielem cyrku za Bramą prowadzącą do świata istot magicznych. Mężczyzna jest dość ekscentryczny i wygląda jak skrzyżowanie Świętego Mikołaja z Willim Wonkiem. Bliźniaki w nowym miejscu nie tylko odkryją swoje nowe umiejętności ale i będą musieli rozwikłać zagadkę kryminalną.


Aneta Jadowska nieustannie zaskakuje, kiedy wydaje się, że już nic lepszego nie może wyjść spod jej pióra, ona tworzy kolejną niesamowitą opowieść nie z tego świata. Nie inaczej jest w przypadku literatury dziecięcej. Jest smok, wiedźma, nekromanta z armią kościstych stworów, a wszystko kipi od czarów. Wraz z bliźniakami wchodzimy w świat magii. Poznajemy cyrkowe zwierzęta, jedne bardziej, inne mniej przyjazne. Spotykamy wiedźmę o darze widzenia przyszłości. No i oczywiście pojawiają się dziwne rzeczy, np. fioletowe fafrocle i złota, ognista powłoka. W tym świecie nie ma czasu na nudę. Zadba o to duet Franka i Finki. On przyszły malarz, artysta nierozumiany przez rodzinę i ona książkowy mol o detektywistycznej smykałce. Jedno bardziej żywiołowe, drugie spokojniejsze. Oboje jednak odważni, oddani sobie i swoim bliskim.


Poza fabułą, która wciąga nawet dorosłych i z całego serca kibicujemy bohaterom, by wyszli z tarapatów, nie brakuje wartości jakie chce Jadowska przekazać najmłodszym swoim czytelnikom. Siła rodziny, oddanie i troska o bliskie osoby, przyjaźń, umiejętność gaszenia sporów i wspólnego działania, uczciwa rywalizacja. Nie unika przy tym trudnych kwestii jak choćby śmierć i choroba, lęk przed stratą przy czym nie przytłacza tym czytelnika, ale tchnie nadzieją.  Robi to po swojemu. Początkowo wszystko ma nieco baśniowy charakter, aby stopniowo przechodzić w powieść kryminalną, gdzie od rozwiązania zagadki zależy los całego cyrku. Jadowska przy tym czerpie całymi garściami z klasyki odwołując się do Braci Grimm czy Psa Baskervillów, jak również do współczesnej literatury fantastycznej kierowanej do dzieci, zwłaszcza do Ricka Riordana. 


Ci co podejrzewają Anetę Jadowską o posiadanie magicznych umiejętności, teraz jeszcze bardziej utwierdzą się w swych podejrzeniach. Franek i Finka. Cyrk umarłych makabresek to kwintesencja tego, z czego znamy tę autorkę. Są cięte dialogi, humor i akcja trzymająca w napięciu do końca. Przy czym powieść jest skierowana do nieco starszych dzieci, jedenaście dwanaście lat. Maluchów mogłaby za bardzo straszyć. Nie mniej jednak życzyłbym sobie więcej takich historii, które są nie tylko zabawne ale i mądre. 


Polecam. 

Moja ocena 9/10 



                  Wydawanictwo Zygzaki









piątek, 20 sierpnia 2021

MROCZNY PIĄTEK: WIELKI MARSZ, STEPHEN KING

Każda powieść Stephena Kinga jest dla jego fanów nie lada gratką. Nie ma znaczenia czy to jest nowość, czy "stary" King, chociaż umówmy się, nie wszystkie są na tym samym wysokim poziomie. Jednak jeśli chodzi o temat śmierci, to Król Horroru nie ma sobie równych. Tak jest też w przypadku Wielkiego marszu.


Sama fabuła jest bardzo prosta. Stany Zjednoczone w bliżej nie określonej przyszłości. Stu losowo wybranych chłopców zostaje wybranych do udziału w co rocznym wydarzeniu zwanym Wielkim marszem. Jest on dla Amerykanów świętem, gromadzącym tłumy widzów na ulicach miejsc w których przebiega. Tyle tylko, że nie ma on mety. Każdy uczestnik musi iść 6 km na godzinę, jeżeli zwolni, czeka go upomnienie, po trzecim upomnieniu zostaje zabity. Koniec jest wtedy, gdy zostanie tylko jeden uczestnik. Nie ma w nim więc miejsca na zasady fair play czy sportową rywalizację.


Wielki marsz na pewno jest dystopią. Pokazuje pewien zwyczaj USA będący pod wojskowym zarządem. Tyle tylko, że ogranicza się ono do jednego tylko, dość makabrycznego wydarzenia i zostawia szerokie pole dla wyobraźni czytelnika. Jak wygląda życie ludzi? Jaki jest ustrój? Jakie prawa? Na pierwsze pytanie King odpowiada, że nie wiele różni się od naszego. Młodzi zakochują się, przeżywają pierwsze miłości, snują plany i pobierają się. Ot tak wszystko zwyczajnie, tyle tylko, że jest to życie w strachu. Nigdy nie wiadomo, czy czyjś syn, chłopak lub mąż nie zostanie wylosowany do morderczego maratonu. Niby ma prawo do rezygnacji, ale tego nie robi. Zresztą w pewnym momencie czytelnik zadaje sobie pytanie, czy rzeczywiście może zrezygnować. Człowiek w Wielkim marszu zostaje obdarty z wszelkich praw. Może tylko iść wyznaczonym tempem, nie wolno się zatrzymać nawet na załatwienie potrzeb fizjologicznych, rozciągnięcie skurczu itp. 


Jednak ta niewielka objętościowo powieść Mistrza dla mnie jest też horrorem. Straszy ona na zupełnie innym poziomie niż tym, do którego przyzwyczaił czytelników. Tu nie ma upiórów czy dziwnych paranormalnych zjawisk, lecz groza tkwi zarówno w tytułowym Wielkim marszu, jak i w ludziach. Początkowo nie rozumie się błagania zrozpaczonej matki, by syn wycofał się z marszu. Dopiero gdy zawodnicy wyruszą, gdy pada pierwszy strzał do uczestnika, wtedy dopiero już wie się, czym on tak na prawdę jest. Potem robi się jeszcze gorzej. Przeraża człowiek dla którego śmierć stanowi formę rozrywki i za nic ma ból bliskich zmarłego po stracie. Liczą się emocje i aby dobrze się bawić. Widzów nie wzrusza nawet widok dokonywanej egzekucji, oni nadal czerpią z tego przyjemność. Zajadają się przysmakami widząc głodnych i wycieńczonych maratończyków. Śmierć, która nas przeraża swym złowrogim wyglądem, od której ma się ochotę uciec, schować przed nią, którą wręcz chciałoby się oszukać i znaleźć nieśmiertelność, staje się formą rozrywki mas. Przestała robić wrażenie. Rozrywką staje się rozpacz matki po stracie syna. A nie brakuje też tych, których śmierć cieszy. Którzy czerpią z niej satysfakcję. To zatem co dziś wywołuje lęk, szybko może stać się dobrym towarem eksportowym. 


King przemyca też dobro ukryte w relacjach jakie zawiązują się między uczestnikami. Mimo pojawiających się antypatii, rodzi się też przyjaźń. Dopingowanie kolegę by dalej parł do przodu. Chęć pomocy, oglądanie się za przyjacielem w tyle. Tyle tylko, że w zezwierzęconym świecie ona też ma swoje granice. Przychodzi moment kiedy każdy musi liczyć na siebie. Siłę czerpać z własnego umysłu walczącego z cielesnymi ograniczeniami. Z upałem, głodem, pragnieniem, czy bolącymi nogami. Cały czas trzeba iść, iść by przetrwać, by wrócić do tych, których się kocha. W tym tkwi sposób wygrania ze śmiercią, porzucenie ludzkich instynktów i wiara w przetrwanie, ważny staje się cel. Chociaż na końcu czeka obłęd. 


Wielki marsz zdecydowanie wpisuje się w grono najlepszych powieści Stephena Kinga. O niej nie sposób zapomnieć, mimo że jest jednowątkowa wciąga i hipnotyzuje widmem drogi nie mającej końca. King zawarł w niej całą masę tematów. Przyjaźń, śmierć, istota człowieczeństwa, instynkty pierwotne i przede wszystkim wolę człowieka by przetrwać. Niepokoi, przeraża, obrzydza, sprawia, że nie sposób odłożyć ją na bok, aż nie dotrze się do końca. 


Polecam. 

Moja ocena 9 /10 



           Wydawanictwo Prószyński i S-ka 



środa, 18 sierpnia 2021

GRÓB, MAX CZORNYJ

Max Czornyj nie stroni od zwyrodnialców i w Grobie udowadnia, że żadnym czasom nie brakuje szaleńców.


Podczas protestu ekologów na prowadzoną budowę na terenie podgdańskiego lasu, robotnicy odkrywają masowy grób. Wszystko wskazuje na to, że albo jest to dzieło seryjnego mordercy sprzed lat albo ofiary II wojny światowej - ludzie poddawani eksperymentom medycznym przez nazistów. Sprawę przejmuje komisarz Liza Langer i profiler Orest Rembert. Tuż po przejęciu przez nich śledztwa, miejscowy biznesmen dostaje pogrożki oraz ginie bez śladu młoda narkomanka. Komuś zaś jest bardzo nie na rękę, że Langer i Rembert próbują rozwikłać zagadkę z pozoru nie związanych z sobą wydarzeń.


Nie będę ukrywał, że do Ślepca mam szczególny sentyment z powodu, że stanowił on moje pierwsze i jakże udane spotkanie z Maxem Czornyjem. Stąd też mocno trzymałem kciuki, aby powrócił duet Liza i Orest. Tak minął ponad rok od premiery drugiej części, a ja dopiero teraz poznałem ich dalsze losy. Dlaczego tak późno? Może bałem się rozczarowania, że pryśnie pierwotny czar, a zadziała prawo gorszej kontynuacji. Tak się jednak nie stało. Grób podobnie jak jego poprzednik można odczytywać w dwojaki sposób. Raz czysto tekstowo, potraktować go jako czystą, acz makabryczną rozrywkę ale można wejść w niego znacznie głębiej. Tu już makabra oczywiście dalej jest obecna, ale gra już drugie skrzypce, a wysuwa się przed nią temat żałoby i radzenia sobie z nią. Bohaterowie cierpią po stracie ukochanych osób, tak jak Langer dopada depresja w postaci deszczowego psa, który zwłaszcza przy obecnej sprawie mocno wyje. Atakuje i kąsa. Formą ucieczki przed nim jest praca i przybranie grubego pancerza, spod którego wydaje się ona być osobą zimną i niedostępną. Tak czytając powieść mam wrażenie, że dopiero w pełni się ją poznaje. Prywatne historie pary dochodzeniowców idą równolegle z prowadzonymi przez nich sprawami. Czornyj w prawdzie nie daje złotego środka na tę chorobę, ale pokazuje, że wcale nie musi ona mieć ostatniego zdania.


To niejedyne tematy poruszone przez autora. Dotyka on również kwestii eugeniki i tzw. misjonarzy chcących zbawić ludzkość Ludzie ci w przeciwieństwie do prawdziwych filantropów i osób niosących dobro, to szaleńcy będący w stanie zabić tylko po to, by realizować własny obłąkańczy plan. Za nic mają zadawane swym ofiarom cierpienie, mało tego wręcz potęgują zadawany ból, czerpiąc z tego prawdziwą satysfakcję. Biorąc pod uwagę natomiast, że w czasie wojny rzeczywiście były przeprawadzane eksperymenty na ludziach, fabuła mrozi krew w żyłach.


Twierdziłem i twierdzę dalej, że cykl o Lizie Langer i Oreście Rembercie stoi u mnie wyżej niż Eryk Deryło. Tu fascynuje wszystko zagadka, para głównych bohaterów i relacja między nimi. Przede wszystkim, że jest czymś więcej niż literaturą rozrywkową. Mam cichą nadzieję, że jeszcze uda mi się spotkać z nimi spotkać.


Polecam. 

Moja ocena 8/10



                 Wydawanictwo Filia





poniedziałek, 16 sierpnia 2021

KREW, MAX CZORNYJ

Max Czornyj nieustannie przekracza kolejne granice okrucieństwa, z niezwykłą precyzją próbując przy tym znaleźć odpowiedź, co popycha człowieka do tego. Tak też samo, a może bardziej zrobił to w Krwi - ósmym już tomie o komisarzu Eryku Deryło i podkomisarz Tamarze Haler.


Na jednym z lubelskich osiedli w przerażający sposób zostaje zamordowana młoda kobieta, a morderca zostawia na miejscu upiorną wiadomość. Nie wiadomo kto ma być jej adresatem. Sprawa zostaje przydzielona komisarzowi Deryło i Tamarze Haler. Krąg podejrzanych rozszerza się nawet o jednego z funkcjonariuszy policji. Kiedy pojawia się kolejna ofiara sprawa jeszcze bardziej się komplikuje. Wszystko wskazuje na to, że szaleniec zaczął polowanie. A Deryło i Haler są w gronie osób, którymi się interesuje.


Wiadomo nie od dziś, że z każdym kolejnym tomem cyklu rośnie makabreska, w przypadku Krwi poza nią wzrasta poziom strachu, jaki budzi oraz wycieńcza emocjonalnie. Już sam początek mimo, że nie ma w nim przewalających się flaków, przeraża. Potem jest już przez moment spokojniej, do momentu dokonania przez psychopatę, kolejnego morderstwa. Mimo tego, że nie brakuje makabry, to ma się wrażenie, że Czornyj nieco ją sobie odpuścił, a chce wywołać w czytelniku emocje. Przede wszystkim już od Zjawy widoczny jest temat śmierci. Trudno się dziwić, zwłaszcza przy lekturze dreszczowca, tyle tylko, że nie chodzi w tym przypadku o same trupy, ale o jej realną obecność, o czucie jej oddechu na własnej skórze, które teraz właśnie osiągnąło apogeum. Raz za sprawą antagonisty. On obserwuje bohaterów, nieustannie wodzi za nos śledczych, w bestialski sposób zabija napawając się cierpieniem nie tylko swych ofiar ale i ich rodzin. Dwa pojawia wątek kresu życia jednego z bohaterów, z którym już udało się nam zżyć. Trzy nazwanie jednej z postaci wręcz Śmiercią, a sceny z jej udziałem mrożą krew w żyłach. Czornyj nie tylko wywołuje autentyczny strach i chęć sprawdzenia czy na pewno zamknięte są drzwi, ale i zmusza do większego zaangażowania. Emocje są na każdym kroku. Cierpienie ojca, którego córka została zamordowana. Nieporozumienia rodzinne, czy wreszcie temat pedofilii.


Krew zdecydowanie jest najlepszym tomem serii i udowadnia, że Max Czornyj już nie tylko straszy makabrą, ale ma zdecydowanie większe aspiracje. Połączył przy tym dwie cechy charakterystyczne dla cyklu: mistycyzm i mroczną atmosferę pierwszych trzech tomów, oraz psychologiczny aspekt pozostałych. Oczywiście można marudzić, że pewne elementy już były, że to już jest znane ale one w gruncie rzeczy komponują się z całością. Dla mnie Max Czornyj zdecydowanie podniósł poprzeczkę i nie mogę doczekać się kolejnego tomu.


Polecam. 

Moja ocena 8/10


                      Wydawanictwo Filia

piątek, 13 sierpnia 2021

MROCZNY PIĄTEK: DZIKIE SERCE, JAMEY BRADBURY

John Irving napisał: "To nietypowa opowieść o miłości i niesamowity horror - jak połączenie sióstr Bronte ze Stephenem Kingiem". Patrząc na debiutancką powieść Jamey Bradbury Dzikie serce z jednej strony trudno się z tą opinią nie zgodzić, z innej natomiast mam odmienne wrażenie.


Siedemnastoletnia Tracy wychowała się pośród lasów Alaski. Doskonale je zna, wie jak się w nich schronić, jak polować i jak się w nich poruszać. Od dziecka dorastała pośród dzikich ostępów. Drugą jej miłością są psy i psie zaprzęgi. Nigdy nie zapomina rad, jakie w dzieciństwie wpoiła jej matka. Po pierwsze nigdy nie trać domu z oczu, po drugie nigdy nie wracaj z brudnymi rękoma i trzecia najważniejsza zasada nigdy nie zrań drugiego człowieka do krwi. Szczególnie o tej ostatniej radzie, dziewczynie zdarza się zapomnieć. Tak stało się kiedy została przez kogoś w lesie zaatakowana. Nie pamięta nic z poprzedniego dnia, ale następnego dnia w jej domu pojawia się ranny mężczyzna. Prawdopodobnie ten sam, którego zraniła w lesie. Od tej pory już nigdy o nim nie zapomni.


Na początku powiedzmy sobie szczerze, że z Dzikim sercem mamy niezły orzech do zgryzienia. Czy to rzeczywiście jest horror? A może bardziej literatura young adult? Przede wszystkim jest to opowieść o miłości do przyrody, do zwierząt. Wraz z Tracy opiekujemy się psami i je poznajemy, przemierzamy dzikie tereny, budujemy szałasy i zastawiamy pułapki. To wszystko stanowi poniekąd jej tożsamość. Daleko jej do grzecznej panienki. Ona ma swoje zdanie, jest dzika niczym lasy Alaski, potrafi się bronić i przede wszystkim o siebie zadbać. Żyje samotnie niczym odrzutek, bez obecności w jej życiu rówieśników. Jedynymi jej towarzyszami są psy i młodszy brat, Scott. Równocześnie stajemy się świadkami jej dojrzewania bez matki, która pomogłaby jej zrozumieć zachodzące w niej zmiany z nastolatki w kobietę. To wszystko starczyłoby na dobrą powieść young adult, tu też trudno nie zgodzić się z Johnem Irvingiem. Dla mnie osobiście, Tracy najbardziej przypomina Kathy z Wichrowych wzgórz. Tak jak ona jest wolna, niczym wiatr i chodzi własnymi drogami.


Kiedy pojawia się motyw wampiryczny może on zmylić nieco czytelnika. Czytając o piciu krwi upolowanych zwierząt i zranionych przez bohaterkę ludzi, o tym że wraz z ich krwią wypija ich cząstkę życia, trudno nie doszukiwać się grozy. Tyle tylko, że to nie straszy. Ba wręcz wpisuje się w jej dzikość. Bradbury balansuje nieustannie na granicy snu i jawy. Pojawiają się przed oczami Tracy różni ludzie i nigdy nie mamy pewności czy są oni realni, wspomnieniem czy wytworem jej wyobraźni. Biorąc pod uwagę samą jej osobowość, towarzyszące jej emocje i tęsknoty, warunki w jakich dorastała, też i ten element nie robi specjalnego wrażenia.


Orzech zatem rozgryziony. Dzikie serce to nie horror, stąd też częściowo nie zgadzam się z Johnem Irvingiem dopatrującym się tego gatunku w powieści. To przepiękna opowieść młodzieżowa o dorastaniu, szukania własnej drogi życia, rodzinnych więzach i konsekwencji, gdy zostaną zachwiane. Pełna malowniczych pejzaży. Intryguje, zachwyca ale nie straszy.


Polecam. 

Moja ocena 7/10



             Wydawanictwo Marginesy



wtorek, 10 sierpnia 2021

BESTIA, MAX CZORNYJ

Max Czornyj przyzwyczaił nas do rosnącego poziomu makabry i sadyzmu, w Bestii przekroczył ich kolejny poziom.


Igor Lubow, poczytny autor kryminałów i morderca, który bestialsko zabijał swe ofiary według fabuły swych powieści, popełnia w więziennej celi samobójstwo. Tuż po jego śmierci, w Lublinie dochodzi do kolejnych makabrycznych mordów. Wszystkie one przypominają te z przeszłości i prawdopodobnie dokonane zostały przez naśladowcę. Sprawą zajmuje się Eryk Deryło i Tamara Haler. 


Max Czornyj snuje o tyle przerażającą opowieść, że literatura mająca dawać ukojenie, rozrywkę i odskocznię od szarej rzeczywistości, staje się inspiracją do planowania najbardziej okrutnych morderstw. Wszystko ma być takie, jak w książce, czyli okrutne, bolesne i krwawe. W tym aspekcie autorowi nie brakuje wyobraźni. Makabra i sadyzm rosną z każdą stroną, wywołując dreszcze i autentyczny strach. Niby nie jestem zbytnio wrażliwy, a po sześciu tomach o Deryle nie jedno doświadczyłem, to tu niejednokrotnie żołądek stawiał mi dęba.


Tytułowa Bestia przeraża nie tylko wyrafinowaniem zadawanych tortur, ale głównie swym obłędem. Prowadzi z czytelnikiem swoistą grę. Pod pozorem kursu pisarskiego, w którym dzieli się swym doświadczeniem, popycha w stronę makabry, śmierci zadawanej w najbardziej okrutny sposób. On z zabijania czerpie przyjemność, napawa się nim, odtwarzając scenariusz zawarty w powieści. Równocześnie Czornyj zaprasza do sprawy gdańskiego profilera, Oresta Remberta znanego ze Ślepca i z Grobu przeplata w ten sposób swoje powieściowe światy, i pomaga jeszcze bardziej zagłębić się w chory umysł szaleńca. 


Max Czornyj udowadnia, że w makabrze nie ma sobie równych. O ile czasem zarzuca się mu, że jego fabuła jest oderwana od rzeczywistości, to tym razem jest ona piekielnie wiarygodna. Budząc tym samym jeszcze większy niepokój. Dostajemy mrożący krew w żyłach dreszczowiec, który wciąga i intryguje do samego końca.


Polecam. 

Moja ocena 8/10


      
                       Wydawanictwo Filia


niedziela, 8 sierpnia 2021

CUD MIÓD MALINA, ANETA JADOWSKA

Ten kto ostatnim czasie śledzi Literacką Podróż, ten zauważył, że wręcz oczarowała mnie proza Anety Jadowskej, zwłaszcza Heksalogia o Dorze Wilk. Wydawało się, że już nic jej nie dorówna, a jednak. Cud miód Malina dokonał tego, co wydawało się niemożliwe.


Zawiera osiem opowiadań, których wspólnym mianownikiem jest rodzina Koźlaków, w skład której wchodzą same kobiety wiedźmy. Sześć tekstów poświęconych jest poszczególnej wiedźmie, jedno przyjacielowi rodziny, Klonowi i ósme, ostatnie pochodzi ze zbioru antologii Harda Horda. We wszystkich z nich przewija się Aronia- matka Maliny, tytułowa Malina i nestorka rodu, Narcyza. Każda z nich jest inna, ale wszystkie potrafią przykuć uwagę i nawet przez moment nie pozwalą się nudzić. Już w otwierającym tom opowiadaniu obserwuje się nieporadną w sztuce magii, Malinę zmieniającą swego przyjaciela w kozę. W innym Narcyzę ściaganą listem gończym przez Europol. W tekstach obserwujemy przede wszystkim perypetie Koźlaków, ale nie brakuje też takich, gdzie w tle przewija się społeczność Zielonego Jaru, w którym mieszkają nasze bohaterki.


Jadowska znana głównie z powieści rozgrywających się w universum Thornu, z tworzenia silnych, wojowniczych kobiet nie dających sobie w kaszę dmuchać, w Cud miód Malina z jednej strony zmienia konwencję, z drugiej strony znaleźć można pewne cechy wspólnych z wcześniejszymi historiami. Podstawowa różnica to stworzenie kroniki rodzinnej, przedstawiającej najważniejsze wydarzenia, jakie zapisały się w pamięci rodziny. To ciepłe, lekkie opowieści o rodzinnym wsparciu w każdej sytuacji. Idealne do złapania oddechu, kiedy - jak stwierdziła Aneta Jadowska - świat da w kość. Bohaterki popełniają błędy, ale zawsze mogą liczyć na siebie. Jednak myliłby się ten, co widziałby w nich ciepłe mimozy. Co to, to nie. Mają silne charaktery, potrafią dać nauczkę tym, co staną im na drodze lub znęcają się nad słabszym. W historiach tych przewijają się postacie do których Jadowska nas przyzwyczaiła: wilki, demony i oczywiście wiedźmy.


Cud miód Malina otula, bawi do łez humorystycznymi dialogami i scenami. Jest idealny, kiedy szukamy wytchnienia, pociechy, działa niczym ramię przyjaciela, które dodaje otuchy. Świetnie się sprawdzi jako letnia, przyjemna lektura do odpoczynku i zapomnienia o wszystkim wokół. Mimo, że nie brakuje poważnych tematów jak przemoc domowa, znęcanie się nad słabszym, to nie przytłaczają ciężarem ale niosą ukojenie. Jadowska udowadnia, że wciąż potrafi zaskakiwać, a ze światem magii żyje za pan brat i wiele historii potrafi z niego wyciągnąć.


Polecam. 

Moja ocena 8/10

                       Wydawanictwo SQN


sobota, 7 sierpnia 2021

ZJAWA, MAX CZORNYJ

Kto do tej pory kręcił nosem na Traumę i Klątwę, ten w Zjawie Maxa Czornyja znajdzie wszystko to, za co pokochał tę serię.


Po dramatycznym finale sprawy z Klątwy Eryk Deryło zapada w śpiączkę. W jego umyśle przewijają się pourywane obrazy z przeszłości. Nikt nie wie, czy komisarz przeżyje, przy jego łóżku czuwa oddana mu Tamara Haler. Kobieta musi dzielić czas między opieką nad chorym mentorem, a nowym  śledztwem. W Lublinie w sadystyczny sposób zamordowano kilkuletnie dziecko. Mało tego jego zmasakrowane zwłoki zostały sfotografowane i trafiły na jej biurko. Niedługo potem dochodzi do kolejnych morderstw, i kolejnyych zdjęć. Śledczy muszą działać szybko, by chwycić psychopatę, który nazywa siebie Fotografem.


W szóstym tomie o komisarzu Eryku Deryło, Czornyj wrócił do dawnej formy. Przede wszystkim znów czuć ten mistyczno - mroczny klimat i osaczenie przez sprawcę zbrodni, którego twarzy nikt nie zna, atakuje znienacka, w doborze ofiar trudno znaleźć wspólny mianownik. Z początku zostajemy zalani makabrycznymi obrazami, potem już jest nieco lżej i bardziej mamy mocny kryminał, niż typowy dreszczowiec. 

Ciekawym zabiegiem jest poprowadzenie akcji bez Deryły, a jednocześnie jego obecność jest odczuwalna na każdym kroku. O Deryło się mówi, obserwujemy go na szpitalnym łóżku, wchodzi się w jego umysł i odczuwa towarzyszące mu emocje. Niby nie prowadzi dochodzenia ale pojawiają się liczne nawiązania do tego, co zrobiłby biorąc udział w sprawie. 

O ile do tej pory niezbyt interesującą postacią była sama Tamara Haler, pojawiła się znikąd i była w cieniu komisarza, to teraz poznajemy ją nie tylko jako inteligentnego dochodzeniowca, ze świetną dedukcją ale też jako człowieka. Wierna i oddana przyjaciółka, wrażliwa kobieta o silnej zarazem osobowości. Doskonale radzi sobie na miejscu przełożonej i w prowadzeniu śledztwa gra pierwsze skrzypce. 


W Zjawie Max Czornyj zdecydowanie poszedł na całość. Wiarygodna fabuła, która paraliżuje strachem, oddechem czyhającej śmierci i depresyjną aurą. Ponownie angażuje emocjonalnie. Raz poprzez niepokój o los Deryły, dwa w schwytaniu potwora, który po Cztery Iks stał się najbardziej wyrazistym antagonistą serii. Tym razem dostałem wszystko to, na co czekałem od czasu Pokuty. 


Polecam. 

Moja ocena 8/10 



                       Wydawanictwo Filia



piątek, 6 sierpnia 2021

MROCZNY PIĄTEK: W CIENIU ZŁA, ALEX NORTH

Po rewelacyjnym Szeptaczu Alex North znów zabiera czytelnika do mrocznego miasteczka, proponując thriller z dreszczykiem - W cieniu zła.


Gritten Wood to ponura dzielnica położona na skraju lasu. Od zawsze budził on niepokój, grozę i skrywa w sobie tajemnice, które lepiej, by nie wyszły na światło dzienne. Dwadzieścia pięć lat temu na miejskim placu zabaw doszło do morderstwa. Na zawsze zapisało się ono w pamięci Paula Adamsa, który nie tylko znał ofiarę ale przede wszystkim sprawcę, Charliego Crabtree. Chłopak nie długo potem zniknął bez śladu. Mimo upływu ponad ćwierć wieku, Paul nie potrafi zapomnieć o tamtym zdarzeniu. Po latach wraca w rodzinne strony, by zaopiekować się umierającą matką. Niedługo po przyjeździe zaczynają dziać się dziwne rzeczy, ktoś go śledzi, a na drzwiach pojawiają się tajemnicze czerwone ręce. Na domiar złego w okolicy dochodzi do serii morderstw inspirowanych zbrodnią sprzed lat. Dawny koszmar wraca do Paula i coraz bardziej go osacza. 


Alex North nie rozczarowuje, daje coś czego tak naprawdę się oczekiwało. Mieszankę kryminału, thrilleru i horroru, czyli dokładnie powtarza przepis z Szeptacza. Tyle tylko, że o ile tam dotykał nut relacji syna z ojcem, pojawiał się wątek paranormalny rozchodzących się nocą szeptów, to tu snuje opowieść o dojrzewaniu wyzutym z młodzieńczych marzeń. Wykorzystany tym razem wątek nadprzyrodzony, pojawiające się czerwone ręce, inkubacja czyli kontrolowane sny i wchodzenie w umysł innych budzi niepokój. Zapowiada nadchodzące nieszczęście, przed którym nie da się uciec. Temat snów intryguje, zwłaszcza tych co, jak ja wierzą w nie. Prowadzą w pewnym sensie do kontrolowania własnego umysłu i własnej podświadomości. A tego typu zabawa zawsze musi się źle skończyć. Jeżeli do tego dołoży się mroczny las, który przeraża i nie pokoi, otrzymujemy mocną grozę. Groza jest tu mocno obecna i szczerze mówiąc, sama zagadka kryminalna schodzi na dalszy plan. Dużo ciekawsze są relacje między bohaterami, zachodzące między nimi interakcje. Pierwsze miłości, przyjaźnie i wiszący nad nimi cienie.


W cieniu zła przykuwa uwagę, hipntyzuje i niepokoi. Nieszczęście i fatum wydaje się wszechobecne i sprawia, że gdzieś trudno znaleźć coś pozytywnego. Niby pojawiają się na horyzoncie jasne plamy, ale zaraz szybko blekną, a zło wydaje się mieć zawsze decydujący głos. Sam powrót do bolesnych wspomnień, o którym wolałoby się zapomnieć nie jest łatwy. Budzi uśpione demony i zmusza do konfrontacji z tym, przed czym przez lata uciekało się. To typ dreszczowca, który trzyma w napięciu, trudno w nim znaleźć łatwe rozwiązania i pamięta się o nim jeszcze po lekturze. Wprawdzie nie angażuje emocjonalnie tak mocno, jak Szeptacz, ale z każdą stroną coraz bardziej mroczny klimat opowieści osacza. Wszystko to sprawia, że Alex North zapisuje się do grona autorów, na którego kolejne powieści będę czekał z niecierpliwością.

Polecam. 

Moja ocena 8/10



                     Wydawanictwo Muza



środa, 4 sierpnia 2021

KLĄTWA, MAX CZORNYJ

Piąty tom serii o komisarzu Eryku Deryło to z jednej strony kontynuacja tego, co znane - charakterystycznej dla Maxa Czornyja makabreski, z drugiej strony złapanie lekkiej zadyszki. Jedno jest pewne Klątwa nie pozwoli się nudzić.


Tatra Elegance to ekskluzywny hotel położony w samym sercu słowackich Tatr, do którego zjechała się śmietanka finansowa i show biznesu. Wszyscy zostali zaproszeni, wszyscy słyszą te same słowa zawarte w powitalnym liście: wszyscy zginiecie, jeden po drugim. Kiedy zostaje zamordowana popularna aktorka, na miejscu zbrodni zjawia komisarz Eryk Deryło i Tamara Haller. Zadanie jakie przed nimi staje wydaje się o tyle trudne, że morderca ma talent przenikania przez ściany, a kiedy ginie kolejny gość, sprawa przybiera dodatkowo dramatycznego charakteru. Wiadomo, że sprawca nie spocznie, aż nie zrealizuje swojej zapowiedzi.


O ile nie przepadam za cyklami nie mającymi końca, to w przypadku Deryły nieustannie on intryguje. Klątwa łączy znane już opisy brutalnych morderstw, wypływającej strumieniami krwi, zmasakrowanych ciał, czy nieustanne wodzenie za nos przez mordercę, religijne nawiązania - złożone do modlitwy ręce, z pewnym nowum, które pojawiło się od Traumy - mniej religijnego charakteru zbrodni, stanowi tu jedynie jeden z charakterystycznych dla sprawcy element, a bardziej przybiera formę perwersyjnej gry prowadzonej z czytelnikiem. Coraz mniej jest tego, co tak intrygowało w pierwszych trzech tomach serii, tej mistycznej, mrocznej atmosfery na rzecz bardziej psychologicznego rysu. Ofiary są dobierane według pewnego klucza, ludzie którzy odnieśli sukces i zamożnych, budzą zazdrość ale gdzieś są bardzo skoncentrowani na samych sobie. Zabójca nazywający siebie Widzem, również kieruje się własną logiką, a dokonywane zbrodnie mają jedną nić przewodnią. Krok po kroku poznajemy jego przeszłość i to, co ukształtowało go w bestię. Mało tego wydaje się on być ciekawszy od historii hotelowych gości, od Deryły nie potrafiącego pozbierać się po wcześniejszych przejściach. Eryk staje się nijaki, idealnie wkomponowuje się w tło sprawy ale nie ma w sobie siły przebicia i rywalizowanie o uwagę czytelnika, jak było w poprzednich tomach. Natomiast co do samej Tamary Haller, jest postacią zbędną i wręcz irytującą. 


Klątwa to jedna z tych pozycji idealnych na jeden, dwa wieczory, kiedy chce się zapomnieć o ciężkim dniu. Czornyj osacza klaustrofobiczną atmosferą, wąskim gronem podejrzanych i coraz bardziej większym brakiem realności opisywanej historii. O ile Grzech, Ofiara i Pokuta były wiarygodne, to od Traumy zaczyna przybierać coraz bardziej naciągany charakter. Nie ukrywam, że brakuje mi tego klimatu strachu jaki wręcz panował w pierwszych częściach. Sam finał jest mocno przerywany, nieco na siłę i mało zadawalający. No cóż zobaczymy co niosą kolejne tomy. 


Polecam. 

Moja ocena 7 /10 



                   Wydawanictwo Filia