Ostatnia kolonia trędowatych w Europie znajdowała się na jednej z wysp Krety, Spinalondze. Na początku była pod zarządem weneckich kolonizatorów, potem w XVIII wieku znalazła się pod panowaniem Imperium Osmańskiego. Po odzyskaniu przez Grecję niepodległości w 1898 r. Turcy opuścili wyspę, jednak jej mieszkańcy nie chcieli podporządkować się greckim rządom. Stąd w 1903 r. władze Krety zamienili ją na miejsce zsyłki chorych na trąd. Dopiero w 1957 r. po wynalezieniu leku pozwalającego na skuteczne wyleczenie choroby, ostatni osadnicy opuścili ją wracając do swoich rodzin. Historia Spinalongii jako kolonii trędowatych stała się dla Victorii Hislop inspiracją do napisania Wyspy, powieści o czterech pokoleniach kobiet, a potem jej kontynuacji Pewnej sierpniowej nocy.
Alexis, młoda Angielka i córka greckiej imigrantki Sophii, tuż przed zbliżającym się jej ślubem z Edem chce lepiej poznać rodzinne strony matki. Tym bardziej, że ma coraz więcej wątpliwości do związku z mężczyzną, z którym tak wiele ją różni. Wyrusza w samotną podróż na Kretę, gdzie ma spotkać się z Fotini - dawną przyjaciółką jej babki Anny i ciotki, Marii. To od niej poznaje tragiczne dzieje z przeszłości swoich przodków, o których matka nigdy nie chciała opowiadać. Poznaje historię Spinalongii, wyspy która zafascynowała ją zaraz po przyjeździe i która jest nierozerwalnie związana z przeszłością jej rodziny.
Pierwsze co nasuwa się na myśl przy lekturze zarówno Wyspy jak i Pewnej sierpniowej nocy to dramat rodzin, których członkowie zostali zawiezieni na Spinalongę. Oznaczało to de facto jego utracenie na zawsze. A ci co zostali, naznaczeni piętnem czegoś wstydliwego, czegoś co należy ukryć przed światem dla własnego dobra. Nic dziwnego, że chorzy i ich najbliżsi ukrywali chorobę tak długo, jak to tylko było możliwe. Mimo to w końcu dochodziło do rozstania. Rodzice żegnający dzieci, małżonkowie zmuszeni żyć oddzielnie. Jedni i drudzy zmuszeni odtąd funkcjonować w zupełnie nowych warunkach. Przy czym ma się wrażenie, że tym, co znaleźli się na Spinalondze było łatwiej. Na początku towarzyszył im strach, kiedy zamknęła się brama tunelu prowadzącego do osady. Tęsknota za tymi, których zostawili. Konieczność pogodzenia się z chorobą i budowanie chociaż namiastki dawnego życia. Jednak wbrew temu, jak można wyobrazić sobie Spinalongę jako miejsca posępnego, w którym czeka się już tylko na śmierć, wyspa potrafiła zaskoczyć. Miała kościół, szpital, domy, sklep, ulice przypominające te znane z Plaki. Zawiązazywały się przyjaźnie i nie brakowało również animozji. Zawsze pojawili się ci, co pomogli zaadaptować się do nowych warunków. Tu wszyscy byli sobie równi. Życie w Place nie było prostsze. Poza tęsknotą i także koniecznością zaakceptowania obecnej rzeczywistości, zmuszeni byli do radzenia sobie z dodatkowymi obowiązkami i stygmatyzacji. Zarówno ludzie wykształceni, jak prości rybacy widzieli trąd opisany w Biblii, czyli jako coś wstydliwego, chorobę dziedziczną i taką, którą łatwo się zarazić. Podczas gdy do zakażenia może dojść przy bardzo bliskim kontakcie i to też nie zawsze. Panował pogląd, że choroba doprowadza do fizycznych zniekształceń ciała, podczas gdy wcale nie musi do nich dojść i przez wiele lat może ona nie dawać żadnych oznak. Ta ignorancja i uprzedzenia niejednokrotnie dostarczały bliskim dodatkowej udręki.
Świat opisany przez Victorię Hislop to nie tylko trąd, to także ludzie pełni pasji, namiętności, gniewu, zazdrości i ludzkich słabości. Jedni z odwagą stawiają czoła rodzinnej tragedii, inni zaś buntują się i rozpaczliwie próbują przed nią uciec. Jedni czerpią siłę z rodziny, inni chcą się od niej odciąć i zapomnieć. Wszyscy jednak szukają drogi do szczęścia i zapomnienia o tym, co tak bardzo boli. Mam wrażenie, że w tej powieści nie ma ludzi złych, chociaż oczywiście nie wszyscy budzą sympatię. Ci negatywni są po prostu zagubieni, zbyt dumni by pokazać swe cierpienie i przyznać się do błędu. Nie brakuje lekarzy i nauczycieli z powołania, wykonywany zawód jest ich pasją i misją. Jedni leczą i szukają leku na nieuleczalnie chorobę, drudzy wierzą w konieczność kształcenia dzieci i młodzieży mimo ich choroby. Jednocześnie to świat w którym przeplata się chrześcijaństwo z wiarą antycznej Grecji. Pełno zabobonów, wiary w fatum czyli, że los człowieka przesądzony jest przez jego przodków. Nie przeszkadza to jednak z wiary w Boga czerpać siły do walki z przeszkodami. Ona nie tylko niesie im pociechę, ale też nie pozwala się załamać.
Victoria Hislop snuje pełną melancholii opowieść o miłości, rodzinie, przyjaźni i wewnętrznej sile zdolnej przeciwstawić się chorobie. Niesie ona nadzieję, a nie przygniata ciężarem tematu. Pełna emocji, smaków greckiego jedzenia i wina, zapachów i tych, co chcą żyć pełnią życia. Genialnie ukazuje nie tylko temperament Greków, ich sposób postrzegania świata, zwyczaje i tradycje ale odwołuje się do historii Grecji na tle, której toczą się losy bohaterów. Wpada się w nią jak śliwka w kompot i na koniec jest żal, że to już koniec. Pozostaje zaś wiara w lepsze jutro. To, co wydaje się kresem wszystkiego, jest dopiero początkiem czegoś zupełnie nowego.
Polecam.
Moja ocena 9/10
Wydawanictwo Albatros
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz