piątek, 30 czerwca 2017


MROCZNY
PIĄTEK

 

W CIEMNYM, MROCZNYM LESIE – RUTH WARE


         Wieczór panieński stanowi ostatnie beztroskie chwile przyszłej panny młodej. To na niego właśnie, przygotowuje się niezapomniane rozrywki, mające uzmysłowić, co przyszła mężatka traci nakładając na palec obrączkę, z wypowiedzeniem sakramentalnego „tak”. To wieczór zabawy i beztroski, gdzie panowie – poza oczywiście zaproszonymi do dostarczenia odpowiednich wrażeń – mają wstęp wzbroniony. Nic więc dziwnego, że kojarzy się on raczej z zabawą i śmiechem, niż ze strachem o własne życie. Co natomiast byście zrobili, gdyby podczas niego wśród Was znalazł się morderca? A miejsce jego znajdowało się w domku położonym w samym środku mrocznego lasu, do tego był całkowicie odciętego od miasta, tak że nawet sygnał telefonu całkowicie by znikł. Jedynymi natomiast widzami stałaby się drzewa na tle złowrogo wyglądającego krajobrazu, samo zaś  miejsce raczej kojarzyło się z horrorem Hitchcocka, niż beztroskimi chwilami pełnymi śmiechów i wygłupów. A do tego dosłownie wszystko miałoby być podporządkowanej druhnie z piekła rodem.

         Taki właśnie scenariusz wykorzystała Ruth Ware „W ciemnym, mrocznym lesie”.

            Nora Shaw to autorka kryminałów, kochająca i doceniająca walory życia samotnie mieszkającego singla. W momencie, gdy do jej skrzynki mailowej przychodzi wiadomość z zaproszeniem na wieczór panieński od dziesięciu lat niewidzianej koleżanki z dzieciństwa, nie spodziewała się, że to jedno spotkanie – na które zresztą wcale nie ma ochoty- zamieni jej życie w prawdziwy koszmar. To właśnie w jego trakcie wśród bez konwenansowych rozrywek zaczną wychodzić demony przeszłości, o których dziewczyna od dawna próbowała zapomnieć. Szybko przekona się, że ostatnie lata związane z nimi oraz bolesne wspomnienia szybko dadzą o sobie ponownie znać, z całą siłą jednocześnie do głosy dojdą od dawna chowane urazy i niechęć. Szczególnie niechęć do zawsze idealnej pod każdym względem  panny młodej – Clare. Nora już niedługo po przyjeździe przekona się, że przyjęcie zaproszenia wysłanego przez Flo, druhnę Clare, było olbrzymim błędem. A dwa dni mające upływać w beztroskiej i wesołej atmosferze, zaczną obfitować w wydarzenia zupełnie nieprzyjemne. Szczególnie, gdy druhna zacznie zachowywać się agresywnie z byle powodu. Jednak te mało miłe zabawy, to tylko preludium do czegoś znacznie gorszego. Nora uwięziona na bezludziu będzie musiała nie tylko uporać się z noszącymi od dawna ranami, ale również jej życie znajdzie się w poważnym zagrożeniu.

            „W ciemnym, mrocznym lesie” stanowi debiutancką powieść Ruth Ware, która bardzo szybko została porównywana do „Dziewczyny z pociągu”, która ma tylu samo zwolenników co przeciwników. W prawdzie nie do końca lubię, tego typu porównania, gdyż albo szybko zniechęcą, albo znów dają nadmierne oczekiwania co do nowej pozycji; zawsze należy pamiętać, że każda książka jest inna. Tak samo jest i tym razem. Jest wiele podobieństw, ale też są i różnice. To co może łączyć obie historie, to trochę hallmarkowski nastrój i powtarzający się, nie wiem już który raz, schemat trójkątu miłosnego. Obie kobiety zakochane w tym samym mężczyźnie, a on niby ułożył sobie życie, a wciąż myśli o dawnej narzeczonej, wraz z akcją wychodzi wiele sekretów jego życia osobistego. Do tego sam dość mroczny nastrój, w „Dziewczynie…” tory kolejowe, tutaj tytułowy mroczny las, a więc sceneria idealna wręcz do popełnienie morderstw i mrożąca krew w żyłach czytelników. To są niewątpliwe minusy tej opowieści. Jednak moim zdaniem „W ciemnym….” to doskonały thriller psychologiczny, chociaż od razu zaznaczę, że nie każdemu przypadnie do gustu, osoby nieprzepadające za miłosnymi rozterkami bohaterów wplątanymi w wprowadzany przez autora nastrój grozy, którego konsekwencją jest zbrodnia, nie koniecznie książka ta przypadnie do gustu. Natomiast Ci, którym podobała się „Dziewczyna z pociągu” śmiało mogą po nią sięgać.

            Znamionuje ją na pewno doskonale ułożona intryga. Z pozoru tylko leniwym toku akcji, obserwujemy coraz bardziej rosnące napięcie. Wszyscy goście zaczynają zachowywać się delikatnie mówiąc, dość dziwnie. Pełno jest złośliwości, pretensji, a narastający konflikt między nimi czuć coraz bardziej. W praktyce owa zbrodnia wydaje się już tylko konsekwencją tego wszystkiego, czego dowiadujemy się o bohaterach i co obserwujemy. Niby są żarty, wygłupy nie będące dla wszystkich zbyt przyjemne, jednak wyczuwa się brak wzajemnego zaufania, w praktyce każdy z uczestników wieczorku może stać się zarówno ofiarą, jak i mordercą. Do tego dochodzą zabawy bronią, ostre wymiany zdań, tym samym już wiem, że to tylko godziny dzielą nas od tragedii. W tym wszystkim Ware próbuje z jednej strony łamać utarty już schemat trójkątu miłosnego, jednak mam wrażenie, że nie bardzo jej się to udało. Samo zakończenie w prawdzie jest kompletnie zaskakujące, nawet przez moment nie spodziewałem się takiego obrotu spraw, a wszystkie układane w głowie scenariusze dosłownie zmieniały się z każdą stroną. Jednak ostatecznie tylko  go potwierdziły. Fabuła wciąga, trudno się od niej oderwać i dosłownie w olbrzymim napięciu oczekiwałem, co dalej się wydarzy. Jednak, gdyby autorka pominęła ten znany już wszystkim wielbicielom „thrillerów z kobietą w roli głównej” schemat, całość zyskała by o wiele więcej rumieńców. Nie ukrywam, że z utęsknieniem wręcz wypatruje powieści, która doskonale wpisze się do tego trendu, jednak nie będzie powielać nieśmiertelnego trójkąta. To mi już dość mocno zaczyna przeszkadzać. W każdym razie zostaje przedstawiona historia która może przydarzyć się dosłownie każdemu, to co z pozoru wydaje się miłe i przyjemne, zamienia się w prawdziwy koszmar.

            Poza tym, niewątpliwym plusem jest wręcz fenomenalnie ulokowane miejsce akcji. Niby wszystko dzieje się na łonie przyrody, w domku w lesie; a więc rzeczywiście w scenerii wręcz idealnej na wieczór panieński i dwa wspólnie spędzone dni. Jednak szybko to miejsce zaczyna przybierać złowrogi nastrój. Jest mroczne, tajemnicze i a poczucie zagrożenia czuć dosłownie na każdym kroku. Potęguje to cytat z tradycyjnej wyliczanki na Halloween, z której autorka zaczerpnęła tytuł:

„W ciemnym, mrocznym lesie był sobie ciemny, mroczny dom.
A w ciemnym, mrocznym domu był sobie ciemny, mroczny pokój.
A w ciemnym, mrocznym pokoju był sobie ciemny, mroczny kredens.
A w ciemnym, mrocznym kredensie był sobie…. kościotrup.”

I takie właśnie jest miejsce akcji powieści, wręcz idealnie wystylizowane do tej właśnie wyliczanki. Wszystko jest niezwykle mroczne, przerażające i absolutnie nie ma się ochoty tam przebywać. Sama sceneria, którą zwiedzamy nocą wraz z Norą napawa lękiem. Nastrój ten potęguje co jakiś czas, dająca o sobie znać znajdująca się tam strzelba. Nastrój grozy potęguję historia związana z tym miejscem:  nie do końca wiadomo czemu miejscowi byli przeciwni budowaniu w tym miejscu domu, miał on być dodatkowo dotknięty pożarem. Z jednej strony słychać, że może znajduje się na starym cmentarzu Indian, a z drugiej jakoby pod nim były pochowane owce. Tym samym również jego historia owiana jest mroczną tajemnicą. Wreszcie ma w nim panować nienaganny porządek, żadnej plamki itp. Co, jak łatwo się domyślić podczas zabaw w wieczór panieński nie będzie łatwe do zachowania.

            Niewątpliwy atut powieści stanowią sami bohaterowie. Są to normalni, zwykli ludzie, których spotyka się każdego dnia na ulicy. Pisarze, ludzie filmu, lekarze, młoda matka. Wszyscy oni noszą w sobie własne lęki i rany. Każde z nich w związku z Clare, ma własne wspomnienia i doświadczenia relacji z nią. Chociaż nie zawsze są one miłe. Sam przebieg zdarzeń poznajemy z narracji Nory opowiadającej o całym zajściu. Dzięki temu poznajemy jej przeszłość, myśli i lęki. Jest to kobieta, która od dzieciństwa była traktowana, jako ktoś gorszy, to właśnie przyjaźń z Clare sprawiła, że wyszła ona z cienia i uniknęła losu przysłowiowego kozła ofiarnego klasy. Od zawsze była wycofana i mocno zakompleksiona, ciągle żyjąca w strachu. Jako nastolatka przeżyła olbrzymi zawód miłosny, który odcisnął znamię na resztę życia, a teraz właśnie jej pierwsza miłość ma zostać mężem jej byłej przyjaciółki. Wieczór panieński Clare stanie się dla niej, nie tylko momentem w którym od dawna odżyją drzemiące w niej demony, ale również pokaże jej prawdę o niej samej, prawdę której do tej pory była nie do końca świadoma oraz obudzi w niej wewnętrzną siłę.

            Całkowicie przeciwstawnym do niej bohaterką jest przyszła panna młoda. Od zawsze stanowiąca wzór wszelkiej doskonałości zarówno pod względem fizycznym, uchodząc za szkolną miss, jak i intelektualnym. To do niej należało pierwsze miejsce we wszystkim i o jej względy, każdy musiał zabiegać. Nie znosi przegrywać, a za odrzucenie potrafi się boleśnie zemścić. Jest przy tym doskonałą manipulatorką.
Do tego dochodzi cała plejada niezwykle wręcz ciekawych osobowości: gej Tom będący człowiekiem wesołym, dowcipnym, doskonale potrafiącym rozładować atmosferę; nieco złośliwa lekarka Nina – będąca bardzo często owianą pewną aurą tajemniczości; wreszcie Flo, kobieta niestabilna emocjonalnie i szaleńczo zafascynowana swoją przyjaciółką, dla której jest w stanie zrobić dosłownie wszystko.
To właśnie dzięki tym ludziom Ruth Ware stworzyła doskonały thriller psychologiczny, który w mistrzowski sposób  odsłania mroczne zakamarki ludzkiej duszy, a czytelnik pewnie znajdzie we wszystkich tych postaciach pewne własne cechy. To osoby, które kochają i nienawidzą i powoli dowiadujemy się wielu rzeczy o nich, których kompletnie byśmy się nie domyślili.  

„W ciemnym, mrocznym lesie” to z jednej strony na pewno porządnie napisany thriller psychologiczny, który niestety powiela wiele schematów znanych już z innych powieści, typu: życiowy dramat głównej bohaterki, grupa ludzi skrywająca wiele sekretów, a z biegiem akcji nie wiadomo już kto jest zwierzyną, a kto łowcą – pod płaszcze wesołych konkursów i rozrywek pojawia się wiele animozji, złośliwości, docinków w wyniku których nie każdy z uczestników może czuć się komfortowo, ślady na śniegu, dziwne odgłosy z zewnątrz czy wreszcie miejsce akcji ulokowane na kompletnym odludziu, do tego dochodzi częściowo utrata pamięci z tego co działo się poprzedniego wieczoru potwierdzają tylko od dawna utarty schemat.  Tym samym na pewno nie jest to żaden powiew świeżości, może z pominięciem wieczoru panieńskiego, jako centralnego miejsca akcji – nie pamiętam, aby ktoś już wykorzystał ten motyw, jednak chciało mi się śpiewać „ale to już było” i niestety powraca przy kolejnych powieściach tego typu. Konkludując ci, którym podobała się „Dziewczyna z pociągu”, pragnący zacząć przygodę z thrillerem psychologicznym czy po prostu szukający lekkiej historii na jeden lub dwa wieczory powinni sięgnąć po książkę Ware. Natomiast zdecydowanie odradzam tym co nie lubią tego typu klimatów, bądź maja dość utartych schematów i pragną czegoś nowego. Mnie się podobała, ale na pewno nie powaliło na kolana. Jedynie trzeba przyznać, że powieść ta doskonale trzyma w napięciu i bardzo szybko się czyta.

Osobiście polecam.

Moja ocena 6/10

piątek, 23 czerwca 2017


MROCZNY
PIĄTEK

KARALUCHY – JO NESBØ

         Tajlandia stanowi dla wielu raj turystyczny dzięki wspaniałym dziełom sztuki, niezapomnianym krajobrazom z kryształowo czystą wodą czy najpiękniejszymi plażami na świecie. Jest ona również mekką dla wielbicieli boksu tajskiego, smakoszy kuchni tajskiej, robiącej karierę także nad Wisłą. Jednak pod tymi wszystkimi atrakcjami, ukrywa się całkowicie odmienne oblicze kraju, oblicze nacechowane bólem i cierpieniem najbardziej niewinnych – dzieci. Zalicza się ona bowiem do wiodących rejonów seks turystyki, między innymi dla pedofili. Parę lat temu głośno było choćby o Karlu Josephie Krausie, który mając, uwaga…. 93 lata, zgwałcił cztery dziewczynki w wieku od 7-15 lat, zapraszając ich do siebie na czekoladę. To państwo wielkich bogactw i olbrzymiej nędzy, z której może wyrwać się za pomocą prostytucji, a jak podają dane, procederem tym trudnią się już jedenastoletnie dzieci.

Właśnie problem pedofilii stanowi jeden z istotniejszych wątków poruszonych przez Jo Nesbø w „Karaluchach”, stanowiących drugą odsłonę cyklu o Harrym Hole.

            Harry Hole po dramatycznych wydarzeniach w Sydney, wrócił już do Oslo. Nadal pamięta zamordowaną Brigittę, Szwedkę dla której serce komisarza zaczęło bić mocniej, a ulgi szuka w charakterystyczny dla siebie sposób, odwiedzając miejscowe bary i pijąc do upadłego. Podczas jednego z pijackich wieczorów w lokalu odwiedza go kolega z pracy informując, że szef policji Møller chce go, jak najszybciej widzieć. Ma  bowiem poprowadzić sprawę śmierci ambasadora w Tajlandii, jednak jego wyjazd do Bangkoku ma przede wszystkim służyć wyciszeniu sprawy. Nie liczy się samo wyjaśnienie morderstwa, lecz niedopuszczenie do przecieku informacji do mediów, gdyż dyplomata był bliskim kolegą premiera i został zamordowany w jednym z tajskich domów publicznych. Taki skandal bowiem mógłby bardzo zaszkodzić obecnemu rządowi. Szybko okaże się, że śmierć norweskiego przedstawiciela korpusu dyplomatycznego, jest zaledwie wierzchołkiem góry lodowej, pod którą kryje się znacznie większy koszmar. Koszmar gwałconych każdego dnia dzieci, a sam denat wydaje się, że nie był wolny od tych tendencji. Harry Hole szukając odpowiedzi przemierzy burdele, bary i zakłady lichwiarskie, spotykając się z nie zawsze „przyjemnymi” osobami, jak również znajdzie się w samym epicentrum istnego tajfunu.

            Zaczynając „Karaluchy” miałem do tej książki, dość mieszane uczucia, wywołane pierwszym tomem o niepokornym śledczym TUTAJ.  Z jednej strony byłem ciekawy, czy tym razem w końcu Hole skradnie moją sympatię, czy może jednak ponownie zostanie smak rozczarowania. Dałem szansę i w ogóle tego nie żałuję. Tym razem otrzymujemy naprawdę dobrze napisany kryminał z porządną zagadką kryminalną, świetnie współgrającym z nią tłem społecznym przedstawiającym – jak to u Nesbø- wiele ciekawostek. Straszy on pierwotnym strachem, pokazując dramat skrzywdzonego dziecka, wykorzystanego do zaspokojenia potrzeb seksualnych mężczyzn. Trudno wyobrazić sobie gorszy koszmar, niż krzywda wyrządzana tym, co sami nie mogą się bronić. Potęguje to pewnego rodzaju całkowita bezkarność wobec tego okrucieństwa, mimo wysiłków władz, pedofile czują się całkowicie bezkarni.

Władze się starają, żeby Tajlandia pozbyła się piętna eldorado dla pedofilów, bo to bardzo szkodzi tej części turystyki, która nie skupia się wokół seksu. Ale w policji takie śledztwa nie mają odpowiednich priorytetów, bo wynika z nich mnóstwo problemów z aresztowaniem cudzoziemców. Pedofile pochodzą głównie z bogatych krajów w Europie, z Japonii i ze Stanów Zjednoczonych, a ich ojczyzny natychmiast wprawiają w ruch cały aparat, domagając się ekstradycji. Ludzie z ambasad zaczynają biegać po korytarzach, stawiać zarzuty o łapówkarstwo i tak dalej.

Biorąc pod uwagę informacje zamieszczone we wstępie recenzji, z wizją przedstawianą przez autora, naprawdę podczas lektury można poczuć obrzydzenie i dreszcze przechodzące na ciele. Szczególnie, gdy dowiadujemy się, że wiele z dzieci wykorzystywanych seksualnie, znając smak tego bólu – gdy dorosną sami wyrządzają je kolejnym nieletnim. Widzimy chłopców zastraszonych i oferujący gościom swe usługi, czy dziewczynki mające spełniać najbardziej wyrafinowane upodobania swych klientów. To, jakby niemy krzyk bezbronnych i milczenie społeczne wobec tej przerażającej praktyki. Dzięki Harremu wchodzimy do domów miejscowych bossów mafijnych w których znajduje się całe mnóstwo materiałów pornograficznych z udziałem dzieci. Nie ukrywam, że ta sprawa znacznie bardziej zaciekawiła mnie, niż z pozoru wiodący wątek śmierci norweskiego dyplomaty. Te dwie kwestie zostają wręcz połączone w jedną całość, mając ze sobą ścisły związek. I właśnie tym razem Nesbø nie dał się ponieść w żadną z tych stron zachowując doskonałe proporcje między nimi. Cały czas mamy przed sobą rozwiązywanie zagadki kryminalnej w związku z którą Hole przybył do Bangkoku, a jednocześnie poznajemy nielegalne zakłady lichwiarskie, biura podróży stanowiące przykrywkę do przestępczej działalności, handel narkotykami, prostytucję. Obraz Tajlandii absolutnie nie jest w tej powieści pociągający, lecz znajdujemy się w miejscach w których nie ma się absolutnie ochoty przebywać. Poza tym , dochodzi obraz życia najbogatszych mieszkańców miasta i pewne skrzętnie skrywane rodzinne tajemnice. Wszystko to sprawia, że „Karaluchy” stanowią prawdziwy rollercoaster. Od razu uprzedzę, że zabierając się za tę książkę, zarezerwujcie sobie jedną bezsenną noc. Czyta się ją jednym tchem i bardzo trudno jest oderwać się od niej, aż nie przeczyta się ostatniego zdania. Szczególnie podobała mi się sama atmosfera śledztwa, z początku nieco leniwa, słyszymy kolejne przesłuchania, poznajemy miasto, zaś wszystko owiane oparami opium, Jednak w tym z pozoru tylko nudnym klimacie, rozgrywa się prawdziwy koszmar, a tok śledztwa zmienia w tempie błyskawiczny, pojawia się coraz więcej niewiadomych i coraz więcej podejrzanych mogących mieć motyw w śmierci ambasadora. Wreszcie samo zakończenie i ostatnie około czterdziestu  stron stanowi już prawdziwą jazdę bez trzymanki, gdzie wszystkie chwyty są dozwolone. Autor dosłownie gra na nerwach czytelnika trzymając go w napięciu do samego końca.

            Poza tym również sam Harry Hole tym razem zdecydowanie  bardzo mi się podobał i muszę przyznać, ze w końcu udało mi się go polubić. Ma w sobie dokładnie te cechy, które  lubię w śledczych: przenikliwość, brak pokory, buntowniczą naturę, złośliwość i niesamowitą wręcz arogancję. Z drugiej strony widzimy, jak sam mierzy się z własnymi demonami wywołanymi chorobą alkoholową, wspomnieniami z Australii czy wreszcie dramatem rodzinnym.

„Karaluchy” Jo Nesbø stanowi doskonała rozrywka dla wszystkich fanów kryminałów. Idealnie nadaje się  zarówno dla tych, co zetknęli się już z twórczością tego norweskiego pisarza, jak również dla pragnących dopiero go poznać. Mi bardzo podobało się, że autor wspaniale gra on na emocjach czytelnika i zwodzi go do samego końca. Wreszcie poruszenie tak ważnego problemu jak seksturystyka, w wyniku której rozwija się pedofilia, sprawiła że daje mu kolejnego dużego plusa. Nesbø bowiem nie unika trudnych i bolesnych tematów i bardzo dobrze. Bardzo ciekawi mnie czym jeszcze uda mu się mnie zaskoczyć. Tym samym zapominam o „Człowieku nietoperzu” i z przyjemnością poznam dalsze przygody niepokornego śledczego z Oslo. Na koniec już musze po prostu uprzedzić, że osoby nie przepadające za zbyt kontrowersyjnymi tematami, nie koniecznie powieść ta przypadnie im do gustu i może lepiej, aby sięgnęły po inne pozycje Jo Nesbø.

Polecam

Moja ocena 7/10

                                                      Źródło Wydawnictwo Publicat

poniedziałek, 19 czerwca 2017

DWÓR CIERNI I RÓŻ & DWÓR MGIEŁ I FURII – SARAH J. MAAS

Jeżeli komuś wydaje się, że korzystając z motywu dobrze znanej baśni, nie da się stworzyć świetnej powieści – to Sarah J. Maas udowadnia, że jest w błędzie. Znane wszystkim bajkowe opowieści, szczególnie te, na których się wychowaliśmy, nadal fenomenalnie działają na wyobraźnię czytelników. Któż bowiem, nie ma ochoty oderwać się od szarości codzienności i ruszyć do krainy fantastycznych stworzeń, dworu otoczonego pięknymi różami lub gwiazdami, tam właśnie podziwiać piękno tęczy czy mieszkańców żyjących pod troskliwą opieką władcy. Każdy z nas kibicuje bohaterom nękanym przez los, egoistyczne oraz złe (przynajmniej z pozoru) siostry, czekając na przemianę biednej dziewczyny w księżniczkę.

„Dwór cierni i róż” i „Dwór mgieł i furii” udowadniają, że powrót do krainy baśni oraz magii, może stanowić wspaniałą literacką podróż, jak również przygodę, także w odkrywaniu własnego  wewnętrznego dziecka.
 

            Dziewiętnastoletnia Feyra mieszka wraz z ojcem i dwiema siostrami, Nestą i Elainą. Mimo, że jest najmłodszą z trójki rodzeństwa, to ona z tego co upoluje w lesie, utrzymuje rodzinę. Pewnej zimy udaje się dalej niż zazwyczaj, niedaleko muru odgradzającego dwa światy: rządzony magią Prythian oraz ludzi, zwany Krainą Śmiertelników. Podczas polowania zauważa łanię, a zaraz za nią wyłonionego z gąszczów wielkiego wilka. Dziewczyna zabija zwierzęta, nie mogąc jednak unieść obu naraz, zabiera ze sobą łanię, z wilka zaś jedynie zdejmuje skórę. Niedługo po tym wydarzeniu do ich drzwi wali przerażająca bestia, oznajamiając, że zgodnie z zapisami Traktatu – za zbicie fae niezagrażającego życiu człowieka, karą jest życie za życie. Łowczyni wiedząc, że nie ma  szans w walce z potworem, musi przyjąć jego warunek, ma wraz z nim udać się do Prythianu i zamieszkać na zawsze w jego domu. Szybko przekonuje się, że jest to jeden z siedmiu książąt tej krainy o imieniu Tamlin. Feyra jednak będzie szukać wszelkich możliwych sposobów do ucieczki z jego dworu, jednocześnie nie narażając rodziny na większe niebezpieczeństwo. Z czasem jednak okaże się, że oboje wbrew pozorom pod względem charakteru są do siebie bardzo podobni, już tylko krok zacznie ich dzielić od miłości. Szybko jednak do głosu dojdą wydarzenia, które na zawsze zmienią zarówno piękną śmiertelniczkę, jak i Księcia Dworu Wiosny. Szczególnie, gdy pojawi się tajemniczy i arogancki, Rhysand, Książę Dworu Nocy.

            Sarah J. Maas tworzy wspaniałą historię z gatunku fantasy w oparciu o dość popularną baśń o Pięknej i Bestii. Widać dużo odniesień do tej XVII-wiecznej opowieści, między innymi książę noszący maskę i dotknięty klątwą, egoistyczne siostry. Poza tym pojawiają się również liczne odniesienia do mitologii greckiej, a nawet luźnych nawiązań do innych dzieł literackich.
Wszystko jednak ubrane zostało w  sposób niezwykle intersujący, dokładając do wspomnianych odniesień, także własne oryginalne pomysły autorki, jednocześnie nie ma się wrażenia, że książka jest zbyt przekombinowana. Przenosi bowiem czytelnika do świata rządzonego magią, chociaż w niczym nie przypomina on, bajkowej krainy lecz świat wręcz do złudzenia podobny do tego,  w którym żyjemy. Jest  wstrząsany wojną, tajemniczą zarazą niszczącą granice między poszczególnymi dworami, powodując tym samym przenikanie różnych niebezpiecznych istot na dwór Tamlina. Dla nieznających tej ziemi, zagrożenie czai się wręcz na każdym rogu. Właśnie to staje się dla autorki pretekstem do poruszenia kilku ważnych tematów – które mimo okraszenia fantastyką, zaliczenia książki do literatury young adult – mogą dać wiele do myślenia, zarówno młodym, jak i starszym czytelnikom.

            Przede wszystkim nieustannie dominuje problem wojny domowej niszczącej życie mieszkańcom Prythianu.  Jej tragiczne skutki dotykają bez wyjątku każdego, bez względu czy należy do fae wysokiego rodu (czyli książęta) czy fae niskiego rodu często pracujący w charakterze służących lub dworzan na dworach władców. Czują oni nadchodzące niebezpieczeństwo wobec którego również sam książę, nie jest w stanie pokonać i uchronić bliskich przed grożącą im śmiercią. Władcy natomiast dokładają wszelkich starań, aby ochronić swój lud, przed wrogiem, nawet jeśli miasto otoczone ścianą zaklęć znika z powszechnej wiedzy. Tylko trzymając je w tajemnicy, można zapewnić mu nietykalność. Z drugiej strony, jeden zakończony konflikt i próba odbudowy normalnego życia, wcale nie oznacza, że zagrożenie minęło, wręcz przeciwnie jest ono jeszcze bardziej niebezpieczne. Szczególnie w przypadku zatarcia cienkiej granicy między ewentualnym sojusznikiem, a agresorem, w takim świecie nikomu nie można ufać, a rządy przejmie intryga i podstęp.

Jednocześnie pisarka pokazuje występujący obecnie pewien dysonans między dobrem a złem. Z jednej strony każdy z zamieszkujących Prythian istot, gra zdecydowanie na swój rachunek, myśląc tylko o swoim dworze, nie wahając się przy tym szantażować innych, zmuszając ich do posłuszeństwa swojej woli, a śmiertelniczka ma jedynie służyć w charakterze asa w rękawie do rozegrania ostatecznego rozdania. Z drugiej natomiast potrafią zdobyć się na szlachetne odruchy serca, wrażliwość wobec kobiety – często okraszoną szczyptą złośliwości- oczywiście niebezinteresownie, jednak to właśnie pomoc fae niejednokrotnie uratuje dziewczynie życie. To również pewien książę, zacznie pomagać Feyrze odkryć w sobie drzemiące w niej moce i możliwości. Tym samym, zacznie stawać się z bezbronnej niewiasty, w jedyną broń mogącą uratować nie tylko jej rodzinę, ale również wiele niewinnych osób.
Wraz z główną bohaterką wchodzimy w coraz bardziej przerażający świat, wstrząsany walkami, intrygami w dążeniu do władzy. Ponadto wszędzie  czuć nadciagający ostateczny kataklizm, określany tajemniczym mianem „ona”. Nikt z fae nie chce mówić, na czym polega plaga, która niebawem również obejmie Krainę Śmiertelników. Jednak nikt nie ma złudzenia, że zagrożenie to,  jest   nieuchronne.  Nie mniejsze niebezpieczeństwo pojawia się w „Dworze mgieł i furii”, nadal jest ono niezwykle żywe, szczególnie gdy wrogowie wbrew pozorom nie zostali pokonani, a nadchodząca wojna jest wręcz nieuchronna. W momencie, kiedy do niej dojdzie zarówno Prythian, jak i Kraina Śmiertelników zamienią się w ruiny.  
Na przykładzie Prythianu zatem, pokazuje Maas  niszczącą siłę wojny. Niszczy ona wszystkich, zarówno ludzi, jak mieszkańców magicznej krainy. Nie pozwala na normalne życie. Daje zaś tylko wszechobecny strach. Myślę, że szczególnie dziś, kiedy jesteśmy świadkami walk toczonych w różnych miejscach na Ziemi, ostrzeżenie i przesłanie płynące z tej powieści jest niezwykle aktualne i przerażające. Do czego może dojść, jeśli nie zaniecha się dalszych rozwiązań siłowych. Wkrótce bowiem może okazać się, że świat w którym żyjemy, już nie istnieje.

            Kolejnym dość ważnym zagadnieniem jest olbrzymia moc miłości, silniejsza od wojny, od nienawiści. To ona staje się motorem sprawczym całej historii, a nieustannie jej jedynym celem jest ochrona ukochanych osób. Potrafi znieść każdy test, aby tylko zrealizować swoje zadanie. Wydaje się, że w Prythianie ogarniętym walkami, tylko ona może przywrócić na nowo utracony ład. Z drugiej strony jest kapryśna, egoistyczna, jak również potrafi prowadzić raz do zniewolenia, a innym razem daje od dawna oczekiwane wyzwolenie. Zwłaszcza, gdy obiekt westchnień serca, przestaje być narzeczonym czy mężem/żoną; a okazuje się czymś o wiele głębszym – Towarzyszem, dla którego jest się w stanie zniszczyć wszystko co mu zagraża. Tak silnej bowiem więzi nic i nikt nie jest już w stanie zniszczyć.
Warto zwrócić uwagę , że autorka nie pokazuje tego uczucia, jako słodkiego cukierka, czegoś wyidealizowanego. Pokazuję je w sposób nieraz bardzo kolczasty, często nie rozumie się decyzji ukochanych osób, wydają się wręcz okrutni i pozbawieni serca. W rzeczywistości, pragną  tylko dobra dla swych bliskich. Obserwujemy różne jej oblicza, mamy miłość siostrzaną, rodzicielską, przyjacielską, władcy do swych poddanych, wreszcie miłość mężczyzny do kobiety – silniejszą nawet od śmierci. W rzeczywistości okazuje się,  że stanowi najlepszą broń w jaką może uzbroić się człowieka lub fae.

            Niewątpliwie jednym z plusów powieści stanowią bohaterowie. Są oni dokładnie tacy, jakich lubię, niezwykle mocne i wyraziste charaktery, nie jednowymiarowi lecz pokazujący nieustannie nowe oblicze, wraz z biegiem akcji coraz lepiej rozumie się ich zachowanie i decyzje. Czytelnik wraz główną bohaterką  poznaje zarówno ją samą, jaki i osoby jej towarzyszące.

            Przede wszystkim największą sympatią obdarzyłem Feyrę. Ma za sobą trudne dzieciństwo, wychowana w domu pełnym egoizmu, w którym dawano jej niejednokrotnie odczuć, że jest niekochaną. Do tego ojciec będący życiowym nieudacznikiem, który całkowicie przestał walczyć o byt rodziny.  
Imponuje duża siłą charakteru nieustępliwością, walecznością, inteligencją. A przede wszystkim wzruszała mnie swoim przywiązaniem do familii i Tamlina. Zawsze szuka rozwiązania problemu i nigdy się poddaje.  W prawdzie były momenty, gdy szalenie mnie irytowała, zachowując się niczym rozkapryszona księżniczka, z drugiej strony szczególnie w „Dworze mgieł i furii” widać jej olbrzymią przemianę, staje się kobietą świadomą swoich pragnień, przede wszystkim pragnienia wolności i nie bycia nikomu posłuszną. Jednak, także w tej części jej niezdecydowanie nieraz grało mi na nerwach, potrzebowała mocnego impulsu, aby w końcu odkryć własne miejsce na Ziemi, przepraszam na Ziemi a może w Prythianie. W drugim tomie w pełni daje dość do głosu własnej zmysłowości, a jej marzenia erotyczne pokazują ja zupełnie z nieznanej strony. Wielkie brawa dla Sarah J. Maas za porzucenie, dość grzecznej formy „Dworu cierni i róż”, a pozwolenie na grę zmysłów w kolejnym, dzięki temu zarówno główna bohaterka, jak również Rhys  przybierają bardzo smakowitych barw. Feyra staje się odważną kobietą, która wcale nie ma zamiaru grać drugich skrzypiec, jest taka samo przebiegła, co pozostali fae. Jednocześnie widać w niej, jak doznany przez lata głód i konieczność walki o przetrwanie, uwrażliwiły ją na krzywdę innych. Pragnie ona świata sprawiedliwego, w którym mieszkańcy żyją bezpiecznie i nie są wykorzystywani przez okrutne prawa. Stąd mimo, że postać ta potrafi niejednokrotnie mocno irytować, to jednak trudno było mi jej nie darzyć sympatią, a podejmowane przez nią wybory, gdzieś w głębi serca rozumiałem, choć nie zawsze się z nimi zgadzałem.
            Innym bohaterem historii, który całkowicie mnie zauroczył to oczywiście Tamlin. Myślę, że każdy chciałby się znaleźć na jego dworze. Mnie osobiście głównie imponowała jego opiekuńczość w stosunku do dziewczyny. Jest szlachetny, mimo możliwości ukarania łowczyni za zabicie fae, on robi wszystko, aby czuła się u niego dobrze. Jednocześnie nie zniewala jej swą opiekuńczością, pozostawiając dużą swobodę . Niestety przez swój upór śmiertelniczka niejednokrotnie odczuje skutki własnego nieposłuszeństwa wobec ostrzeżeń księcia. Tylko przy nim może pozostać bezpieczna, jednak do czasu. Mimo, że w drugim tomie autorka, próbuje nieco popsuć czytelnikowi obraz władcy Dworu Wiosny, to jednak  moja sympatia do tej postaci, nie osłabła, a na koniec szczerze mu współczułem.
Jednocześnie  widzimy go, jako wiernego przyjaciela.  Leczy rany Luciena;  mimo że jest on jego posłem, to monarcha traktuje go na równi z sobą. Właśnie tych dwóch fae łączy prawdziwa przyjaźń, która mnie bardzo często wzruszała i rodziła pragnienia podobnego doświadczenia. No cóż, nie od dziś wiadomo, że prawdziwy przyjaciel to skarb na całe życie. Myślę, że każdy chciałby mieć kogoś takiego, który będzie leczył rany, pomagał a przede wszystkim  zawsze znajdzie się obok.

            Wreszcie Rhysand, który w moim odczuciu był najlepszym ze wszystkich postaci występujących w powieści. Jest Księciem Dworu Nocy, złośliwy, arogancki, owiany olbrzymią aurą tajemniczości. Dopiero wraz z biegiem akcji, zaczynamy lepiej  rozumieć jego decyzje i zachowanie. Mimo, że na początku wcale takim się nie wydaje, wręcz przeciwnie, wzbudza  pewnego rodzaju niechęć połączoną z zaintrygowaniem; to jest on marzycielem, marzącym o lepszym świecie dla swego ludu. Stara się stworzyć więc, pewnego rodzaju raj, oazę. Miejsce całkowicie ukryte przed wrogiem – zwłaszcza przed Amaranthą i królem Hybernii - gdzie mieszkańcy pozostaną bezpieczni, wiodąc spokojne życie.
Ponadto ciekawe były zwłaszcza dwa momenty: pierwszy kiedy jego pojawienie, dało wrażenie, jakoby był kimś bardzo silnym. I ten wizerunek powracał później. Drugi to, gdy dowiadujemy się, że jest dziwką Królowej Prythianu- przepraszam za określenie, ale tak go nazwano w książce, dlatego również ja używam tej „nazwy”. Niby był jej posłuszny we wszystkim - korzystając z jej protekcji, aby wieść całkiem miłe życie Pod Górą, czyli w siedzibie monarchini – jednak w rewelacyjny sposób spiskował przeciwko niej. W każdym razie to doświadczenie okaże się w nim bardzo silne i przysporzy wiele dręczących koszmarów. Jest to bohater, który potrafi wręcz na każdym kroku  zaskakiwać i walczyć o sympatię czytelnika. Jest złośliwy, wredny, jednak w chwili jego pojawienia się, całe show należy tylko do niego, przyćmiewając do pewnego momentu Feyrę. Na pewno podzieli on serca czytelników, skutecznie konkurując z Tamlinem. Rhys z „Dworu mgieł i furii” staje się kimś niemal całkowicie odmiennym niż w poprzedniej części, widać jego wrażliwość i troskę o poddanych, podobną do Księcia Dworu Wiosny. Jest lojalnym i oddanym przyjacielem, który w przyjaźni nie zna granic, jest w stanie za przyjaciół i poddanych oddać własne życie. Może początkowo wydawać, się że lubi bawić się uczuciami innych, ale dość szybko przekonamy się, że jest to jedynie pozór. Mimo pokazania „ludzkiej” twarzy, absolutnie nie jest on przesłodzony i odrealniony, lecz intryguje nieustannie przez cały czas. Sądzę, że jeszcze niejednokrotnie będzie potrafił zaskoczyć nas w trzeciej już części serii „Dworu cierni i róż”.
Tym samym Maas rewelacyjnie żongluje charakterami bohaterów, źli stają się dobrzy i na odwrót, pokazuje odmienne ich oblicza, takie jakich nigdy by się po nich nie spodziewano. 

            Na koniec zarówno „Dwór cierni i róż”, jak również „Dwór mgieł i furii” opierając się na znanym motywie baśniowym potrafią niezwykle mocno skupić na sobie uwagę czytelników. W prawdzie te, lata kiedy z wypiekami na twarzy krzyczałem z zachwytu nad tego typu opowieściami, niestety minęły; to jednak naprawdę bardzo miło mi się czytało oba tomy, wywołując silne pragnienia, jak najszybszego poznania trzeciej odsłony. Dla mnie stanowi znakomitą pozycję zarówno dla młodych, jak i nieco starszych osób, przenosząc do krainy magii i baśni. Tym samym ci, którzy twierdzą, że nie uda się już stworzyć historii opartej na bajkowych klasykach w sposób przekonujący i chwytający za serce, szybko przekonają się, że nadal jest to możliwe. A „Dwór…” wzbudził we mnie olbrzymią chęć sięgnięcia po kolejny cykl tej autorki  „Szklany tron”

 Polecam.
Moja ocena 8/10



                                                      Źródło: Wydawnictwo Uroboros

niedziela, 18 czerwca 2017





WYZNAJĘ – JAUME CABRÉ


         Podobnie, jak wielu książkoholików, również ja uwielbiam książki opowiadające o książkach. Historie w których literatura zajmuje główne miejsce, a bohaterowie w pocie czoła zgłębiają tajniki wiedzy, czytając coraz więcej oraz coraz bardziej poszerzając swoją bibliotekę do rozmiarów marzeń prawdziwego bookoholika. Temat ten zajmował i zajmuje dość ważne miejsce oraz znajdzie się bardzo wiele podobnych powieści, dzięki którym zwiedzamy mroczne pomieszczenia wypełnione opasłymi tomami. Do tego jeszcze dołożyć dźwięki skrzypcowych koncertów i uzyskujemy coś, czego na pewno bardzo długo się nie da zapomnieć, a doznania z lektury są po prostu nie do opisania.

Historia instrumentu połączona z kolejnymi dziełami pisanymi,  znajdującymi się w rodzinnym domu, opowieść o czytaniu i wirtuozerii nie tylko muzycznej, ale również literackiej. Tak właśnie otrzymujemy prawdziwy koncert grany na wiele głosów, w różnej tonacji i do tego muzyka słowa, a to wszystko dzięki Jaume Cabré „Wyznaję”

            „Wyznaję”  to list, jaki napisał Adrian Ardevol i Bosh do swej ukochanej Sary Voltes-Epstein. Stanowi ono bowiem, miłosne wyznanie wraz z przedstawieniem własnych losów. Opowiada historię chłopca wychowywanego przez despotycznych rodziców. Ojca Feliksa, marzącego dla niego o karierze wielkiego humanisty, nieustannie stąd każe mu poznawać kolejne języki – zarówno starożytne, jak i nowożytne- oraz zgłębiać największe dzieła europejskiej myśli. W jego wyobrażeniu syn miał być erudytą, poliglotą, skończyć prawo i historię oraz dodatkowy kierunek wybranego przez samego Adriana.  Matka natomiast pragnie, aby został słynnym i światowej klasy skrzypkiem. Będzie on więc między tymi dwoma tendencjami rozdarty już na całe życie.  Przyjdzie mu dorastać w samotności w towarzystwie dwóch zabawkowych przyjaciół kowboja Carsona i wodza plemienia Arapahu, Czarnego Orła, dopiero później pozna kolejnego ambitnego kolegę, Bernata. To ta trójka będzie powiernikiem jego planów i pragnień, jak również dręczących go problemów. Jego dom to dom bez miłości, gdzie tak naprawdę nie wiadomo nawet co łączy jego rodziców, bo na pewno nie miłość. Dominuje w nim cień ojca żądającego bezwzględnego posłuszeństwa od domowników, aby móc oddawać się własnej pracy naukowej, jak również planowaniu kształcenia syna. Matki całkowicie mu podporządkowanej, aby zaraz po jego śmierci przejąć twardą ręką zarząd nad rodzinnym majątkiem.
W jego domu poza obszerną biblioteką znajdują się również wyjątkowe skrzypce, Storioni, jako jedyne mające własne imię – Vial. Tym samym powieść jest  również  historią dziecka dorastającego w towarzystwie książek i skrzypiec skrywających wiele tajemnic. Dzięki historii instrumentu pozna dzieje począwszy od epoki inkwizycji, aż po dramatyczne przeżycia związane z II wojną światową, wszystkie one są nierozerwalnie związane z kolejnymi posiadaczami storioniego. Będą to ludzie dobrzy i źli, ofiary i ich oprawcy, ludzie borykający się z olbrzymimi wyrzutami sumienia i zwykli oszuści pozbawieni go. Poza tym szybko przekona się, że również nad jego rodziną instrument przechowywany w sejfie z powodu swojej olbrzymiej wartości, wywrze piętno i ujawni wiele skrzętnie skrywanych tajemnic.

            Nazwisko Jaume Cabré nie trzeba już przedstawiać zbyt wielu osobom, praktycznie właśnie dzięki „Wyznaję” zajął on poczesne miejsce pośród najważniejszych pisarzy europejskich. Stworzył  bowiem Dzieło monumentalne. Świadomie napisałem „Dzieło”, gdyż mamy do czynienie z książką niezwykłą, wielką i fenomenalną pod każdym względem. Na okładce czytamy: „ Wielka powieść europejska, przełom w literaturze, powieść katedra o idealnych proporcjach i epickim, pełnym kunsztownych detali wykonaniu, książka, która przeżyje nas wszystkich”.  Zgadzam się z każdym z tych stwierdzeń. Kiedy szukałem w pamięci czegoś podobnego – nie znalazłem. Zachwyca ona pod każdym możliwym względem. Autor stworzył symfonię dźwięków przemawiającą wieloma głosami. Głosem chłopca, który staje się mężczyzną, zabawek, ludzi żyjących w różnych epokach historycznych i współczesnych związanych z życiem głównego bohatera. Są wśród nich: nauczyciel muzyki, kompozytor, twórca skrzypiec, nazistowscy oprawcy i wiele nie różniący się od nich katoliccy inkwizytorzy czy wreszcie mnisi borykający się z wyrzutami sumienia z powodu popełnianych zbrodni. Każde z nich przemawia we właściwy sobie sposób, zarówno pod względem języka, stylu wypowiedzi itd. W ten sposób niczym w utworze muzycznym otrzymujemy zróżnicowanie tempa, nastroju i głosu. W jednym momencie słyszeć można nawet kilka zupełnie różnych tonacji od wypowiedzi Adriana przez oficera SS bądź inkwizytora po kolejne głosy ludzkie, których losy są silnie związane z Vialem. Ta mnogość wypowiedzi sprawia, że czytelnik musi być nieustannie skupiony na lekturze, gdyż przeszłość mniejsza się teraźniejszością i na odwrót. Wszystko staje się płynne i na jednej stronie potrafi zabierać głos wiele osób. Dodatkowo to też pokazuje olbrzymi kunszt Cabré, opisywane zdarzenie ma podobne odbicie zarówno w obecnym czasie akcji, jak również w tym co działo się kilka wieków wcześniej, oraz kilkadziesiąt lat temu. Czas tutaj praktycznie nie występuje, to co jest dawne staje się współczesne i na odwrót. Akcja jest nielinearna. To co wydaje się przypadkowym, może poniekąd omyłkową wypowiedzią czy głosem, staje w ścisłym związku z całością fabuły. Autor powraca od jednych osób do drugich. Rozpoczyna wiele wątków, aby je przerwać, a następnie do nich powrócić. Zresztą sam na końcu stwierdza, że opowieść o rodzinie Ardevol i związanymi z nimi skrzypcami, można opowiadać bez końca. A samo zakończenie pojawia się tylko z konieczności jego wystąpienia.

            Poza tym, jednym z głównych dominujących w książce tematów staje się pytanie nad istotą zła w świecie. Zła, które wbrew pozorom pozostaje jednakowe bez względu na czasy. Wiąże się z tym kolejny dość istotny problem, a mianowicie pytanie o miejsce i w ogóle o istnienie Boga w świecie zdominowanym przez zło. Nie ma znaczenia kto jest oprawcą, czy katolicki inkwizytor skazujący na spalenie na stosie po uprzednim ucięciu języka – co by więzień podczas egzekucji nie mógł złorzeczyć i krzyczeć; czy esesman zamykający ofiary w krematorium, bądź znęcający się na nimi w innym nie mniej wyrafinowany sposób. W każdym bowiem z tych przypadków zło zadaje cierpienie i śmierć, a człowiek staje się katem i oprawcą dla drugiego. Gdzie zatem jest Bóg patrzący na cierpienie ludzi rozdzielanych ze swymi najbliższymi? Bóg będący miłością i dobrocią, bez względu czy nazywa się Go, Bogiem Izaaka,  Bogiem Jezusa czy Allahem. Każdy z tych wyobrażeń pokazuje Stwórcę obojętnego, nieobecnego, milczącego wobec rozgrywającej się kaźni w której to słychać rozpacz matek i ojców, maleńkich dzieci, żon i mężów, rodzin przestających istnieć wobec wyrządzonego im zła. Bóg sprawiedliwy patrzy na niesprawiedliwość i przekręty, wyrywanie mienia, na ucieczkę ludzi próbujących w rozpaczliwy sposób ratować swoje życie bądź chcieć pokutować za wyrządzone krzywdy. To w końcu dawni oprawcy próbują zadośćuczynić, jeśli w ogóle jest to możliwe, za wyrządzone cierpienie. Bóg zaś pozostaje bierny, nie wkracza w świat ludzki.
„Wyznaję” przeraża zatem, zarówno swoją brutalnością, jak również przesłaniem. Nie ma znaczenia czy żyjemy w Europie trzynastego, osiemnastego, dwudziestego czy wreszcie dwudziestego pierwszego wieku – zło i mordy dokonywane na bezbronnej ludności są zawsze takie same, zmieniają się metody i krzywdziciele, ale ono w swej istocie jest niezmienne. Każdego dnia rozgrywa się dramat dla wielu ludzi, wiele osób zostaje ze złamanymi życiorysami. Przesłanie i próba wyjaśnienie tego zjawiska wstrząsa oraz przeraża. Autor nie próbuje nic upiększyć, pokazuje rzeczywistość tamtych lat dokładnie taką, jaka była z jej mentalnością i światopoglądem. Najdziwniejsze, że każdy z oprawców chciał „stworzyć” świat lepszy poprzez służbę idei, czy to przez wykorzenienie siłą herezji zagrażającej czystości wiary, czy też przez wyeliminowanie podludzi. W rzeczywistości zaś stworzyli oni piekło na Ziemi, oraz pozostawała tylko jedna możliwa odpowiedź – Bóg nie istnieje, w przeciwnym razie już dawno wkroczyłby do działania. Bóg po prostu jest okrutny i mściwy, a nie dobry i miłosierny; karze On za każdy najmniejszy popełniony błąd.  Zło wreszcie ma zawsze imię: brata Mikołaja Eymerica bądź Rudolfa Hӧssa, Hitlera, Franco, Stalina itp.

W całkowitym kontraście do wyżej przedstawionego obrazu staje, miłość. Jest ona niewinna, czysta, sprawiedliwa, stanowi najlepszą rzecz w życiu. Adrian rozpaczliwie będzie szukał jej i pragnął, a uosobi się w poznanej podczas jednego z koncertów w  Żydówce, Sarze. To ona właśnie będzie wręcz domagała naprawienia wyrządzonych krzywd, wystąpi w obronie pokrzywdzonej rodziny i będzie chciała skończyć z tajemnicami oraz niedomówieniami. Z drugiej natomiast strony, owa miłość stanie się  przekleństwem, gdyż widmo ukochanych osób odchodzących od nas, będzie już prześladować  przez resztę dni. Nie ma znaczenia, jak umarli: w wyniku choroby czy zamordowani przez Świętą Inkwizycję lub oficerów SS; nie ma znaczenia czy to jest to miłość do żony, dziecka, a nawet zakatarzonej teściowej. Ból po ich stracie jest taki sam, w życiu zaczyna panować pustka, której nie sposób  niczym zapełnić.

            Tym samym owo „Wyznaję” zmienia się w łacińskie confiteor czyli spowiadam się. I tym właśnie staje się ta powieść, swoistą spowiedzią nie tylko Adriana, ale także wielu innych ludzi typu: brata Mikołaja stającego się bratem Julianem, Guillame Francois Vial, czy Konrada Buddena, wreszcie spowiedzią samych skrzypiec, które pokazują swoją historię. Jest to wyznanie pełne bólu, niezwykle szczere, ludzi będących często już u schyłku życia i opowiadanie swojego życiorysu sprawia im wiele trudności oraz cierpienia. Jednak centralną osią powieści jest wyznanie główny bohatera czynione do zmarłej ukochanej, Sary, w którym to  opisuje swoje dzieje i dzieje przeżytej miłości. Pod koniec zaś głos zabiera Bernat, jakby pod imieniem Ardevola opowiadający wszystko to co rozegrało się do tej pory, i wreszcie przedstawiając ostanie dni życia swego przyjaciela. Tym samym owa spowiedź staje się też poniekąd odzwierciedleniem ludzkich pragnień, ambicji, duszy i poszukiwań Prawdy w różnych systemach filozoficznych: greckiej myśli, Biblii, w nawiązywaniu do bogatej spuścizny europejskiej literatury, czy u współczesnych myślicieli. Jednak nigdy nie można uzyskać odpowiedzi skąd wzięło się i dlaczego rozgrywa się zło. Jedynie widać ludzi ogarniętych pasją nauki, gry na instrumencie, marząc o karierze wielkiego wirtuoza czy  ogarniętych chciwością. Wreszcie wyznanie ofiar  oprawców pokazujących wyrządzone im krzywdy. Tym samym owe confiteor staje się jedną wielką spowiedzią mrocznej historii Europy, bez względu na miejsce jej rozgrywania,  dzieła się ona m.in.  w Hiszpanii, Francji i Niemczech.

            „Wyznaję” Jaume Cabré zachwyca swym pięknem, wyjątkowością oraz wielością podjętych wątków i tematów, przy czym przede wszystkim ominuje wspomniana przez mnie próba odpowiedzi o istotę zła obecnego w świecie. Na pewno nie jest to lektura łatwa, zmienność dialogów – niepewność kto wypowiada kwestię, głosów, zamieszczanie wiele wypowiedzi w języku obcym pozostających bez przetłumaczenia czy mnogość postaci - w sumie jest ich około dwustu; nie ułatwia czytania. Jednak ci, którzy oczekują od literatury czegoś więcej niż rozrywki na dwa bądź trzy wieczory, na pewno nie będą rozczarowani. W książce pada zdanie: dobra książka to taka, którą się czyta więcej niż jeden raz i tylko taka jest coś warta.  „Wyznaję” na pewno taką właśnie pozycją jest.

Polecam.

Moja ocena 10/10

                                         Źródło: Wydawnictwo Marginesy

sobota, 17 czerwca 2017






LISTY DO PAŁACU – JORGE DIAZ

         Wszystko w życiu ma swój czas, ten jeden niepowtarzalny, który nigdy więcej się już nie powtórzy, nawet kiedy jedno wydarzenie przeżywamy dwa lub więcej razy. Jesteśmy wówczas innymi ludźmi niż byliśmy wcześniej. Może bardziej pewni siebie oraz silniejsi, zdecydowani walczyć o własne szczęście i ideały, albo stłamszeni przez obiekt naszych uczuć, całkowicie wycofani i zamknięci w swoim bólu.  Jest bowiem „czas miłowania i czas nienawiści, czas wojny i czas pokoju” o czym przypomina autor w motcie  powieści zaczerpniętym z Księgi Koheleta. Stąd tak ważne, aby umieć docenić tych, co są blisko nas: rodzinę, przyjaciół, a wreszcie odpowiednio ulokować własne uczucia. Ważne, aby umieć w odpowiedni sposób kochać tych co są  ważni dla naszego serca. Wkrótce bowiem, może być już za późno. Wtedy, kiedy życie przemieni się w prawdziwe piekło, a dotychczasowy świat, w którym żyliśmy przestanie istnieć w ciągu kilku chwil.

         Przekonują się o tym bohaterowie książki Jorge Diaza, „Listy do pałacu”.

 
            W roku 1914 jeszcze nic nie zapowiadało, koszmaru, jaki nadciągał nieuchronnie nad monarchistyczną w większości jeszcze Europę. Wszystko zmienia się w chwili, gdy serbski anarchista, Gawriło Princip zabija w Sarajewie następcę tronu austro-węgierskiego Franciszka Ferdynanda Habsburga i jego żonę. To jedno wydarzenie zapoczątkowało I wojnę światową, w której to Hiszpania mimo neutralnego stanowiska, podjęła się niezwykle ważnego zadania mediacji w obronie jeńców. Stało się to za przyczyną króla Alfonsa XIII, który po dostaniu listu od kilkuletniej francuskiej dziewczynki, Sylvie, proszącej o pomoc w znalezieniu brata przebywającego na wojnie; założył Urząd do spraw Ochrony Jeńców. Od tego jednego listu zaczyna działać instytucja zatrudniająca pięćdziesięcioro czworo pracowników. Pomogli oni ponad dwustu  tysiącom ludzi rozpaczliwie szukających synów, braci, mężów itp.  Na czas wojennej zawieruchy przypada również uaktywnienie się grup anarchistycznych, także w Madrycie, dążących do zmiany dotychczasowych stosunków społecznych. Planowano wtedy zamach na hiszpańskiego monarchę.

To właśnie na tle tych wydarzeń poznajemy losy rodziny Alereces i Feuntes. Blanca Alerces, córka markiza i byłego dyplomaty w służbie Jego Królewskiej Mości, szykuje się do ślubu z księciem Camino, Carlosem de la Era; w którym szaleńczo jest również zakochana jej przyjaciółka, Elisa Feuntes. Tuż przed uroczystością panna młoda dowiaduje się, że kochanka jej narzeczonego urodziła mu córkę, które obecnie wyrzucił na ulicę. Zbulwersowana dziewczyna przed ołtarzem oświadcza, że za niego nie wyjdzie, wywołując tym samym skandal towarzyski, a jej rodzina nie schodzi ust arystokratycznych rodzin stolicy.
Natomiast brat Elizy, Gonzalo jest homoseksualistą zakochanym w Niemcu Franco. W chwili, gdy wybucha wojna jego ukochany udaje się do Berlina walczyć za Ojczyznę. Gdy Gonzalo udaje się na ostatnie z nim spotkanie, zostaje brutalnie napadnięty i pobity. W ciężkim stanie trafia do szpitala. Blanca podczas odwiedzin chorego poznaje anarchistę, Manuela, który niedługo potem będzie jej nauczycielem na kursie maszynopisania. Pewnego dnia zostaje wezwana na audiencję u Alfonsa XIII, dostając propozycję pracy w nowo powołanym Urzędzie do spraw Jeńców. Tam poznaje najbliższego przyjaciela monarchy i dyrektora instytucji, Alvara Ginera. Odtąd serce dziewczyny zacznie bić jednocześnie dla obu  mężczyzn. Jednak, czy w trakcie wojny jest szansa na miłość?

            „Listy do pałacu” to pierwsza w Polsce wydana powieść hiszpańskiego pisarza Jorge Diaza, twórcy serialu „Hospital Cental”. Muszę na wstępie przyznać, że poznanie tego autora było bardzo udane. Stworzył niezwykłą wielowątkową powieść, która zachwyca od pierwszych stron. Początkowo poznajemy kilka różnych historii i nie widać, w nich żadnego wspólnego mianownika, mamy więc: rodzinę arystokratyczną, grupę serbskich spiskowców, madryckich anarchistów i komunistów wierzących w potrzebę oraz możliwość zbudowania nowego lepszego świata. Każda z tych osób żyje w swoim własnym świecie i wokół własnych spraw. Nie mają oni pojęcia o ludziach żyjących w innej grupie społecznej niż oni, stąd w chwili, gdy te dwie rzeczywistości: skrajnej nędzy i szlacheckich pałaców spotkają się, obie strony będą zaskoczone tym co zobaczą. Dla jednych będzie to odkrycie życia dotąd całkowicie obcego,  drudzy zaś przekonają się, że ludzie którymi gardzili wcale nie są tacy, jakimi się wydawali – mogą być szlachetni i przyjaźni. Tym samym dopiero wraz z biegiem akcji, owe odrębne w sumie historię przeplatają się, w jedną wspólną całość. Przy czym owo przeplatanie dokonuje się niezwykle płynnie, jakby wręcz wynikając z poprzednich zdarzeń.

            Jednocześnie tocząca się wojna i historyczne wydarzenia, na przykład zabicie rodziny carskiej Mikołaja II; stają się jedynie tłem do opowiedzenia szerszej historii. Na tym tle, pisarz pokazuje w sposób niezwykle brutalny świat hiszpańskich slumsów, zwanych Las Injurias – Dzielnicą nędzy. Dla ludzi tam żyjących nie ma większych perspektyw. Egzystują oni w skrajnej nędzy, mieszkają w ledwie utrzymujących się chatkach. Często również nie mają co jeść, a w razie choroby dziecka – muszą liczyć, że młody organizm poradzi sobie sam, ponieważ nie stać ich na leki. To dzielnica złodziei, prostytutek, żebraków, którzy niejednokrotnie każdego dnia narażają swe życie w walce o zdobycie środków niezbędnych do przetrwania. Znajdują się tam również kobiety zarabiające na swe utrzymanie praniem odzieży w rzece, nawet w lodowatej wodzie. Praca ta, staje się często przyczyną licznych chorób.  Jedno jest pewne, dla nich nie ma najmniejszych szans na odmianę swego losu, a jedyną pomoc otrzymują od anarchistów, którzy niejednokrotnie kradną dary przeznaczone na przykład na kościelne przytułki. One mają bowiem lepiej niż mieszkańcy Las Injurias, miejsca zapomnianego przez Boga.
Dla mnie obraz dzielnicy przedstawiony przez autora był brutalny i przerażający, w jak skrajnym upodleniu może egzystować człowiek. Szczególnie, kiedy dotarłem do historycznych zdjęć tych miejsc.



                                          
http://www.secretosdemadrid.es/fotos-antiguas-el-barrio-de-las-injurias/


Tym samym Madryt staje się niczym w „Mistrzu i Małgorzacie” jednym z bohaterów książki. Obserwujemy toczące się w nim życie nie tylko wspomnianej biedoty, ale również arystokracji, poznajemy jej salony i zwyczaje. Poznajemy królewski pałac, w którym działa Urząd do spraw Jeńców, a jednocześnie odbywają się świąteczne przyjęcia, na które brak zaproszenia może dotkliwie zaboleć i świadczyć o obniżeniu dotychczasowego prestiżu społecznego. Równocześnie autor pokazuje wiele tradycji Hiszpanów, na przykład jedzenie winogron na miejskim placu w Sylwestra, kilka minut przed północą. Wszystko to sprawia, że powieść staje się niczym kronika tętniącego życiem miasta. Życia z jednej strony niezwykle wystawnego, bogatego; z drugiej zaś skrajnie ubogiego.
Ponadto poznajemy jego domy, kluby dla mężczyzn, teatry, miejsca schadzek społecznej elity, to miasto które ma wiele barw.

         Poza tym jednym z ważniejszych wątków powieści jest wątek homoseksualny. Mamy dwóch pochodzących z całkowicie różnych światów mężczyzn, których połączyło prawdziwe uczucie. Pierwszy z nich pochodzi z rodziny arystokratycznej, jego ojciec jest generałem hiszpańskiej armii; drugi natomiast jest Niemcem niewiadomego pochodzenia, starszy od niego o prawie dwadzieścia lat. To właśnie dzięki nim, czytelnik poznaje kluby dla mężczyzn. Diaz pokazuje, że również takich ludzi, może połączyć prawdziwa miłość, to co by mogło zdawać się jedynie przygodnym spotkaniem, chwilą przyjemności, przerodzi się w prawdziwe uczucie.  Jednocześnie wątek ten staje się pretekstem do pokazania problemu tolerancji wobec ludzi mających odmienne upodobania seksualne. W powieści ścierają się dwie dość skrajne postawy. Pierwsza z nich widzi w nich zwyrodnialców, w celu ich eliminacji zdolni są posunąć się do przemocy, a zabicie jednego homoseksualisty nic nie znaczy – mało tego oddaje się wówczas, jakby przysługę społeczeństwu. To grupa o dość bardzo ograniczonym horyzoncie światopoglądowym, uważająca, że solidne lanie oduczy zboczenia i nakieruje na „dobre tory”, staną się prawdziwymi mężczyznami mającymi żony i dzieci.
Druga natomiast to ludzie gardzący wszelkim brakiem tolerancji, uważają że upodobania seksualne nie mogą być jedynym czynnikiem do oceny drugiego człowieka, dla nich liczy się to kto kim się jest. Wręcz pada stwierdzenie, że Hiszpanie zawsze szukali wrogów, najpierw heretycy i czarownice, teraz zaś homoseksualiści.
Diaz czyni z tego więc temat alienacji drugiego człowieka, problem odrzucenia przez najbliższych i odmówienia drugiemu  prawa do szczęścia i życia, jakie mu odpowiada. Co ciekawsze owi „zdrowi mężczyźni” są bardziej zwyrodniali i zboczeni, lubiący najbardziej wyrafinowane sposoby współżycia cielesnego, niż ludzie którymi tak pogardzają.
Zresztą sceny erotyczne zajmują dość dużo miejsca w książce, a autor nie stroni od pokazania nawet tych najbardziej odważnych. W każdym razie, na pewno nie zaliczyłbym jej do erotyku, jednak na pewno nie polecałbym „Listów do pałacu” osobom, które nie lubią czytać dość perwersyjnych opisów  uprawianie seksu. Są one często  brutalne, nawet mnie - chociaż nie przeszkadzały w ogólnym odbiorze powieści oraz nie jestem zbyt wrażliwy – momentami robiło się niedobrze. Tym samym poza prawdziwą i bezinteresowną miłością, zdolną nawet poświęcić siebie dla dobra ukochanej osoby, mamy miłość zmysłową, erotyczną, brutalną, stosująca przemoc i egoistyczną. Pokazani zostają mężczyźni traktujący kobiety, jedynie do zaspokojenia własnych potrzeb, to oni muszą czerpać przyjemność ze zbliżenia, ona zaś jest tylko narzędziem do ich zaspokojenia, ma robić to co lubią i być całkowicie uległą.

            Wreszcie w książce nie brakuje mocnych charakterów, które bardzo lubię. Przede wszystkim mam na myśli pannę Alerces. Jest to silna, wyzwolona ze społecznych okowów kobieta. Wiedząca czego chce i dążącego do tego. Nigdy nie pozwoli przełożyć siebie na ołtarzu społecznych konwenansów czy opinii. Jednocześnie jest wrażliwa na ludzką krzywdę, chętnie niosąca pomoc najbardziej jej potrzebujących, wspaniała przyjaciółka i osoba marząca o prawdziwej miłości. Stąd wybór tego jednego okaże się dla niej dość trudny. Pokazuje ona, że niczym nie ustępują kroku mężczyznom, ani pod kątem kompetencji, ani zdolności. Zajmie ona dość ważną pozycje w Urzędzie do spraw Jeńców, a jej wykształcenie – szczególnie znajomość języków- niejednokrotnie okaże się bardzo cenna.
Podobnie olbrzymią sympatią obdarzyłem anarchistę Manuela. W przeciwieństwie do Blanci przyszło mu wychować się w ubogiej rodzinie. Doskonale zna smak biedy i nędzy, dlatego też los dzieci z Las Injurias, leży mu na sercu i dość mocno angażuje się do pomocy im. Z czasem przechodzi  poważną metamorfozę, od człowieka dążącego do siłowego przewrotu dotychczasowego porządku, do osoby dostrzegającej, że ci z którymi walczył wcale nie są pozbawieni serca. To człowiek szlachetny, silny, idealista dostrzegający, że droga rewolucji wcale nie prowadzi do wymarzonego celu.
 Nie sposób oczywiście nie wspomnieć sympatycznego don Jaimego Alerces, liberała zakochanego w swoim ogrodzie, kochającego kwiaty, zawsze popierającego decyzje córki, nawet jeśli przysparzają rodzinie kłopotów. Człowiek szlachetny o bardzo szerokich horyzontach myślowych.
Wszyscy bohaterowie zostają w wojnie poddani przeobrażeniu i gdzieś z nastaniem upragnionego pokoju dostrzegają, że już nie są tymi samymi ludźmi co parę lat temu. Obraz ludzkiej nędzy, doświadczenia prywatne i płynące z wojennych wydarzeń zmienił ich na zawsze. Stają się bardziej dojrzali i pewni siebie. Gonzalo będący zastraszonym synem despotycznego wojskowego, staje się mężczyzną walczącym o ukochanego, pewnym siebie i potrafiącym żyć samodzielnie z pracy sprawiającej mu satysfakcję.

            Podsumowując „Listy do pałacu” to niezwykła epicka opowieść o sile wojny niszczącej dotychczasowy świat, ludzkim cierpieniu i przemianie, pokazująca, że z każdej sytuacji można wyjść zwycięsko, jeśli zachowa się własne człowieczeństwo. To wzruszająca historia miłości i życia miasta w burzliwych latach I wojny światowej, konfliktu dokonującego trwałych zmian w Europie.

 Polecam.
Moja ocena 8/10

                                                     źródło: lubimyczytac.pl

piątek, 16 czerwca 2017


MROCZNY
PIĄTEK

 
JUŻ MNIE NIE OSZUKASZ – HARLAN COBEN

         „Śmierć idzie za tobą krok w krok, Mayu…” takie właśnie słowa słyszy w  głowie, jak również od swojego szwagra bohaterka najnowszej powieści Harlana Cobena. To jedno zdanie można śmiałoby przypiąć do wielu innych osób, które tracą swoich bliskich, dosłownie jedno po drugim w przeciągu niezwykle krótkiego czasu. Śmierć, oczywiście jest nieodzownie wpisana w ludzkie bytowanie, a teorii próbujących pocieszyć żywych po  doznanej stracie  jest bardzo wiele. Można je znaleźć zarówno w systemach filozoficznych, wielkich religiach, jak również w kulturze: literaturze, filmie itp. Jednak czy na pewno dają one w czasie żałoby to czego by się od nich oczekiwano, zwłaszcza jeśli wokół  zgonu zaczną mnożyć się coraz więcej niewiadomych. Wówczas to,  szukamy prawdy, a ona nie zawsze się spodoba.

Do tego nurtu w dość specyficzny sposób wpisuje się mistrz gatunku, Coben, opowiadając historię w której rządzą kłamstwa i niedomówienia, jak również przedstawiając rodzinę cierpiąca po śmierci syna i męża. Rodzinę, jakby naznaczoną śmiercią, która staje się ich nieodłączną towarzyszką. O rozpaczliwej próbie wyjaśnienia śmierci  męża i siostry opowiada autor w „Już mnie nie oszukasz”.

            Maya Stern jest byłym pilotem wojskowym biorącym udział w najbardziej niebezpiecznych misjach zagranicznych. Podczas jednej z nich, dochodzi do tragicznego zdarzenia, które na trwale wpisze się w pamięć kobiety, jak również może  zniszczyć jej życie i karierę. Mianowicie w jego wyniku zginęło bardzo wielu cywilów. Jednak również po powrocie do kraju, nie może ona uwolnić się od widma śmierci. Mianowicie podczas jej spotkania w parku z mężem, Joe zostaje  zabity przez dwóch napastników. Przerażona kobieta próbując wzywać pomoc, nie widziała  jego ostatnich chwil życia. Teraz zaś, wiele osób podejrzewa, jakoby to właśnie Maya była odpowiedzialna za tą tragedię, do tego musi borykać się z problemami wychowawczymi związanymi z jednej strony z jej dwuletnią córeczką, Lily, z drugiej natomiast dwójką nastoletnich siostrzeńców, Alexa i Daniela, których ojciec załamał się po śmierci żony.  Przyjaciółka pilotki w prezencie daje Stern  ramkę z wmontowaną kamerą, aby wiedziała co robi opiekunka  dziecka podczas jej nieobecności. Przecież nigdy nic nie wiadomo. Podczas oglądania nagrania, widzi mężczyznę ubranego w ulubioną koszulę męża, a obok pojawia się  twarz zmarłego. Wszystko jest tym bardziej dziwne, że Lily do niego lgnie, podczas gdy zawsze unika obcych. Co się za tym kryje? Czy Joe żyje, a może jest to tylko wytwór  umysłu? W każdym razie Maya zacznie sama na własną rękę wyjaśnić zdarzenie i próbować odkryć prawdę związaną z jego zgonem. Podczas badania sprawy przekona się, że odejście  siostry i małżonka w dziwny sposób są ze sobą połączone.

            Nazwiska Harlana Cobena, chyba nie potrzeba nikomu przedstawiać, stanowi ono bowiem markę samą w sobie, a wielbiciele jego prozy mają pewność rozrywki na najwyższym poziomie. Tak również jest i w przypadku „Już mnie nie oszukasz”. Porusza on, jak wspomniałem dość ważny temat dla wielu ludzi – kwestię śmierci: męża, syna, brata. Tym właśnie był Joe Burkett dla swych najbliższych. Szczególnie, gdy jego matka przeżywa odejście już drugiego syna, a żona – siostry. Dodatkowo na samym początku historii mamy genialnie oddany klimat mieszania się nowego, rodzącego i rozwijającego się życia z jego kresem, tych co mają po kilka lat i jeszcze wiele przed nimi; z tymi co posiadają ich o kilkadziesiąt więcej i właśnie rozstają się  z tym światem. Dziecko i zmarły, cmentarz i szkoła stanowią największy, występujący aż do końca książki kontrast. Narodziny i zgon stanowią bowiem klamrę ludzkiego egzystencji,  oba te zdarzenia są nieuniknione i towarzyszą sobie nawzajem. W każdej bowiem sekundzie  ktoś umiera i ktoś się rodzi.

Maya przejeżdżała tędy mnóstwo razy, mijając szkołę po prawej i cmentarz po lewej stronie, ale nigdy wcześniej nie zwróciła uwagi na jego dziwaczne, żeby nie powiedzieć nie przyzwoite, położenie. Co pojawiło się pierwsze, szkolne boisko czy cmentarz? Kto zdecydował, że szkoła powstanie obok nekropolii – albo odwrotnie? Czy to zestawienie końca i  początku życia było pozbawione znaczenia, czy może kryła się  w nim jakaś głębia? Śmierć jest tak blisko, zawsze oddalona o jeden oddech, więc może warto oswajać dzieci z tym pojęciem od najmłodszych lat.

            W prawdzie dla niektórych osób zabieg ten, może stanowić dość duży wstrząs,   wydaje mi się, jakoby autor miał właśnie taki zamiar, połączenie nieboszczyka z dzieckiem, jednak ma ono swoje głębokie uzasadnienie. I trudno nie przyznać mu racji. Nawet dwulatek może zostać dotknięty piętnem straty członka rodziny i nikt nie jest w stanie go przed tym uchronić. W właściwy dla niego sposób wraz z wiekiem, należy uzmysłowiać nieuchronność śmierci. Nigdy przecież nie będzie się na nią gotowym. Zwłaszcza, gdy odejście następuje nagle i drugi człowiek siłą zabiera innemu życie. W powieści, właśnie to zdanie od którego rozpocząłem recenzję, przewija się wiele razy, wydając się wyjaśnieniem tego co się dzieje. Maya była świadkiem śmierci cywilów, potem dowiedziała się o śmierci siostry, teraz natomiast męża. Tak, jak każdemu wydaje się jej, że jest winna bo nie zrobiła wtedy- przejęta paniką i strachem- wszystkiego tego co mogła uczynić. I znowu, jak duże ma to odzwierciedlenie w naszej codzienności, każdego dnia spotyka się ludzi obwiniających siebie lub obwinianych o nieszczęście, któremu tak naprawdę nie mogli zapobiec. Gdyby nie to spotkanie, nie ten wybór, nie ucieczka z miejsca zdarzenia; wszystko byłoby inaczej i nigdy by do tego nie doszło. W rzeczywistości nie wiemy nigdy tego,  jak wyglądałaby rzeczywistość bez tego jednego niefortunnego zdarzenia. Podjęto taką a nie inna decyzję. Oczywiście posiadanie wątpliwości są czymś całkowicie normalnym, szczególnie gdy zawodzi nawet…. rachunek prawdopodobieństwa, określający szanse wystąpienia faktu; jednak może, ale nie musi dać wszystkich potrzebnych odpowiedzi. A ze śmiercią należy nauczyć się żyć, szczególnie gdy ma się dla kogo. Nigdy nie wiemy co przyniesie jutrzejszy dzień, a poniesiona strata zostanie zrekompensowana. Oczywiście nie będzie już ta sama osoba, może podobna fizycznie czy zachowaniem, jednak mimo inności potrafiąca na nowo przywrócić sens i radość życia, ucząc na nowo się uśmiechać.

            „Już mnie oszukasz” widzimy rodzinę dotkniętą właśnie piętnem śmierci. Ból matki spowodowany utratą kolejnego dziecka, jednak absolutnie nic nie zmienia ona w swoim zachowaniu. Tak, jakby te wydarzenia absolutnie niczego jej nie nauczyły. Jedynie słychać, jakie to straszne chować drugiego syna. Nie ma przecież nic gorszego, gdy rodzice żegnają swe dzieci. Prawem dla wielu pozostaje, że przecież powinno być odwrotnie. Do tego absolutnie nie chcą pogodzić się z tym,  o ile chęć ukarania sprawcy patrząc po ludzku wydaje się całkowicie normalna, to zakłamywanie rzeczywistości z powodu ewentualnego skandalu towarzyskiego wydaje się śmieszne. Lęk o najbliższych powoduje wręcz usilne narzucanie swej woli innym, na przykład weź zaufaną opiekunkę, zamiast zostawiać dziecko w żłobku. Naturalne jest szukanie odpowiedzi i winnych nieszczęścia, jednak zawsze w sposób racjonalny, czy wreszcie brak zaufania nawet do tych ludzi, którzy od dawna są z nami bardzo blisko. Szpiegowanie i zamontowane kamery mają zapewnić dziecku bezpieczeństwo, a rodzicowi spokój, że jego pociesze nic się złego nie dzieje.
            Ponadto autor pokazuje strach ludzi dotkniętych przemocą domową. Żon bitych i maltretowanych przez mężów, obawiających się o siebie i dzieci. Mimo, że domowych tyranów już przy nich nie ma, to nieustannie czują one na sobie ich oddech, obecność. I właśnie również przez zamontowanie kamery czują się bezpieczniej. Nigdy bowiem nic nie wiadomo.

            To właśnie strach i śmierć dominują w tej powieści. Czytelnik nieustannie czuje ich obecność. Są one dosłownie wszechobecne, nie dają o sobie zapomnieć nawet przez chwilę. Cały czas słychać rozmowy o niej, poznajemy kolejne osoby związane ze śmiercią Joe, które odeszły, a ich zgon ma silny związek z tym co obecnie dzieje się w rodzinie Burkettów. Maya próbując wyjaśnić zagadkę, przemierza przez wiele niebezpiecznych miejsc, kluby go go, domy znajomych jej męża, rodzinną rezydencję, mroczne magazyny spotykając się ludźmi wpływowymi i niebezpiecznymi. A w tej grze absolutnie nie wolno nikomu ufać, kłamstwo i manipulacja w rewelacyjny wręcz sposób mieszają się z prawdą i chęcią pomocy. Tu już absolutnie nie wiedziałem, kto jest dobry, a kto  zły. Właśnie wszystko to wywoływało atmosferę grozy, stajemy się świadkami wielu spotkań, dialogów z których wraz z biegiem akcji wyjawiają się kolejne przerażające obrazy. Ma się wrażenie, że przeszłość i teraźniejszość zlały się w jedno, a ta pierwsza nigdy nie da o sobie zapomnieć. Wspomniane przeze mnie podsłuchy, szpiegowanie, znikający ludzie i nagrania i wszędzie obecna broń sprawiają, że nawet przez chwilę nie czułem się bezpiecznie. I nawet przez moment nie miałem najmniejszej ochoty znajdować się w tamtych miejscach. Autor właśnie za pomocą nowych technologii z jednej strony próbuje dać poczucie bezpieczeństwa, ale z drugiej potęgują one klimat panującej grozy.

            Coben z właściwym sobie sposobem wykorzystuje rodzinne tajemnice do budowania coraz większego napięcia. Wszystko to co dzieje się obecnie na naszych oczach łączy się zarówno z wydarzeniami sprzed wielu lat, jak również obecnie skrywanymi sekretami.
Widzimy świat wojskowych, ludzi obracającymi olbrzymią fortuną i posiadającymi nieograniczone wpływy , sięgające nawet organów ścigania. Ci ostatni to urodzeni manipulatorzy, uwielbiający aby inni zachowywali się dosłownie tak, jak oni chcą, a przeciętni ludzie nic dla nich nie znaczą. Liczy się tylko pozycja ich rodu i pomnażane dobra, każdy kto nie zachowa się tak, jak się od niego oczekuje, musi liczyć się z konsekwencjami. Nieraz bardzo poważnymi, ci ludzie bowiem nigdy nie wybaczają. Każde z nich prowadzi własną grę.
Natomiast w przypadku żołnierzy widmo przeżytych doświadczeń wojennych, wywarło piętno na całe życie. Wielu z nich musi zmagać się z widmem stresu pourazowego, do którego nie chce się przyznać przed innymi, wpływającym niezwykle silnie również na obecne odbierania dzisiejszych wydarzeń. Obraz śmierci niewinnych ludzi towarzyszy im na każdym kroku. Do tego dochodzą poniekąd zagrażający również im whistleblowerzy czyli demaskatorzy. Zagrażają oni im ujawnianiem tego co działo się w ogarniętym walkami kraju, w którym to Amerykanie pełnili misję. Często ich wiedza i posiadane materiały bądź nagrania potrafią złamać życie i karierę niejednej osobie. Ponadto stanowią silne zagrożenie dla rządów, szefów potężnych korporacji ujawniając z narażaniem życia różnego rodzaju nielegalne inwestycje prowadzone przez ludzi władzy. W dążeniu do ujawnieniu prawdy nie cofną się przed niczym.

Harlan Coben w „Już mnie nie oszukasz” daje swoim czytelnikom prawdziwą jazdę bez trzymanki. Pełno w niej przeróżnych zwrotów akcji, trudnych do przewidzenia odpowiedzi i wyjaśnień. Szczególnie zakończenie po prostu zwala z nóg, pokazując jak przez cały czas bawił się on i wodził czytelnika za nos. W książce tej nic nie jest jednoznaczne i przewidywalne. W ten sposób zapewnił on przez kolejne godziny rozrywkę na najwyższym poziomie i prawdziwą ucztę dla wszystkich wielbicieli jego twórczości i literatury grozy. To prawdziwy rollercoaster od którego trudno się oderwać, aż się nie przeczyta się ostatniej strony.

 
Polecam.

Moja ocena 9/10

                                                              Źródło: Wydawnictwo Albatros