niedziela, 31 grudnia 2023

FILARY ZIEMI, KEN FOLLETT

Napotykamy na monumentalne powieści, na genialne powieści ale w przypadku Filarów ziemi Kena Folletta określenia te to za mało. To bowiem jest arcydzieło, istna perła literatury. Po trzech latach na Literackiej Podróży wracamy do Kingsbridge.


Anglia XII wieku. Tom Budowniczy jest jednym z najlepszych murarzy w kraju, kiedy jednak zostaje przerwana budowa rezydencji Williama Hamleigha, on i jego rodzina zostają pozbawieni środków do życia i zaczynają długą podróż w poszukiwaniu nowego zatrudnienia. W czasie wędrówki, jego żona rodzi synka, a potem umiera. Mężczyzna zaś świadom, że nie ma za co utrzymać niemowlę, zostawia je w lesie na grobie żony. Philip piastuje urząd przeora w klasztorze św. Jana z Lasu, a teraz udaje się do siedziby biskupie, by powiadomić o planowanym buncie przeciw królowi. Stamtąd zaś ma udać się do rodzimego klasztoru w Kingsbridge. Tam też dostaje niespodziewane wieści i musi podjąć ważne decyzje. Aliena, córka hrabiego Shiring odrzuca oświadczyny Williama Hamleigha, a niedługo potem życie jej i brata dziewczyny, Richarda ulegnie drastycznej zmianie. Całkiem niespodziewanie drogi tych ludzi złączą się na ponad 40 lat. Ich losy zaś toczyć się będą wokół budowy nowej katedry.


Ken Follett znany autor kryminałów i ateista zabierając się za pisanie powieści historycznej osadzonej w średniowiecznej Anglii wokół budowy chrześcijańskiej katedry, nie wiedział, jak właśnie ta powieść przyniesie mu światową sławę i miłość czytelników. Pisał ją ponad dekadę, a efekt robił wrażenie wówczas i robi nie mniejsze dzisiaj po ponad 30 latach od premiery. Okazało się, że jak nikt potrafi pisać powieści historyczne. W Filarach ziemi religia przeplata się z tym, co światowe - walką o władzę. Toczy się ona na trzech płaszczyznach. Na płaszczyźnie państwowej, gdzie kraj ogarnia morze ognia, najazdów i mordów. Normańscy władcy toczą nieustanną walkę, szala zwycięstwa chyli się raz na jedną stronę, innym razem wygnany król ponownie obejmuje władzę, a dotychczasowi suwereni znów dążą do odzyskania wpływów. Ta toczona przez dziesięciolecia wojna domowa wpływa na wszystkich. Rycerze i ludzie Kościoła zawierają polityczne sojusze z tymi, od których więcej mogą zyskać wpływów, dochodu i okazji zemsty na wrogu. Zwykła ludność jest mordowania, dzieci zostają w najlepszym razie klasztornymi sierotami. Druga płaszczyzna to intrygi kościelne. Duchowni szukają sojuszników, są ambitni i nie ukrywają swych planów objęcia ważnych funkcji w Kościele, a kto po której stanie stronie bywa kluczowe, tak samo jak sprzyjanie królowi. Trzecia płaszczyzna walk to wśród gminu, biedoty, rzemieślników i pozycji w rodzinie. Jednak u Folletta ograniczenie się tylko do tego, co ludzkie byłoby za mało. Robi krok dalej i przeplata pychę z pokorą, miłość z nienawiścią i świętość z grzesznościa rysując w ten sposób całą galerię osobowości, wokół której nie sposób pozostać obojętnym. A wszystko to w cieniu budowy katedry. Wokół filarów, łuków, naw i rzeźbień. Wokół sklepień, witraży i rozrastania Kingsbridge do roli, jakie miało spełnić to skromne miasteczko i klasztor. To ono staje się centrum, staje się soczewką skupiając w sobie życie kraju i zwykłych ludzi z ich namiętnościami, dramatami, radościami i problemami. Z ich tendencją do budowania i burzenia, starcia łagodności z gniewem i brutalnością. To z jego perspektywy obserwujemy zmiany zachodzące w Anglii na przestrzeni pół wieku.


Ken Follett nie tylko zadbał o jak najwierniejsze oddanie realiów epoki, ale w tym wszystkim fenonalnie operuje zarówno językiem, jak również maluje mentalność ludzi żyjących w epoce wieków ciemnych. Daje opowieść, która może uwierać zarówno świeckich jak i kler, gdyż wybory i postawy bohaterów wcale nie odbiegają od realiów dzisiejszych czasów. Zmieniają się epoki, zmienia się mentalność ale postawy i natura człowieka pozostaje bez zmian, a walka między dobrem i złem toczy się nieustannie. Filary ziemi czyta się jednym tchem, a czytelnik wręcz płynie przez prawie tysiąc stron z rosnącym zachwytem i ciekawością, jak dalej potoczą się losy. Ken Follett już od pierwszych stron chwyta nas, wciągając w nurt wartkiej akcji i nie puści do ostatniej strony, do ostatniego akapitu, do ostatniego zdania. To jedna z tych powieści, które pobudzają czytelniczy apetyt i pozostawiają z chęcią kontynuowania tej cudownej literackiej podróży.


Polecam. 

Moja ocena 10/10



                  Wydawanictwo Albatros 

niedziela, 24 grudnia 2023

Cykl ZAPOMNIANA KSIĘGA, PAULINA HENDEL

Po złączeniu ze sobą postapo i słowiańszczyzny musi wyjść coś intrygującego. Jakby nie patrzeć, to w końcu opowieść nie tylko o naszej tradycji i wierzeniach przodków, ale dodatkowo wizja świata po zagładzie, który to opanowały stare demony. Paulina Hendel, nasza rodzima znawczyni demonologii słowiańskiej zabiera czytelnika w taką właśnie wyprawę w cyklu Zapomniana księga, na którą składają się Strażnik, Tropiciel, Łowca, Wysłannik i Demon.


Hubert Sierpień wraz ze swoim najlepszym przyjacielem, Ernestem Brzeskim wyjeżdża ze szkolną wycieczką do Paryża. Nic by nie było w tym dziwnego, gdyby nagle w Luwrze nie została podłożona bomba, budynek zawalił się, a pod gruzami znalazła się para chłopaków. Hubert siedem lat po tym zdarzeniu budzi się i nie rozumie świata, który nastał. Otóż, gdy był w śpiączce wybuchła epidemia, potem wojna w wyniku której nie tylko wyginęła większa część populacji, ale upadła cała znana mu cywilizacja. Na powierzchnię wyszły ukryte dotąd słowiańskie demony. On zaś znalazł się w obcej wsi, wśród nieufnych do niego ludzi. Nie tylko będzie musiał odnaleźć się w nowej rzeczywistości, ale też zrozumieć dar polowania na demony, umiejętność ich wyczuwania i wiedzy, jak skutecznie z nimi walczyć.


Wyobraźcie sobie, że nagle zniknął prąd, zniknęły wszelkie zdobycze współczesnej cywilizacji, w zamian ostały się rozproszone wsie z grupką ocaleńców. Muszą nie tylko dostosować się do nowych warunków, próbować żyć normalnie ale też skutecznie bronić się przed demonami, które z każdej strony mogą zaatakować. Niby tworzą grupkę strażników stojących na warcie, tworzą władzę lokalną, ale zagrożenie wciąż daje o sobie znać, a znajomość skutecznych metod obrony jest znikoma. A to ktoś zostaje zaatakowany w lesie, ktoś nad rzeką, a starosłowiańskie stwory są coraz bardziej zuchwałe i coraz częściej zbliżają się do osad. Taką rzeczywistość kreśli Paulina Hendel umiejscowiając w nim siedemnadtolatka, Huberta. To typowy nastolatek, który do tej pory grał w gry komputerowe, spędzał czas z Ernestem i wspólnie spotykali się z rówieśniczkami. Zresztą zainteresowanie płcią przeciwną nie osłabiło się u niego po apokalipsie. Z jednej strony daje u niego znać dawne zachowanie i sposób myślenia, z drugiej musi zrozumieć to, czego każdego dnia jest świadkiem. Co zaskakuje, to fakt, że społeczność Święcina jest świetnie zorganizowana. W ciągu siedmiu lat nauczyła się być samowystarczalna, a co pewien czas jeżdżą na szaber, zdobywając potrzebną żywność, środki medyczne czy po prostu wszystko to, co wpadnie w ich ręce. Ponadto, jak wspominałem, świat Hendel wypełniają leszy, strzygi, mamuny, topielce, biesy i cała paleta słowiańskich demonów. Z każdym kolejnym tomem ich grono rozszerza się, coraz lepiej je poznajemy, stąd celem numer jeden staje się tytułowa zapomniana księga zawierająca całą dostępną o nich wiedzę. Tylko tak będzie można skutecznie bronić się przed nimi.


Paulina w wykreowane przez siebie universum wprowadza stopniowo, krok po kroku wraz z Hubertem poznajemy je coraz lepiej, nasza wiedza opiera się przez całą serię na tym, co wiedzą bohaterowie. Strażnik jest tomem wprowadzającym. Tym, który niby toczy się jednopłaszczyznowo ale z każdą stroną wciąga coraz bardziej i gdy emocje osiągną apogeum, czytelnik zostaje oblany kubłem zimnej wody, ale właściwa historia dopiero zaczyna się, a wraz z nią cała masa pytań, wątpliwości i to najważniejsze jak potoczą się losy Huberta i jego towarzyszy, których grono systematycznie się rozrasta. Przy czym sprawa zostaje jasno zarysowana, kto gra główne skrzypce, kto tylko akompaniuje, a kto bardziej stanowi tło. W prawdzie wygląd i role w tym gronie płynnie zmieniają się, ale podstawowy skład pozostaje niezmienny. Kolejne zaś części cegiełka po cegiełce budują spójną całość, chociaż czasem wydaje się, że Paulina traci kontrolę, powieść gdzieś zaczyna żyć własnym życiem, ale jednocześnie wiemy dokąd zmierzamy i co zastaniemy na końcu drogi to, co pewien czas jednak wyprowadzeni zostajemy na manowce. Końcówką zaś Demona zostawiła sobie otwartą furtkę do szóstego tomu. Chociaż podczas lektury są momenty irytacji, wrażenia, jakoby kolejne tomy nie znajdują uzasadnienienia, a całość mogłaby spokojnie zamknąć się w dwóch częściach, to im dalej w las, tym Hendel ma więcej do powiedzenia i więcej pomysłów do przedstawienia.


Zapomniana księga to idealna pozycja zarówno dla miłośników rodzimej demonologii i słowiańszczyzny w ogóle, jak również dla tych, którzy poszukują lekkiej fantastyki - takiej, przy której można się zrelaksować i odpocząć. Tych, którzy pragną jednak zgłębić bardziej temat, myślę, że powinni sięgnąć po specjalistyczną literaturę. Cykl ten stanowi fantastykę i taką pozostaje, rzuca jedynie przynętę do dalszych poszukiwań w zakresie wierzeń naszych ziem.


Polecam. 

Moja ocena 7/10







               Wydawanictwo We need YA

piątek, 22 grudnia 2023

MROCZNY PIĄTEK: HACJENDA, ISABEL CANAS

H.P. Lovecraft mawiał, że są domy złe. Domy, których dusza przesiąknięta jest złem. Do takich miejsc należy z pewnością San Isidoro z Hacjendy Isabel Canas.


Meksyk XIX wieku w dobie przemian społeczno - historycznych. Beatriz jednego dnia traci wszystko. W wyniku napadu na jej dom ludzi związanych z nową władzą, jej ojciec zostaje zabity i rodzinny majątek spalony. Szansą na odzyskanie dawnego prestiżu i spokoju ma być małżeństwo z wpływowym Rodolfem Solorzano. To on ma zapewnić Beatriz i jej matce bezpieczeństwo. Za nic ma krażące o jego posiadłości opowieści, niewyjaśnioną śmierć pierwszej żony. Dla niej to przede wszystkim małżeństwo z rozsądku. Kiedy przeprowadza się do hacjendy męża, nie spodziewa się tego, co czeka ją w tym miejscu. A duchy mieszkające w posiadłości dadzą o sobie znać. Rodolfo pozostawia samą żonę, która zdana jest na szwagierkę, Juanę, a ta nie pała do niej życzliwością. Szybko młoda pani Solorzano słyszy głosy, nawoływanie, a służba nabiera wodę w usta. Jedynie młody ksiądz Andres, jest gotów wysłuchać kobiety i przyjść z pomocą. 


Isabel Canas snuje opowieść o Meksyku XIX wieku z czasów walk o niepodległość. O ile w Mexican Gothic Silvii Garcii Moreno zabrakło meksykańskiego folkloru, to w Hacjendzie jest go pod dostatkiem. Język, stroje, jedzenie i wierzenia ludzi od wieków zasiedlających te ziemię przesiąkają bez reszty powieść. Nie da się go odłączyć od osi fabuły, bo jest z nią nierozerwalnie związany. Jedno bez drugiego nie dałoby rady istnieć. Jednak Canas z wykształcenia historyk bez akademickich rozważań maluje z ogromną pieczołowitością ówczesne stosunki. Tymi uprzywilejowanymi byli potomkowie kolonizatorów, to ich zdanie było najważniejsze i de facto stawali się panami życia i śmierci meksykańskiej społeczności. Rdzenni zaś mieszkańcy byli obywatelami drugiej kategorii. Ich upośledzona rola widoczna była w Kościele, sądownictwie i w ogólnych relacjach. Jednak Hacjenda to nie powieść historyczna, ale drapieżny horror gotycki. Bardzo mocno nasuwa się skojarzenie z klasykiem Nawiedzonym Domem na Wzgórzu Shirley Jackson. San Isidoro, podobnie jak Dom na Wzgórzu żyje. Ściany poruszają się i skrywają sekrety domowników, w korytarzy dobywają się głosy i wołania. Ten dom patrzy, obserwuję, śledzi, aby zaatakować wówczas kiedy najmniej się tego spodziewamy. Ma on duszę, która przesiąkła złem, daje niejednokrotnie poznać swą furię, nienawiść do tych, którzy przekroczą jego próg, a przede wszystkim swój nastrój. San Isidoro to drapieżnik, żądny nowych ofiar. Stał się świadkiem okrucieństwa i niesprawiedliwości, a teraz przeniknięty tym, mści się i żąda krwi. Nastrój grozy potęgują przeprowadzane egzorcyzmy, rytuały, a przede wszystkim ludzie, którzy mieszkają w tym domu. Część z nich jest zdeprawowana, zdolna do największego zła i podłości wobec wieśniaków zamieszkujących posiadłość. Jednocześnie to z czym rzeczywiście czytelnik ma do czynienia dowiaduje się stopniowo, powoli odkrywa kolejne karty, a kiedy w pełni pozna naturę hacjendy, to okazuje się, że nie ma z niej ucieczki. San Isidoro osacza i nikogo nie wypuści ze swych szponów. Ten, kto raz wszedł na jego teren, ten skazany jest na śmierć.


Hacjenda Isabeli Canas to horror gotycki w pełni tego słowa znaczeniu. Stanowi hołd złożony między innymi Shirley Jackson czy Daphne de Maurier. Wypełniony jest mrokiem rozciągniętym nad domem, rodzinnymi sekretami, zakazaną miłością i nienawiścią. Wypełnia ją klaustrofobiczna atmosfera, pozbawienie czytelnika nadziei na ucieczkę stamtąd, a to czym straszy autorka najmocniej to ciemna strona ludzkiej natury, o wiele gorsze od zła czającego się w San Isidoro. Ci, którzy udadzą się do niego, czeka spora dawka smakowitej grozy, obok której nie sposób przejść obojętnie.


Polecam. 

Moja ocena 8/10



                  Wydawanictwo Mova

niedziela, 10 grudnia 2023

MAM DO PANA KILKA PYTAŃ, REBECCA MAKKAI

Opowieść o winie i zbrodni, o przemocy przybierającej różne formy. Wszystko zaś w prestiżowym liceum. Rebecca Makkai powraca z Mam do pana kilka pytań.


Elitarne liceum Granby'ego to szkoła, na której zależy wielu. Nie jeden marzy, by dostać się do niego. Jedną z uczennic jest nieatrakcyjna Bodie, będąca obiektem perfidnych kpin. Jej całkowitym przeciwieństwem jest szkolna piękność, Thalia. Kiedy jej ciało znaleziono w basenie, winnym uznano od razu pracownika technicznego, Omara. Dwadzieścia lat później, Bodie jako znana podcasterka wraca do Granby'ego, by ponownie zmierzyć się z tajemnicą śmierci koleżanki.


Nikt jak Rebecca Makkai nie potrafi stawiać trudnych pytań. Udowadniła to już w Wierzyliśmy jak nikt i udowadnia to w najnowszej powieści. Ponownie mamy do czynienia z grupą młodych osób i śmiercią. Chociaż autorka nie miała zamiaru, aby czytelnik utożsamił się z którąkolwiek postacią, to chyba jednak jest to nieuniknione. Śmierć nastolatki stanowi w rzeczywistości tylko pretekst do pokazania znacznie poważniejszych kwestii. Przemocy psychicznej wśród rówieśników, szyderstwa z tych, co swym wyglądem nie przystają do grupy, ale także między zdaniami przeplata przemoc fizyczną wobec kobiet. Robi to całkowicie niezauważalnie, tak mimochodem, ale działa to niczym kubeł zimnej wody, który budzi czujność czytelnika. Ponadto podnosi często poruszany temat w literaturze amerykańskiej, rasizmu i związanej z nim wadliwości wymiaru sprawiedliwości. Kiedy nie wiadomo, kto dopuścił się przestępstwa, zawsze pada na osoby ciemnoskóre. Bez szczegółowego procesu, przy wątpliwych poszlakach zapadają wyroki skazujące. A każdy, kto odważy się temu sprzeciwić, czy dążyć do dokładnego wyjaśnienia sprawy, pada ofiarą zbiorowej histerii i nietolerancji rasowej. Rebecca Makkai snując opowieść o tym, co wydarzyło się w Granbym dotyka też kwestii molestowania seksualnego uczennic, głośno dotykając kwestii etycznych i szkolnej moralności, a raczej jej braku. Szkoła będąca marzeniem młodych ludzi, jako trampolina do dalszej kariery, staje się miejscem cierpienia, wszelkiej możliwej ohydy, a przetrwać mogą najsilniejsi. Ci, którzy nie pozwolą się złamać. To, co najmocniej mnie poruszyło, to poniżanie szkolnego odmieńca nie tylko na oczach rówieśników, ale również przy cichej aprobacie nauczycieli. Wszyscy w Granby są paskudni, okrutni i skrywają wiele grzechów. A kiedy zaczyna się przypatrywać temu, co miało miejsce w latach 90. rodzi się wiele wątpliwości i pytań, które Bodie stawia tytułowemu panu. W rzeczywistości zaś wszystkim rzekomym autorytetom, tym wszystkim mężczyznom, którzy czyhają na niewinność młodych dziewcząt. Ponownie autorka wprowadza dwie linie czasowe, przez co lepiej poznajemy historię śmierci Thalii. Raz z bliska obserwujemy ją i jej otoczenie, innym razem dochodzą echa z przeszłości, które teraz brzmią jeszcze bardziej wyraźniej niż kiedyś. Jedno jest pewne, została skrzywdzona, bo ktoś pragnął jej ciała. Przy tej okazji poznajemy również losy innych kobiet, które padły ofiarami na tle seksualnym, a otoczenie chciało wmówić, że same były sobie winne. To one musiały prowokować, więc tak naprawdę spotkało ich to, czego same chciały.


Mam do pana kilka pytań tylko pozornie przybiera barwy kryminału. Zbrodnia przybiera wiele barw, dokonuje się wielowymiarowo. Nie ma tu typowych śledczych, czy prowadzonego dochodzenia. Rebecca Makkai wprowadza podcasterkę i jej uczennicę, które próbują poznać prawdę o tamtym tragicznym wydarzeniu. Wsłuchują się w różne głosy, czytają informacje z Internetu, przy czym okazuje się, że nie można tym źródłom wierzyć. Mogą bowiem okazać się sprytnym narzędziem manipulacji i przyczynić się do wymierzenia niezasłużonej kary. Akcja toczy się powolnie, a przed czytelnikiem jawią się przeróżne obrazy, z których nie tylko poznajemy mroczne oblicze szkoły, ale nasuwają wątpliwości co do winy skazanego przed laty mężczyzny. 


Rebecca Makkai ponownie niepokoi, wyrywa ze strefy komfortu i zmusza do konfrontacji z tym, o czym często milczy się. Podobnie, jak Wierzyliśmy jak nikt nie było prostą lekturą, tak samo jest i w Mam do pana kilka pytań. Przed czytelnikiem masa negatywnych emocji, z którymi nie tak prosto uporać się. Jeśli zamierza się przeczytać powieść w dwa może trzy dni, to niekoniecznie to się uda. Przynajmniej ja bym podziwiał takie osoby. Ta powieść wymaga czasu, odkładałem na później i wracałem po pewnym czasie, by uporać się z całym ludzkim cierpieniem, o którym autorka opowiada. Z pewnością budzi w nas czujność, na to co słyszymy z mediów i na zjawisko masowej histerii, zwłaszcza tej na tle odmienności. 


Polecam. 

Moja ocena 10/10 



              Wydawanictwo Poznańskie 


sobota, 2 grudnia 2023

Seria KOMORNIK. ARENA DŁUŻNIKÓW MICHAŁ GOŁKOWSKI

Michał Gołkowski doskonale wie, jak szokować i za nic mieć wszelkie świętości. Powraca Ezekiel Siódmy z nową misją. W Komorniku. Arenie Dłużników nie da się narzekać na nudę.


Zek zajmuje Tron Boga i sam nim się staje. Nie dane mu jednak jest długo cieszyć się tym stanem, bo w bramach Raju pojawia się Anioł Szemijazasz, skazany przed wiekami na wieczne spadanie i nie ukrywa, że to właśnie on powinien zajmować miejsce należące obecnie do eks Komornika. Zek nie tylko musi utrzymać swą nową pozycję ale dodatkowo postanawia zapobiec Apokalipsie, aby to zrobić musi dokładnie wylądować w punkcie Przed, w którym wszystko zaczęło się. Misja ta nie tylko napotka na spore trudności, ale nieustannie musi zmagać się z Aniołem oraz stawić czoła Archistrategowi Michałowi.


O ile w pierwotnej trylogii Komornika przemierzaliśmy połacie postapokaliptycznej ziemi, to teraz cofamy się do czasu, kiedy ten cały bałagan się zaczął. Michał Gołkowski doskonale sprawdza się w ramach powieści drogi, w której to wraz z Zekiem przemierzamy Stany Zjednoczone, docieramy do Włoch - a zwłaszcza do Rzymu. Oczywiście w pewnym momencie okazuje się, że należy ruszyć dalej. Towarzysząc byłemu Komornikowi ponownie nie zabraknie sporej dawki adrenaliny, a może nawet jest ona zdecydowanie w większym stopniu niż wcześniej. Wraz z nim i grupką nowych towarzyszy obserwujemy świat, w którym absolutnie nie mielibyśmy ochoty znaleźć się na prawdę. To świat pełen przemocy, zdrady, fanatyzmu i okrucieństwa. Ostrożność jest potrzebna na każdym kroku i pod żadnym pozorem nie wolno zaufać Świętym, bo bardzo szybko potrafią przysporzyć nie lada problemów. Szybko okazuje się, że w momencie końca świata wszystkie drogi prowadzą do Rzymu. To w Wiecznym Mieście przebywają dłużnicy w miejscu zwanym Areną Dłużników. Życie w niej składa się z ciągłych ćwiczeń i walk gladiatorów. To miejsce znane Górze, ale jakoś specjalnie nie przejmuje się ona nim. Do czasu.


W Komorniku. Arenie Dłużników na nowo pojawią się znane z wcześniejszej trylogii postacie, jednak ukazane w dość intrygujący sposób. W obecnym sequelu non stop jesteśmy zaskakiwani. O ile poprzednio akcja była powolna, to mam wrażenie, że teraz zdecydowanie od samego początku przyspiesza. Staje się dynamiczna, nieoczywista i wszystko zmienia się niczym w kalejdoskopie. Całość dąży do tego decydującego momentu. Chwili, w której porządek ustalony przez anielskie istoty zachwieje się, a słudzy postanowią zrzucić jarzmo. Równocześnie zdajemy sobie sprawę w jakim kierunku zmierzamy i że od raz podjętej decyzji nie ma odwrotu. Tego nie da się zatrzymać, a konfrontacja jest nieunikniona. Początkowo pod względem obrazoburstwa i bluznierczości Michał Gołkowski złagodniał, jednak to tylko pozory i tak, jak w wcześniej, tak teraz nie jest to pozycja dla osób wrażliwych na tle religijnym. W Arenie Dłużników warstwa ta nabiera nowej formy. Motywy biblijne ograniczone są do niezbędnego minimum, a ostrzu ironii poddana zostaje ślepa religijność. Przy czym w jednym momencie przekroczone zostaje poczucie dobrego smaku.


Dopiero w kontynuacji przygód Ezekiela Siódmego uzmysławiamy sobie, że pod płaszczem rozrywki ukryte zostają istotne kwestie dotyczące despotyzmu politycznego i zniewolenia człowieka. Sprowadzenie go do podrzędnej roli, a jego życie jest w oczach dyktatora bez znaczenia. Obserwujemy, jak ślepe posłuszeństwo staje się prawem. Po ulicach pełno sługusów nowego reżimu. Powstają obozy, do złudzenia przypominające nazistowskie miejsca kaźni. Gołkowski wykorzystując temat apokalipsy ostrzega czytelnika, wzbudza czujność i nieustannie stawia pytanie dokąd zmierzamy, dokąd zmierza świat.


Komornik. Arena Dłużników nie tylko dorównuje pierwotnej trylogii, ale mam wrażenie, że jest zdecydowanie lepsza. Nie radziłbym jednak zaczynać tego cyklu, bez znajomości wcześniejszej serii. Pełno bowiem spoilerów do tamtych tomów. Michał Gołkowski ponownie bryluje ciętym językiem i czarnym humorem. Aż żal żegnać się z Zekiem i jego ekipą.


Polecam. 

Moja ocena 8/10






                          Fabryka Słów 



poniedziałek, 27 listopada 2023

ODLEGŁE BRZEGI, KRISTIN HANNAH

Malownicza zatoka i dom, który miał stać się spokojną przystanią. Małżeństwo w kryzysie i marzenia o tym, co już dawno za nimi. Mistrzyni powieści obyczajowej, Kristin Hannah Odległymi brzegami zaprasza do pełnej melancholii podróży w głąb tego, co intymne, tego co znajduje się w ludzkiej duszy.


Birdie i Jack stanowią na pozór wzorowe małżeństwo. Wychowali dwie dorosłe już córki i kiedy inne pary rozchodziły się, oni wciąż są razem. Tyle tylko, że dawna miłość wygasła, dzieci wyfruneły z gniazda, a ich już tak nie wiele łączy. Ona czuje się samotna i tęskni za dawną czułością,od lat żyje w cieniu męża. On puka do kolejnych drzwi sportowych redakcji, ale z powodu grzechów młodości nikt nie chce dać drugiej szansy. Kiedy wydaje się, że wszystko stracone i dawna gwiazda mężczyzny już zgasła, trafia na temat młodego sportowca, który stanowi nadzieję amerykańskiego futbolu. Miał będąc pijanym dopuścić się czegoś, co na zawsze przekreśli jego karierę. Jack za sprawą afery wraca do łask redakcji i w końcu dostaje propozycję nie do odrzucenia. Tyle tylko, że wiąże się to z przeprowadzką, na którą żona nie zgadza się. Czy Birdie i tym razem poświęci wszystko dla męża?


Kristin Hannah doskonale wie, jak opowiadać o ludzkich problemach i dramatach. W Odległych brzegach nieco zmienia konwencję. Już na początku jasno stawia temat, o którym będzie opowiadać. Małżeństwo w średnim wieku, które tak naprawdę już nic nie łączy. Brak czułości, wspólnych marzeń i córek, które do tej pory łączyły ich ze sobą. Teraz zostali w pustym domu, w którym ona znalazła swoje miejsce na ziemi, on zaś nic do niego nie czuje i chętnie, by z niego uciekł. Każde z nich stanowi samotną wyspę z odmiennymi marzeniami i oczekiwaniami względem współmałżonka. Kiedy jedno pragnie spędzić spokojnie życie i cieszyć się ciszą, drugie pcha do sławy, do innego świata od tego, w którym obecnie przyszło mu żyć. Wraz z upływem lat Birdie zapomniała o dawnej pasji, pogrzebała własne pragnienia, żyjąc życiem, w którym nie jest szczęśliwa. Jack zaś nigdy nie pogodził się z zaprzepaszczeniem marzeń o sławie i wciąż pędzi za nimi, nie zważając na cenę, jaką pewnego dnia przyjdzie mu zapłacić. Kristin Hannah z niezwykłą delikatnością dotyka tego, co najbardziej kruche, a za razem niezbędne do życia. Rodziny i nie zawsze prostych w niej relacji, konforontując ją z osobistą pasją niezbędną do poczucia spełnienia, robienia tego, co się kocha. O ile nie stroni od konfrontowania bohaterów z dramatyczną sytuacją, jej powieści kipią od emocji i całej palety uczuć. To tym razem stawia na zwyczajne życie kilku ludzi, bez większego dramatyzmu. Ich dramat jest ukryty w ich sercu i nawet niezbyt zauważalny dla otoczenia, tylko najbardziej spostrzegawczy potrafią dojrzeć to, co kryje się w ich sercu. Ich lęki, obawy, smutek i żal za tym, co wydaje się bezpowrotnie stracone. Katalizator wydobycia tego, pojawia się nagle. Jedno zdarzenie i wszystko staje do góry nogami. Bohaterowie zaś powoli, ale nieuchronnie będą zmuszeni nie tylko do konfrontacji samym ze sobą, ale też na nowo przyjrzeć się relacjom łączących ich z różnymi członkami rodziny i odkryć to, co jest dla nich najważniejsze. Kristin Hannah z właściwą dla siebie cechą nie daje prostych recept, nie obiecuje różowych i cukierkowych barw, natomiast jest u niej twarde stąpanie po ziemi, zwyczajna codzienność z którą trzeba się zmagać, by nie zatracić sensu życia. To, co dominuje u nich to nostalgia. Wypełnione w powieści jest ją dosłownie wszystko. Smutny odcień morza, pusta plaża i drzewa, unosząca się atmosfera, a przede wszystkim wnętrze bohaterów, chociaż przejawia się w różny sposób. Każde z nich pragnie tego, co dla niego było ważne. Czułości, bezpieczeństwa i stabilności. Z drugiej strony stoją własne oczekiwania. Niby różnią się od siebie charakterem i podejściem do życia, ale w rzeczywistości po prostu stanowią dwójkę ludzi, którzy na przestrzeni lat pogubili się. W tej opowieści nie ma złych ludzi, wszyscy cierpią na swój własny sposób i potrzeba odwagi, by na nowo odkryć siebie i więzi, które dotąd były niezauważalne.


Odległe brzegi bez zbędnego koloryzowania z jednej strony, z drugiej zaś bez sztucznej dramaturgii snują niezwykle intymnaą opowieść. Czasem czytelnik czuje się niezręcznie przyglądając się uczuciom, pragnieniom i myślom bohaterów. Wprowadzeni zostajemy w najintymniejsze zakątki, o których istnieniu zapomniane, nie pozwala się dojść do głosu. Kristin Hannah snuje niespieszną opowieść, po tylko by lepiej pokazać charaktery wykreowanych sylwetek, pozwolić nam na lepsze ich poznanie, zrozumienie dążeń i cierpienia, z którym zmagają się w ciszy, a z którym nie umią pogodzić się. Jedno jest pewne, potrzeba czasu i odwagi, by zmierzyć się z samym sobą i docenić to, co pozornie tylko wydaje się stałe. Kristin Hannah zawsze daje nadzieję na lepsze jutro.


Polecam. 

Moja ocena 7/10



            Wydawanictwo Świat Książki 

piątek, 17 listopada 2023

MROCZNY PIĄTEK: WIRUS, GRAHAM MASTERTON

O ile w niemoralnie dużym dorobku Króla Grozy, Stephena Kinga przyzwyczailiśmy się do słabszych powieści, to zupełnie inaczej sprawa ma się z Grahamem Mastertonem. Okazuje się, że brytyjski twórca horroru też potrafi zawieść. W Wirusie po prostu nie podołał i żaden z wystrzelonych w czytelnika pocisków nie trafia do celu.


Jerry Pardoe to mężczyzna po przejściach. Rozwiódł się z żoną, nie widuje się tak często, jakby chciał z córką, a dzień wypełnia mu praca na komisariacie w Tooting. Kiedy wydaje się, że zaprawionemu w przestępczym świecie glinie nic nie jest w stanie go zaskoczyć, to niespodziewanie przychodzi mu działać z sierżant Dżamilą Pelton. Razem mają zbadać sprawę śmierci pakistanki Samiry. Możliwe, że doszło do zbrodni honorowej, tyle, że nikogo w domu nie było, a twarz dziewczyny jest zmasakrowana. Na dodatek w mieście dochodzi do brutalnych morderstw, których sprawcy twierdzą, że to nie oni to zrobili tylko ona, a raczej..... płaszcz.


O ile do tej pory poznając dorobek Grahama Mastertona nigdy nie zawiodłem się, ba nawet czasem potrafił zamrozić krew w żyłach, czasem ewidentnie puszczał oko ale równocześnie potrafił straszyć, to Wirus zmienia wszystko. Gdyby to była pierwsza moja przeczytana powieść Brytyjczyka, to pewnie bym nie sięgnął ze sporą stratą po inne. Gdyby nie ostatni Szpital Filomeny można by było zacząć się zastanawiać się nad spadkiem formy i czy nadal mamy starego, dobrego Mastertona. Poszedł on w kierunku, w którym ewidentnie nie odnalazł się, w kompletnie różnym od tego, do którego przyzwyczaił swych wielbicieli. Zamiast czegoś nowego, powstał jednym słowem totalny bubel. Wirus na żadnym etapie nie straszy, nie intryguje i nie niepokoi. Bardziej natomiast śmieszy i puszczane, co pewien czas oko do czytelnika nic nie daje. Tego po prostu nie kupuję pod żadnym względem. Zamysł może nie najgorszy, ale realizacja całkowicie chybiona. Grahamek wystrzelał się ze wszystkiego, co tylko możliwe i żaden strzał nie okazał się celny. Mamy potężną dawką pulpowych chwytów, które nie wywierają najmniejszego wrażenia. Morze krwi, flaków, porozrwywanych ciał i wiecznego niezaspokojonego kanibalistycznego głodu wydają się być niezbyt smaczną groteską, której nie tylko nie wykorzystano umiejętnie, ale ostatecznie autor pogubił się i nie bardzo udało mu się z tego wyjść. Podobnie to w czym dotychczas brylował, czyli odwołanie do mitycznych demonów i dżinów pojawia się tak naprawdę kompletnie niepotrzebnie. Wreszcie główny akcent ubrań odpowdzialnych za bestialskie zabójstwa stał się zupełnie nie wiarygodny. Na swój celownik wybierają ludzi sfrustowanych dotychczasowym życiem, niezrozumianych przez otoczenie i słabych. Tu wydawać by się mogło, że Masterton mógłby to sprytnie wykorzystać, ale tak się nie stało. Kiedy pojawia się motyw opętania, nawiedzonych ubrań wydawać by się mogło, że mistrz horroru wraca na właściwe tory, ostatecznie nadzieje okazały się płonne. Zabieg ten nie wywarł najmniejszego wrażenia, kompletnie nie wykorzystano jego potencjału, tak samo jak i tego tkwiącego w kanibalizmie. Na koniec miałem wrażenie, że i sam Graham Masterton pogubił się w serwowanym absurdzie i już nie bardzo potrafił z niego wyjść, a samo zakończenie okazało się tylko przysłowiowym gwóździem do trumny. 


Całkowicie zgadzam się z stwierdzeniem, że to, co zaserwował Graham Masterton w Wirusie to istne szaleństwo i przechodzi wszelkie wyobrażenie nawet najbardziej zaprawionego w grozie czytelnika. Wirus stanowi początek serii o Jerry Pardoe i Dżamili Pelton mających rozwiązywać sprawy nadprzyrodzone, mam nadzieję, że autor odrobi lekcje i poda porządny kawałek grozy. W przeciwnym razie kompletnie nie zrozumiem, czemu z uporem maniaka podąża źle dobraną drogą, zamiast wrócić do tych opowieści, w których sprawdza się idealnie. 


Moja ocena 4/10 




                  Dom Wydawniczy Rebis 

czwartek, 16 listopada 2023

SERIA KOMORNIK, MICHAŁ GOŁKOWSKI

Postapo należy do tego rodzaju fantastyki, po który sięgam chętnie. Co tu ukrywać, to właśnie wizja świata po zagładzie od zawsze pobudzała i nadal pobudza wyobraźnię twórców i ich odbiorców. Zwłaszcza, że częściowo sztuka daje pewne odpowiedzi na nurtujące pytania. Jeśli do tego dołożyć biblijno - apokaliptyczne universum, to powstaje nie lada gratka. Taka, jaką na przykład proponuje Michał Gołkowski w serii Komornika, na który składa się Komornik, Komornik Rewers, Komornik Kant.


Poznajcie Ezekiela Siódmego, jednego z komorników znajdujących się w boskiej Ewidencji i powołanych do unicestwienia Dłużników. Wraz z częścią ocalałych przeżył Apokalipsę, potem do jego domu przybył Anioł Śmierci Azrael. Posłaniec zabił jego rodzinę, jego samego powołał na urząd i od tej pory wykonuje zlecenia na unicestwienie swego gatunku. Jednak to, które dostał dotyczące Jonasza, na zawsze zmieni jego dotychczasowe życie, wyobrażenie o boskim porządku świata, a zwłaszcza wystawi na najcięższe próby. Przemierza połacie zniszczonej ziemi, zmierzając do Rewers, gdzie ma dokonać się wyznaczone mu zadanie.


Co tu dużo ukrywać fantastyka, zwłaszcza ta rodzima stanowi w moim przypadku totalnie całkowicie obce terytorium, do którego udaje się sporadycznie. Za każdym jednak razem potrafi zaskoczyć niezwykle pozytywnie. A w świecie stworzonym przez Michała Gołkowskiego przepadałem zupełnie bez reszty. Sedno cyklu o Komorniku stanowi odwołanie się do najbardziej znanych czytelnikowi nawiązań, a skojarzenia pojawiają się zupełnie same. I tak mamy przedziwnego sfinksa, który z miejsca potrafi zdobyć naszą sympatię i przede wszystkim próżno w jego przypadku szukać odniesień do znanych z kultury antycznej wyobrażeń. Wszystko zaś bazuje na historiach biblijnych, i to na ich podstawie budowane jest całe universum. Przy czym to wykreowane przez Gołkowskiego, nie każdemu przypadnie do gustu. Powód jest prosty. Całymi garściami sięga do Biblii, aby ją zupełnie rozmontować i zbudować coś niby podobnego, a jednak zupełnie nowego. Tak oto powstaje zbudowana nie tylko obrazoburcza, ale wręcz bluźniercza wizja. W osiągnięciu swego zamiaru, nie ma dla niego najmniejszych granic i jest w stanie posunąć się bardzo, ale to bardzo daleko. Nawet do pokazania historii Jezusa, jako historii samego Lucyfera. To chyba najbardziej szokujące, a takich zabiegów jest o wiele wiele więcej. Dlatego ostrzegam lojalnie, że nie jest to pozycja dla każdego. Osoby szczególnie wrażliwe na tle wiary katolickiej z pewnością nie powinny sięgać po te powieści. Jednak w universum Michała Gołkowskiego jest coś, co przyciąga niczym magnes. Tu święci stają się bardziej bliżsi nam samym. Mają swoje wady, słabości i nie stronią od uciech światowych. Niektórzy są pyszni, wyniośli, inni na odwrót z chęcią robią z ludźmi swoistego rodzaju interesy. Nie brakuje w ich gronie również niechęci i szyderstw. To na tym ostatnim bazuje humor, a ten jest pierwszorzędny. Gołkowski potrafi rozbawić do łez. Jego dialogi wypełnione są cynizmem i szyderstwem. Natomiast najmocniejsze ogniwo cyklu stanowi tytułowy Komornik. Wcale nie jest zachwycony swoją funkcją, swego nadzorcę Azraela traktuje wręcz z wrogością. W swym sposobie bycia, co prawda jest nawet nie tyle szorstki, co wręcz bezczelny i absolutnie nie zwraca uwagi na to, z kim spotyka się i rozmawia. Ma jeden cel wypełnić misję i przede wszystkim przetrwać w świecie brutalnym i o wiele gorszym od tego, który znał przed Zagładą. W nowej rzeczywistości rządzą twarde prawa nadane przez Najwyższego, którego ludzkość dawno przestała obchodzić. Dla istot zaś wyższego rzędu, ludzie są niczym robaki. W tej brutalnej rzeczywistości przetrwają jedynie najsilniejsi.


Komornik opiera się na brutalności, okrucieństwie i pewnego rodzaju makabresce. Przeraża w nim wizja świata po Apokalipsie, na którą zresztą Stwórca spóźnił się, ale od czego ma speców od brudnej roboty, a ci swych własnych wykonawców. Aniołowie dalecy są od powszechnych wyobrażeń, widzimy ich w roli okrutnych istot, wyzutych z wszelkich wzniosłych uczuć. Ludzie są dla tych z Góry niczym nie znaczącym wabikiem. Natomiast wszystko to oddane zostaje w formie groteski, swoistej satyry, która nie tylko pozwala łatwiej łyknąć wizję Gołkowskiego, ale nieco też łagodzi jej wydźwięk. Autor ponadto snuje niezwykle niespieszną opowieść, nie brakuje dłużyzn, ale dzięki temu łatwiej wejść w to universum, zanurzyć się i dokładniej jemu przyjrzeć. Pierwszy tom to pewnego rodzaju wprowadzenie, on też zdecydowanie jest tym najgrzeczniejszym. W drugim akcja powoli się rozkręca, co pewien czas pojawiają się rzeczy zaskakujące, których z pewnością byśmy się nie spodziewali, tak samo, jak zaskoczony nimi jest sam Ezekiel próbujący zrozumieć to, z czym styka się. Trzecia część to domknięcie pierwotnego cyklu i przygotowuje pod koniec na sequel.


Jedno trzeba oddać serii Komornik stanowi ona doskonałą rozrywkę na parę wieczorów, przy której można się zrelaksować, odpocząć. Idealna dla tych, którzy oczekują lekkiej opowieści.


Polecam. 

Moja ocena 7/10





                           Fabryka Słów 

środa, 15 listopada 2023

POKRZYK, KATARZYNA PUZYŃSKA

Od dawna powtarzam, że Polska kryminałem silna i nasi rodzimi twórcy, coraz bardziej utwierdzają w tym przekonaniu. Katarzyna Puzyńska Pokrzykiem podkręca tempo sagi o Lipowie.


Od wydarzeń z Rodzanic minąły trzy tygodnie w ciągu, których zaszły istotne zmiany. Klementyna nadal pozostaje w ukryciu, a dodatkowo przypisuje jej się nową zbrodnię. Podobno miała się przyczynić do śmierci Leokadii Orłowskiej, a świadczyć ma o tym, że widziano ją przy domu zmarłej. Daniel Podgórski teraz nie tylko dąży do oczyszczenia przyjaciółki z podejrzeń, ale podjął kolejną życiową decyzję. Czy przybyły do Lipowa były mąż Weroniki, Mariusz Nowakowski wprowadzi zamieszanie w życiu młodego małżeństwa?


Lipowska saga nabiera nowych rumieńców, a sposób na osiągnięcie tego jest banalnie prosty. Zręcznie utkana zagadka kryminalna plus dalsze rozwinięcie telenoweli o miłosnym trójkącie, a teraz może czworokącie. Kasia Puzyńska nie tylko wprowadza nową postać, o której do tej pory były jedynie szczątkowe informacje, ale ponownie zanurza się w przeszłość Kopp i pewnej rodziny. Wykorzystuje dramat sprzed kilkudziesięciu lat, rodzinne sekrety, skomplikowane relacje między poszczególnymi członkami famili i tak oto niezwykle sprytnie ustawia kolejne figury na szachownicy i porusza nimi w przeróżnych konfiguracjach. Co pewien czas podkręca tempo, rzuca informację, która ma wzbudzić coraz to nowe podejrzenia. Nie tylko rozgrywa z czytelnikiem pewnego rodzaju grę, ale również wykorzystuje motyw dantejskiego piekła, czyśca i raju, by zadać ten decydujący szach mat, po którym już nic nie da się zmienić. Z każdą godziną przekonujemy się, że zbliżamy się do momentu decydującego nie tylko w sprawie Orłowskich, ale przede wszystkim miłosnego galimatiasu Podgórskich i Emilii Strzałkowskiej. Zbliżamy się do czegoś, od czego nie będzie odwrotu. Puzyńska doskonale wie, jak wywołać w bohaterach skrajne emocje, jak doprowadzić na skraj wytrzymałości, a następnie to wszystko rzucić na ziemię i zostawić ich z rozdartym sercem. Pokrzyk nieco różni się od wcześniejszych tomów. O ile do tej pory Kasia przyzwyczaiła do wartkiej akcji, to teraz jest bardzo powolna, wręcz niespieszna. Przedłużające się sceny, rozmowy wszystko to, by wydobyć kłębiące się myśli, wspomnienia utrudniające pójście na przód i uwolnienie się od dręczących demonów. Mam wrażenie, że specjalnie dochodzi do różnych konfiguracji, to w jednym jedynym celu. Kolejny raz pokazać ludzką kruchość, zło do którego człowiek jest zdolny posunąć się. Na koniec rzuca i depcze serce czytelnika. Nie ma litości i konfrontuje z dramatem, który z pewnością zostawi swój ślad. Doprowadza do sytuacji bez wyjścia, z której już nic nie będzie takie samo. Pojawia się ona niespodziewanie, wtedy kiedy wcale nie jesteśmy na nią gotowi, dostajemy obuchem w głowę.


O ile do tej pory co pewien czas narzekano na snującą się we wsi swoistą telenowelę, to początkowo wydaje się ona w Pokrzyku wątkiem dominującym, czymś mocno już naciąganym i mało wiarygodnym, natomiast jak to u Katarzyny Puzyńskiej bywa, to tylko pozory, coś czym chce odwrócić uwagę, uśpić czujność, a przede wszystkim złagodzić dramat z którym przychodzi się skonfrontować. A to ma opanowane do perfekcji. Wystarczy opowieść o klątwie wiszącym nad domem w  sąsiedniej wsi i klaun, a raczej maska klauna, by ze sporym niepokojem obserwować to, do czego powolutku prowadzi czytelnika. Niby w sadze o Lipowie wszystko jest znane, pojawiają się znane miłośnikom kryminałów i grozy chwyty wywołujące szybsze bicie serca, a również wielokrotnie wykorzystywane we wcześniejszych tomach zabiegi pobudzające i usypiające czujność ale mimo to wszystko nadal się sprawdza. Na koniec ponownie zostawia sobie furtkę do swoistej rewolucji w życiu lipowskich policjantów.


Polecam. 

Moja 7/10



         Wydawanictwo Prószyński i S-ka 


poniedziałek, 6 listopada 2023

RODZANICE, KATARZYNA PUZYŃSKA

Aż chce się zaśpiewać, lubię wracać, tam gdzie byłem już. Po latach przerwy wracam do Lipowa i do dobrze znanych osób. Rodzanice Katarzyny Puzyńskiej utwierdziły i przypomniały, że jest to jedna z najlepszych serii kryminalno-obyczajowych.


W życiu Daniela i Weroniki zaczęło się niby układać. Są wreszcie małżeństwem, ale cały czas mężczyzna jest drażliwy na punkcie jednego tematu, który ostatnio wraca do niego że wszystkich możliwych stron. Spokój mieszkańców Lipowa burzy znalezienie przykrytych zwłok młodej dziewczyny, a nie długo potem znajduje się ciało zamordowanej dziennikarki, Joanny Kubiak. Kobieta swoimi artykułami zdążyła zajść za skórę kilku osobom. Oba zdarzenia prowadzą do sąsiednich Rodzanic, zamieszkanych przez trzy rodziny i związanych z nimi anonimów ostrzegających przed tym, co za dwa dni ma się wydarzyć. Wtedy to ma dojść do rzadkiego zjawiska astronomicznego, superksiężyca, a zło zostanie obudzone i ruszy na polowanie.


Kasia Puzyńska przez ostatnie dziesięć lat, zdążyła utwierdzić w przekonaniu, że jak nikt potrafi sprawnie poruszać się po małych wsiach, które skrywają swoje tajemnice. Tak też jest w przypadku Rodzanic, sąsiadujących z Lipowem. Sama nazwa miejscowości, słusznie z resztą nasuwa skojarzenia z mitologią słowiańską, nadającą dodatkowego smaku. Rodzanice trzy demonice platające przy urodzeniu człowieka nić życia i przecinają ją w chwili śmierci. Nierozwiązywalnie związane z bogiem Rodem, bogiem płodności. I to właśnie płodność i trójka kobiet stanowią samo serce zagadki, którą przychodzi rozwiązać lipowskim policjantom. Już na początku śledztwa dają o sobie znać sprawy, które wstrząsnęły miejscową społecznością. Teraz w związku z dokonanymi morderstwami wracają niczym bumerang. A na to, czego staniemy się świadkami, absolutnie nie jesteśmy gotowi. Kasia konfrontuje z najgorszym możliwym złem, złem wyrządzonym dziecku. A to ono właśnie najbardziej przeraża. Równocześnie wykorzystuje swoją wiedzę psychologiczną i snuje wstrząsającą opowieść, o tej najgorszej stronie natury ludzkiej. O cierpieniu pozostawiającym ślad i o tym, jak krucha potrafi być psychika człowieka. Jak o  przeszłości trudno zapomnieć, raz wyrządzona krzywda jest już nie do naprawienia, a z drugiej strony zaszczutych ludzi, naznaczonych na zawsze piętnem, o którym nie potrafią już zapomnieć i muszą radzić sobie z traumą na swój własny sposób. Części z nich szczerze współczujemy, część z nich może budzić niechęć, ale równocześnie nie potrafi się od nich odwrócić oczu.


Oczywiście ważną rolę stanowią osobiste sprawy lipowskich stróży prawa. Na nich też widać ślady przeszłości i rany, o których trudno im zapomnieć. Zwłaszcza decyzje Emili mogą budzić niezrozumienie i spore zaskoczenie. A początki małżeństwa Podgórskich z pewnością nie należą do najłatwiejszych. Nazwana przez niektórych czytelników telenowela rozkręca się i nabiera swoistych rumieńców. Kto by się spodziewał, że Klementyna przejmie się rolą babci i postanowi zmienić dawne nawyki, które z resztą, mogę zdradzić, ponownie dadzą o sobie znać. Mnie z resztą ta część fabuły mocno interesowała, podobała się i nic w tej materii się nie zmieni.


Z pewnością mogę stwierdzić, że jubileuszowa część sagi o Lipowie jest jedną z najlepszych. Wracają w niej echa wcześniejszych tomów, ale jeśli część spraw, które rozwiązywaliśmy wcześniej już zapomnieliśmy, to w żaden sposób nie wpływa to na lekturę Rodzanic. Przypominają one tylko, za co można zakochać się w tej serii, a Kasia Puzyńska nie tylko jest specjalistką od trudnych tematów, ale ponownie nie bierze jeńców.


Polecam.

Moja ocena 8/10



          Wydawanictwo Prószyński i S-ka 

piątek, 3 listopada 2023

MROCZNY PIĄTEK: WYKLĘTY, GRAHAM MASTERTON

Graham Masterton to dla wielu niekwestionowany mistrz horroru i fani pisarza podchodzą do niego bardzo serio. I wcale się temu nie dziwię, bo to jeden z tych twórców, którzy za każdym razem mają coś ciekawego do powiedzenia. Jego powieści dopiero poznaję, ale bez dwóch zdań mogę podpisać się pod poglądem, jakoby Wyklęty stanowił jego opus magnum. 


Granitehead, to niewielka miejscowość położona koło legendarnego Salem, słynącego kilka wieków temu z procesu czarownic. Dziś już rozbrzmiewa tylko echo tamtych wydarzeń, jednak w miasteczku stoi dom, od którego lepiej trzymać się z daleka. To w nim mieszka pogrążony w depresji po stracie żony, antykwariusz John. Jego żona Jane zginęła w wypadku, a on nie może dojść do siebie i pogodzić się ze stratą. Kiedy nagle zaczyna słyszeć szepty, głos zmarłej i na dodatek ją widzieć, musi wyrwać się z apatii, by zrozumieć to, czego niespodziewanie zaczął doświadczać. Okazuje się, że w Granitehead jest więcej osób spotykających się ze zmarłymi bliskimi. Gdy zaś ginie jedna z mieszanek, mężczyzna zdaje sobie sprawę, że właśnie znalazł się w centrum koszmaru i wpadł w nie lada problemy. Wszystko zaś prowadzi do zatopionego statku i ładunku, który znajdował się na jego pokładzie. 


Nawiedzone miasteczko zwane niegdyś Zmartwychwstanie, tajemnicze zgony, morska toń i znajdujący się na jej dnie statek tym Graham Masterton konsekwentnie atakuje czytelnika. Utkał historię mroczną, duszną, klaustrofobiczną i wrzuca czytelnika w miejsce, z którego po prostu nie ma ucieczki, a jedyne, co zostaje, to przeżyć i stawić czoła tym, co odeszli. O ile czasem we wcześniejszych powieściach puszczał oko, to w Wyklętym sprawa wygląda zupełnie inaczej. To groza, która straszy, wywołuje dreszcze i nawet chęć spania przy zapalonym świetle. Jeśli często w opowieści ze śmiercią w roli głównej, bohaterowie muszą uporać się ze stratą ukochanych osób, to u Mastertona sprawa ma się zgoła inaczej. Tu wieczny spoczynek dla zmarłych wydaje się największym marzeniem tych, którzy żyją. Istnym błogosławieństwem, którego nie mogą zaznać. O ile początkowo mają problem z akceptacją, że kostucha zabrała najbliższe osoby, to bardzo szybko muszą przekonać się, że uleganie ich głosom może okazać się bardzo niebezpieczne. Jedyne co zostaje, to pogodzenie się z tym, że nie są już tymi, którymi byli za życia. Potrafią komunikować się z żywymi, tylko po to, by doprowadzić ich do obłędu, do zabrania im tego, czego oni już nie mogą posiadać. Przenikanie zaś tych dwóch światów, musi zakończyć się tragedią. Próby zatrzymania przy sobie tych, co odeszli finalnie sprowadza na żyjących zło. Owo Zło jest mityczne, drapieżne, bezlitosne, okrutne i zdolne do wszystkiego, byle doprowadzić do większej ilości zgonów. Ono wysysa życie, żądne kolejnych ofiar. Odczuwające głód nie do zaspokojenia. To istota przedwieczna i wyklęta. Biada zaś tym, którzy zdecydują się wejść z nim w dialog. Z nim nie wolno rozmawiać, pragnąć komunikować się i przede wszystkim nie ulec iluzji, którą wytwarza.


Wyklęty ma w sobie to, co u Grahama Mastertona jest charakterystyczne, czyli odwołanie się do pradawnych podań i wierzeń. Tym razem pełnymi garściami czerpie z twórczości Lovecrafta i wcale nie zamierza tego ukrywać. Nawiązanie to z połączeniem znanych Grahamkowych chwytów okazało się strzałem w dziesiątkę. Pierwsza połowa to budowanie tajemnicy i oprowadzanie uliczkami Granitehead, aby potem próbować wszystko wyjaśnić i doprowadzić do ostatecznej konfrontacji. Bez wątpienia dostajemy nie tylko powieść idealnie nadająca się do rozpoczęcia przygody z Mastertonem, zawierającą wszystko to, co w jego prozie jest najlepsze ale taką, która nie tylko zaspokoi oczekiwania jego fanów ale też tych bardziej wyrobionych w horrorze.


Polecam. 

Moja ocena 8/10



                  Dom Wydawniczy Rebis 

środa, 1 listopada 2023

PREMIERY LISTOPADA 2023

Listopad miesiąc zadumy, nostalgii, wspomnień o tych, których już z nami nie ma. A tym czasem wydawnictwa znowu mają sporo do zaoferowania, jeśli chodzi o umilenie spędzania jesiennego czasu. Wiadomo zestaw bukoholika? Książka, kocyk i coś ciepłego do picia.


1. Tom Lake, Ann Patchett, Wydawanictwo Znak literanova





Ann Patchett powraca i to w jakim stylu. Proponuje opowieść o kobietach, powrotu do wspomnień i historii pewnej miłości. To opowieść o rodzinnych sekretach i zmierzenia z tym, o czym próbowało się przez lata zapomnieć. Ja jestem bardzo ciekawy tej powieści.


Premiera 13 listopada


2. Ucieczka, Carl Frode Tiller, Wydawanictwo Poznańskie



Powtarzam od dawna, że z Serią Dzieł Pisarzy Skandynawskich nie można popełnić błędu. Teraz pojawia się kolejny tom kolekcji. Tiller po raz kolejny bierze się za temat relacji międzyludzkich i przygląda się im z bardzo bliska. Pretekstem do tego staje się śmierć syna i wizyta na cmentarzu.


Premiera 8 listopada


3. Umiłowana, Toni Morrison, Wydawanictwo Poznańskie



Najsłynniejsze dzieło noblistki. Toni Morrison rozsuwa opowieść o bolesnej przeszłości, ucieczki od niszczących demonów. Do tego zaś pojawia się nutka realizmu magicznego i refleksji o życiu niewolników.


Premiera 8 listopada


4. Króliczek, Mona Awad, Wydawanictwo Poznańskie



Opowieść o outsiderce spędzającej czas we własnej wyobraźni. Gardzi ona przeintelektualizowanymi dziewczynami ze szkoły pisania, które nazwały się Króliczkami. Wszystko zaś zmienia się, gdy nagle dostaje od nich osobliwe zaproszenie. 


Premiera 8 listopada


5. Wiek zła, Deepti Kapoor, Albatros



Nie mogło tej pozycji zabraknąć w listopadowym zestawieniu premier. Zwłaszcza, że określa się ją jako azjatycki odpowiednik Ojca chrzestnego czy coś lepszego od Shantaram, które tak bardzo zachwyciło mnie w październiku. Wkraczamy do świata rodziny Wadia, w którym dominują narkotyki, seksi, luksusowe samochody, alkohol. Zasada, by to osiągnąć jest jedna - robić wszystko, co każą.


Premiera 8 listopada


6. Ostatni dzwonek, Beth O'Leary, Albatros



Seria Mała czarna rozrasta się o kolejną komedię romantyczną w sam raz na jesienne wieczory. Dwoje dotychczasowych wrogów odnajduje kolekcję starych obrączek, a niespodziewanie własną historię miłosną. Będzie prawdziwie i romantycznie.


Premiera 8 listopada


7. Zaklęcie dla czarownika, Magdalena Kubasiewicz, Wydawanictwo SQN



Wilcza Jagoda powraca i tym razem opuszcza warszawską enklawę, udając się do Wielkiej Brytanii. Ma jedno zadanie unieszkodliwić corocznie uruchomianą klątwę, która wiele osób pozbawia życia.


Premiera 8 listopada


8. Na domowym froncie, Kristin Hannah, Świat Książki



Mistrzyni powieści obyczajowej powraca. Jej historie za każdym razem sprawiają, że czujemy się lepiej i rozgrzewają serducho niczym ciepły kocyk. Tym razem dotyka kwestii wysyłania żołnierzy na misje pokojowe, które w rzeczywistości służą jedynie w celach politycznych, a z nazwą mają nie wiele wspólnego. Pretekstem staje historia amerykańskiego weterena cierpiącego na Zespół Stresu Pourazowego, młodego człowieka o skrzywionej w wyniku przeżyć w Iraku psychice i pilotki, która po amputacji nogi ma problem odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Powiem Wam, że bardzo czekam na tą powieść.


Premiera 22 listopada


9. Bezgłos, Katarzyna Puzyńska, Prószyński i S-ka



Autorka kryminalnych opowieści o Lipowie w nowej, horrowej odsłonie. To mieszanka horroru, kryminału i odniesień do słowiańszczyzny. Małe miasteczko mające swoje sekrety, z którego już nie ma ucieczki. Czego chcieć więcej?


Premiera 7 listopada


10. Krzyk orła, Karin Smirnoff, Czarna Owca.



Kolejna odsłona kultowego Millennium. Wielkie korporacje, gangi, nowe dziennikarskie śledztwo i powrót ulubionej pary bohaterów.


Premiera 8 listopada


11. Orient, Maciej Siembieda, Agora



Jakub Kania powraca i udaje się do Chin, wkracza jednocześnie w świat wielkich pieniędzy, ambicji, wielkiej mafii i wielkich zagadek. Cel wyprawy jest jeden, odnaleźć najsłynniejszy pociąg świata zaginiony między Terespolem a Chinami.


Premiera 8 listopada


12. Biedne istoty, Alasdair Gray, Poradnia K



Końcówka XIX wieku. Ekscentryczny i odrażający lekarz przywraca do życia młodą samobójczynię, która utonęła w rzece. Coś dla wielbicieli Mrocznego Piątku i grozy z wątkiem prometejskim.


Premiera 8 listopada


13. Tylko ona została, Riley Sager, Mova



Miłośnicy Mrocznego Piątku zacierają ręce i zapisują sobie datę. Nowa powieść Rileya Sagera. Znowu będzie mrocznie, a groza zostanie rozłożona na czynniki pierwsze. Siedemnastoletka zostaje oskarżona o dokonanie brutalnego morderstwa, obecnie jest już starszą, sparaliżowaną kobietą, która chce opowiedzieć tamtą historię i to, co miało wówczas miejsce.


Premiera 8 listopada


14. Przez błękitne pola, Claire Keegan, Wydawanictwo Czarne



Zbiór ośmiu opowiadań, w których zabiera do świata emocji i skupienia uwagi na szczegółach. Ponownie jej bohaterką staje się Irlandia, irlandzka tradycja katolicka oraz plebejska kultura.


Premiera 2 listopada 

wtorek, 31 października 2023

CIEŃ GÓRY, GREGORY DAVID ROBERTS

Shantaram stanowiło istne czytelnicze objawienie, które pochłaniało się z pazernością. Nadszedł czas na jego kontynuację Cień góry i podstawowe pytanie, czy Gregory David Roberts ponownie dał radę.


Lin po dwóch latach wraca do Bombaju. Musiał uporać się z poczuciem straty najważniejszych dla niego osób. Jednak przez ten czas miasto zmieniło się nie do poznania. W miejsce zmarłego Kadirbaja pojawili się nowi przywódcy. A Australijczyk musi odnaleźć się nie tylko w nowych realiach, ale również stawić czoła nowym wyzwaniom. Na jego drodze ponownie pojawi się Karla, a on odziedziczy stary miecz.


Jak wspominałem pora zadać to najważniejsze pytanie, czy Cień góry dał radę. Otóż nie do końca. Z pewnością należy nie do dobrych, ale bardzo dobrych powieści. Takich przy których raczej nie kręci się nosem ale nie w tym przypadku. Ma się wrażenie, że mamy do czynienia zupełnie z czymś odmiennym, co w ogóle nie ma w sobie ducha swego poprzednika. O ile w Shantaram najważniejszy był klimat, to tym razem całkowicie go zabrakło. W miejsce kraju serca, pojawia się kraj rywalizacji, wewnętrznych walk gangów i przemocy. Zwłaszcza tej ostatniej jest pod dostatkiem. Bombaj przez czas nieobecności Lina stał się mroczny, brudny i duszny. Nikt nie może czuć się w nim bezpiecznie, bo zawsze pojawia się silniejszy przeciwnik, który tylko dąży do konfrontacji. Dawni wrogowie stali się mniej groźni, stracili jakby swój pazur, a w ich miejsce zajęli ludzie o wiele bardziej niebezpieczni. Tacy, którzy pałają zemstą, którzy chcą sprawować kontrolę. I w tych nowych układach potrzeba na nowo się odnaleźć. Tu nie tyle potrzeba być hindusem, co poznać prawa niezbędne, by przetrwać i nie dać się pokonać.


Gregory David Roberts nie tylko wprowadził wiele nowych elementów, które służą do ukazania ludzi pogubionych, którzy pozwolili na to, by ogarnął ich mrok, ale też pociągnął wcześniejszy wątek sercowy między Linem i Karlą. A ten rozwinął się niezwykle interesująco i z pewnością wielokrotnie jest w stanie zaskoczyć. Dodam też, że dość intrygująco potoczyły się losy Lisy. To warstwa obyczajowa wydaje się światełkiem bijącym z ciemności, że jeszcze nie wszystko stracone i może wrócić dawny spokój.


Chociaż, jak wspominałem Cień góry znacząco odbiega od Shantaram, to przebija się to, co wcześniej zachwycało - duch hinduizmu skonfrontowany z innymi systemami religijnymi. Ponownie, choć w mniejszym znacząco stopniu przewijają się dyskusje i rozważania filozoficzne. Nie tylko potrafiły zainteresować tematem, a ten praktycznie zawsze dotykał spraw fundamentalnych, na przykład o dobroci czy złu Boga, pytań, które często stawiamy sobie i odpowiedzi, które trzeba udzielić. To dla mnie była ta cząstka hipnotyzująca, dająca jakoby poczucie, że dalej obcuje z tą opowieścią zdolną skraść serce.


Cień góry z pewnością nie dorównuje Shantaram i ci, którzy oczekują czegoś podobnego, czegoś wielowątkowego i obrazującego bogaty obraz Indii, z pewnością poczują się zawiedzeni. Ci zaś, którzy oczekują czegoś prawdziwego, realnego z pewnością to dostaną i to w sporej dawce. Kontynuacja Shantaram jednak przede wszystkim podpasuje miłośnikom powieści gangsterskich.


Polecam. 

Moja ocena 8/10



                Wydawanictwo Marginesy 

poniedziałek, 23 października 2023

SHANTARAM, GREGORY DAVID ROBERTS

Opowieść grubaśna, drapieżna i piekielnie wciągająca. Okrzyknięta literackim Świętym Graalem i budząca olbrzymie głosy zachwytu. I ja się wcale temu nie dziwię. Dziś zabieram Was do Bombaju, przed Wami Shantaram Gregory Davida Robertsa.


Lindsey uciekł z australijskiego więzienia do Indii. Uciekł z piekła, gdzie był torturowany, a teraz poszukiwany. To w Bombaju spotkał Prabakera, który miał być tylko przewodnikiem po mieście, a stał się bratnią duszą. To on wtajemnicza Australijczyka w obyczaje i zwyczaje Indii, zmienia mu imię na Lin, którym już zawsze będzie się posługiwał. Za sprawą nowego przyjaciela wejdzie w świat hinduskich bossów mafijnych, z którymi zwiąże się silną więzią. A wkrótce nowy kraj stanie się domem, który kieruje się sercem i niejednokrotnie będzie zaskakiwał.


Gregory David Roberts odsłania przed czytelnikiem zupełnie inny obraz Indii, od tego, który się wyobraża. Do tej pory postrzegałem je, jako miejsce mistyczne, podzielone na kasty i mocno tajemnicze. A tymczasem Hindusi bez żadnego obwijania w bawełnę odsłaniają prawdziwy obraz Indii. Ten o którego istnieniu w ogóle nie zdaje sobie sprawy. Przybysz, a zwłaszcza Europejczyk czy Amerykanin budzi powszechne zaciekawienie, a jego pojawienie się - sensację. Zwłaszcza w małych wioskach, gdzie obcy zawitają bardzo rzadko. Wzruszający jest stosunek Hindusa do tego, który zdobył jego serce. Nie tylko jest gotów czekać w taksówce, aż wyjdzie - oczywiście zupełnie bezinteresownie, ale też stanąć w obronie, zaprowadzić do swojej rodziny, czuwać nad jego snem, otoczyć troską i opieką, ale nawet narazić się na fizyczny ból. Poświęcenie to nie zna granic. Shantaram odsłania również tą ciemną stronę. W Bombaju działają stręczycielki, właścicielki domów publicznych, które zniewalają kobiety. Bez ich zgody nie mogą opuścić przybytku rozpusty, a tego, kto próbuje im w tym pomóc, czeka zemsta ze strony Madame. To kraj będący pod władzą mafijnych bossów. To oni nie tylko prowadzą ciemne interesy, ale ich władza sięga znacznie dalej, a pomoc może okazać się na wagę życia i śmierci. W dosłownym tego znaczeniu. Co ciekawe, to oni też mogą przydać się do sprowadzenia leków i organizacji pomocy medycznej dla najuboższej ludności. Oni otoczą opieką, ale również biorą udział w wojnach toczonych na terenie innych państw. Mafijnemu bossowi służą ludzie różnych wyznań, o odmiennych przekonaniach, światopoglądzie i wyznający odmienne systemy filozoficzne. Przenikanie się choćby islamu z hinduizmem, czy chrześcijaństwem okazuje się niezwykle ciekawe i płodne w interesujące dysputy.

Wreszcie odkrywamy Bombaj jako miasto kontrastów. Podzielone na to żyjące w dobrobycie, nowoczesne i to graniczące z zacofanymi slumsami. Paradoksalnie to właśnie z nich wypływa cała prawda o człowieku i o tym, kim jest. To tu można znaleźć przyjaciół, doświadczyć więzi "rodziny", którą wspólnie wszyscy tworzą ale przede wszystkim poczuć się naprawdę potrzebnym.


Gregory David Roberts jako Lin zmienia się pod wpływem tego, co doświadcza w Indiach. Z turysty mieszkającego w hotelu i chcącego jedynie zdobyć chaszysz, staje się "białym hindusem". Dojrzewa jako człowiek, przeżywa miłość i związane z nią liczne rozczarowania, zawiązuje relacje, które będą na lata. Jednak nie tylko Lin się zmienia, my zmieniamy się wraz z nim. Prabaker staje się naszym przewodnikiem, a z każdą stroną coraz głębiej i mocniej przenikamy w codzienność Indii, także tą mroczną, kryjącą się za murami bombajskiego więzienia.


Shantaram oczarowuje swą prostotą, humorem, ciepłem ale i brutalnością, której nie brakuje. Tu wielkość człowieka, jego dobroć i bezinteresowność miesza się z okrucieństwem, zemstą i tym, że czasem za pewne przysługi przychodzi słono zapłacić. Bohaterowie nie od razu odsłaniają swe tajemnice, dokonuje się to z czasem. Wraz z zaufaniem odsłaniają swe rany, to czego nie raz się wstydzą i nie potrafią zapomnieć. To w ten sposób przejawia między białymi sympatią i rozwijająca więź. Tu nic nie jest podane na tacy, do wszystkiego trzeba dotrzeć i zapracować sobie. Paradoksalnie to właśnie wspomnienia dają siłę do przetrwania i dyktują podejmowane decyzje.


Shantaram to powieść monumentalna, wielowątkowa, rozgrywająca się na przestrzeni lat. Z jednej strony odsłania to realne oblicze Bombaju, o którym bądźmy szczerzy nie mamy często zielonego pojęcia, ale przede wszystkim ukazuje człowieka w pełnym świetle. Konsekwentnie odsłania prawdę o nim, przed którą nie sposób uciec. Stawia pytanie egzystencjalne, pobudza do intelektualnej wyprawy w poszukiwanie sensu życia. To jedna z tych pozycji, które pozostaną na zawsze z nami.


Polecam. 

Moja ocena 10/10



                  Wydawanictwo Marginesy 

piątek, 13 października 2023

MROCZNY PIĄTEK: SZPITAL FILOMENY, GRAHAM MASTERTON

Graham Masterton z każdą kolejną opowieścią intryguje i zdecydowanie wpisuje się do grona tych, których mam ochotę odkrywać. Szpitalem Filomeny składa hołd klasyce horroru i wydobywa wszystko, co w niej najlepsze.


Lilian Chesterfield pracuje w agencji nieruchomości i wciąż musi w świecie zdominowanym przez mężczyzn, udowadniać swoją skuteczność. Jej pozycji niespodziewanie może zagrozić siedziba dawnego szpitala wojskowego. Budynek ma być przebudowany na luksowy apartamentowiec. Tyle tylko, że przybywający do niego ludzie, trafiają do szpitala i wszystko wskazuje, że odeszli od zmysłów. Początkowo ignoruje dwa dziwne zjawiska mające w nim miejsce, a nawet bagatelizuje ostrzeżenia weterena wojennego. Do czasu. 


Graham Masterton stosuje wszystkie chwyty, które doskonale znają miłośnicy grozy. Stary, zabytkowy, nawiedzony budynek i przybywający do niego ludzie, co może nasuwać skojarzenia z literaturą gotycką. Oczywiście, nie może zabraknąć związanych z nim tajemnic, które przychodzi nam odkryć. Wydawało by się, że jest to już na tyle oklepane, że nie robi wrażenia. Nic bardziej mylnego. Masterton bowiem wie, jak od pierwszych stron wystraszyć czytelnika. Wszystkie odgłosy i obrazy są na tyle przemawiające, że oddziaływują na wyobraźnię. Odwołuje się do pierwotnego strachu, czyli lęku przed cierpieniem i bólem. Tu ból jest wieczny, nieprzerwany, jest żarłoczny i bezlitosny. Stanowi to coś, co atakuje znienacka i nie pozwala od niego się uwolnić. Przed nim po prostu nie da się uciec. Od pierwszych stron czujemy się niepewnie. Wiemy, że coś tu jest w nieporządku, łatwo domyślić się w jakim kierunku podąży akcja, a i tak całość intryguje, niepokoi i straszy w sposób, jaki był charakterystyczny dla mistrzów gatunku. Coraz bardziej osacza klaustrofobiczna atmosfera, dopada zło przed którym nie sposób obronić się. Łatwo domyśleć się, że ofiar będzie przybywać i cały czas czekamy na ten ostateczny akord, który zdemontuje wszystko, czego byliśmy świadkami. Nieustannie rośnie gula w gardle i czeka się na to, przed czym już nie będzie odwrotu. Kto bowiem raz wejdzie do Filomeny, ten już nie może się wycofać. O ile jednak pierwsza połowa rzeczywistoście straszy i podsuwa na myśl przeróżne rozwiązania, to w drugiej części Grahamka stosuje charakterystyczny dla siebie chwyt odwołania się do starożytnych wierzeń i przywołuje pradawne bóstwo. Tu już nie zauważalnie przestaje straszyć, a bardziej śmieszy i puszcza do czytelnika oko. Przy czym robi krok dalej i wpisuje się bardzo silnie do antywojennej literatury, ukazując cenę płaconą przez zwykłych ludzi w konfliktach zbrojnych. 


Szpital Filomeny hipnotyzuje niespiesznym tempem, dzięki czemu mocniej wchodzimy w panującą w nim atmosferę. To właśnie owy nastrój, który panuje w powieści, jest najważniejszy i stanowi jej najsilniejszy atut. Graham Masterton nieustannie panuje i gdy podkręca akcję, doskonale wie po co i jak to zrobić, by jeszcze mocniej przerazić czytelnika. Jednym słowem zawiera w sobie wszystko to, co Grahamki uwielbiają u swego mistrza, a dla nowych czytelników stanowić może idealne wprowadzenie.


Polecam. 

Moja ocena 8/10



                Wydawanictwo Albatros 

środa, 4 października 2023

WIERZYLIŚMY JAK NIKT, REBECCA MAKKAI

Opowieść o śmierci, chorobie przed którą nie sposób uciec i ludziach dążących żyć po swojemu. Rebecca Makkai w Wierzyliśmy jak nikt przenosi w głębię ludzkiej intymności i bezradności.


Lata 80. XX wieku. Yale, dyrektor galerii sztuki w Chicago zamierza namieszać w środowisku lokalnej bohemy artystycznej, organizując wystawę jednego z twórców żyjących w latach 20. XX wieku i mogącego okazać się mocno kontrowersyjnym. Wraz z grupą znajomych żegnają zmarłego na AIDS kolegę, a śmiercionośny wirus nieustannie jest obecny w ich świadomości i wciąż zbiera nowe żniwo.

Rok 2015. Fiona, przyjaciółka Yale'a przyjeżdża do Paryża w poszukiwaniu córki, która znalazła się pod wpływem sekty. Zatrzymuje się u znajomego z lat młodości, a tymsamym poniekąd musi uporać się nie tylko z obecnym dramatem ale też wrócić do wydarzeń sprzed lat.


Już po pierwszych kilkudziesięciu stronach zdałem sobie sprawę, że tak naprawdę bardzo trudno jest określić Wierzyliśmy jak nikt. Nie do końca zgodzę się ze stwierdzeniem wydawcy, że jest to "powieść o przyjaźni i odkupieniu w obliczu tragedii". O przyjaźni trudno mówić w tym przypadku, bardziej miałem wrażenie, że staję się świadkiem dramatycznego poszukiwania bliskości drugiej osoby, prób dążenia w wejścia w intymną relację, a jednocześnie gdzieś w tym wszystkim dążenia do zaspokojenia własnych potrzeb. Związki są bardzo cielesne i osobiście wyczuwa się wiejący, co pewien czas chłód. Młodzi mężczyźni łączą się ze sobą i trudno w ich przypadku mówić o monogamii. Zdają sobie sprawę, że mogą ściągnąć na siebie wyrok śmierci, zarazić się i umrzeć ale ich cielesność i dążenia życia na własnych warunkach, jest silniejsza od lęku o życie. W ich otoczeniu odchodzą kolejne osoby, a oni rozpaczliwie i nieustannie chcą pozostać sobą. Z drugiej świat sztuki, który inspiruje, rzuca wyzwanie, daje okazje do poznawania siebie i wchodzenia w nowe związki. To świat, który poniekąd fascynuje i inspiruje. 

Tytuł staje się swoistym wyzwaniem rzuconym czytelnikowi w twarz. W co tak rzeczywiście wierzyli bohaterowie. W sztukę, w miłość, a może w szczęśliwe zakończenie ich osobistej historii i historii całego pokolenia homoseksualistów lat 80. Z drugiej strony już po pierwszych stronach wiedziałem, że finał musi być tragiczny, tu w przypadku Yale'a i jego kolegów nie da się przewidzieć innego zakończenia. Są oni niczym ćmy, które dążą do ognia i w nim spalają się. Nieodłącznym towarzyszem lektury staje ściśnięte gardło, gula rodząca się w nim. Powieść Rebecci Makkai z pewnością przeraża, obezwładnia, łamie serce, rzuca je na ziemię i bezlitośnie depcze. Autorka nieustannie dostarcza całej lawiny różnorakich emocji, które zalewają i nie pozwalają się wydostać z nich do samego końca. 


Wierzyliśmy jak nikt szokuje swą prawdziwością. Wzrusza poprzez stawianie trudnych pytań, pokazanie różnych stanowik. Z jednej strony nietolerancja, rodzice wyrzucający dzieci z domów i system skazujący na śmierć ze względu na orientację seksualną, z drugiej wiara w możliwość pokonania choroby, przechytrzenia śmierci i możliwość życia w zgodzie z sobą na przekór wszystkim i wszystkiemu. Powieść Makkai jest trudna nie tylko przez naszpikowanie emocjami, ale gdzieś zostajemy zmuszeni spojrzeć na siebie samych i na to, jaki jest nasz poziom tolerancji, jakich wyborów dokonujemy i jaką postawę prezentujemy. To opowieść na wskroś prawdziwa i owej prawdy wymaga od czytelnika. 


Polecam.

Moja ocena 10/10



                Wydawanictwo Poznańskie