Każda powieść Stephena Kinga jest dla jego fanów nie lada gratką. Nie ma znaczenia czy to jest nowość, czy "stary" King, chociaż umówmy się, nie wszystkie są na tym samym wysokim poziomie. Jednak jeśli chodzi o temat śmierci, to Król Horroru nie ma sobie równych. Tak jest też w przypadku Wielkiego marszu.
Sama fabuła jest bardzo prosta. Stany Zjednoczone w bliżej nie określonej przyszłości. Stu losowo wybranych chłopców zostaje wybranych do udziału w co rocznym wydarzeniu zwanym Wielkim marszem. Jest on dla Amerykanów świętem, gromadzącym tłumy widzów na ulicach miejsc w których przebiega. Tyle tylko, że nie ma on mety. Każdy uczestnik musi iść 6 km na godzinę, jeżeli zwolni, czeka go upomnienie, po trzecim upomnieniu zostaje zabity. Koniec jest wtedy, gdy zostanie tylko jeden uczestnik. Nie ma w nim więc miejsca na zasady fair play czy sportową rywalizację.
Wielki marsz na pewno jest dystopią. Pokazuje pewien zwyczaj USA będący pod wojskowym zarządem. Tyle tylko, że ogranicza się ono do jednego tylko, dość makabrycznego wydarzenia i zostawia szerokie pole dla wyobraźni czytelnika. Jak wygląda życie ludzi? Jaki jest ustrój? Jakie prawa? Na pierwsze pytanie King odpowiada, że nie wiele różni się od naszego. Młodzi zakochują się, przeżywają pierwsze miłości, snują plany i pobierają się. Ot tak wszystko zwyczajnie, tyle tylko, że jest to życie w strachu. Nigdy nie wiadomo, czy czyjś syn, chłopak lub mąż nie zostanie wylosowany do morderczego maratonu. Niby ma prawo do rezygnacji, ale tego nie robi. Zresztą w pewnym momencie czytelnik zadaje sobie pytanie, czy rzeczywiście może zrezygnować. Człowiek w Wielkim marszu zostaje obdarty z wszelkich praw. Może tylko iść wyznaczonym tempem, nie wolno się zatrzymać nawet na załatwienie potrzeb fizjologicznych, rozciągnięcie skurczu itp.
Jednak ta niewielka objętościowo powieść Mistrza dla mnie jest też horrorem. Straszy ona na zupełnie innym poziomie niż tym, do którego przyzwyczaił czytelników. Tu nie ma upiórów czy dziwnych paranormalnych zjawisk, lecz groza tkwi zarówno w tytułowym Wielkim marszu, jak i w ludziach. Początkowo nie rozumie się błagania zrozpaczonej matki, by syn wycofał się z marszu. Dopiero gdy zawodnicy wyruszą, gdy pada pierwszy strzał do uczestnika, wtedy dopiero już wie się, czym on tak na prawdę jest. Potem robi się jeszcze gorzej. Przeraża człowiek dla którego śmierć stanowi formę rozrywki i za nic ma ból bliskich zmarłego po stracie. Liczą się emocje i aby dobrze się bawić. Widzów nie wzrusza nawet widok dokonywanej egzekucji, oni nadal czerpią z tego przyjemność. Zajadają się przysmakami widząc głodnych i wycieńczonych maratończyków. Śmierć, która nas przeraża swym złowrogim wyglądem, od której ma się ochotę uciec, schować przed nią, którą wręcz chciałoby się oszukać i znaleźć nieśmiertelność, staje się formą rozrywki mas. Przestała robić wrażenie. Rozrywką staje się rozpacz matki po stracie syna. A nie brakuje też tych, których śmierć cieszy. Którzy czerpią z niej satysfakcję. To zatem co dziś wywołuje lęk, szybko może stać się dobrym towarem eksportowym.
King przemyca też dobro ukryte w relacjach jakie zawiązują się między uczestnikami. Mimo pojawiających się antypatii, rodzi się też przyjaźń. Dopingowanie kolegę by dalej parł do przodu. Chęć pomocy, oglądanie się za przyjacielem w tyle. Tyle tylko, że w zezwierzęconym świecie ona też ma swoje granice. Przychodzi moment kiedy każdy musi liczyć na siebie. Siłę czerpać z własnego umysłu walczącego z cielesnymi ograniczeniami. Z upałem, głodem, pragnieniem, czy bolącymi nogami. Cały czas trzeba iść, iść by przetrwać, by wrócić do tych, których się kocha. W tym tkwi sposób wygrania ze śmiercią, porzucenie ludzkich instynktów i wiara w przetrwanie, ważny staje się cel. Chociaż na końcu czeka obłęd.
Wielki marsz zdecydowanie wpisuje się w grono najlepszych powieści Stephena Kinga. O niej nie sposób zapomnieć, mimo że jest jednowątkowa wciąga i hipnotyzuje widmem drogi nie mającej końca. King zawarł w niej całą masę tematów. Przyjaźń, śmierć, istota człowieczeństwa, instynkty pierwotne i przede wszystkim wolę człowieka by przetrwać. Niepokoi, przeraża, obrzydza, sprawia, że nie sposób odłożyć ją na bok, aż nie dotrze się do końca.
Polecam.
Moja ocena 9 /10
Wydawanictwo Prószyński i S-ka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz