Kiedy Król Horroru zabiera się za napisanie lovestory, to już sam pomysł intryguje. Zwłaszcza jeśli robi to po swojemu, tworząc krwawą i mroczną opowieść o żałobie. Do tego dołożyć aspekt osobisty Stephena Kinga, to można spodziewać się prawdziwego tsunami. Tyle tylko, że Historia Lisey potrafi wywołać całkiem skrajne emocje.
Lisey Landon po dwudziestu pięciu latach życia z ukochanym mężem, Scottem, musi teraz po jego śmierci żyć samotnie. Dla świata był uwielbianym przez czytelników autorem horroru, dla niej na zawsze zostanie miłością życia. Chociaż minęły dwa lata od pogrzebu, kobieta dalej cierpi i nie potrafi pogodzić się ze stratą. Wciąż go widzi, słyszy i z nim rozmawia. Obecnie musi zmierzyć się z szantażystą, który za pomocą gróźb chce przejąć dokumenty po jej mężu, jak również nowym problemem rodzinnym. Zostaje jej cofnąć się pamięcią do źródeł inspiracji Scotta i tam szukać pomocy.
Uwielbiam historie miłosne wychodzące spod pióra Stephena Kinga, zwłaszcza opowiadzianą w Dallas'63. To Historia Lisey nie jest typowym lovestory. Raz, że dotyka tematu żałoby i życia po stracie ukochanej osoby, po drugie zaś trudno znaleźć w niej coś romantycznego. Nie brakuje za to krwi i przemocy. Porusza kwestie ludzi dążących do samounicestwienia. Dokonują oni samookaleczeń kierowani przeróżnymi pobudkami, albo podejmują próbę samobójczą. Ponadto nie stroni od tego co trudne, z całą pewnością należy zaliczyć problem przemocy domowej, traum z dzieciństwa rzutujących na dorosłe życie. W tym też miejscu rodzi się dwutorowa interpretacja. Na początku ukazane przez Kinga dorastanie przy boku sadystycznego ojca, wydaje się chorobą psychiczną mężczyzny. Schizofrenią przekazywaną dziedziczenie, która połączona z traumą prowadzi do infantylności. Jednak nadchodzi moment, kiedy King zasiewa ziarno niepewności, czy jednak nie stoi za tym paranormalna siła.
Równocześnie wprowadza postać psychopatycznego fana, a znając wcześniejsze powieści Mistrza, słysząc psychopatyczny fan, można zacząć się bać. Chce on uratować twórczość pisarza, widząc dla niej zagrożenie w osobie wdowy. Z każdym dniem osacza ją i staje się realnym zagrożeniem. Odbiega on od obrazu Annie Wilkes z Misery. Działa na zlecenie, może zrobić ze swą ofiarą wszystko, ona zaś nigdy nie wie, kiedy przyjdzie zagrożenie. Przy czym Annie to ucieleśnienie zła, kosmicznej siły, bóstwa, on zaś bywa groteskowy, a nie straszny. Jest przy tym coś, co łączy go z osobą największej fanki. To bezwzględny i okrutny sposób działania oraz determinacja w osiągnięciu celu.
Zło przybiera zarówno ludzką postać, jak również nadprzyrodzoną. To ostatnie dostaje się do umysłu, krąży w krwioobiegu i ostatecznie zamienia człowieka w potwora zdolnego skrzywdzić bliskich. Ono czyha, obserwuje, jest ze swą ofiarą na zawsze i nigdy już nie uda się przed nim uciec, ani uwolnić. Długo czytelnik może go nie dostrzegać, ba nawet lekceważyć aż nie przekona się, że jest to prawdziwy potwór. Doprowadza do obłędu i śmierci. Wiecznie głodny, łowca ciągle polujący na nowe ofiary.
Historia Lisey to najbardziej wymagająca powieść Kinga, jaką do tej pory czytałem. Jest tak za sprawą zarówno prowadzenia fabuły, w którą początkowo bardzo trudno wejść, jak i języka jakim posługuje się autor. Są nieustanne skoki w czasoprzestrzeni nie ułatwiające czytania i do których trzeba się przyzwyczaić. King przechodzi samego siebie w tworzeniu nowych słów: smerdolone, złamazie itp. To mi w prawdzie nie przeszkadzało, bo King zdążył już przyzwyczaić czytelników do swojego stylu, ale kiedy dorosły mężczyzna mówi jak dziecko, na przykład tatuś pedział, to wyglądało groteskowo i irytowało. Dopiero kiedy dochodzi się do momentu, że wszystkie elementy zaczynają się ze sobą łączyć, wtedy lepiej rozumie się skąd bierze się ten specyficzny sposób narracji.
Historia Lisey łączy w sobie cechy powieści obyczajowej-szczególnie kiedy poznajemy życie tytułowej bohaterki z mężem i jej relacje z siostrami, kryminału, horroru i wreszcie fantastyki. Król doskonale nimi żągluje i nieustannie zmienia konwencję. Co akurat dla mnie było to zabiegiem ciekawym. Zachowuje odpowiednie proporcje i sprawia, że gatunki te uzupełniają wszystkie potrzebne luki. Na ich tle dość ciekawie wypada postać Lisey. Żona, która żyje w cieniu sławnego męża. Potem wdowa mająca problem z przeżyciem żałoby, której współczujemy. Postrzegana jako lalunia. Podczas gdy jest to silna kobieta, którą nie tak łatwo zastraszyć. W prawdzie są momenty, kiedy mnie irytowała, ale w sumie ostatecznie potrafi wzbudzić sympatię i szacunek.
Z pewnością nie jest to najlepsza powieść Stephena Kinga, ale ma w sobie wiele cech wspólnych z wcześniejszych jego książek. Zachwyca sposobem w jaki Król opowiada o sile miłości zdolnej przezwyciężyć śmierć i demony przeszłości. O sile rodzeństwa, które dba o siebie i troszczy się wzajemnie. To są iskierki dobra, które są w stanie rozproszyć zło. Historia Lisey nie jest prosta w lekturze, chociaż w pewnym momencie, zaczyna się czytać ją gładko i daje dużo satysfakcji.
Polecam.
Moja ocena 7/10
Wydawanictwo Prószyński i S-ka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz