O pamięci, niezagojonych ranach, trudnych relacjach w rodzinie i przemijaniu opowiada Paulina Jóźwik w Strupkach.
Śmierć jest tym, na co nigdy nie jesteśmy gotowi. Wzbudza pierwotny lęk, że wraz z ostatnim oddechem, zakopaniem w ziemi, zniknie wszelki ślad po nas. Jedni odchodzą nagle, niespodziewanie. Ot, tragiczne zarządzenie losu. Inni chorują i choroba ma przygotować samego zainteresowanego, jak i jego bliskich na to, co nieuchronne. Co i tak niebawem, będzie musiało mieć miejsce. Zwłaszcza, jeśli dotyka ostatniej broni, jaką posiada człowiek w walce z nią, pamięci. To pamięć i wspomnienia, wszelkie pamiątki po zmarłym, mogą sprawić, że on będzie żył dalej. Gdy to zniknie, znika już ostatni ślad, ostatni okruch po osobie, która odeszła na zawsze. Tym razem bez odwołania.
Cmetarze są odzwierciedleniem pamięci. Umiera ktoś z rodziny, a grób to gałąź, której możemy się jeszcze chwilę przytrzymać. W pewnym momencie gałąź usycha, bo lata lecą, a następne pokolenia nie pamiętają już tak jak my. Potem gałąź się łamie, bo znika ta ostatnia osoba, która jeszcze pamiętała, że w danym miejscu istniały ślady rodziny. Na to miejsce wprowadza się kolejny nieboszczyk, o którego dbają jego bliscy. Koło toczy się dalej. Może nie jest to sprawiedliwe, ale zgodne z naturą. Inaczej nie poradzilibyśmy sobie z ciężarem pamięci. Nie starczyłoby miejsca na życie.
Apolonia, to młoda dziewczyna, która po bolesnych doświadczeniach z dzieciństwa i okresu pierwszych miłości, ułożyła sobie życie z dala od rodzinnej wsi. Wrosła w klimat wielkiego miasta. Jedynym miłym wspomnieniem domu, który opuściła lata temu, wiążą się z babcią, Hanią. To ona zastępowała jej matkę, ona broniła i wspierała. Przede wszystkim uczyła życia cichego, spokojnego i w zgodzie z samym sobą. Teraz jednak jej dni dobiegły końca, a choroba Alzheimera sprawiła, że tuż przed śmiercią nie przypominała dawnej siebie. Przyjazd na pogrzeb sprawił, że to przed czym uciekała wraca, a dawne rany wcale jeszcze się nie zagoiły. Strupki zerwano i znów boli.
O tej powieści było głośno jeszcze na długo przed premierą, a Joanna Bator wyraziła nie zwykle mocne słowa: Oto narodziła się pisarka. Nic dziwnego. Paulina Jóźwik stworzyła przepiękną opowieść w której wielu zobaczy samych siebie i stawia przy tym trudne pytania dotyczące często nas samych. Zastanawia się na ile powrót do bolesnych wspomnień, mówienie o tym, co trudne i konfrontacja z tym, może okazać się terapeutyczna. Odkrywa rodzinne sekrety, o których w rodzinie Maj nie wspominało się zbyt chętnie. Szczególnie dotyczące czarnych owiec, które im bardziej wchodzi się w ich dzieje, przestają być postaciami pejoratywnymi, a stają się bardziej ludzcy. Każdy z nich pragnął miłości, ciepła, każdy ucierpiał w wyniku rodzicielskich decyzji, ale tylko nieliczni mieli odwagę być wolnymi i samodecydować o sobie. Nawet wbrew powszechnym normom. Oni chcieli po prostu żyć pełnią życia. Za to też musieli zapłacić wysoką cenę.
Strupki są czymś zdecydowanie więcej niż tylko rodzinną sagą, to książka o człowieczeństwie i o tym, co stanowi nas ludźmi. Jednym z czynników tego jest pamięć. Ona z jednej strony staje się przekleństwem, z drugiej błogosławieństwem. Sprawia, że nie umie się zapomnieć o zranieniach, rozwianych nadziejach i zaprzepaszczonych planach, wywołuje wieczne wyrzuty sumienia, ale równocześnie koi, pociesza i pozwala dostrzec, że nie wszystko w życiu jest czarno białe. Są jeszcze inne odcienie. Przede wszystkim daje moc przezwyciężenia strachu przed śmiercią, gdyż w naszych wspomnieniach zmarli są żywi i wciąż przemawiają. Ci, których kochamy są blisko przy nas. Tu nie trudne relacje rodzinne, wzajemne żale - często, te niewypowiedziane ale też te wykrzyczane, są istotne, ważny staje się człowiek z jego złożonością i kruchością. Bohaterowie na wskroś przypominają ludzi z naszego otoczenia. Nie ma złych i dobrych, każdego można wytłumaczyć i zrozumieć, czemu jest taki, a nie inny. Czemu zachowuje się tak, a nie inaczej. Dopiero taka konfrontacja nas z tymi, którzy stanowią nasze otoczenie, może zaleczyć noszone w sercu rany i sprawić, że chętnie wróci się do tych miejsc, które dotąd omijało się szerokim łukiem.
Paulina Jóźwik zachwyca językiem, krótkimi zdaniami będącymi często, niczym cięcie nożem. To one sprawiają, że pełno tu melancholii i smutku za tym co odeszło i tymi co odeszli. Jednocześnie napawa nadzieją, że jeszcze będzie dobrze, jeszcze jest światełko w tunelu. To powieść pełna smutku, tęsknoty ale i małych radości dających siłę iść naprzód, takie przecież jest życie. Prawdziwy majstersztyk.
Polecam.
Moja ocena 8/10.
Wydawanictwo Znak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz