piątek, 23 lutego 2018

MROCZNY PIĄTEK: DOM CZWARTY - KATARZYNA PUZYŃSKA


MROCZNY
PIĄTEK


DOM CZWARTY – KATARZYNA PUZYŃSKA


Istnieją takie miejsca, w których mroczna pamięć o dawno minionych wydarzeniach nadal jest żywa. Miejsca mroczne, tajemnicze, wrogo nastawione do przybyszów mogących odkryć niewygodne dla wielu osób fakty. Nie tylko tamtejsi mieszkańcy nie należą do gościnnych, lecz nawet  przyroda wydaje się złowroga i przerażająca. Zwłaszcza, jeśli mowa jest o zbrodni ludobójstwa mającej miejsce w czasie II wojny światowej, zbrodni z którą łącza się łzy dzieci rozdzielonych z rodzicami, łzy rozdartych rodzin, postawy bohaterskie i tych co złamali się pod naporem brutalnej siły. O ile, o tych pierwszych chętnie się mówi i stawia na piedestale chwały podczas rocznicowych uroczystości, to o tych ostatnich chce się zapomnieć. To miejsca naznaczone ludzką tragedią, rozpaczą i bólem obecnym w duszy mimo upływy lat.
         Jednym z takich miejscowości są Złociny, których sama nazwa określa ich charakter. Złociny, równają się złym czynom, mających miejsce nie tylko prawie osiemdziesiąt lat temu – w roku 1939; lecz powtórzyły się one jeszcze dawno po wojnie. A obecnie ponownie znajdują się o krok od kolejnej tragedii. Miasteczko to wykreowała Katarzyna Puzyńska w Domie czwartym; stanowiącym siódmą  odsłonę opowieści o stróżach prawa z Lipowa i Brodnicy.

Była komisarz Klementyna Kopp po otrzymaniu listu od matki wraca do rodzinnych stron. Ma wyjaśnić sprawę morderstwa Róży Grabowskiej - żony swego kuzyna, który po przyznaniu się do winy odbywa karę pozbawienia wolności. W drodze do Złocin, znika wszelki po niej ślad. Zaniepokojona partnerka kobiety prosi o pomoc Daniela Podgórskiego, który wraz z Emilią i Weroniką ruszają na poszukiwanie koleżanki. Mieszkańcy zgodnie twierdzą, że od dawna jej nie widzieli, ale policjant odkrywa, że musiało być zupełnie inaczej niż wszyscy twierdzą. Nikt w rozmowie z nim nie był do tej pory szczery. Wnioski te nasuwają się zwłaszcza, wraz z pojawieniem się szubienicy rysowanej przez neonazistów na domach prominentnych osób i podrzucenia im martwych ptaków.


Obecne wydarzenia mają ścisły związek z przeszłością dawną – związaną z przebywających wówczas w Brodnicy i okolicach hitlerowcami; jak również nieco wcześniejszą bo sprzed czterdziestu lat, jak również tej całkiem niedawnej – rozegranej dwa lata wcześniej. Wszystkie one przeplatają się ze sobą, tworząc  łańcuch zła oplatający od początku losy  rodzin  Drozdowskich, Koppów i Żaków.  Wyciskając na zawsze trwały ślad ludzkiej krzywdy i bolesnej historii. Niczym w kostkach domino, przewracając jeden element pociąga się za nim następne. Jedno zabójstwo niewinnych ludzi, pociągnie potem kolejne na stałe tworząc już z małego miasteczko, miejsce złowrogie i niegościnne.

Katarzyna Puzyńska po raz kolejny w rewelacyjny sposób oddaje ducha małomiasteczkowego, w którym plotka rozchodzi się pędem błyskawicy. Mówi się o wszystkim i o każdym. O proboszczu mającym podobno mieć z gospodynią nieślubnego syna, o skandalach w domach sąsiadów, a przede wszystkim o tych z którymi od lat ma się konflikt. Serce tej społeczności stanowią uroczystości kościelne i państwowe, do dziś na przykład pod pomnikiem ofiar zamordowanych nad jeziorem Bachotek składane są kwiaty. A pamięć o wydarzeniach z października 1939 roku przekazywana jest z pokolenia na pokolenie. To ludzie posiadający tradycyjny i mocno konserwatywny światopogląd. Za największą hańbę uznają rozwody– nawet widok maltretowanej przez męża córki nie jest w stanie zmienić ich postawy. Z drugiej strony są pruderyjni, obłudni,  obce jest im jakiekolwiek przebaczenie i próba zrozumienia innych. W Złocinach każdy bez wyjątku ma coś do ukrycia, wraz z ujawnieniem pilnie przechowywanego sekretu nigdy już nie będzie postrzegany w taki sam sposób, jak dotychczas. Historia naznaczyła w ich umysłach trwałe ślady, wytwarzając najgorsze z możliwych postawy wrogości wobec sąsiada. Do dziś wypomina się byłemu funkcjonariuszowi milicji, jego esbecką przeszłość. Tutejsza społeczność dzieli się na „prawdziwych patriotów” walczących zarówno podczas wojny, jak również po jej zakończeniu z wrogami  Ojczyzny i zdrajców – kolaboranci hitlerowscy i komuniści. Życie jednak z właściwą sobie umiejętnością weryfikuje owe postawy, a chichot dziejowy zacznie być słyszany na każdym kroku.

Dom czwarty sięga po znany schemat dwóch walczących ze sobą rodzin: Grabowskich i Żaków. Żywiących względem siebie nienawiść w czystej postaci, wypominającej nawzajem przeszłość i zwaśnionych od kilkudziesięciu lat. Obwiniają siebie nawzajem o cale zło świata, podczas gdy, każda z nich ma powody do wstydu. Dawne antagonizmy odezwą się zwłaszcza wraz ze sprawą zaginięcia Klementyny i ponownym badaniem zabójstwa Róży, Wtedy to na światło dzienne zaczną wychodzić fakty, na podstawie których każdy z ich członków mógł mieć motyw w pozbyciu się obu kobiet.

O ile od początku lipowskiej sagi czekałem na poznanie więcej faktów związanych z osobą komisarz Kopp, to w siódmej odsłonie cyklu w końcu była okazja dokładnie zapoznać się z dramatycznymi dziejami byłej śledczej. Wydaje mi się, że tom ten był niezbędny do pełnego jej zrozumienia. Tylko w ich świetle rozumie się, dlaczego dziś jest nieprzystępna, często antypatyczna i nie ma ochoty na zbyt bliskie znajomości – z wyjątkiem dwóch osób: Lilianny i Daniela. W moim odczuciu jest on niezwykle zgrabnym domknięciem wątku Klementyny i daje odpowiedzi na wszystkie przejawiające się od pierwszej częścii związane z nią pytania. Nie ukrywam, że jest to dość ciekawe zobaczyć niepokorną policjantkę jakby z drugiej strony. Z prowadzącej dochodzenie, przenikliwego śledczego sama staje się przypuszczalną ofiarą zbrodni.

Mimo generalnie bardzo pozytywnego odbioru powieści, to jednak były w niej pewne rzeczy, które mi przeszkadzały. Pierwszą z nich to język. O ile do tej pory nie miałem najmniejszych zastrzeżeń do stylu Puzyńskiej, to teraz i owszem. Wiąże się, to używaniem przez nią określeń wywodzących się z slangu  policyjnego, typu: firma, krym, nurek itp. W prawdzie w przypisach są one wyjaśnione, jednak nie jest zbyt wygodne co pewien czas zerkać co oznacza dane słowo. Rozumiem, że miały one za zadanie bardziej oddać rzeczywistość policjantów posługujących się na co dzień wieloma zwrotami, które nie zawsze są zrozumiałem dla niewtajemniczonych,  jednak przez kilka tomów przyzwyczaiłem się już do pewnej narracji i zmianę jej niekoniecznie odbieram, jako plus.

Druga kwestia, którą już poruszyłem wcześniej w recenzji  Łaskuna, autorka absolutnie nie oszczędza swoich bohaterów, co potwierdziła ponownie w Domie czwartym. O ile mógłby być to niewątpliwy atut książki, która ponownie porusza w czytelnikach ich najgłębsze pokłady  emocjonalne, dając rozwiązania nie zawsze  proste; to jednak mamy już niestety pewne mocne przegięcie. Odnoszące się zwłaszcza do osoby Podgórskiego, o ile jego misiowaty wizerunek złamała poprzednia część, to teraz osiągnęło  swoje apogeum. Jest bezczelny, arogancki, wulgarny, wraz ze zmianą fizjonomii zmienił się w całkowicie innego człowieka. Niestety takie poprowadzenie postaci mnie osobiście nie podobało się. Nie znaczy to, że lipowscy stróże  prawa  pod wpływem doświadczeń nie mogą zmieniać się – bo również byłoby to niewiarygodne, jednak tak duży kontrast również mnie nie porywa i  nie przekonuje. Nie będę ukrywać, że wolałbym spotkać ludzi, z którymi zdążyłem się już zżyć, niż widzieć w nich zupełnie obce osoby.

Do tej pory każdy tom wnosił z sobą coś oryginalnego, pokazując ewoluowanie stylu pisarki, jak również świadczył o jej dużej kreatywności w budowaniu niebanalnych zagadek kryminalnych. Co również, gdzieś zanikło w tej powieści. Powiela schemat Utopców pokazując miejscowość w której diabeł mówi dobranoc, wrogiej wobec przybyszów – przejawiają ją mieszkańcy i przyroda; oraz między innymi Trzydziestej pierwszej przywołując sprawę sprzed kilkudziesięciu lat, która obecnie nadal zbiera swe krwawe żniwo.  Poza tym opowiadane były historie zwykłych ludzi, które były wiarygodne od samego początku do końca; wprawdzie cecha ta występuje również w Domie czwartym, jednak wkradł się do niego pewien element rodzaju zabili go i uciekł psujący odbiór książki. Nie wiem z czego może wypływać, jednak na pewno burzy on moje zaufanie do prowadzonej narracji.

Z tych właśnie powodów, mimo że samą książkę czyta się bardzo dobrze, to jednak w moim odczuciu jest ona najsłabsza ze wszystkich dotychczasowych  części. Mam wrażenie, że mogłaby być bardzo zgrabnym domknięciem cyklu, na pewno z zakończeniem trudnym dla czytelnika, jednak pozostawiającym po sobie rewelacyjne wspomnienia. Do dalszego kontynuowania serii nie jestem zbyt przekonany, czy wyjdzie to na dobre. Czas pokaże.

Polecam,
Moja ocena 6/10

                                              Źródło: Wydawnictwo Pruszyński i S-ka

sobota, 17 lutego 2018

AGONIA DŹWIĘKÓW - JAUME CABRE

Franciszkańskie zgromadzenie z Imienia róży Umberto Eco, będzie dla mnie niedościgłym wzorem budowania przerażającej historii kryminalnej, w której świętość miesza się z grzesznością. Przy czym tej ostatniej było o wiele więcej, a owa pobożność i bogobojność ukrywała przede wszystkimi, prawdziwe oblicze mnichów. Mroczne średniowieczne mury skrywające makabryczne zbrodnie, liczne korytarze, klimat panującego w nim strachu przed szatańskimi atakami, permanentny duch ascezy połączony z szaleństwem i okrucieństwem; wszystko to tworzyło niezapomniane wrażenie i zachwycało moje rozczytane serducho. Ten niezapomniany klasyk literatury światowej nieustannie dostarcza inspiracji do tworzenia kolejnych gotyckich opowieści, co w jednej ze swoich pierwszych książek udowodnił kastylijski pisarz, Jaume Cabré.
         Agonia dźwięków  bez wątpienia należy do uniwersalnych historii, której przesłanie będzie zawsze aktualne. To jedna z tych pozycji, które zapadają na zawsze w pamięć. Łączy w sobie obraz przerażającego klasztoru, zarządzanego przez fanatyczną zakonnicę, z przesłaniem o roli sztuki w życiu człowieka. Sztuki, która jako jedyna jest w stanie ochronić nas przed obłędem religijnym i wydobywać podstawowe postawy humanitarne.

 

            Brat Junoy w ramach nauczenia się ubóstwa zostaje decyzją przełożonych zesłany do żeńskiego zgromadzenia w La Ràpita w charakterze spowiednika. Ten benedyktyński dom zakonny słynie z niezwykle surowego ubóstwa i reguły, znajdującej swe rozwinięcie w Zwyczajniku. Znajduje się na samych obrzeżach Katalonii, w całkowitym odcięciu do świata, w miejscu zapomnianym nie tylko przez ludzi, ale również przez Boga. Mnich kochający nade wszystko muzykę i słyszący ją dosłownie wszędzie, przeżywa męki katuszy będąc świadkiem śpiewu niemiłosiernie fałszujących sióstr rapiteńskich. Jednak to nie brak talentu i całkowita pogarda dla muzyki, stała się przyczyną ostrego konfliktu w jaki popadł z tamtejsza matką przełożoną. Przyczyniły się do tego niezwykle rygorystyczne i bezduszne zasady  klasztoru - który zamiast zbliżać do Boga, jest piekłem na ziemi. Będąc jedną z niewielu zdroworozsądkowych osób, nie mógł  biernie patrzeć na psychiczne i fizyczne znęcania się nad nowicjuszkami. Zatarg osiągnie punkt kulminacyjny w chwili, ukarania dwóch  mniszek przez zgorzkniałą przełożoną, matkę Doroteę. Upokorzona kobieta chcąc ostatecznie pognębić „rywala”, oskarża go o herezję, liczne nadużycia i samowolę.  Junoy trafia do aresztu i jego sprawą ma zając się sąd diecezjalny. Tak oto rozpoczyna się pokazowy proces, w którym wszystkie fakty przemawiają na jego niekorzyść i znikąd nie może oczekiwać sojusznika. Na domiar złego, sam pogarsza swoją sytuację wykazując się całkowitym brakiem zainteresowania sprawą.  


Pozornie zasadniczy wątek staje się jedynie pretekstem do pokazania skutków powstałych w wyniku fanatycznej postawy  religijnej, gdzie pokuta zamiast środka wspomagającego do poznawania Stwórcy i służby jemu, staje się wręcz celem samym w sobie. W miejscu, w którym spodziewano by się niezwykle rozwiniętej miłości bliźniego i wrażliwości na drugiego człowieka; spotyka się ludzi zgorzkniałych, opanowanych obsesją coraz większego umartwienia się – dzięki któremu zyskają możliwość do pokazania własnej doskonałości. Rapiteński klasztor to miejsce mroczne, przygnębiające już samym swoim widokiem. Surowe mury z wszechobecną ciszą, która zamiast wyciszać – wzbudza niepokój i jeszcze bardziej pozbawia mieszkańców radości, a potęguje poczucie osamotnienia i wyobcowania. Wszelkie głosy wskazujące na błędną drogę obraną przez matkę przełożoną, widzącą w  Regule narzędzie nieograniczonej władzy nad  życiem i śmiercią swych „córek w wierze”,  wywołują jej wrogość do osób ośmielających się kwestionować odwieczną tradycję i jej autorytet.  W La Ràpita zakonnicy bardziej upodobnili się do  trupów, stali się jakby cieniami snującymi się po klasztornym budynku i ogrodzie. Miejsce przebywania sióstr łączy się z cmentarzem, a pod  fundamentami  budynku znajdują się krypty. Tak oto świat żywych nierozłącznym uściskiem złączył się ze światem zmarłych. A zgromadzenie kontemplacyjne zmienia się w zgromadzenie hołdujące wszelkiego rodzaju pysze.

 Jednak Cabré nie byłby sobą, gdyby ograniczył się tylko do jednowymiarowości swojej powieści. Zbudował  dwie historie przeplatające się i przenikające nawzajem. Jedną stanowi La Ràpita; druga snuje się wokół brata Junoya, od początku owianego atmosfera tajemniczości. Poznajemy go, jako wielkiego miłośnika muzyki. Rozkochanego w grze organowej, dającej mu nieprzebrane bogactwo – do którego nikt inny nie ma dostępu. Nawet w grobowej ciszy klasztoru – będącego jego miejsce zsyłki, słyszy bogactwo dźwięków, skazanych z powodu surowej reguły na  agonię. Staje się świadkiem ich stopniowego umierania. Świat sztuki jest prześladowany przez ludzi Kościoła, którzy zamiast widzieć w nim boski pierwiastek wyrażający piękno stworzenia i kierujący myśli ku Bogu, postrzegają ją jako przejaw próżności i zbędnego bogactwa.  Mnich sprzeciwia się zatem nie tylko owej grobowej ciszy, w której najmniejszy szept urasta do rangi wielkiego występku,  ale przede wszystkim zasadom prowadzącym do psychicznego i fizycznego wyniszczenia mniej odpornych sióstr, które z każdym dniem czują się jedynie coraz bardziej obco w gronie kamiennych twarzy swych towarzyszek oraz ciepią męki samotności i niezrozumienia.
Drugi wątek zbudowany jest wokół La Ràpity. Rytm życia jest tam ściśle uregulowany w Zwyczajniku. Podaje on nawet kiedy i ile razy  można myć się, czy zmieniać bieliznę. Każdy dzień jest identyczny i nie ma miejsca na najdrobniejsze odstępstwa,  najmniejszy przejaw nie tylko niesubordynacji, lecz wystarczy samej złej myśli negującej świętość harmonogramu, musi spotkać się z najsurowszą karą. Miejsce to zniszczyło jakiekolwiek przejawy samodzielności i autonomii, tworząc z mieszkających tam zakonnic bezwolne maszyny, pozbawione prawa nawet do posiadania własnego zdania. Panują tam despotyczne rządy sprawowane przez jedną osobę, dla której słowo tolerancja nie istnieje w  słowniku.


Agonia dźwięków inicjuje zatem tryptyk poświęcony władzy.  Druga z tego cyklu Jaśnie pan opowiada o świeckim wymiarze sprawiedliwości i pokazuje sylwetki ludzi władzy – od których zależy czyjeś życie lub śmierć; trzecia zaś Głosy Panamo dotknie kwestii rządów faszystowskich.  Agonia dźwięków  porusza natomiast problem despotyzmu, pokazując go na przykładzie ludzi Kościoła. Powieść nie tylko wspaniale otwiera pewną dyskusję toczoną w późniejszych utworach Cabré, dając pole na późniejsze rozwinięcie rozpoczętego wątku, lecz również skłania do refleksji nad prawdziwą postawą religijną służącą dobru drugiego człowieka - mogącego znaleźć szczęście jedynie wraz z poszanowaniem jego prawa do wolności i w zaspokojeniu elementarnych potrzeb.  Ponadto zaś przestrzega przed skutkami władzy totalitarnej zdolnej ingerować w każda dziedzinę ludzkiej egzystencji; jak również przed konsekwencjami braku tolerancji i wzajemnego zrozumienia.

Autor czerpie z bogatej tradycji literackiej, począwszy od Buhłakowa – i jego rozważań nad kwestią despotyzmu władzy i spersonifikowanego zła - noszącego imię Szatana; skończywszy  na wspomnianym na początku recenzji Umberto Eco. Wydawać by się mogło, że nie daje ona nic oryginalnego, lecz powtarza tylko wcześniejsze głosy. Nic bardziej mylnego. Cabré czerpie pełnymi garściami z dorobku swych poprzedników, lecz robi to w sposób całkowicie nowatorski. Buduje własną całkowicie odrębną i inną opowieść, która w agonii muzyki widzi agonię człowieka i idei humanizmu.


Słysząc muzykę Bacha i Lutosławskiego myślami wrócę do mrocznego klasztoru La Ràpita.

Polecam,

Moja ocena 8/10
 
                                   Źródło: Wydawnictwo Marginesy
 
 

piątek, 16 lutego 2018

MROCZNY PIĄTEK: LUSTERECZKO, POWIEDZ PRZECIE - ALEK ROGOZIŃSKI


MROCZNY
PIĄTEK

 

LUSTERECZKO, POWIEDZ PRZECIE – ALEK ROGOZIŃSKI

 

Konkursy piękności kojarzą się przede wszystkim z wielkim świętem piękna ludzkiego ciała, bez względu komu jest dedykowany, paniom czy panom. Jak pokazują słupki oglądalności gal miss i mister Polski, cieszą się one dużym zainteresowaniem publiczności. I nic dziwnego, dostarczają poza rozrywką, co tu dużo ukrywać także nutkę zazdrości. Bo, który mężczyzna nie chciałby posiadać ciała Rafała Maślaka? Odwrotnie tak samo, nasze przedstawicielki teoretycznie tylko słabszej płci – choć życie zdecydowanie zweryfikowało tę tezę – nie pragnęłaby mieć wymiarów 90 – 60 – 90? Tego typu imprezy słyną z prezentowania pięknych strojów kąpielowych, wspaniałych sukien wieczorowych lub idealnie skrojonych na miarę garniturów. Uczestnicy rażą publiczność nienaganną figurą i olśniewającą bielą zębów, mimo ich zapewnień o dogłębnej przyjaźni zrodzonej podczas imprezy - nie ukrywają również panującej między nimi konkurencji i rywalizacji. Wszyscy zaś z niecierpliwością oczekują odpowiedzi na pytanie: komu przypadnie korona najpiękniejszej kobiety lub najprzystojniejszego mężczyzny w Polsce, dodatkowo jeszcze chociaż przez parę godzin wszyscy czują się jak w bajce, zapominając o szarej codzienności za oknem.

         Po zdradzeniu tajemnic świata literackiego, znanego Alkowi Rogozińskiemu od podszewki; przyszła pora na ujawnienie mrocznych sekretów panów biorących udział w walce o tytuł Mister Polonia, które odsłania w Lustereczko, powiedz przecie czyli drugiej części cyklu o przebojowej pisarce kryminałów, Róży Krull.

Mimo, że upłynęło już parę miesięcy od sławnego zjazdu literatek, to nadal jest ono obecne w pamięci Róży i jej przyjaciół. Zwłaszcza wspomnienia z pobytu w podkrakowskim dworku wróciły wraz  samobójstwem nieznajomego autorce mężczyzny, pracującego w biurze znajdującym się naprzeciwko jej mieszkania, którego przypadkowo stała się świadkiem.  Był on jednym z uczestników mającego się odbyć konkursu Mister Polonia. Dochodzenie prowadzone przez Krzysztofa Darskiego pokazuje, że zmarły nie miał żadnych motywów popychających do tak dramatycznego kroku. Jednak śmierć adonisa nie daje pisarce spokoju, wyjaśnienia policji w żadnej mierze jej nie przekonują. Jest przekonana, że było to morderstwo, a nie żadne samobójstwo.  Krull ponownie podejmuje się prowadzenia prywatnego śledztwa mającego na celu wyjaśnienie sprawy i znalezienie ewentualnego mordercy. Przeniesie ją ono do świata o istnieniu, którego nigdy by się nie spodziewała. Świata mężczyzn lepiej od kobiet znających się na makijażu i wszelkiego rodzaju zabiegach kosmetycznych, świata narcyzów zachwyconych samymi sobą, a w walce o tytuł Najprzystojniejszego Polaka są w stanie posunąć się bardzo daleko. Przewodnikiem pisarki po krainie próżności będzie nikt inny, jak sam Rafał Maślak – wywołujący u niej już nie tylko marzenia erotyczne, lecz także matrymonialne. Co z tego wyjdzie, przekonajcie się sami sięgając po książkę.

Lustereczko, powiedz przecie należy do typu literatury idealnie pasującej w razie, gdy dopadnie nas chandra lub po prostu, kiedy chce się odpocząć przy lekkiej i niezbyt angażującej lekturze. Jest to jeden z tych kryminałów, w których - podobnie do swego poprzednika – ważniejsze od wiedzy kto zabił, jest humor połączony z dobrą zabawą. Niezwykle intrygujące jest śledzenie wszelkiej maści powiązań istniejących między bohaterami, są związani niezwykle subtelną nitką, tworzącą z czasem istny węzeł gordyjski. Początkowo wydaje się, że każdy z nich tworzy zamkniętą i odrębną od pozostałych historię, podczas, gdy wraz z rozwojem akcji wszystkich ich, łączy znacznie więcej niż mogłoby się wydawać.  Alek Rogoziński stworzył po raz kolejny galerię wszelkiej maści osobliwości, zdolnych przyćmić najbardziej kontrowersyjnego celebrytę. To świat mężczyzn próżnych, zazdrosnych i podstępnych, typów narcystycznych i tych poddających się zadawanym im torturom podczas sesji upiększającej dla przysłowiowego świętego spokoju, są złośliwi, okrutni i wbrew kreowanym przez nich pozorom – nietolerancyjni wobec mankamentów w urodzie innych – także u osób niezwiązanych z ich światem. Ponownie sercem całej opowieści są przypadkowe zdarzenia i prowadzone dialogi przybliżające małymi kroczkami do rozwiązania zagadki. Pełno jest całkowicie niezwiązanych ze sobą wydarzeń, słownych przepychanek i relacji łączących pojawiające się w powieści postacie z samobójcą – każda z nich znała go i mogła mieć korzyść w jego śmierci.  Ludzie ci przekomarzają się, wypowiadają nawzajem nie wygodne dla rozmówcy fakty z przeszłości, lub sami przypominają sobie o chwilach ich największych klęsk. To urodzeni aktorzy, zdolni w zależności od sytuacji przybierać odpowiednie pozy. Pojawiająca się zbrodnia wyzuta jest ze wszelkich znamion okrucieństwa i brutalności. Próżno szukać drastycznych scen, ich miejsce zajmują ironiczne komentarze wypowiadane pod adresem rozmówcy.
 
Autor  wspiął się tym razem na wyżyny satyry, ponownie śmiejąc się już nie tylko ze swych kolegów po piórze – w szczególności Remigiusza Mroza, czy Magdaleny Witkiewicz – ale również z samego siebie. Do łez rozbawiło mnie stwierdzenie, parafrazuję: „Rogozińskiemu wydaje się, ze pisze śmieszne książki”.  Wszelkie tego, typu odwołania połączone z ironicznymi wypowiedziami bohaterów, absurdem sytuacyjnym – wystarczy wspomnieć, zmienioną treść maili; tworzą satyrę na najwyższym poziomie. A czytelnik odnajdzie wiele rzeczy z jego własnego życia, chociażby wścibskich sąsiadów wydających zdecydowane osądy o współlokatorach czy nasze własne wady i ułomności.

Lustereczko, powiedz przecie ma niestety również swoją wadę. Jeżeli oczekujecie odpowiedzi na ostatnie zdarzenia z pierwszego tomu, to niestety się rozczarujecie. Tworzy zupełnie odrębną historię i tym razem również z otwartym zakończeniem. Powiela schemat poprzednika: zabójstwo powiązane z głośnym medialnym wydarzeniem. Co dla jednych może być minusem, dla drugich nie. Mnie osobiście odpowiada tego typu narracja, jedyne do czego się przyczepię do właśnie rozpoczęcie tomu całkowicie niezwiązane z końcówką Do trzech razy śmierć i mam wrażenie, że autor ma zamiar nadal iść tym torem. Tworzy zapierająca dech w piersiach ostatnią scenę, aby w następnej części kompletnie ją pominąć. Osobiście wolałbym, albo zgrabne domknięcie tomu, albo nawiązanie do tego, czego wcześniej byliśmy świadkiem

W każdym razie, Róża Krull i jej przyjaciele znajdują się w samej czołówce moich ulubionych kryminalnych serii i znów z niecierpliwością czekam na więcej. Okazuje się, że prawo słabszej kontynuacji najnowszego cyklu w dorobku księcia komedii kryminalnej całkowicie nie obowiązuje. Alek Rogoziński dzięki budowaniu krótkich scen i zwięzłych historii bez zbędnej gmatwaniny i mnożenia niepotrzebnych pytań, tworzy niezwykle intrygujący świat potrafiący wciągnąć bez reszty czytelnika.

Polecam.

Moja ocena 7/10
 
                                               Źródło: Wydawnictwo Filia Mroczna Strona

niedziela, 11 lutego 2018

RDZA - JAKUB MAŁECKI, CZYLI PIĘKNA OPOWIEŚĆ O LUDZKIM LOSIE

Dzisiejszą recenzję zacznę zupełnie nietypowo, bo od przywołania pewnej sceny, jakiej byłem świadkiem kilkanaście dni temu. Gdy wszedłem do biblioteki, znajdowała się w niej kobieta, która na pytanie pracownicy: Co pani najbardziej lubi czytać? Odpowiedziała: Wie pani, takie książki o życiu. Mimo, że zdarzenie to miało miejsce już jakiś czas temu, to dopiero teraz przypomniałem sobie o nim.  Ponieważ też kocham literaturę znajdującą się bardzo blisko życia, ale nie opowiadającą o egzystencji celebrytów, czy osób znanych chociażby z mediów; lecz o takiej zwykłej i bardzo przyziemnej. W której pojawiają się zwykli ludzie, mijani na ulicy i nigdy nikomu nie przyszłoby do głowy, aby ich historia stała się kanwą bestsellera. Cóż bowiem może być interesującego w codziennych zakupach, zajmowaniu się siedmioletnim wnukiem – który nie wiadomo kiedy, zamiast siedmiu, ma dwadzieścia dwa lata -  w problemach dzieci czy ludzi będących już po siedemdziesiątce. Pozornie nic, ale właśnie tylko pozornie, bo w rzeczywistości ci zwyczajni przechodnie z ich zwyczajnymi zmartwieniami, stają się skarbnicą wielu tematów poruszanych w literaturze: ból dorastania, szkolne przyjaźnie poddawane próbie czasu i pierwsza miłość, albo śmierć najbliższych, traumatyczne wspomnienia nie pozwalające o sobie zapomnieć. W jaki sposób możliwe jest wymazanie z pamięci obrazu palonych w stodole w czasie wojny bezbronnych ludzi?

         Jakub Małecki, autor nominowany w 2016 roku za Ślady do literackiej Nagrody Nike, w swojej najnowszej książce Rdza opowiada o losach dwojga osób: babci Tośce i jej wnuczku Szymku, których losy splotły się w sposób, w jaki żadne z nich się nie spodziewało. A  wszystko zdążyło się stać w ułamku sekundy.
 

 
Lato 2002 roku. Siedmioletni Szymon razem ze swoim najlepszym przyjacielem, Jackiem vel. Budzikiem chodzą nad tory układać monety, miażdżone następnie przez nadjeżdżające pociągi. W trakcie zabawy nawet nie pomyślałby, że już za parę minut dostanie wiadomość, która na zawsze odmieni jego dotychczasowy byt.  Chłopiec całą drogę nie może doczekać się na powrót rodziców i kiedy wspólnie razem znajdą się we własnym mieszkaniu. W momencie dotarcia do domu babci, dowiaduje się, że zginęli oni w wypadku samochodowym. Odtąd trafia pod opiekę starszej pani i już nigdy nie będzie tak samo, jak było przed tym feralnym dniem.  Wraz z nim zniknęli dawni koledzy, zniknął jego dawny pokój, a pozostał tylko paniczny strach przed Bozią, zabierającą mu mamę i tatę;  obecnie może będzie chciała porwać również jego samego lub odbierze mu ulubione zabawki. Lepiej więc było ukryć je w pralce. Tam zawsze jest bezpiecznie - jak mawiał ojciec.  W miejsce starych przyjaciół, pojawiają się nowi kumple ale i wrogowie, nowe obowiązki, nowy rytm dnia i wszystko już na zawsze staje się inne. Powoli również zacznie zanikać stary Szymon.
Tośka natomiast nieustannie pamięta o tragicznych doświadczeniach własnej rodziny i sąsiadów w czasie drugiej wojny światowej. Wówczas zmuszona była wyruszyć w podróż. Wyrwana z rodzinnego domu, trafiła do zupełnie obcego i wrogiego świata, musiała poznać i nauczyć się jego praw. Wtedy  między innymi pokochała wieczną miłością Nieznajomego Człowieka - którego pamięć pozostała w niej na zawsze oraz widziała palonych w stodole ludzi.
Wieś Chojny, w której przychodzi mieszkać chłopcu i starszej kobiecie pełna jest tego typu dramatycznych wspomnień mieszkańców. W ich sercu z dawanych dni i bolesnych rozczarowań pozostała już tylko rdza osiadła w ich pamięci i sercu.  
 
Dwie opowieści, dwie historie dwojga ludzi splecione ze sobą i nakładające się na siebie wzajemnie. Akcja powieści biegnie dwutorowo,  rozpoczyna się w roku 2002 i 1939, następnie ciągnie się przez kolejne lata, żeby wrócić do punktu startowego i zakończyć się w już w naszych czasach, w roku 2016. Na przestrzeni tych kilkudziesięciu lat obserwujemy nie tylko parę głównych bohaterów, ale również pozostałych członków rodziny Stawnych, ich przyjaciół i znajomych. To co bez różnicy łączy wszystkie osoby pojawiające się na kartach powieści, to dosłownie jedno wydarzenie – którego absolutnie nikt nie przypuszczał, jakie odciśnie piętno, na jego dalszym życiu oraz odbije się rykoszetem na jego najbliższych. Po tym jednym incydencie, nic już nie będzie takie samo. Dawne szczęście i marzenia ulecą, a ich miejsce zajmie tylko wszechobecna rdza. Wydaje mi się, że właśnie to najbardziej urzekło mnie w powieści Małeckiego. Pokazanie chwili -  podobnej do wielu innych lub całkowicie nieoczkiwanego zwrotu w życiu bohaterów, która w powiązaniu z przedmiotami i miejscami, sprawiła, że ich życie na zawsze się zmieniło. Któż mógłby przypuszczać, że pożegnanie z rodzicami – jedno z wielu, będzie tym ostatnim; spotkanie z nieznajomym mężczyzną zmieni życie małej dziewczynki; szkolny incydent pogrzebie na zawsze to kim się było – zrodzi zaś kogoś nowego. Takich przykładów mógłbym podawać jeszcze wiele, jednak wszystkie sprowadzają się do wspólnego mianownika: zmienia się sam człowiek i przychodzi kres dla jego bezpiecznego dotąd świata. Autor nie szuka czegoś bardzo górnolotnego, mało prawdopodobnych zdarzeń, lecz z mistrzowską umiejętnością oddaje to co ulotne, zwyczajne i pozornie kompletnie nijakie, coś do czego trudno przywiązywać większą wagę. Z tych pojedynczych faktów, wyjmowanych przez niego niczym kadr z filmu buduje wspaniałą opowieść o ludzkim życiu, miłości i cierpieniu.
Ponadto tak samo ważne, jak owe przełomowe wydarzenia są przedmioty otaczające mieszkańców Chojen: komiksy o Asterixie, stara topola, zdjęcie praprapradziadka Lucjana – który gołymi rękoma pozbawił niedźwiedzia życia, stodoła lub kołyska. I znów dostajemy od autora prztyczek, gdyż przecież i w otoczeniu czytelnika znajduje się wiele rzeczy mających dla niego wartość sentymentalną i wiążą się z nimi niepowtarzalne, wyjątkowe  dla każdego wspomnienia. Raz miłe, innym razem może wywołujące łzy.
            Z tej właśnie szarej codzienności Małecki przedstawia wiele trudnych tematów: ból dorastania, przemijanie, śmierć, czy wielka przyjaźń poddana bolesnej próbie oraz marzenia stające się ciężarem trudnym do dźwigania.  Na przestrzeni czternastu lat obserwujemy metamorfozę wszystkich bohaterów książki. Szymek z niewinnego chłopca, zaczytującego się w komiksach, zetknąwszy się ze śmiercią rodziców zmuszony jest przejść szybki kurs dojrzewania, dotychczasowe malowanie krów zastępuje rąbanie drewna, oporządzanie królików i przepiórek. A wymarzony dzień w szkole, zmienia się w przełomowe dla niego zdarzenie tkwiące w nim już niczym zadra na zawsze. Przeżywa swoją pierwszą miłość, sprzeczki z przyjacielem z dzieciństwa – z którym będąc nierozłącznym, coraz częściej przestaje się widywać; a w dotychczasową więź wkradają się liczne animozje – czy bójki.  
Tośka, kobieta boleśnie doświadczona przez los, dotknięta koszmarem wojny i osobistym cierpieniem dźwigała swe piętno przez wiele lat, jedynie pewne ukojenie znajdowała w rozmowach z sąsiadem Andrzejem Budzikiewiczem. Poznała dobrze smak utraty wszystkich bliskich jej sercu osób: nastoletniej miłości, matki, córki, przyjaciół, a wreszcie rozstanie z ukochanym wnuczkiem - któremu poświęciła ostatnie lata życia.
Podobnych dramatycznych historii można mnożyć wśród mieszkańców Chojen: panna porzucona w dniu ślubu, mężczyźni którzy na skutek niefortunnego zdarzenia stali się martwi za życia czy tragiczny w skutkach wypadek. Mam  wrażenie, że wszystkich ich łączy cierpienie, zamknięcie we własnych kręgu bolesnych wspomnień i wyrzutów sumienia. Próbują na swój sposób uwolnić się od tej trucizny zalewającej ich serce i umysł, odnaleźć utracone na przestrzeni lat szczęście i zrealizować swoje marzenia, które zamiast balastu dadzą satysfakcję. Dawne urazy miną, a ich miejsce zajmie przebaczenie.
 
Rdza to proza na najwyższym poziomie, która dosłownie poruszyła wszystkie moje zmysły, serce, umysł i czułem ją na całym ciele. Takiego uczucia nie miałem już od bardzo dawna. To książka pozostawiająca w stanie czytelniczego kaca i z przeczytaniem ostatniego zdania zabiera mowę,  uniemożliwiając przekazanie wszystkich licznie powstałych w trakcie lektury refleksji słowami. Utkana jest niczym pajęczyna z cieniutkich, niepozornych niteczek splatając losy bohaterów w jedną wspólną całość i łącząc ich ze sobą. Pokazuje tkwiące nieraz latami w człowieku blizny i niezagojone rany, na które pozostaje szukać tylko odpowiedzi na pytanie dlaczego. Łączy w sobie rodzinną sagę z zapisem małomiasteczkowego życia. Gdzie wszyscy się znają, wiedzą o sobie wszystko.  W lokalnej społeczności nie brakuje nie wyrównanych rachunków krzywd i często wiele spraw i żywionej urazy rozwiązuje się za pomocą siły – niszczącej nie tylko ofiarę, ale także oprawcę. Jeżeli opowiadając Wam o Cabré stwierdziłem, że jest on wirtuozem słowa; to Jakub Małecki jest malarzem słowa. W prosty sposób, przy wykorzystaniu potocznej mowy  słyszanej niejednokrotnie na ulicy oddaje krajobraz jednej z wielu wsi w Polsce, z jej radościami, smutkami i sekretami. Ludzie pojawiający się u niego są niezwykle barwni i wyraziści. Z jednej strony mamy zapis życia rodziny znajdującego się w oparach wojny, okresu Polski Ludowej i transformacji ustrojowej, pokazanego w dość brutalny sposób, z drugiej jednak obraz ten jest niezwykle subtelny, ciepły, pełno w nim wrażliwości na krzywdę i ludzkie dramaty. Historia ta wciąga bez reszty i nie pozwala na odłożenie jej na później.
 
Rdza była moim pierwszym spotkaniem z Jakubem Małeckim i już nie mogę doczekać się na kolejne. Dla mnie zaś na pewno będzie to jedna z najważniejszych ze wszystkich przeczytanych książek. Zwłaszcza przez ponowne przypomnienie uniwersalnych prawd: o kruchości przyjaźni i potrzebie jej pielęgnowania niczym najcenniejszego skarbu, przemijaniu człowieka i próbie radzenia sobie z tym, co może wydawać się ciężarem nie do udźwignięcia. Powieść mimo bijącego z niej dramatyzmu,  daje wiele nadziei na lepsze jutro.
 
Polecam.
Moja ocena 10/10
 


                                                     Źródło: portal lubimyczytac.pl

sobota, 10 lutego 2018

JAŚNIE PAN - JAUME CABRE


„Z jaką łatwością spada się na dno piekła zniesławienia! 

Jak szybko pełnia życia może stać się igraszką śmierci!”

Te dwa zdania zamieszczone przez wydawcę na okładce, niezwykle celnie podsumowują, a zarazem wprowadzają do kolejnej niezwykłej powieści Jaume Cabré. Nie od dziś wiadomo, że ludzką egzystencją rządzą nieraz uśmiechy losu - część osób wierzy, że każdy ma zapisane swoje przeznaczenie w gwiazdach. I chociaż na to stwierdzenie, szybko można odpowiedzieć, inną złotą myślą: „Kowalem swojego losu każdy jest sam”.  Wbrew pozorom wszystkie przedstawione poglądy są poniekąd prawdziwe i trudno z nimi polemizować. Często bywa zarówno tak, że jedna zła decyzja, jedna chwila w której wystarczy znaleźć się nie w tym miejscu i nie w tym czasie co trzeba – aby zmienić byt w prawdziwy koszmar i znaleźć się w pułapce, z której nie ma już wyjścia. Nie mniej często ponosi się również konsekwencje własnych wyborów i błędów, za które przychodzi zapłacić wysoką cenę.  Są one wynikiem ścierania się wielu czynników: namiętności, niepochamowanego pożądania władzy, czy rozpaczliwego szukania szczęścia i prawdziwego uczucia.

         Kataloński pisarz w Jaśnie panu  - kolejnej książce wydanej nakładem Wydawnictwa Marginesy - pokazuje, jak dosłownie w ułamku sekundy może odmienić się los człowieka. Z wyżyn sławy, mając przed sobą jeszcze duże perspektywy i marzenia, staje się osobą powszechnie pogardzaną i skazaną na śmierć w hańbie.


Barcelona w 1799 roku stanowiła swoistą mekkę dla lokalnej śmietanki towarzyskiej i wszelkiej maści artystów – poetów i muzyków. To w niej ścierały się z jednej strony oświeceniowe trendy i idący z dużym tempem duch romantyzmu z Goethem na czele; liberalizm rewolucji francuskiej mieszał się z konserwatyzmem burbońskim. Podczas jednego z tego typu przejęć młody pisarz Andreu Perramon spędza upojną noc z światowej sława śpiewaczką – nazwaną przez samego Napoleona, Słowikiem Orleanu.  Wieczór mający zapewnić mu poklask publiczności, przyniósł jednak piekło. Następnego dnia bowiem w hotelowym pokoju znalezioną zamordowaną diwę, a przy jej zwłokach znaleziono medalik należący do literata. Mężczyzna zostaje aresztowany i grozi mu kara śmierci. Od tej chwili jego los nierozłącznie splata się z osobą tytułowego jaśnie pana, Rafela Massó i Pujades – prezesa Trybunału Królewskiego, człowieka żądnego władzy, targanego własną zmysłowością i namiętnościami, jednocześnie wielkiego miłośnika astronomii.


            Jaume Cabré należy z całą pewnością do tego typu autorów, którzy za każdym razem przygotowują dla swoich czytelników niepowtarzalną ucztę literacką. Od jego książek nie sposób się oderwać, aż nie padnie ostatnie zdanie. Później zostaje się z dużym uczuciem niedosytu, a czytelniczy głód nadal pozostaje niezaspokojony. Dokładnie tak, było ze mną już trzeci raz z rzędu. Najpierw przeczytałem Wyznaję – po którym długi czas inne moje lektury były jakieś bezbarwne, a w głowie nieustannie słyszałem głos skrzypiec Storianiego; później zanurzyłem się w rzece tysiąca imion, słysząc wołające z niej Głosy Pamano; wreszcie nadszedł czas na przeniesienie się do osiemnastowiecznej stolicy Katalonii na spotkanie z możnym Jaśnie Panem -  nakazującym służbie zwracać się do niego tym zwrotem, a im słowa te stają w gardle. Bo jaki z niego jaśnie pan? Zwykły dorobkiewicz i nic nie więcej, człowiek nie mający wcześniej żadnych koneksji, dopiero piastowany urząd otworzył mu drogę na salony miejscowej arystokracji. I gdybym miał dosłownie w jednym zdaniu powiedzieć o czym opowiada jedna z pierwszych powieści spod pióra Katalończyka, z całą pewnością odpowiedziałbym, że właśnie o tytułowym  bohaterze, stanowiącym centralną oś akcji. Wszystkie rozgrywające się wydarzenia mają z nim nierozerwalny związek, wszystkie licznie pojawiające się postacie krążą wokół niego niczym satelity. Dla jednych jest oportunistą, inni  czują przed nim lęk, jest im obojętny lub widzą w nim doskonałą szansę na prowadzenie wygodnego i miłego życia.  Zbliżają się do niego i oddalają, wiele osób skrycie czuje do niego silną nienawiść, czekając jedynie na sposobność do zemsty i wymierzenia sprawiedliwości – której długo wydaje się, że jest jedynym przedstawicielem i to on ją wymierza. To człowiek mający wiele spraw do ukrycia, skrywający liczne niewygodne sprawy mogące ściągnąć go na samo dno piekła – do którego chętnie do tej pory wrzuca skazańców; jednocześnie nigdy nie widzi się samego w charakterze winnego, lecz obarcza odpowiedzialnością za swe czyny innych ludzi, czy zrządzenie losu.
Otrzymujemy zatem niezwykły kryminał retro do którego osobiście mam dość mieszane uczucia. Jeżeli chodzi o samą fabułę, czy stworzone postacie nie mam absolutnie żadnych zastrzeżeń. Jedynie pewne rozczarowanie czuję z powodu konstrukcji książki. Jej wielcy poprzednicy, przyzwyczaili mnie do symfonii dźwięków złożoną z wielu przemawiających równocześnie głosów i nakładających się na siebie wzajemnie, głosów teraźniejszości jak również najbardziej odległej przeszłości. Co niewątpliwie wymaga od czytelnika maksymalnego skupienia, a od pisarza niezwykłej wręcz wirtuozerii słowa.  Tym razem w tego nie było. Ma ona tradycyjną budowę złożoną z linearnej akcji i mimo pojawienia się w drugiej księdze niewielkiego przeskoku na czasoprzestrzeni, to w ostatecznym rozrachunku nie zmienia to ogólnego odbioru. Stanowi doskonałe wyjaśnienie pobudek którymi kieruje się Rafel w księdze pierwszej i wstęp do trzeciego rozdziału.
Cabré za każdym razem potrafi wyrwać czytelnika z dobrego samopoczucia i zagrać na jego najczulszych strunach. Nie inaczej jest w Jaśnie panu poruszającym problem sprawiedliwości ludzkiej i związanej z nią władzy decydowania o życiu lub śmierci drugiego człowieka. Czy jest ona rzeczywiście nieomylna? Czy może stanowić rodzaj zadośćuczynienia społeczeństwu za wyrządzoną krzywdę? O ile w pierwszym momencie wydaje się, że pytania te są, jedynie retoryczne i bez trudu można na nie udzielić odpowiedzi; to autor odsłaniając przeróżne pojawiające się z biegiem akcji karty, zmusza do głębszej refleksji i nieraz może nawet rewizji dotychczasowych poglądów.  I jak to bywa u  niego, poważny i trudny temat jednocześnie staje się pretekstem do przedstawienia przeróżnych sylwetek – poza trzema z nich, szczerze mówiąc nie miałbym ochoty spotkać się z nimi osobiści. To ludzie obłudni, albo otwarcie dążący do coraz większej władzy, bez skrupułów i kierowani jedynie osobistą ambicją, wykorzystują swój urząd do realizacji własnych celów i czerpania korzyści; albo pod płaszczem pruderyjnej religijności widzą szansę pokazania się z dobrej strony społeczeństwu – jako miłosierni i gorliwi katolicy, którzy przy okazji może nawet dobiją targu z samym Bogiem. To właśnie tego typu ludzie stają się czyimś panem życia i śmierci, a raz podjętego wyroku i osądu sprawy nie zmienią. Chyba, że odmienią się układy. Wówczas szybko rewidują swoje poglądy.

Wreszcie w powieści znajdziemy i tym razem wspaniałe studium epoki. Autor z mistrzowską umiejętnością oddaje panującego wówczas w kręgach elity ducha libertynizmu, rodzące się czasy romantyzmu z poezją Gothego i na tle symfonii Beethovena, w których rozbrzmiewały hasła rewolucji francuskiej. Po przeciwnej stronie jawią się stare zwyczaje uosobione w Arcybractwie Najświętszej Krwi Pana Naszego Jezusa Chrystusa, zwanego potocznie Bractwem Krwi walczącego o rząd dusz z kapelanem więziennym na czele. Modlili się za skazańców, pod płaszczem miłosierdzia mieli nieść im pociechę. Pierwszym podstawowym ich zadaniem było asystowanie kryminalistom podczas egzekucji, a na ich przykładzie pokazanym przez autora najlepiej rozumie się na czym rzeczywiście polegała znana hiszpańska tradycja niesienia krzyża na miejsce kaźni. To oni pokrywali koszt pogrzebu i zabierali ciało z szubienicy. Jaśnie Pan na tle sprawy kryminalnej pokazuje niezwykle ciekawe pod względem obyczajowym czasy końca wieku osiemnastego, w których zdrada i intryga mieszana z religijnością i chrześcijańskim miłosierdziem. Nieodparcie rodziło się pytanie: czy ów duch katolicyzmu i świadczenia dobrych uczynków względem osób mających przed sobą ostatnie dni życia, wynikały z prawdziwych pobudek religijnych a może były jedynie kolejną formą pruderii i perwersyjnej rozrywki. Cabré, jak zawsze zasiewa ziarnko wątpliwości nie dając żadnej odpowiedzi, ona należy już do każdego czytelnika z osobna.
Jaśnie Pan niczym nie odstępuje poziomem od poprzednich powieści katalońskiego pisarza, także dzięki temu, że i tym razem tłumaczyła go Anna Sawicka. Dostajemy książkę wiernie oddającą ducha Cabré z jego nieraz licznymi wulgaryzmami, potocznymi zwrotami  funkcjonującym w rodzinnym języku pisarza.  A przede wszystkim z mnóstwem pytań, na które sami musimy znaleźć odpowiedzi.

Reasumując: Jaśnie pan jest jedną z pierwszych napisanych przez Jaumego Cabré powieści, które akurat polski czytelnik poznaje w odmiennej kolejności. Dzięki temu idealnie widać, jak w przeciągu mniej więcej dwudziestu lat ewoluował styl pisarza, wynoszący go na same szczyty wirtuozerii słowa. Podejrzewam, że długo jeszcze nie powstanie książka na miarę Wyznaję, jednak za każdym razem czytając jego utwory mam wrażenie brania udziału w istnej uczcie literackiej. Jaśnie pan poza konstrukcją nie wiele różni się od swoich poprzedników. Ponownie stawia trudne pytania i gra na najczulszych strunach ludzkiej duszy, to właśnie sprawia, że szalenie trudno jest oderwać się od lektury aż nie padnie ostatnie zdanie. Wyrywa nas z bezpiecznych twierdz, prowadząc na wyboje na których wszystko może się zdarzyć, a autor odsłania zarówno ludzi bezsilnych i bezbronnych wobec wszechobecnego aparatu urzędniczego – w jego skład wchodzą także duchowni; jak również osoby pruderyjne, puste i pozbawione jakichkolwiek hamulców moralnych. W tym właśnie wydaje mi się tkwi niesamowita siła oddziaływania katalońskiego literata, którego książki czyta się z zapartym tchem i trudno o nich zapomnieć. Wędrują one ze swym odbiorcą jeszcze bardzo długo po skończonej lekturze.

Polecam.

Moja ocena 8/10
 
                                Źródło: Wydawnictwo Marginesy
 
 

piątek, 9 lutego 2018

MROCZNY PIĄTEK: POCZĄTEK - DAN BROWN


MROCZNY
PIĄTEK


POCZĄTEK – DAN BROWN


Wiara i nauka, to dwa skrzydła do poznania Boga. Wiara bez nauki staje się zabobonem, a nauka bez wiary deizmem. Nauczał niegdyś św. Jan Paweł II. Nie da się zaprzeczyć, że mimo słów papieża będących dla wielu ludzi Kościoła bezcennym drogowskazem; nie brakuje osób zarówno po jednej, jak i drugiej stronie, widzących w nich rywalki nie do pogodzenia. Konserwatyści  mówią o panujących w nauce bluźnierstwach i niszczeniu wszystkiego tego, co wzniosłe; a ich ateistyczni przeciwnicy odwrotnie. Tylko postęp techniczny i rozwój nauk ścisłych dadzą jedyne wiarygodne odpowiedzi na dwa fundamentalne pytania: Skąd pochodzimy? Dokąd zmierzamy?  Niezmordowanie przekonują o posiadanym przez nich przekonaniu, jakoby wszystkie religie świata próbowały za pomocą utrzymywania wiernych w ciemnocie umysłowej, dalej sprawować rząd dusz.

Dan Brown w Początku ponownie przenosi czytelnika do świata sztuki i symboli, gdzie religii i nauce nie zawsze jest z sobą po drodze, a ludzkość czeka kolejne szokujące odkrycie. Tym razem związane z fundamentalnymi zagadnieniami nurtującymi ją od zawsze. W jaki sposób powstał człowiek? I dokąd zmierza?


            Historyk sztuki, wybitny znawca symboli i religioznawstwa, profesor Uniwersytetu Harvarda, Robert Langdon przyjeżdża do Bilbao na spotkanie ze swoim byłym uczniem i przyjacielem, Edmondem Kirchem w celu wysłuchania jego wykładu, podczas którego zaprezentowane zostaną dowody w kwestii początku życia człowieka na ziemi i jego dalszej przyszłości, mające położyć kres wszystkim wyznaniom świata. Tuż po rozpoczęciu wystąpienia w Muzeum Guggenheima, prelegent zostaje zamordowany. Powstały wówczas chaos może doprowadzić do  zaprzepaszczenia pracy badawczej słynnego futurysty. Wraz ze śmiercią Kircha, w niebezpieczeństwie znajduje  się również sam Langdon i dyrektor placówki, Ambra Vidal – utrzymująca z kontrowersyjnym i potępianym przez Kościół naukowcem ścisłe kontakty.  Razem udadzą się do Barcelony i podejmą się trudnej misji odnalezienie kryptograficznego hasła, mogącego ponownie uruchomić przerwaną prezentację i ujawnić światu jej treść.


Początek stanowi piąty tom cyklu o harwardzkim naukowcu i niestety mam co do niego dość mieszane uczucia. Podzielenie się z Wami wrażeniami z lektury, sprawia mi mały problem, gdyż wszystkie moje uwagi dotyczą fabuły, a nie chciałbym nic spoilerować.  

 Na pewno pozytywnie oceniam samą zagadkę nad którą pracuje Langdon wraz Ambrą Vidal. Jest intrygująca, niebanalna i potrafi trzymać w napięciu do samego końca. Z wypiekami na twarzy śledziłem poszukiwania tajemniczego hasła w gąszczu bogatej symboliki. Każda budowla, każdy obraz wspominany w powieści ma swoją funkcję, bije z nich duża aura tajemniczości i poznawanie ich ukrytego sensu stanowiło dla mnie wspaniałą przygodę, przy okazji mogłem poznać nieco ciekawostek, o których wcześniej nie miałem pojęcia. Do tej części nie mam najmniejszych zastrzeżeń i ufam temu co podaje autor, a znając jego dociekliwość  – nie mam wątpliwości, że można mu w tym aspekcie zaufać.

Niestety na tym mogę skończyć wymienianie plusów, a pojawiają się słabe strony. Przede wszystkim Początek był pierwszą powieścią Browna, która mocno mnie rozczarowała. Po lekturze Aniołów i demonów i Kodu Leonarda da Vinci oczekiwałem sporo informacji z zakresu historii sztuki powiązanej z religią, tego niestety było dosłownie jak na lekarstwo, a większą część zdominowała nowa technologia – ze szczególnym uwzględnieniem sztucznej inteligencji i silne powiązanie sprawy nad którą pracuje Robert ze światem naukowych rozważań, które przynajmniej w moim odczuciu wcale nie były podane przystępnym dla laika językiem, lecz naszpicowane fachową terminologią, wywołująca znużenie. Zwłaszcza, że tego typu rozważania snują się nieraz przez kilka stron, przez co pojawiały się momenty, że lektura po prostu zaczęła mnie męczyć. Zabrakło występującego do tej pory pewnego mistycyzmu, niedopowiedzenia, za to od początku do końca widzimy wszystko jednokolorowo. Wiadomo, że ludzie Kościoła i pałac królewski grają typowych antagonistów -  nieco inaczej wygląda to w przypadku przedstawicieli innych wyznań przypominających bardziej przysłowiowe dzieci we mgle, niż tych co mogą wywrzeć istotny wpływ na rozwój akcji – naukowcy zaś są pozytywni i pragną dobra ludzkości.
Poza tym, oczekiwałem niebanalnej historii utrzymanej, jak poprzednie tomy na wysokim poziomie i również w tym aspekcie, moje oczekiwania nie spełniły się. U Browna zaczęło dominować coś w rodzaju taniej sensacji rodem zabili go i uciekł, a wiele scen stały się kompletnie niewiarygodne. Biorąc pod uwagę, że tego typu tendencja wręcz dominuje przez większą cześć powieści, ogólny odbiór niestety nie powalił mnie na kolana. Całkowicie zabrakło mi pewnego ducha cyklu, który do tej pory utrzymywał się w tej serii i potrafił trzymać w napięciu od pierwszej strony do ostatniej. Kiedy śledzi się główną oś fabuły jest naprawdę ciekawie, lecz gdy idzie ona w kierunku naukowych dywagacji, wszelkich maści wynalazków technicznych - owe napięcie spadało prawie do zera.


W Początku pojawia się utarty przez autora schemat, w którym za każdym razem pojawia się tajemnicza organizacja, wręcz na poły przestępcza. Tak również, jest i tym razem – a stanowi ją tak zwany Kościół palmariański, nieuznający władzy Watykanu od śmierci Pawła VI i sam posiadający własnego samozwańczego papieża. Kierują się dość surową moralnością, ascezą i nakazami religijnymi, dążącymi do eliminacji wszelkich wpływów modernizmu panującego we współczesnych Kościele Rzymskim. Nie należy mylić ich jednak ze samym Bractwem Piusa X czy innymi zgromadzeniami typowej tradycji katolickiej, gdyż jak zauważy się w trakcie lektury książki, palmarianie dość mocno się od nich wyróżniają. Oczywiście dla jednych może to być minus, inni oczekują wręcz momentu pojawienia się tajemnej instytucji. Osobiście, gdyby jej zabrakło pewnie czułbym spory niedosyt, natomiast pokazanie ich roli w śmierci Kircha dość mocno mnie rozczarowało i ponownie nie dostałem niczego z tego, czego się spodziewałem. W porównaniu do poprzednich wrogów Langdona, odłam ten stanowi jedynie niewinną igraszkę.
Wreszcie na koniec samo zakończenie, na które oczekiwałem z dużym napięciem – zwłaszcza im bliżej było finału – i które również mnie zawiodło. W prawdzie rozumiem towarzyszący mu zamysł autora, jednak dla mnie było  nijakie, zbyt wyidealizowane, banalne i jednym słowem za słodkie. Więcej nie mogę zdradzić, żeby nie psuć niespodzianki. Natomiast bardzo jestem ciekawy Waszych odczuć co do niego.


Podsumowując: Początek Dana Browna wywołał u mnie olbrzymie zainteresowanie i nie mogłem doczekać się, kiedy w końcu uda mi się je przeczytać, czułem wręcz niesamowitą ekscytację na myśl ponownego spotkania z profesorem Langdonem -  którego polubiłem dwanaście lat temu. Kompletnie nie spełniło pokładanych w nim nadziei i szczerze mówiąc jest ono najsłabszą pozycją w całym dotychczasowym dorobku pisarza. Nie ma  w sobie nic ze znanej z poprzednich tomów atmosfery tajemniczości, wędrowania mrocznymi korytarzami muzeów i kościołów, poznając sekrety znajdujących się w nich dzieł sztuki. Tym razem pojawia się jedynie sztuka współczesna – co osobiście mi nie przeszkadzało, lecz mamy jej jedynie niewielką namiastkę w porównaniu do tego co było wcześniej. Za to dominuje tematyka technologicznych gadżetów,  naszpikowane fachową terminologią rozważania z zakresu fizyki i chemii, które zamiast zaciekawić - nużą. Do tego dochodzi kompletnie nijakie zakończenie burzące wszystko to, co do tej pory śledził czytelnik. Powiedziałbym nawet, że jest  wręcz mocno naciągane i miałem wrażenie, że autorowi po prostu zabrakło pomysłu na nie. Miało, jakby zwieńczyć rozważania na temat roli religii i nauki w życiu człowieka, jednak mnie absolutnie nie usatysfakcjonowało i jak dla mnie nie daje  żadnej odpowiedzi. Mam nadzieję, że następna część będzie o wiele lepsza, jeżeli zaś miałaby utrzymać się w podobnej tonacji, to może Danie Brownie lepiej wiedzieć, kiedy zejść ze sceny niepokonanym.

Mimo wszystko oczywiście polecam, zwłaszcza fanom twórczości pisarza.

Moja ocena: 3/10
 
                                                     Źródło: Wydawnictwo Sonia Draga
 

wtorek, 6 lutego 2018

PODSUMOWANIE MIESIĄCA STYCZNIA


PODSUMOWANIE
MIESIĄCA
STYCZNIA

 

Pierwszy miesiąc roku za nami, mija również pierwszy tydzień lutego, pora więc najwyższa podsumować styczeń. Zapomniałem już o 2017 r. z jego najlepszymi i najgorszymi książkami i z nową energią wszedłem w 2018 r. oczekując na jego perełki. Muszę przyznać, że w natłoku kilku ważnych spraw, jakie miałem do załatwienia w ubiegłym miesiącu i które, co tu dużo ukrywać zajęły mi sporo czasu, mój wynik czytelniczy jest dobry. Udało mi się przeczytać 7 książek, co daje 3481 stron, może nie jest to rekord, ale wydaje mi się, że nie mam się czego wstydzić. J Przede wszystkim dominowała literatura polska, a zwłaszcza skoro nie było mroźnej zimy, mróz zawitał na Literacką Podróż w osobie, Remigiusza Mroza, który z całą pewnością pojawi się również w lutym.

 A oto przeczytane pozycje:

 

1.    S. King, Owen King, Śpiące królewny [recenzja TUTAJ]
 
                                    Źródło: Wydawnictwo Pruszyński i S-ka


2.    R. Mróz, Deniwelacja [recenzja TUTAJ]
 
 
                                       Źródło: Wydawnictwo Filia Mroczna Strona
 

3.    Gabriela Gargaś, W plątaninie uczuć [recenzja TUTAJ 
 
                                    Źródło: Wydawnictwo Filia
 

4.    R. Mróz, Czarna Madonna [recenzja TUTAJ]
 
 

                                                        Źródło: Wydawnictwo Czwarta Strona


5.    Claudia Gray, Tysiąc odłamków ciebie
 
                                      Źródło: Wydawnictwo Jaguar

6.    K. Puzyńska, Łaskun [recenzja TUTAJ]
 
                                    Źródło: Wydawnictwo Pruszyński i S-ka
 

7.    W. Grzegorzewska, Stancje [recenzja TUTAJ]
 
                                    Źródło: portal lubimyczytac.pl

Nie będę ich ponownie przybliżał, wszystkie zostały już omówione na blogu, jedynie podaje linki do poszczególnych recenzji.

 

TOP 3 STYCZNIA


Zgodnie z tradycją pora wyłonić trójkę najlepszych książek przeczytanych w styczniu:


Na miejscu 3:  Śpiące królewny Stephena Kinga.
 
                                   Źródło: Wydawnictwo Pruszyński i S-ka
 
Przerażający horror odzwierciedlający, czym byłby nasz świat, gdyby zabrakło w nim kobiet lub mężczyzn. Miasto opanowane przez tajemniczy wirus Aurory, powodujący zasypianie kobiet na całym świecie. Podczas snu otacza je kokon, który po zerwaniu wywołuje u nich morderczy szał. Pośród pozostałych samotnie panów zaczyna panować totalny chaos i brutalna siła. Książka z pewnością nie należy do najlepszych powieści króla z Maine, ale bez wątpienia warto się z nim zapoznać.


Na miejscu 2:  Łaskun Katarzyny Puzyńskiej.
                                     Źródło: Wydawnictwo Pruszyński i S-ka
 
Do Lipowa zawitał kolejny psychopatyczny morderca, który zabił byłego już sędziego Jaworskiego i pewną kobietę. Wszystkie zaś poszlaki wskazują na nikogo innego, jak Daniela Podgórskiego. Autorka ponownie porusza trudne tematy, przed którymi chętnie się ucieka, udając jakoby nie istniały, zwłaszcza: pedofilię i przemoc wobec dzieci. To cichy płacz  za ścianą, ślady na  ciele od których zabiera się wzrok i tłumaczenie krzywdy jako wyświadczanie przysługi. I tym razem, jednak nie przekracza granic dobrego smaku.

Na miejscu 1: Stancje Wioletty Grzegorzewskiej.
                                  Źródło: portal lubimyczytac.pl
 
Słodko gorzka opowieść o dorastającej dziewczynie, która po maturze przyjeżdża ze wsi do dużego miasta na studia. Obraz transformacji lat 90 dwudziestego wieku, na tle betonowych blokowisk i ulic pływających w strugach deszczu. Smutny krajobraz w którym świętość miesza się z grzesznością, z niezwykle intrygującymi ludźmi pojawiającymi się kartach powieści.
 

LITERACKI TBR NA LUTY


Kochani doskonale wiecie, jak słaby jestem w TBR z powodu mojej niesubordynacji czytelniczej, jednak z całą pewnością w tym miesiącu przeczytam i omówię dla Was: Rdzę Jakuba Małeckiego, Córki Wawelu. Opowieść o Jagiellońskich królewnach Anny Brzezińskiej, oraz Mgnienie Marcela Woźniaka czyli drugi tom o komisarzu Brodzkim.  Tym samym pewnie nieco jeszcze zatrzymam się przy książkach z 2017 roku, które nie intrygowały jeszcze przed swoją premierą i powodu braku czasu na nie, będę musiał nadrobić zaległości J