niedziela, 4 lutego 2018

STANCJE - WIOLETTA GRZEGORZEWSKA


Rozpoczęcie studiów i często związany z nim wyjazd z rodzinnego domu do miasta, inauguruje nowy etap w życiu. Poza dodatkowym dokumentem potwierdzającym dorosłość, zaczyna się bytowanie na własny rachunek, nadzieja i lęk przed tym co nieznane i obce. Pojawiają się nowe znajomości, nowy świat i pierwszy wynajmowany pokój w akademiku lub na stancji. Stancji rządzącej się własnymi prawami i nigdy nie wiadomo, jak ułożą się relacje z właścicielem mieszkania. Może znajdować się nie tylko w typowym blokowisku, lecz w miejscach, które niekoniecznie przyszłyby w pierwszym momencie na myśl, na przykład w hotelu robotniczym czy klasztorze. Tak samo, jak nie zawsze owe cztery kąty wychodzą poza finansowe możliwości studenta, wystarczy w ramach zapłaty wykonywanie drobnych prac domowych. W każdym razie wiadomo, nic już nie będzie takie samo jakie jeszcze było kilka miesięcy temu. Bezpowrotnie zniknęła stara codzienność i jej miejsce zajęła nowa. Ważne by w tym wszystkim nadal umieć dążyć do spełnienia marzeń i postawionych celów, nawet gdy pojawia się wiele przeszkód, a walka z nimi zajmuje kilka lat, zanim z młodego pisklęcia narodzi się piękny i w pełni dorosły ptak.
         Wioletta Grzegorzewska w najnowszej powieści Stancje przenosi bohaterkę stawiającą pierwsze kroki w dojrzałym życiu z jej dotychczasowego świata, zamkniętego między polami wsi Hektarów, do miasta rządzącego się odmiennymi prawami. W którym przeszłość miesza się z teraźniejszością.
 
            Wiolka jest świeżo upieczoną  maturzystką, która przyjeżdża do Częstochowy rozpocząć studia polonistyczne. Już na samym początku czeka ją niemiła niespodzianka. Odmówiono jej bowiem prawa do zamieszkania w akademiku. Dziewczyny zaś, nie stać na wynajmowanie stancji. Wydaje się, że jedyne co jeszcze może zrobić w tych okolicznościach, to  powrót do domu i przyjęcie posady sekretarki. Ostatecznie znajduje ludzi oferujących jej  pomoc. W ten sposób rozpoczyna się trwająca trzy lata wędrówka z jednej kwatery do drugiej, od robotniczego hotelu Wega przez mury klasztorne, po wynajmowane mieszkanie. Każde z tych miejsc zostawi w niej niezatarty ślad.  
 
            Stancje Wioletty Grzegorzewskiej uważane są  za bezpośrednią kontynuację Guguł. Trudno mi odnieść się do tej opinii, gdyż stanowią moje pierwsze spotkanie z tą autorką. I jeżeli tak, jak ja nie znacie poprzedniej jej książki, możecie wejść w nie bez najmniejszego problemu, gdyż są one całkowicie zamkniętą historią.
Wyróżniają się trzy wiodące wątki:  historia ludzi zamieszkujących daną stancję, obraz transformacji ustrojowej lat dziewięćdziesiątych oraz zestawienie wydarzeń z życia głównej bohaterki rozgrywających się w rodzinnej wsi, z tym co jest jej udziałem w  Częstochowie. To wokół nich obraca się akcja i wszystkie  płynnie się przeplatają ze sobą, tworząc w końcowym efekcie jedną zwartą i niezwykle nostalgiczną opowieść. Każda z osób przewijających się na kartach książki jest zupełnie inna. Raz pojawiają się Rosjanie prowadzący nie całkiem legalne interesy, między którymi toczą się głośne awantury, a w rozmowach przewijają się więzienne wspomnienia. Innym razem przenosimy się w mury klasztoru zamieszkanego przez sędziwe siostry bezhabitowe, które muszą zmierzyć się z bolesnymi przeżyciami drugiej wojny światowej i związanej z nią rozłąką z najbliższymi. Gehenna tamtych lat nadal niczym zadra tkwi w ich głowach, nie pozwalając o sobie zapomnieć. Wreszcie, gdy pojawia się szansa zamieszkania samodzielnie w wynajmowanym mieszkaniu, również tam czeka na nią przykra niespodzianka.
Elementem spajającym wszystkie postacie, bez względu na ich odmienne przeżycia, stanowi cierpienie. Wszyscy cierpią i nie umieją znaleźć własnego utraconego szczęścia, które wydaje się, że odleciało bezpowrotnie. Zamknięci w kamiennych ścianach swych domów każdego dnia, na nowo rozpamiętują swój ból. Wydaje się, ze ich życie skończyło się dawno temu, a obecna egzystencja ogranicza się jedynie do wegetacji, bez szans na lepsze jutro.  W tym zamkniętym kręgu cierpienia tkwi wbrew pozorom również sama Wioletta, której wspomnienia z rodzinnego domu dalekie są od posiadanych przez rówieśniczki, a jedyne co zaznała to: besztanie i karcenie. Mam wrażenie, że nigdy nie czuła domowego ciepła, co może poniekąd zaczęło przejawiać się w nietypowej pasji – zbierania nekrologów. Już jako nastolatka balansowała na granicy życia i śmierci, mimo że sama nie przeżyła grozy wojny – to jest ona obecna w jej umyśle. Rozdarta na granicy jawy i koszmaru między wojennymi losami dziadka Władka, a później siostry Stanisławy; dziewiętnastolatka zaczyna poniekąd utożsamiać się ze zmarłymi. Nie tylko ich przeżycia stają się historią Wiolki, mało tego nawet pod względem fizycznym upodobnia się do jednej z zabitych przez hitlerowców dziewcząt.
Grzegorzewska prowadzi czytelnika po Częstochowie lat 90. XX wieku, które nie różni się wiele od krajobrazu innych polskich miast. Żyją w niej Rosjanie i Polacy, mamy dzielnice niecieszące się dobrą sławą. Miasto kojarzone z pielgrzymkami miesza w sobie zarówno sferę   sanctum,  z profanum. Między ulicami nazwanych od imion świętych i przy których stoją kramy z dewocjonaliami, w ich cieniu własny „biznes” prowadzą dilerzy narkotyków i prostytutki. Do tego dochodzi szary i ponury obraz życia miasta, betonowe domy, neonowe automaty do gier, smutno ubrani ludzie, a McDonald staje się wręcz swoistego rodzaju centrum życia częstochowian, gdzie tradycyjny schabowy z surówką z kiszonej kapusty ustępuje miejsca mac zestawowi i zapachowi frytek. Praca w nim, uważana jest za  życiową szansę. Przeszłość przeplata się w niej ze współczesnością, a „wiejskość” z miastowością. 
W Stancjach nie ma moralizowania, lecz stanowią pewnego rodzaju dziennik życia w ostatniej dekadzie dwudziestego wieku. Zaliczają się do jednych z tych powieści, w których bez względu na ilość posiadanych lat, można odnaleźć siebie i własne doświadczenia. Siłą książki jest przede wszystkim potężny realizm i mistrzowsko oddana ludzka mentalność.  
Pierwsze skrzypce gra w nich przepiękny i niezwykle plastyczny język, za pomocą którego dopiero pojawia się historia dorastającej dziewczyny, nieco nijakiej, pozwalającej innym na kierowanie sobą, podobnie obcy decydują o tym gdzie ma mieszkać. Jednak z każdą kolejną stancją odkrywa siebie i dojrzewa przede wszystkim, jako młoda kobieta. Z potulnego dziewczęcia powoli rodzi się osoba zdolna do przeciwstawienia się otaczającej ją zewsząd przemocy.
 
W każdym razie na pewno jeszcze długo pozostaną w mojej pamięci, zwłaszcza przypomną się podczas wizyty w McDonaldzie J
 
Polecam.
Moja ocena 8/10
 
                                              Źródło: portal lubimyczytac.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz