czwartek, 31 stycznia 2019

PODSUMOWANIE MIESIĄCA STYCZNIA 2019


 
PODSUMOWANIE
MIESIĄCA – STYCZEŃ 2019
 

 

Pierwszy miesiąc roku za nami. Jeszcze nie tak dawno, witaliśmy Nowy Rok, snuliśmy mnóstwo czytelniczych i nie tylko planów, a już pierwsze 31 dni, minęło niczym ułamek sekundy. W zeszłym roku nieco, odszedłem od comiesięcznych podsumowań, do których chcę wrócić w 2019, idąc za ciosem – koniec pustego pisania, pora na podsumowanie stycznia 2019.  W tym miesiącu przeczytałem 10 książek, w tym jedną miałem już skończyłem z początkiem Nowego Roku, więc jest 9 mocnych pozycji. Jeżeli więc chodzi o czytelniczy wynik, jestem z niego zadowolony, udało mi się zachować planowaną różnorodność lektur, pojawiła się jedna pozycja z gatunku literatury faktu i oby tak dalej. Gorzej zdecydowanie wypada, dalsza część moich noworocznych założeń. W ramach Challengu Okonia w sieci jeden z punktów mówi: czytać więcej niż się kupuje i tu klapa na całego. W styczniu przybyło mi 14 nowych książek: 13 kupionych i 1 w prezencie urodzinowym, z czego przeczytałem 2!!!! Podobnie wygląda mój plan czytania jednego Dickensa w miesiącu: miesiąc ten kończę z przeczytana 1/3 książki i na pewno na dniach ją dokończę, nie ma bata, ale w lutym, aby nadrobić stratę: koniecznie muszę mieć zaliczone 2 książki Charlesa Dickensa. Tyle z rachunku sumienia i statystki, pora najwyższa wymienić lektury towarzyszące mi w ostatnich 31 dniach.

1.     G. Gargaś, Lato utkane z marzeń
 
                                 Źródło: Wydawnictwo Czwarta Strona

2.    D. Seltzer, Omen
 
                               Źródło: Wydawnictwo Vesper

3.    J. Bator, Ciemno, prawie noc
 
                                 Źródło: portal lubimyczytac.pl
 

4.    G. Gargaś, Magia grudniowej nocy
 
                                 Źródło: Wydawnictwo Czwarta Strona

5.    A. Chwalba, 1919. Pierwszy rok wolności
 
                                  Źródło: Wydawnictwo Czarne

6.    S. King, Carrie
 
                              Źródło: Wydawnictwo Prószyńki i S-ka
 

7.    J.Bator, Piaskowa góra
 
 
                               Źródło: Wydawnictwo Znak
 

8.    J.Moyes, Dziewczyna, którą kochałeś 
 
                                Źródło: Wydawnictwo Znak
 

9.    R. Mróz, Testament
 
                                 Źródło: Wydawnictwo Czwarta Strona
 

10.                      D. Simmons, Terror.
 
                              Źródło: Wydawnictwo Vesper

 

Tak oto prezentuje się lista moich styczniowych lektur, pora na wskazanie trójki najlepszych.


Na miejscu 3. Jojo Moyes, Dziewczyna którą kochałeś
 
 


Genialne połączenie powieści historycznej ze współczesną obyczajówką. Magiczna historia o tragicznych losach ludzkich zaklętych w przedmiotach i dwóch silnych kobietach, mających odwagę walczyć o to, co kochają nawet jeśli mają wiele do stracenia – a starcie wydaje się nierówne. Dokładna recenzja [TUTAJ]


Na miejscu 2 Omen, Dawid Seltzer
 
 


Niekwestionowana klasyka grozy, która rozpoczyna modę na opętane dzieci. Syn Antychrysta przychodzi na świat by siać chaos i zgubę ludzkości. Urodził się szóstego dnia, szóstego miesiąca, o szóstej godzinie, trafiając w wyniku misternie ułożonego planu do rodziny wpływowego polityka. Opowieść o pragnieniu władzy, ambicji, jak również o marzeniu mogącym przynieść koszmar, a upragnione dziecko staje się wcieleniem Złego na zawsze burząc życie rodziców. Recenzja [TUTAJ]


Na miejscu 1. Ciemno, prawie noc Joanna Bator.
 
 


Powieść okrutna, wywołująca ból brzucha i pragnienie zwinięcia się w kłębek. Historia rodzinnego miasta autorki pokazanego, jako miasto zła. Złe jest w nim wszystko: ulice, domy, las, a przede wszystkim od lat jest świadkiem krzywdy wyrządzanej dzieciom. Wspaniała opowieść o kotojadach, kociarach, trudnych powrotach i odkrywaniu dramatycznej historii rodzinnej, o zaginionych dzieciach oraz wojennych demonach do dziś żywych w umyśle Wałbrzycha. Recenzja [TUTAJ].

niedziela, 27 stycznia 2019

DZIEWCZYNA, KTÓRĄ KOCHAŁEŚ - JOJO MOYES


Stwierdzenie, że w przedmiotach jest zaklęty kawałek duszy i historii życia ich właścicieli, może brzmieć oczywiście nieco banalnie, jednak przy dłuższej refleksji, trudno nie zgodzić się z tym. O tym również bardzo często przypomina literatura. Każda rzecz jest bowiem niemym świadkiem losów, zarówno związanych z nią samą, jak również ludzi, u których przebywała. Obserwowała chwile radosne, smutne, a nieraz może tylko ona jedna widziała łzy smutku, tęsknoty, bezradności i rozpaczy. Z każdą rzeczą związane jest konkretne wydarzenie, a nieraz również zapisana w niej zostaje Wielka Historia.
O wojnie, tęsknocie za bliskimi, czasach trudnych prób i pytaniu, czy istnieją okoliczności pozwalające łamać pewne zasady moralne – zwłaszcza w imię miłości do ukochanego człowieka, opowiada w niezwykle wzruszający sposób Jojo Moyes w Dziewczynie, którą kochałeś.


Ostatnie kilkadziesiąt lat sprawiły, że mówiąc o zbrodniach wojennych, czy o okupacji mamy przede wszystkim na myśli II wojną światową, ewentualnie w szerszym kontekście dyskusja toczy się wokół reżimu faszystowskiego i komunistycznego, jednak  przeszłość zna wcale nie mniejsze rachunki krzywd, które do dnia dzisiejszego nie zostały wyrównane, a ofiary brutalnej siły nie doczekały sprawiedliwości dziejowej. Do jednych z tego typu konfliktów, który pozostawił w wielu rodzinach zadrę, należy wbrew pozorom pierwsza wojna światowa. O ile w kontekście polskim, mówi się o niej nawet z pewną nutką romantycznego sentymentu – gdyż, jakby nie patrzeć na tego rodzaju starcie zbrojne, w które zaangażowane zostaną wszystkie trzy państwa zaborcze, czekały pokolenia Polaków, widząc w tym szansę na odzyskanie niepodległości i rzeczywiście wraz z zakończeniem Wielkiej Wojny 1914-1918 nastąpiła dla nas jutrzenka Niepodległości. Jednak dla wielu państw europejskich, w tym między innymi dla Francji, lata te zapisały się, jako okres okrutnych rządów niemieckiego najeźdźcy, który grabił, mordował niewinne osoby, wprowadził rządy terroru i wszechobecnego strachu oraz zniewolenia mające na celu pozbawienie okupowanej ludności resztek godności i dumy narodowej. Wtedy to wówczas w bitwie pod Ypres zastosowano po raz pierwszy gaz bojowy, rodziły się na terenach II Rzeszy Niemieckiej obozy pracy – stanowiące wręcz preludium do morderczej machiny, która zrodzi się w ciągu następnych dwudziestu lat.  W wyniku prowadzonych wówczas walk kilkadziesiąt milionów żołnierzy zginęło na froncie, wielu wróciło jako kaleki, a dla ludności cywilnej był to czas potwornego głodu.


Liv Halstom nie ma życia usłanego różami, z jej marzeń też wiele nie zostało. Jedynymi pamiątkami po zmarłym małżonku są: wielki szklany dom – którego utrzymanie przerasta możliwości finansowe kobiety, oraz niezwykły obraz zatytułowany Dziewczyna, która kochałeś. Obecnie musi zmagać się mailami od komornika – na które nie ma najmniejszej ochoty odpisywać, oraz nauczyć się na nowo żyć po stracie ukochanego męża. Chwil zapomnienia szuka w kieliszku wina i podczas  jednej z wizyt w barze zostaje okradziona. Z niespodziewaną pomocą przychodzi jej przypadkowo spotkany w lokalu mężczyzna, Paul McCafferty. Między nimi powoli zaczyna rodzić się nić sympatii, która ma wszelkie szanse sprawić, że zranione serce dziewczyny, po wielu latach może w końcu zostać uleczone. Jednak, gdy zaczyna  wierzyć w lepsze jutro, niespodziewanie spada kolejny cios. Portret, jaki dostała w prezencie zaręczynowym od męża, może zostać jej odebrany. Wiąże się nim bolesna przeszłość kobiety, którą przedstawia. Jest nią Sophie Lefevre, żona francuskiego malarza, która w czasie I wojny światowej wspólnie z siostrą w niewielkim miasteczku St. Pérrone prowadziły rodzinny interes. Wizerunek ten zachwycił niemieckiego komendanta sprawującego rządy w okupowanym mieście i z tego powodu sprowadził zarówno na właścicielkę malowidła, jak i na jej rodzinę tragiczne w skutkach konsekwencje. Echa tamtych dni, zaczną rozbrzmiewać w życiu Liv, która gotowa jest na wszystko, byle tylko obraz pozostał u niej.


Jojo Moyes stworzyła dwie współistniejące obok siebie opowieści, rozgrywające się w innej epoce, towarzysza im odmienne warunki życia, ale również są elementy spajające te dwie historie ze sobą. Pierwszym z nich są dzieje obrazu intrygującego i wywołującego odmienne reakcje u widzów, drugim: sylwetki dwóch niezwykle silnych kobiet. Na początku przenosi czytelnika do roku 1917, kiedy Niemcy okupują francuskie miasteczko wprowadzając surowe prawodawstwo pozwalające im prowadzić w nim rządy twardej ręki, a za najmniejszą nawet niesubordynację, można zapłacić cenę własnego życia. Ludność cywilna jest gnębiona przez okupanta, pozbawiona mięsa i podstawowych artykułów żywnościowych, ich pożywienie składa się głównie z jarskich posiłków, wszystko zaś co bardziej energetyczne jest konfiskowane przez wrogie wojsko. Patriotyczna część St Pérrone nie ma zamiaru biernie zgadzać się z nieludzkim traktowaniem i w miarę własnych możliwości organizuje własne formy oporu, jednocześnie okazując wobec kolaborantów pogardę i wrogość. Na tym tle poznajemy losy Sophie, której mąż został wcielony do walki z Niemcami i rzucony na odległy front, nie ma o nim żadnej wieści, czy żyje ani co obecnie się z nim dzieje.  Postrzegana jest, jako osoba niezłomna, odważna, nie cofająca się nawet do stawienia czoła okrutnemu komendantowi, zmuszona wbrew własnej woli do goszczenia okupantów w swoim hotelu – jednak i z tego faktu próbuje znaleźć korzyść i możliwości niesienia pomocy potrzebującym współmieszkańcom. Nie wie jednak, że właśnie to w czym tkwi jej siła, wkrótce przyniesie jej zgubę i poważne problemy. Z drugiej strony jest ufna, często może nawet zbyt naiwna, szukająca iskierek dobroci nawet w sercu potwora, umiejąc jednak w każdych okoliczność bronić godności swojej i swoich bliskich, nie zgadza się na żaden przejaw niesprawiedliwości, czy okrutnego traktowania innych ludzi.

Podobną do niej postacią okazuje się następna, aktualna właścicielka Dziewczyny, którą kochałeś, Liv. Mimo, że spotkały ją już wszystkie możliwe ciosy zadane przez życie i nic nie poszło zgodnie z jej planem, to jednak dalej szuka dróg pozwalających wyjść z  trudnej sytuacji. Podobnie do Sophie nie poddaje się problemom, ale z nimi walczy. Tak samo, jak kobieta widniejąca na portrecie wiszącym u niej w domu od przeszło dekady, tęskni za ukochanym mężem i nie umie pogodzić się z jego stratą. W imię tego co kocha, tak jak niegdyś Madame Lefevre, tak dziś Halstom będzie zmuszona podjąć walkę, nawet jeśli wiąże się to z utratą dobrego imienia, rozterkami o charakterze moralnym, a z raz podjętej drogi nie będzie już odwrotu.

W ten sposób autorka, znana z poruszenia trudnych tematów, ponownie stawia istotne pytania nie dając na nie odpowiedzi. Podobnie do Zanim się pojawiłeś, gdzie poruszyła kwestię eutanazji, tak tu dotyka delikatnych do dnia dzisiejszego spraw: prawa do ujawnienia niechlubnego zachowania osób zmarłych – czy mamy prawo ich osądzać, nie znając nawet pobudek ich działania i nie wejrzawszy do ich duszy, głośnego dziś tematu reperacji wojennych i kwestii u kogo bardziej powinny pozostać przedmioty, których dotyczy ta kwestia, reparacji jako zadośćuczynienie krzywdzie a może tylko jako łatwy sposób wzbogacenia się rodziny, której w ogóle nie obchodzą przodkowie – tylko pieniądz. Wreszcie, czy miłość jest wytłumaczeniem dla złamania każdej bariery moralnej – czy w imię jej można poświęcić własne zasady, dobre imię, zgodzić się na upokarzający układ z okupantem itp.

Czynnikiem w pewien sposób łączącym historie tych dwóch kobiet, staje się właśnie portret Sophie. Dla obu tych kobiet jest on symbolem utraconego szczęścia, bliskości ukochanego mężczyzny i tęsknoty za nim. W dzieje tego niezwykłego obrazu wpisane są wszystkie najważniejsze wydarzenia XX wieku, jest on swoistego rodzaju katalizatorem pokazującym, jak zachowanie ludzi potrafi być podobne do siebie bez względu na czasy w których żyją. Widać w nim sylwetki osób szlachetnych, jak również ludzką podłość i małość.


Dziewczyna, którą kochałeś to niezwykłe połączenie powieści obyczajowej z powieścią historyczną, zachowującą wszystko to, co jest wręcz wyznacznikiem prozy Jojo Moyes, czyli:  niebanalna problematyka, silne charaktery zdolne stawić czoło wszelkim przeciwnościom losu i walczyć o to co kochają, czy trudne dylematy moralne. Trudno szukać w niej pustych emocji, lecz gra ona na najczulszych strunach ludzkiego serca, dostarczając zarówno wzruszenie jak i chwile zadumy. Z drugiej strony w niezwykle plastyczny sposób zostaje odmalowane całe potworne tło wojennej zawieruchy i wojna niszcząca życie wszystkim: okupantowi jak i jego ofierze. To jedna z tych pozycji, które zapadają w pamięć i serce czytelnika. U mnie na pewno zaliczy się do grona moich ulubionych książek brytyjskiej powieściopisarki.


Polecam,
Moja ocena 8/10
 
                                                   Źródło: Wydawnictwo Znak.

piątek, 18 stycznia 2019

MROCZNY PIĄTEK: CARRIE, STEPHEN KING






Rzadko zdarza się, aby pierwsza, debiutancka powieść mogła wskazać na to, że autor jej zaliczony zostanie do geniuszy swojego gatunku, wyrastając na bezdyskusyjnego Króla, silnie wpisującego się do najważniejszych twórców literatury. Tak było właśnie ze Stephenem Kingiem. I chociaż Carrie  nie jest pierwszą napisaną przez niego książką, lecz czwartą, niewątpliwie jednak w chwili ukazania się drukiem, zapowiedziała nadejście Mistrza grozy.


Przemoc bez względu, czy przybiera charakter fizyczny, słowny, bądź jeden i drugi razem, zawsze boli pozostawiając w sercu i pamięci niezagojone rany, mogące z czasem stać się trucizną zatruwającą duszę ofiary. Jest barbarzyńska, okrutna i bezlitosna, zaślepiona chwilowym kaprysem lub chęcią pokazania, kto jest silniejszy. Ma miejsce wszędzie: w szkole, w domu, a także czasem w pracy. Wyraża się w ataku na słabszą jednostkę, upokorzeniu jej i wskazaniu na potęgę własnej siły – często wyimaginowanej, a w starciu z silniejszym, szybko oprawca zamienić potrafi się w szarą, malutką myszkę. Najczęściej wybiera za cel ludzi uważanych za odmieńców, nieprzystających do reszty grupy przez własną inność, będącą nie do zaakceptowania dla reszty. Piętno odrzucenia i pogardy boli najbardziej, zwłaszcza jeśli jest to ono niesprawiedliwe. Każdy bowiem pragnie akceptacji ze strony grupy. Jest ono potrzebne niczym powietrze i nawet osoby uchodzące za klasowych outsiderów, także za nią tęsknią. Często szkolne osiłki nie zdają sobie sprawy, że prześladując kolegę lub koleżankę, mogą wyrządzić jemu lub jej krzywdę już na resztę życia. Piętrzące się latami upokorzenia bez trudu są w stanie wywołać uczucie nienawiści, chęci zniszczenia tego wszystkiego, co od dawna wywołuje cierpienie, a przede wszystkim wzięcie odwetu  na oprawcy. Zetknąwszy się z nią zawsze należy się jej przeciwstawić i nie dać akceptacji. Przemoc tak naprawdę będzie przejawem słabości sprawcy, przejawem jego zakompleksienia, drzemiących w nim lęków i pragnień za czymś, czego przeraźliwie pożąda. Najgorzej jednak, gdy upodlana nastolatka nie tylko w szkole spotyka się z niesprawiedliwym traktowaniem; lecz również w domu czeka na nią domowy kat, dający odczuć jej swą pogardę na każdym kroku. Kumulowane z dwóch stron ataki i długotrwałe cierpienie, może w końcu chcieć znaleźć ujście, które może doprowadzić do tragedii.


Carrie White od zawsze była obiektem drwin i okrutnych ataków ze strony rówieśniczek. Niechęć w stosunku do niej wywołuje również odmienny od reszty sposób bycia. Nie chodzi na imprezy, nie interesują jej randki, zamknięta w domu i gnębiona przez matkę fanatyczkę religijną za wszelką cenę pragnącą chronić ją przed grzechem, nastolatka daje nieśmiały upust drzemiących w niej marzeniom jedynie we własnej głowie. Od lat mające po sobie coraz to nowe kpiny i złe traktowanie ze strony rodzicielki sprawiają, że od czasu do czasu broni się  poprzez wykorzystywanie swych umiejętności telekinetycznych. Gdy pewnego razu wpadła w szał, na dom spadł deszcz kamieni. Kiedy po jednym z wielu upokorzeń ze strony szkolnych koleżanek, dostaje od klasowego amanta zaproszenie na bal, Carrie nawet wbrew woli matki postanawia wziąć udział w dorocznej zabawie. Gdy po raz kolejny zostaje na nim publicznie upokorzona, rozpęta prawdziwe piekło dla swych gnębicieli. Teraz ci, którzy znęcali się nad nią będą musieli ponieść zasłużoną karę i gorzko pożałują tego, co jej wyrządzili.


Osobiście bardzo lubię krótkiego Kinga, nawet wolę go bardziej niż tego znanego z opasłych tomiszczy. Jest bardziej zwięzły, nie ma rozproszenia na wątki poboczne i dzięki temu lepiej jest wejść w zasadniczy nurt fabuły. To co, bez wątpienia jest mocnym atutem Carrie to występujące w niej Zło. Jest ono wszechobecne. Znajduje się w szkole, za płotem sąsiada, w domu, czy w szkole, przede wszystkim zaś za swą siedzibę obiera ludzką duszę. Duszę ludzi dobrych, cierpiących z powodu rzucanych obelg, złego traktowania, poniżania, znęcania; jak również ludzi – potworów czepiących radość z dręczenia innych, czy też w wyzwiskach i biciu znajdują spełnienie własnej fanatycznej pobożności i pewnego rodzaju spełnienia powierzonej im misji zbawienia świata. Nawet Bóg w tej historii zamiast miłosiernego i dobrego, staje się obojętnych na dramat dziecka i wywołujący strach. Najgorsze jednak, że Pisarz z Maine pokazuje postacie osób, których niemal każdego dnia można spotkać na ulicy, historię której każdy z nas może stać się świadkiem i sceny budzące grozę,  ale niejednokrotnie znane z naszych własnych doświadczeń. Zło to nie potrzebuje specjalnego zaproszenia, wchodzi i rozgaszcza się samo, anektując całą przestrzeń dla siebie. Nie pozwala odebrać sobie raz zajętego terenu, na każdy przejaw dobra i czysto ludzkiej życzliwości odpowiada, podwójną porcją podłości i okrucieństwa. Obnaża człowieka z tego, co w nim piękne, nie pozwala znaleźć spokoju, dręczy i żąda kolejnej porcji cierpienia i łez, nie może znieść czyjegoś szczęścia. Źródłem owego zła jest nietolerancja, wrogość wobec wszelkiej „inności” i egoistyczne zapatrzenie na własną osobę oraz własne pragnienia, nie biorąc w ogóle pod uwagę tego, co może czuć drugi człowiek. Carrie niesamowicie potrafi grać na emocjach, dotykając najczulszych strun, takich jak: pragnienie akceptacji ze strony grupy, miłości najbliższych, czy bycia szczęśliwym, poczucia wyobcowania i potrzeby przynależności do środowiska w którym przebywamy, niezrozumienia i konieczności tolerancji w stosunku do odmiennych od nas ludzi. Tym samym porusza to wszystko, czego każdy potrzebuje i czego się najbardziej boi, gdy tego może nie znaleźć. 
 

Powieść ta straszy występującymi w niej ludźmi, nie ma tu biegających po ulicy, czy wychodzących z kanałów potworów, lecz upiorami staje właśnie osoby znajdujące się w najbliższym otoczeniu tytułowej bohaterki. Koleżanki mające radość z upokarzania słabszej od nich dziewczyny, wykpienia jej i upodlenia jej cielesności, sprowadzenie rówieśniczki do roli zwierzęcia, a nie człowieka który czuje i cierpi. Matka fanatyczka religijna dającą córce na każdym kroku odczuć swą pogardę w stosunku do niej, tylko dlatego, że jest dziewczynką wkraczającą w kobiecość. Dla Margaret White kobiecość i wszystko co z tym związane jest przejawem grzeszności i wywołujące słuszny gniew oraz ściągające karę Bożą. Nie liczy się z tym, czego pragnie piętnastolatka; lecz zamknięta w świecie własnych wyobrażeń cnotliwego życia, nie zważa na, że właśnie to staje się dla jej dziecka źródłem kolejnego cierpienia. Straszą bezradni nauczyciele nie potrafiący skutecznie obronić bezbronnej uczennicy i dopiero uczący się stawiać czoła despotyzmowi wpływowych rodziców. Jednocześnie to, co ma za zadanie przerazić czytelnika, wywołuje u niego smutek i współczucie w stosunku do Carrie.

Najbardziej jest przerażające  w opowiedzianej przez Kinga historii są narodziny dziewczyny-potwora siejącego wokół  zniszczenie. Widać, jednak że Carrie – potwora stworzyli właśnie znajdujący się wokół niej ludzie, którzy przez wiele lat gnębili ją, kumulowana w niej złość, poczucie krzywdy, żalu i chęci zemsty, musiała wcześniej czy później wywołać bunt i chęć odwetu – szczególnie, gdy zauważa niezwykły u siebie dar, mogący stać się skuteczną bronią wobec wszystkich tych, co ją dotąd krzywdzili. Obraz diabła znajdującego się w jej ciele stworzyła matka dziewczyny wmawiając jej to od zawsze, a po wydarzeniach na szkolnym balu wizerunek ten wykreowali mieszkańcy miasteczka i opinia publiczna. King pokazuje przez to, jak raz rzucony osąd może żyć własnym życiem, kształtując jednocześnie świadomość ogółu i społeczny osąd. Początkowo obserwuje się przecież zupełnie niewinną dziewczynkę, która kompletnie nie rozumie zachodzących w niej zmian, przez co postawiona zostaje niejako jako w kontrze do otaczających ją „lolitek” doskonale zdających sobie sprawę ze swojej cielesności. Carrie w pierwszej części jest słodka, niewinna, całkowicie bezbronna, martwiąca się o matkę, mająca te same marzenia jakie są udziałem jej rówieśniczek. Dopiero stopniowo odkrywając drzemiącą w niej moc, zaczyna się rodzić potwór pałający chęcią odwetu, który nie cofnie się nawet przed skrzywdzeniem tych, co tak naprawdę nic złego jej nie zrobili. Staje się jeszcze bardziej okrutna niż jej prześladowcy, tak samo jak oni wcześniej karmi się ich paniką i strachem o życie, zdolna ukarać wszystkich tych przez których cierpiała. Co ciekawe jednak owa krwawa wendeta zamiast ulgi, przyniosła jej kolejne cierpienie i rozpacza, nie dając oczekiwanej satysfakcji.


Carrie należy do tych powieści, które wytrącają czytelnika z dobrego samopoczucia, wyostrzają jego zmysły na to wszystko, co dzieje się wokół niego i czego niejednokrotnie może być świadkiem. King bezlitośnie gra na emocjach, doprowadzając finalnie do uczucia rozdwojenia, nie wiadomo czy Carrie mamy się bać, czy może po ludzku jej współczuć. U mnie górę wzięło bardziej to drugie. Stworzył dzięki temu opowieść uniwersalną, poruszającą ważną społecznie kwestię i zmuszającą do zastanowienia, jak łatwo jest zniszczyć drugiego człowieka. To jedna z tych książek, do których jeszcze nie raz powrócę.


Polecam,
Moja ocena 8/10

                                              Źródło: Wydawnictwo Prószyński o S-ka

wtorek, 15 stycznia 2019

1919. PIERWSZY ROK WOLNOŚCI, ANDRZEJ CHWALBA


Mówiąc o początkach II Rzeczypospolitej i odrodzeniu państwa polskiego po okresie zaborów, przede wszystkim myśli się o mających miejsce po listopadzie 1918 r. wydarzeniach, takich jak: pokój w Compiegne, traktat wersalski, prowadzone w następnych latach wojny o granice – w tym powstania śląskie i wielkopolskie, przede wszystkim jednak wojnę polsko-bolszewicką 1920 r. Za to bardzo mało poświęca się uwagi wewnętrznym problemom, z jakimi przyszło zmierzyć się młodej państwowości. Ziszczenie marzeń o niepodległej Polsce, przyniosło wielorakość wyzwań dla nowych władz polskich, zamiast upragnionej idylli, dało wewnętrzne tarcie między czołowymi grupami politycznymi, ale również między samymi obywatelami. Przede wszystkim zaś pierwszy rok wolności zmusił do szukania sposobów, jak żyć bez zaborców, których mentalny ślad pozostawał w świadomości mieszkańców byłych ziem znajdujących się pod władaniem Prus, Rosji i Austrii.
         O trudnościach związanych z konstruowaniem sprawnego aparatu administracji centralnej, o konfliktach między poszczególnymi grupami polityczno-ideowo-społecznymi, oraz o szukaniu często nie prostych rozwiązań pozwalających na sprawne funkcjonowanie państwa, opowiada profesor Andrzej Chwalba w swojej najnowszej monografii 1919. Pierwszy rok wolności.
 

O ile euforia listopada 1918 roku była bardzo krótkotrwała, to nabrzmiałe na progu niepodległości sprawy, okazały się znacznie bardziej długofalowe, istotnie wpływając na skuteczne funkcjonowanie nowo powołanego rządu, jak również odbijając się na życiu jego obywateli. Rok 1919 stanowił pierwszy test na to, czy Polacy zasłużyli, aby być narodem – jak niemal sto lat wcześniej stwierdził cesarz Francuzów, Napoleon I Bonaparte. Wszystkie kwestie, jakie dały o sobie znać wraz z nastaniem wolności, wydawały się nie do rozwiązania. Pod naporem destabilizacji, dezorientacji, dezorganizacji mających miejsce wraz z zakończeniem konfliktu wojennego, wszystko wskazywało, że Polska i Polacy zostaną nimi pokonani. Ostatecznie dzięki zaangażowaniu czołowych postaci życia politycznego II RP, młode państwo doskonale poradziło sobie z wielością zadań, z jakimi przyszło się mu zmierzyć. Do najistotniejszych bez wątpienia należało wytyczenie granic, budowa armii, organizacja sprawnie działających służb porządkowych zapobiegających wszelkim aktom przemocy – którym zrodzona pod wpływem działań I wojny światowej demoralizacja zarówno wojskowych, jak i cywilów zdawała się sprzyjać. Do tego doszły mające wówczas miejsce i odzywające się z całą mocą antagonizmy narodowo-etniczne, tarcia ideowe mogły skutecznie zaprzepaścić marzenie ojców o wolnej na nowo Polsce. Ludność żydowska nie miała zamiaru służyć w polskich siłach zbrojnych, wysuwając nieustannie oskarżenie o antysemickie działania Polaków i rządu Paderewskiego – zgłaszając również swe pretensje na arenie międzynarodowej. W zamian prawica propagowała hasła mające na celu „ucywilizowanie mojżeszowców” , choćby przez siłowe golenie im bród. W świadomości wielu Polaków nie brakowało poglądu, jakoby starozakonni byli źródłem brudu i związanego z nim tyfusu. Poza tym sama ludność ukraińska nie miała ochoty podporządkować się rządom Warszawy, lecz dążyli do powołania własnego niepodległego państwa, czego najbardziej krwawym akordem okazała się walka o Lwów w listopadzie 1918 r. Wreszcie polscy komuniści skupieni wokół Komunistycznej Partii Polski otwarcie wzywali o nieprzystępowanie do armii polskiej i odmówienie uznania zwierzchności Warszawy, lecz podporządkowanie się Moskwie i sprzyjanie Armii Czerwonej. Niemniejsze trudności wiązały się z organizacją Milicji, mającej chronić majątek, zdrowie i życie obywateli – de facto jednak w początkowym okresie służyła za przykrywkę dla istniejących wówczas na ziemiach polskich grup przestępczych. Grabieże, pobicia i podpalenia były wówczas na porządku dziennym. Sam Naczelnik Piłsudski wzywał do podjęcia wszelkich możliwych działań mających na celu przeciwdziałanie szerzącej się przestępczości.

 Oprócz kwestii związanych z administracją, nie mniej istotne okazywały się także same różnice między dziedzictwem pozostawionych przez wcześniejszych włodarzy. Na każdym kroku widoczna była niechęć między mieszkańcami ziem należących do trzech zaborów. Galicja była wroga Kongresówce, Kongresówka nieprzychylnym okiem patrzyła na Krakowiaków. Nie brakowało wielu wzajemnie opowiadanych anegdot dotyczących charakterów przeciwnej strony. Znacznie jednak istotniejsze były różnice mentalne. W dawnym zaborze pruskim Wielkopolanie nauczeni niemieckiej praworządności byli zgorszeni stwierdzeniem „załatwi się” funkcjonujące w Królestwie Polskim i jego kombinatorstwem w obchodzeniu litery prawa, zaś Galicja na tle innych ziem wyróżniała się wysokim poziomem kulturalnym i oświatowym. Na ziemiach będących we władaniu carów, o ile wcześniej jeszcze przed 1914 kwitła korupcja będąca „złotym środkiem” służącym do pomyślnego rozwiązania każdej sprawy urzędowej, ba mało tego, nawet do kupienia biletu kolejowego albo odbycia podróży po znacznie niższej cenie niż podanej w taryfie przewoźnika; nie inaczej sprawy miały się po 1918 r. Do tego wszystkiego doszły:  problemy gospodarcze, takie jak odbudowa zniszczonego w skutek działań wojennych przemysłu i rolnictwa, odbudowa zrujnowanych miast, wprowadzenie własnego systemu walutowego i walka z potężną inflacją, jak również walka z szerzącą się w tym czasie epidemią tyfusu i grypy hiszpanki; sprawiły, że czołowe elity polityczne Polski zmuszone zostały do szukania skutecznych rozwiązań wewnątrz kraju, jak i obrony polskich interesów i pozytywnego odbioru nowo odrodzonego państwa na arenie międzynarodowej.
 
Andrzej Chwalba do swojej opowieści o roku 1919 mającym olbrzymie znaczenie dla dalszych dziejów Polski wykorzystał materiał pamiętnikarski. Należą do niego wspomnienia ludzi wywodzących się z różnych grup, mamy: relacje pisarki Marii Dąbrowskiej, arystokratki, jak równie polityków z Piłsudskim i Zdanowskim na czele. Szkoda tylko, że w bibliografii autor nie wyszczególnił poszczególnych pamiętników, tylko ograniczył się jedynie do opracowań wchodzących w skład literatury przedmiotu.


1919. Pierwszy rok wolności to ciekawa monografia obrazująca i udowadniająca znaczenie tego roku dla dalszych lat międzywojennej Polski. Bez niego bowiem i bez jego rozwiązań obraz II RP mógłby wyglądać zupełnie inaczej. Monografia ta może stanowić ciekawą lekturę zarówno dla czytelnika niezorientowanego w temacie, jak również dla zawodowych historyków. Zarówno jedni, jak drudzy znajdą wiele interesujących wiadomości dotyczących znaczenia roku 1919 dla państwowości Polski. Szeroki zakres problematyki i szczegółowa jej analiza sprawia, że jest to ważna pozycja w polskiej bibliografii dotyczącej dziejów II RP. Niewątpliwym zaś atutem jest język książki. Autor przybiera momentami rolę gawędziarza snującego opowieść o dawnych wydarzeniach, dzięki czemu sama lektura nie jest tak męcząca, jaka byłaby w momencie, gdyby przybrała charakter sensu stricte wykładu akademickiego. Wiele natomiast problemów z którymi borykało się młode państwo polskie, niestety aktualne jest do dziś, sama zaś książka jest pozycją obowiązkową dla wszystkich miłośników historii.


Polecam,
Moja ocena 7/10
 
                                                         Źródło: Wydawnictwo Czarne

niedziela, 13 stycznia 2019

CYKL WIECZÓR TAKI JAK TEN, GABRIELA GARGAŚ


Atmosfera Świąt Bożego Narodzenia każdego roku niesie z sobą coś niezwykłego. Tego dnia gasną spory, mogą zagoić się bolesne rany noszone w sercu – nieraz od bardzo długiego czasu, czy wreszcie sama świąteczna gorączka przygotowań. Pieczenie makowców i serników, lepienie pierogów z kapustą i grzybami, ubieranie choinki i szukania najbardziej udanego prezentu dla bliskich. Wokół roznosi się dźwięk kolęd i bożonarodzeniowych piosenek i mam wrażenie, że nawet jeśli ktoś należy do gatunku grincha – nie uda mu się całkowicie obronić przed iskierką radości oraz nadziei na lepsze jutro, jaka w tym czasie spada do ludzkich serc. Najlepsze bowiem upominki, wcale nie muszą być materialne, wręcz odwrotnie. Więcej radości może sprawić odwiedzenie od dawna niewidzianego członka rodziny lub samotnego znajomego, zaproszenie go na Wigilię, albo po prostu dobre słowo.
         O magicznej mocy Świąt Bożego Narodzenia zdolnej czynić cuda, o aniołach zstępujących na ziemię i poplątanych niejednokrotnie człowieczych losach w fenomenalny sposób opowiada Gabriela Gargaś w cyklu Wieczór taki jak ten.
                                                                                      

Na mapie Polski można zawsze znaleźć malownicze zakątki, w których czas płynie nieco w innym tempie. Małe miasteczka wyznające zasadę slow life, zamiast wiecznego pośpiechu. Nikt nie złości się na kierowcę autobusu, który akurat w czasie naszego kursu uciął sobie na drodze pogawędkę z kolegą, nikt nie biega zdenerwowany natłokiem pracy, jakich nie ma czasu wykonać. Do tego typu klimatycznych miejscowości, zalicza się z całą pewnością położone w sercu Bieszczad, Złotkowo. W nim wszystko jest inne, niż to co znamy z dużych metropolii. Ludzie bardziej życzliwi, czas mija w zwolnionym tempie, nawet mając dużo obowiązków, zawsze znajdzie się chwila dla bliskich, żeby dowiedzieć się, jak minął im dzień. Ze wszystkim się zdąży, nigdzie nie trzeba się spieszyć i nawet Internet chodzi leniwie przejmując złotkowską tradycję. Stanowi ono oazę, swoistą mekkę dla złamanych serc, tych co w życiu nieco pogubili się i potrzebują na nowo odnaleźć siebie, odnaleźć zagubione z czasem marzenia. W czasie zaś Bożego Narodzenia, w Złotkowie można uwierzyć, że cuda zdarzają się i często trudne sprawy, wcale nie są, tak pogmatwane, jak się nam wydawało.


Tu właśnie mieszka dwudziestosiedmioletnia Michalina wraz ze swoją babcią Zosią i młodszym o osiemnaście lat bratem, Bartkiem. Los nigdy nie oszczędzał dziewczyny. W dzieciństwie traktowana w szkole, jako klasowe dziwadło i odmieniec, gdy tylko przekroczyła próg pełnoletności – spadł kolejny cios, śmierć matki i konieczność opieki nad młodszym braciszkiem, który jeszcze będąc niemowlakiem stracił mamę. To Miśka doskonale ją mu zastąpiła, otaczając chłopca miłością i opieką. Od dawna boryka się z problemem znalezienia pracy. W trudnych jednak chwilach zawsze może liczyć na kochającą, pełną życiowej mądrości, babcię Zosię – właścicielkę cukierni Cynamonowe serca. Dzięki namowom starszej pani, postanawia wynająć na czas świąt pokoje dla gości, to co miało być tylko chwilowym eksperymentem, przerodzi się w coś znacznie większego. Pierwszymi gośćmi pensjonatu zostanie ekscentryczny biznesmen, lekarka z córką próbujące zapomnieć o rodzinnej tragedii, oraz samotna staruszka wierząca, że nic już dobrego jej w życiu nie spotka. Najważniejszy natomiast gość, pojawi się w jej drzwiach zupełnie niespodziewanie, wywracając uporządkowane życie rodziny do góry nogami.


Gabriela Gargaś działa niczym ciepłe kakao i gruby puchaty koc, doskonale rozgrzewając serce. Nie znajdziecie u niej banałów, taniego sentymentalizmu, lecz  historię ludzi, takich jak my. Borykający się z trudami życia, zmagających się z rodzinnymi dramatami, problemami zawodowymi, finansowymi, rozpamiętujący bolesne dla nich chwile w życiu. Mają, jak każdy swoje lepsze i gorsze dni, i tak samo popełniają błędy, często nieświadomie raniąc, tych na których im zależy. To proza o zapachu piernika, szarlotki z cynamonem i jodły, natomiast letnią porą wybucha piękną wonią polskich kwiatów. Wszystko to razem połączone sprawia, że smakuje przepysznie i można zatopić się w niej, całkowicie zapominając o wszystkim. Idealna na chwile melancholii i smutku niosąc z sobą mądre pocieszanie i kierując uwagę, na to co tak naprawdę jest najważniejsze w życiu, na bliskich nam ludzi. Uczy cieszyć się małymi rzeczami, jak padające z nieba płatki śniegu, szum rzeki i lasu, cieszyć się pięknem przyrody, a przede wszystkim obecnością rodziny i przyjaciół. To oni bowiem dają siłę zdolną pokonać każdą przeciwność losu. Przede wszystkim pokazuje, że należy szukać szczęścia w życiu, które mamy; a nie w życiu, które byśmy chcieli mieć. Nigdy nie wolno mówić, że coś jest już niemożliwe, bowiem dopóki żyjemy jeszcze wiele pięknych podarków przed nami i pięknych chwil, które będzie się wspominać z sentymentem. W życiu bowiem wszystko może się wydarzyć. Wieczór taki jak ten wskazuje na konieczność zatrzymania się w miejscu i dostrzeżenia tych, co są blisko nas, lecz z powodu natłoku pracy ich po prostu nie dostrzegamy, nie zawsze wszystko wygląda tak jak się nam wydaje – lecz prawda może być zupełnie inna i trzeba tylko bardziej uważniej patrzeć na to co dzieje się wokół nas, a wówczas można dostrzec ludzi gotowych obdarzyć całkowicie bezinteresownym uczuciem. To książka idealnie dotykającą najczulszych strun i często niosąca nadzieję skołatanemu sercu. Opowiada o tęsknocie za prawdziwą miłością, tęsknocie za ludźmi ważnymi dla każdego człowieka – jak obecność rodziców, czy dzieci i pragnieniu dzielenia z nimi własnych smutków i radości. Święta  to idealny czas, aby naprawić pozrywane przez los nitki łączące nas z tymi, za którymi wyczekujemy i pragniemy się z nimi spotkać.


Wieczór taki jak ten to doskonała lektura, wtedy kiedy jest nam źle, kiedy czujemy się samotni i opuszczeni. Podczas lektury poczułem się niczym mieszkaniec Różanego Pensjonatu, wokół którego unosi się zapach smakołyków z kuchni babci Zosi, słychać śmiech Bartka gotowego wyciągnąć pomocną dłoń do każdego, kto tylko potrafi ją przyjąć, czy życzliwy uśmiech i słowa potuchy od Michaliny. Gabriela Gargaś potrafi sprawić, że bohaterowie powieści stają się niczym przyjaciele, za którymi tęskni się zaraz po odłożeniu książki na półkę i pragnie się do nich wracać nieustannie. Ja już marzę, aby po raz czwarty odwiedzić Złotkowo, nawet po to, aby na poduszce zobaczyć anielskie pióro.


Polecam,
Moja ocena 8/10
 


                                                  Źródło: Wydawnictwo Czwarta Strona

piątek, 11 stycznia 2019

MROCZNY PIĄTEK: NIE ODPUSZCZAJ - HARLAN COBEN


Strata najbliższej osoby zawsze jest bolesna i stanowi wstrząs dla jej bliskich. Szczególnie, gdy umiera człowiek młody – mający jeszcze całe życie przed sobą. Jedyne co zostaje, to próba oswojenia sobie jego śmierci, przez poznanie przyczyn doprowadzających do niej, odkrycie okoliczności jej towarzyszących, a przede wszystkim w przypadku morderstwa ukaranie winnych zbrodni.  Tylko tak łatwiej jest się z nią pogodzić, przeżyć ostatnie pożegnanie, aby samemu móc dalej żyć, a nie pozostawać mentalnie w krainie umarłych. Stanowi ona pewien nieodwołalny koniec, bez możliwości złożenia apelacji, zamyka życie zmarłego i przerywa jego relację z rodziną – czy tego ona chce, czy nie.
         O śmierci prowadzącej do odkrywania tajemnic przeszłości i wiążącym się z tym niebezpieczeństwem, o miłości braterskiej i pożegnaniu się z tymi, którzy jeszcze nie dawno byli najważniejszymi ludźmi w życiu tych, co zostali, opowiada Harlan Coben w Nie odpuszczaj.


Życie Napoleona Dumas zmieniło się na zawsze piętnaście lat temu, kiedy doznał straty z którą do dziś nie umie się pogodzić i zapomnieć. Wtedy dowiedział się o śmierci swego  brata bliźniaka, Leo i jego narzeczonej Diany.  Tamtej nocy zaginęła też  narzeczona Napa, Maura. Naznaczony rodzinną tragedią, postanawia na własną rękę poznać prawdę. Jednak nikt nie wie, co faktycznie miało miejsce tamtego feralnego wieczoru. Znaleziono wówczas  tylko w okolicach torów kolejowych dwa poszarpane ciała. Chcąc odkryć prawdę, chłopak wstępuję w szeregi miejscowej policji. Kiedy do drzwi jego domu puka, dwójka policjantów informująca go, że w miejscu śmierci jego brata znaleziono odciski palców Maury, cała sprawa wraca na nowo i z nową siłą odzywa się nie zagojona rana.  We współpracy z kolegami z pracy, jak również  samodzielnie przesłuchuje licznych świadków, mogących znać szczegóły tamtego tragicznego dnia, jednak w mieście panuje powszechna zmowa milczenia. Wszelkie  tropy  prowadzą  w okolicę starannie ukrytej, starej bazy wojskowej, w okolicach których bracia wychowywali się. Nie wie tylko, że im bardziej zacznie zbliżać się do prawdy, życie jego i wszystkich bliskich mu ludzi, zacznie znajdować się w poważnym niebezpieczeństwie.


Harlan Coben dla wielu stanowi klasę samą w sobie, a do tego rekomendacja jego najnowszej powieści przez samego Dana Browna, bez wątpienia mogła przysporzyć mu dodatkowego grona wielbicieli. Nie wiem jednak czemu, ale zawsze gdy znani pisarze polecają książki swych kolegów po fachu, doznaję pewnego rozczarowania. Niestety tak samo jest i tym razem. Sam początek zapowiada się rewelacyjnie i bezbłędnie może zmylić czytelnika. Prowokacja mająca skompromitować pijanego kierowcę i tragiczny finał akcji, wprowadza w to, co jest znakiem charakterystycznym jego prozy, akcja trzymająca w napięciu i piętrzące się z każdym rozdziałem zagadki i rodzinne sekrety. Po tej pierwsze fali entuzjazmu nastąpił jednak spadek zachwytu. Wszystko snuje się powoli i sennie, jednak co gorsze przez cały czas miałem wrażenie, jakoby to już było. Samo natomiast Nie odpuszczaj bardzo często przypominało mi Już mnie oszukasz. Przede wszystkim po raz kolejny przywołuje temat śmierci i próby pogodzenia się z nią. Całą historię poznajemy z ust głównego bohatera Napa Dumasa, który prowadzi monolog ze swoim zmarłym bratem, opowiada mu o wszystkim, co dzieje się w jego życiu, pyta się go o szczegóły tamtej nocy i nie umie pozwolić zmarłemu odejść. Nieustannie snujemy się po małym i nieco uśpionym miasteczku, w którym poza duchami, pozostali jeszcze przede wszystkim ludzie starsi, mający już praktycznie swoje życie za sobą – niech nie zmylą Was jednak pozory, bo właśnie oni potrafią być niebezpieczni. Noc śmierci Leo wpłynęła na wszystkich żywych. Jedni, co stracili brata i córkę za wszelką cenę chcą poznać prawdę i nie cofną się przed niczym, inni – jego przyjaciele z akademii wojskowej, postradali rozum i stali się obiektem społecznego zgorszenia. W tym też miejscu dochodzi do styku nowego życia i tego co odeszło.  Niewinne dziecko i zboczony dorosły mający w umyśle horror, będący jego udziałem kilkanaście lat temu oraz gnębiące go wyrzuty sumienia. Tym samym, ma się wrażenie, jakoby tamten dramat dosięgał wszystkich, winnych i niewinnych bez wyjątku i domagał się jednoznacznej obrony przed nim, zanim zniszczy kolejne osoby. W swej destrukcji nie cofnie się przed niczym, nawet po sięgnięcie po czystość i bezbronność dziecka. Pojawia się postać ekshibicjonisty, który lubi rozbierać się na oczach małoletnich oraz był przyjacielem Leo mogącym znać szczegóły jego śmierci. Coben więc ponownie przypomina, że śmierć może wyciągnąć rękę po swe żniwo zupełnie niespodziewanie i chyba nigdy nie zapomni się tych, których się kochało. Pogrążenie jednak się w niej, może być groźne i w konsekwencji doprowadzić do śmierci za życia. Autor snuje opowieść o ludziach, którzy naznaczeni bolesnym piętnem przeszłości nie potrafią o niej zapomnieć. Jest ona wciąż obecna w ich pamięci i determinuje ich czyny, nie pozwala na ułożenie własnego życia, lecz doprowadza do swoistej obsesji. Tylko ukaranie odpowiedzialnych za mord i odkrycie wszystkich związanych z nim szczegółów, może przywrócić utracony niegdyś spokój.

            Kolejnym natomiast elementem bardzo podobnym do poprzedniej jego książki jest zamieszczenie wątku wojskowego i ponownie postawienie pytań natury moralnej. O ile w Już mnie nie oszukasz pojawiła się kwestia zabijania na misji wojskowej cywilów, to tym razem Coben porusza temat stosowania tortur na jeńcach wojennych.  Wojskowi, aby ukryć przed światem ten precedens, a przede wszystkim broniąc się przed możliwymi działaniami demaskatorów, są w stanie posunąć się bardzo daleko. Wyobraźni natomiast w tym zakresie, na pewno im nie brakuje, a niektóre sceny są w stanie zmrozić krew w żyłach. Co gorsze robią to w mniemaniu działania na rzecz dobra ojczyzny i chronienia przed wrogiem.

Wszystko to sprawia, że ma się wrażenie jakoby, to już było. Temat śmierci młodego człowieka, któremu brutalna siła zabrała życie, przemoc w stosunku do słabszych i konieczność pogodzenia się ze śmiercią nadchodzącą nagle i w nieoczkiwany sposób, jak również życie przeszłością, sprawiają, że zabrakło mi tego czegoś, co wyróżniłoby Nie odpuszczaj na tle innych powieści amerykańskiego pisarza.

            Pozytywną cechą powieści jest genialne wręcz zbudowanie atmosfery uśpionego, prowincjonalnego miasteczka, w którym od samego początku wyczuwa mieszkające w nim zło, a uczucie zagrożenie rośnie z każdą minutą. Coben wszystko gmatwa, komplikuje zagadkę kryminalną, przez co fenomenalnie potrafi zmylić tropy. Ostatnie sto stron zdecydowanie różni się od pozostałej części, akcja nabiera rozpędu i samo zakończenie jest bardzo trudne do przewidzenia. Mimo przygnębiającego klimatu, autor na koniec daje nam pewne światełko nadziei, że z każdego mroku można się uwolnić.

Nie odpuszczaj jest bez wątpienia świetną pozycją dla tych, którzy wcześniej nie spotkali się z Harlanem Cobenem i akurat od tej powieści, chcieliby rozpocząć swoją przygodę z tym pisarzem, także fanom jego twórczości powieść ta powinna przypaść do gustu. Niestety jeśli oczekujecie w niej czegoś nowego, czy znalezienia nowej tematyki – możecie niestety być rozczarowani. Sama lektura dłużyła mi się i mimo, że zawsze pożerałem wręcz thrillery wychodzące spod jego pióra, tym razem miałem momenty zmęczenia. Pozostawiła po sobie dość mieszane uczucia, niemniej jednak na pewno uważam ją za wartą przeczytania i uwagi.


Polecam,
Moja ocena 5/10

                                                   ŹRÓDŁO: WYDAWNICTWO ALBATROS

niedziela, 6 stycznia 2019

CIEMNO, PRAWIE NOC - JOANNA BATOR


 Nie ma chyba w Polsce miasta, które nie skrywałoby swoich mrocznych stron przed światem. Próbowało ukryć wszystko to, co jest powodem wstydu i jakby odwracając od swojej ciemnej natury wzrok przybyszów, chciało na siłę eksponować tandetę, szukając w ten sposób błyskotki, którą mogłoby się pochwalić. Zamiast przemocy, dziejącego się w nim od dawna zła atakującego najsłabszych jego mieszkańców, pokazuje pruderyjną religijność doskonale wpisującą się raz do eposu Polaka – katolika, a dwa do toczonej i niezwykle popularnej wojny polsko-polskiej. Tym samym owo miejskie zło coraz bardziej czuje się bezkarne, będąc niewidoczne może bezkarnie grasować w domach, polować na nowe ofiary i żywić się dawną bolesną historią oraz dziecięcym strachem. Dostaje się do lokalnego krwioobiegu i toczy ono życie tamtejszej społeczności, tam dokąd sięgnie, pozostaje po nim tylko cierpienie i łzy bezbronnych, oraz potęgująca się nienawiść i destrukcyjna siła niszcząca wszystko, co spotka na swej drodze.
         O kotojadach, kociarach, trudnych powrotach i odkrywaniu dramatycznej historii rodzinnej, o zaginionych dzieciach oraz wojennych demonach do dziś żywych w umyśle Wałbrzycha, opowiada Joanna Bator w Ciemno, prawie noc.


Alicja Tabor po latach wraca do rodzinnego Wałbrzycha, aby napisać reportaż o zaginionej bez śladu trójce dzieci: Kalince, Andżelice i Patryku. Przyjazd ten jest dla niej o tyle trudny, że wraz z przekroczenie progu dawnego domu, w kobiecie na nowo odżywają uśpione dotąd demony. Przypomina sobie bolesną przeszłość własnej rodziny, wracają do niej trudnej dla wspomnienia związane ze zmarłą siostrą, Ewą. Samo reporterskie śledztwo również nie uprzyjemnia jej pobytu, styka się z miejscową patologią, ludźmi żyjącymi na marginesie tamtejszej społeczności, poznaje ich wypaczoną moralność, a przede wszystkim z  relacji tych rodzin poznaje historie niekochanych dzieci, po których zniknął wszelki ślad istnienia. Przepadły niczym kamień w wodę. Do tego w mieście zaczyna grasować samozwańczy prorok doprowadzający część mieszkańców do fanatyzmu religijnego, do okrutnej i złej religijności żywiącej się wszelkimi uprzedzeniami, przemocą i nietolerancją do każdego, który ma odmienne poglądy. W ten sposób rodzi obłęd, w który wciągnięta zostaje patronka miasta, Matka Boska Bolesna.

Mam wrażenie, że Joanna Bator czyni głównym bohaterem powieści Zło. To z jego dalekosiężnej skali oddziaływania poznajemy Wałbrzyszan, w tym również samą Alicję Tabor i jej rodzinę. Posiada ono różne oblicza. Jednym z nich jest panująca tu przemoc i wrogość do najmniejszego rodzaju „obcości”. Wyrażona zostaje niejednokrotnie zarówno w sposób fizyczny: pobicia, włamania, porwania, gwałty i wykorzystywanie seksualne nieletnich, jak również w sposób słowny – w tym przypadku, co ciekawe zostaje przede wszystkim wyrażona w postaci internetowego hejtu. Zakorzeniło się ono w Wałbrzychu na tyle mocno, że niszczy kolejne pokolenia. Swym początkiem sięga II wojny światowej i dramatycznych losów pani na Zamku Książ, księżnej Daisy; następnie działania czerwonoarmistów potęgujące fale przemocy, aż wreszcie wkradło się do tutejszej lokalności, że nawet rodzice krzywdzą własne dzieci i nie mają w stosunku do nich najmniejszych odruchów litości. Owe Zło w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat urosło tak bardzo w siłę, że stało się wręcz niezniszczalne i nie do pokonania.


Zło odradza się jak karaluchy, za jednego zabitego przychodzi sześć.


Jest to Zło w najczystszej postaci. Okrutne, bezlitosne, atakujące znienacka, z zaskoczenia, nie sposób go ominąć i obronić się przed nim. Sięga każdego. Niszczy rodziny. Utożsamia w sobie wszystko to, co najgorsze w człowieku i przed czym próbuje się uciec, odwracając niejednokrotnie wzrok. Co gorsze wyraża się ono również pod płaszczem fałszywego katolicyzmu, doprowadzając do swoistej histerii religijnej. Dąży do eksterminacji każdego, kto wychodzi poza sferę stereotypowego Polaka – katolika. Karmi się narodową martyrologią, uprzedzeniami, ksenofobią, gotowe walczyć z każdą „innością”, podczas, gdy samo daje się ogłupić przez samozwańczego posłańca patronki miasta Matki Boskiej Bolesnej. Tym samym o ile postać Najświętszej Dziewicy jest uosobieniem matczynego ciepła, miłości, opieki, czystości serca; u Bator jej postać zaczyna służyć jako sztandar do walki, popularny slogan powtarzany w sposób bezmyślny -  aby modlić się do niej. Każdy kto tego nie robi, godny jest najwyższej pogardy. W ten sposób widzimy zło typowo polskie sięgające już do czasów nam współczesnych, lubiące toczyć walkę każdego z każdym, dzielące ludzi na lepszych i gorszych, odwołujące się do krzyży, rzekomych relikwii świętych, wzniosłych haseł, szkoda tylko, że nie ma ono nic wspólnego z prawdziwym katolicyzmem. Przemawia głosem fanatyków zarówno tych stojących po stronie „nowego świętego”, jak i antyklerykalnych. Obie te grupy zwalczające siebie wzajemnie, nie przebierają w słowach i zdolne posunąć się do wszystkiego.

Patrząc z tej perspektywy widać, jak Joanna Bator sama wywodząca się z Wałbrzycha stworzyła ze swojej rodzinnej miejscowości, miasto – potwór pożerającego każdego, kto w nim się znajduje. W nim wszystko jest nasiąknięte złem. Nawet powietrze, ziemia, lasy, domy są morowe i złe. Jego ludność nie cofnie się przed najbardziej wyszukanymi torturami w stosunku do dzieci i zwierząt. Cała ta społeczność tworzy konglomerat „ludzi niekochanych” -  spirala przemocy toczy się z rodziców na dzieci i jest wręcz przejmowana z mlekiem matki.

Duchy zmarłych przenikają do świata żywych i nie pozwalają zapomnieć o wyrządzonej im krzywdzie. Siadają z tymi co żyją do stołu, z nimi zasypiają, odsłaniają przed nimi nieznane szczegóły rodzinnych tajemnic, pukają do okien domów z nadzieją, że ktoś zlituje się nad nimi. Wskazują na Zło nazwane przez Wałbrzyszan kotojadami. Dopiero z ich relacji oraz opowiadań tych co przeżyli wojenną gehennę dowiadujemy kim one są. Kotojady utożsamiają wszelkie istniejące na ziemi zło. Dostaje się ono do wnętrza człowieka wraz z wdychanym powietrzem, po odbytym stosunku seksualnym – przenikając do krwi i niczym trucizna opanowując ciało i umysł ofiary. Są bez twarzy, bezosobowe, mogą być każdym kogo sobie upatrzą na ofiarę. Potrafią przetrwać każde warunki, aby tylko gdy znajdą dogodna dla siebie okazję do ataku, zapolować na pojawiającą na ich horyzoncie ofiarę.

W tymi mieście Zła jedyną iskierką nadziei i dobra są kociary. Należą do nich kobiety opiekujące się lokalnymi kotami, chroniąc zwierzęta przed grożącym im niebezpieczeństwem. To apostołki, zwiastunki obwieszające zbliżanie się kotojadów i ostrzegające przed ich nadejściem. Łączą w sobie dawne i obecne czasy. To istoty niezdolne do nienawiści. Przenikają tutejszą społeczność. Nie tylko są tajemniczymi mieszkankami lasów, ale również pracują jako bibliotekarka miejscowej Biblioteki, przechowujące listy zmarłych adresowane do żywych członków rodzin. To one też decydują o tym, kiedy nadeszła odpowiednia pora, aby przekazać pozostawioną u nich korespondencję. Są niczym drogocenne perły nadające Alicji sił do zmierzenia się ze całym doznanym w dzieciństwie okrucieństwem i z tym, jaki poznaje z historii zaginionych dzieci. To one też pomagają jej w przezwyciężeniu, mieszkającej w niej samotności i panicznego lęku przed utratą bliskich sobie osób.


Uświadomiłam sobie, że wszystkie podróże, w które udawałam się kierowana wewnętrznym przymusem, podejmowałam za moją siostrę w złudzeniu, że gdy zobaczę to, co ona pragnęła zobaczyć, poczuję się mniej spustoszona i samotna.


Ciemno, prawie noc to książka demon paraliżująca czytelnika strachem, wywołująca w nim uczucie bólu brzucha pojawiającego się podczas lektury, chęci zwinięcia się w kłębek i okrycia kocem, byle tylko ukryć przed zbliżającą się watahą kotojadów. Zmusza  do konfrontacji z tym, co bolesne i trudne. To powieść będąca na granicy horroru. Nie ma bowiem do końca pewności, co z obserwowanych okropieństw dzieje się naprawdę, a co może jest tylko zjawiskiem zbiorowej histerii. Wyraża się ona cytowanymi  przez Bator wypowiedziami ludzi na forach internetowych – często z błędami ortograficznymi, często niepoprawnie napisanymi słowami, które niestety gro z tych zdań można spotkać na co dzień. Stanowi on swoisty apel autorki do pokazania, że jeżeli się nie opamiętamy z naszymi uprzedzeniami i fobiami, każdego dnia może robić się ciemno, aż zapadnie noc. Dopiero racjonalizacja, wzajemna tolerancja, wyzbycie się świadomości narodowego męczeństwa i  dostrzeganie wyimaginowanych wrogów, jest w stanie przynieść promyczek światła rozpraszające ciemności nocy.


Polecam,
Moja ocena 8/10
 
                                                  Źródło: portal lubimyczytac.pl