Nie ma chyba w Polsce miasta, które nie skrywałoby
swoich mrocznych stron przed światem. Próbowało ukryć wszystko to, co jest
powodem wstydu i jakby odwracając od swojej ciemnej natury wzrok przybyszów,
chciało na siłę eksponować tandetę, szukając w ten sposób błyskotki, którą
mogłoby się pochwalić. Zamiast przemocy, dziejącego się w nim od dawna zła
atakującego najsłabszych jego mieszkańców, pokazuje pruderyjną religijność
doskonale wpisującą się raz do eposu Polaka – katolika, a dwa do toczonej i
niezwykle popularnej wojny polsko-polskiej. Tym samym owo miejskie zło coraz
bardziej czuje się bezkarne, będąc niewidoczne może bezkarnie grasować w
domach, polować na nowe ofiary i żywić się dawną bolesną historią oraz dziecięcym
strachem. Dostaje się do lokalnego krwioobiegu i toczy ono życie tamtejszej
społeczności, tam dokąd sięgnie, pozostaje po nim tylko cierpienie i łzy
bezbronnych, oraz potęgująca się nienawiść i destrukcyjna siła niszcząca
wszystko, co spotka na swej drodze.
O kotojadach, kociarach, trudnych
powrotach i odkrywaniu dramatycznej historii rodzinnej, o zaginionych dzieciach
oraz wojennych demonach do dziś żywych w umyśle Wałbrzycha, opowiada Joanna
Bator w Ciemno, prawie noc.
Alicja Tabor po latach
wraca do rodzinnego Wałbrzycha, aby napisać reportaż o zaginionej bez śladu
trójce dzieci: Kalince, Andżelice i Patryku. Przyjazd ten jest dla niej o tyle
trudny, że wraz z przekroczenie progu dawnego domu, w kobiecie na nowo odżywają
uśpione dotąd demony. Przypomina sobie bolesną przeszłość własnej rodziny, wracają
do niej trudnej dla wspomnienia związane ze zmarłą siostrą, Ewą. Samo
reporterskie śledztwo również nie uprzyjemnia jej pobytu, styka się z miejscową
patologią, ludźmi żyjącymi na marginesie tamtejszej społeczności, poznaje ich
wypaczoną moralność, a przede wszystkim z relacji tych rodzin poznaje historie
niekochanych dzieci, po których zniknął wszelki ślad istnienia. Przepadły niczym
kamień w wodę. Do tego w mieście zaczyna grasować samozwańczy prorok
doprowadzający część mieszkańców do fanatyzmu religijnego, do okrutnej i złej
religijności żywiącej się wszelkimi uprzedzeniami, przemocą i nietolerancją do
każdego, który ma odmienne poglądy. W ten sposób rodzi obłęd, w który
wciągnięta zostaje patronka miasta, Matka Boska Bolesna.
Mam wrażenie, że Joanna
Bator czyni głównym bohaterem powieści Zło. To z jego dalekosiężnej skali
oddziaływania poznajemy Wałbrzyszan, w tym również samą Alicję Tabor i jej
rodzinę. Posiada ono różne oblicza. Jednym z nich jest panująca tu przemoc i
wrogość do najmniejszego rodzaju „obcości”. Wyrażona zostaje niejednokrotnie
zarówno w sposób fizyczny: pobicia, włamania, porwania, gwałty i
wykorzystywanie seksualne nieletnich, jak również w sposób słowny – w tym
przypadku, co ciekawe zostaje przede wszystkim wyrażona w postaci internetowego
hejtu. Zakorzeniło się ono w Wałbrzychu na tyle mocno, że niszczy kolejne
pokolenia. Swym początkiem sięga II wojny światowej i dramatycznych losów pani
na Zamku Książ, księżnej Daisy; następnie działania czerwonoarmistów potęgujące
fale przemocy, aż wreszcie wkradło się do tutejszej lokalności, że nawet
rodzice krzywdzą własne dzieci i nie mają w stosunku do nich najmniejszych
odruchów litości. Owe Zło w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat urosło tak
bardzo w siłę, że stało się wręcz niezniszczalne i nie do pokonania.
Zło
odradza się jak karaluchy, za jednego zabitego przychodzi sześć.
Jest to Zło w najczystszej
postaci. Okrutne, bezlitosne, atakujące znienacka, z zaskoczenia, nie sposób go
ominąć i obronić się przed nim. Sięga każdego. Niszczy rodziny. Utożsamia w
sobie wszystko to, co najgorsze w człowieku i przed czym próbuje się uciec,
odwracając niejednokrotnie wzrok. Co gorsze wyraża się ono również pod
płaszczem fałszywego katolicyzmu, doprowadzając do swoistej histerii
religijnej. Dąży do eksterminacji każdego, kto wychodzi poza sferę
stereotypowego Polaka – katolika. Karmi się narodową martyrologią, uprzedzeniami,
ksenofobią, gotowe walczyć z każdą „innością”, podczas, gdy samo daje się
ogłupić przez samozwańczego posłańca patronki miasta Matki Boskiej Bolesnej.
Tym samym o ile postać Najświętszej Dziewicy jest uosobieniem matczynego
ciepła, miłości, opieki, czystości serca; u Bator jej postać zaczyna służyć
jako sztandar do walki, popularny slogan powtarzany w sposób bezmyślny - aby modlić się do niej. Każdy kto tego nie
robi, godny jest najwyższej pogardy. W ten sposób widzimy zło typowo polskie
sięgające już do czasów nam współczesnych, lubiące toczyć walkę każdego z
każdym, dzielące ludzi na lepszych i gorszych, odwołujące się do krzyży,
rzekomych relikwii świętych, wzniosłych haseł, szkoda tylko, że nie ma ono nic
wspólnego z prawdziwym katolicyzmem. Przemawia głosem fanatyków zarówno tych
stojących po stronie „nowego świętego”, jak i antyklerykalnych. Obie te grupy
zwalczające siebie wzajemnie, nie przebierają w słowach i zdolne posunąć się do
wszystkiego.
Patrząc z tej
perspektywy widać, jak Joanna Bator sama wywodząca się z Wałbrzycha stworzyła
ze swojej rodzinnej miejscowości, miasto – potwór pożerającego każdego, kto w
nim się znajduje. W nim wszystko jest nasiąknięte złem. Nawet powietrze,
ziemia, lasy, domy są morowe i złe. Jego ludność nie cofnie się przed
najbardziej wyszukanymi torturami w stosunku do dzieci i zwierząt. Cała ta
społeczność tworzy konglomerat „ludzi niekochanych” - spirala przemocy toczy się z rodziców na
dzieci i jest wręcz przejmowana z mlekiem matki.
Duchy zmarłych
przenikają do świata żywych i nie pozwalają zapomnieć o wyrządzonej im
krzywdzie. Siadają z tymi co żyją do stołu, z nimi zasypiają, odsłaniają przed
nimi nieznane szczegóły rodzinnych tajemnic, pukają do okien domów z nadzieją,
że ktoś zlituje się nad nimi. Wskazują na Zło nazwane przez Wałbrzyszan kotojadami. Dopiero z ich relacji oraz
opowiadań tych co przeżyli wojenną gehennę dowiadujemy kim one są. Kotojady
utożsamiają wszelkie istniejące na ziemi zło. Dostaje się ono do wnętrza
człowieka wraz z wdychanym powietrzem, po odbytym stosunku seksualnym –
przenikając do krwi i niczym trucizna opanowując ciało i umysł ofiary. Są bez
twarzy, bezosobowe, mogą być każdym kogo sobie upatrzą na ofiarę. Potrafią
przetrwać każde warunki, aby tylko gdy znajdą dogodna dla siebie okazję do
ataku, zapolować na pojawiającą na ich horyzoncie ofiarę.
W tymi mieście Zła
jedyną iskierką nadziei i dobra są kociary. Należą do nich kobiety opiekujące
się lokalnymi kotami, chroniąc zwierzęta przed grożącym im niebezpieczeństwem. To
apostołki, zwiastunki obwieszające zbliżanie się kotojadów i ostrzegające przed
ich nadejściem. Łączą w sobie dawne i obecne czasy. To istoty niezdolne do
nienawiści. Przenikają tutejszą społeczność. Nie tylko są tajemniczymi
mieszkankami lasów, ale również pracują jako bibliotekarka miejscowej
Biblioteki, przechowujące listy zmarłych adresowane do żywych członków rodzin.
To one też decydują o tym, kiedy nadeszła odpowiednia pora, aby przekazać
pozostawioną u nich korespondencję. Są niczym drogocenne perły nadające Alicji
sił do zmierzenia się ze całym doznanym w dzieciństwie okrucieństwem i z tym,
jaki poznaje z historii zaginionych dzieci. To one też pomagają jej w
przezwyciężeniu, mieszkającej w niej samotności i panicznego lęku przed utratą
bliskich sobie osób.
Uświadomiłam
sobie, że wszystkie podróże, w które udawałam się kierowana wewnętrznym
przymusem, podejmowałam za moją siostrę w złudzeniu, że gdy zobaczę to, co ona
pragnęła zobaczyć, poczuję się mniej spustoszona i samotna.
Ciemno,
prawie noc to książka demon paraliżująca czytelnika
strachem, wywołująca w nim uczucie bólu brzucha pojawiającego się podczas
lektury, chęci zwinięcia się w kłębek i okrycia kocem, byle tylko ukryć przed
zbliżającą się watahą kotojadów. Zmusza do konfrontacji z tym, co bolesne i trudne. To
powieść będąca na granicy horroru. Nie ma bowiem do końca pewności, co z
obserwowanych okropieństw dzieje się naprawdę, a co może jest tylko zjawiskiem
zbiorowej histerii. Wyraża się ona cytowanymi przez Bator wypowiedziami ludzi na forach
internetowych – często z błędami ortograficznymi, często niepoprawnie
napisanymi słowami, które niestety gro z tych zdań można spotkać na co dzień.
Stanowi on swoisty apel autorki do pokazania, że jeżeli się nie opamiętamy z
naszymi uprzedzeniami i fobiami, każdego dnia może robić się ciemno, aż
zapadnie noc. Dopiero racjonalizacja, wzajemna tolerancja, wyzbycie się
świadomości narodowego męczeństwa i dostrzeganie
wyimaginowanych wrogów, jest w stanie przynieść promyczek światła rozpraszające
ciemności nocy.
Polecam,
Moja ocena 8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz