Dzisiejszą
recenzję zacznę zupełnie nietypowo, bo od przywołania pewnej sceny, jakiej
byłem świadkiem kilkanaście dni temu. Gdy wszedłem do biblioteki, znajdowała
się w niej kobieta, która na pytanie pracownicy: Co pani najbardziej lubi czytać? Odpowiedziała: Wie pani, takie książki o życiu. Mimo,
że zdarzenie to miało miejsce już jakiś czas temu, to dopiero teraz
przypomniałem sobie o nim. Ponieważ też
kocham literaturę znajdującą się bardzo blisko życia, ale nie opowiadającą o
egzystencji celebrytów, czy osób znanych chociażby z mediów; lecz o takiej
zwykłej i bardzo przyziemnej. W której pojawiają się zwykli ludzie, mijani na ulicy
i nigdy nikomu nie przyszłoby do głowy, aby ich historia stała się kanwą
bestsellera. Cóż bowiem może być interesującego w codziennych zakupach,
zajmowaniu się siedmioletnim wnukiem – który nie wiadomo kiedy, zamiast siedmiu,
ma dwadzieścia dwa lata - w problemach
dzieci czy ludzi będących już po siedemdziesiątce. Pozornie nic, ale właśnie
tylko pozornie, bo w rzeczywistości ci zwyczajni przechodnie z ich zwyczajnymi
zmartwieniami, stają się skarbnicą wielu tematów poruszanych w literaturze: ból
dorastania, szkolne przyjaźnie poddawane próbie czasu i pierwsza miłość, albo śmierć
najbliższych, traumatyczne wspomnienia nie pozwalające o sobie zapomnieć. W
jaki sposób możliwe jest wymazanie z pamięci obrazu palonych w stodole w czasie
wojny bezbronnych ludzi?
Jakub Małecki, autor nominowany w 2016
roku za Ślady do literackiej Nagrody
Nike, w swojej najnowszej książce Rdza
opowiada o losach dwojga osób: babci Tośce i jej wnuczku Szymku, których losy
splotły się w sposób, w jaki żadne z nich się nie spodziewało. A wszystko zdążyło się stać w ułamku sekundy.
Lato 2002 roku. Siedmioletni
Szymon razem ze swoim najlepszym przyjacielem, Jackiem vel. Budzikiem chodzą
nad tory układać monety, miażdżone następnie przez nadjeżdżające pociągi. W
trakcie zabawy nawet nie pomyślałby, że już za parę minut dostanie wiadomość,
która na zawsze odmieni jego dotychczasowy byt. Chłopiec całą drogę nie może doczekać się na
powrót rodziców i kiedy wspólnie razem znajdą się we własnym mieszkaniu. W
momencie dotarcia do domu babci, dowiaduje się, że zginęli oni w wypadku
samochodowym. Odtąd trafia pod opiekę starszej pani i już nigdy nie będzie tak
samo, jak było przed tym feralnym dniem. Wraz z nim zniknęli dawni koledzy, zniknął
jego dawny pokój, a pozostał tylko paniczny strach przed Bozią, zabierającą mu
mamę i tatę; obecnie może będzie chciała
porwać również jego samego lub odbierze mu ulubione zabawki. Lepiej więc było
ukryć je w pralce. Tam zawsze jest bezpiecznie - jak mawiał ojciec. W miejsce starych przyjaciół, pojawiają się
nowi kumple ale i wrogowie, nowe obowiązki, nowy rytm dnia i wszystko już na
zawsze staje się inne. Powoli również zacznie zanikać stary Szymon.
Tośka natomiast
nieustannie pamięta o tragicznych doświadczeniach własnej rodziny i sąsiadów w
czasie drugiej wojny światowej. Wówczas zmuszona była wyruszyć w podróż.
Wyrwana z rodzinnego domu, trafiła do zupełnie obcego i wrogiego świata,
musiała poznać i nauczyć się jego praw. Wtedy między innymi pokochała wieczną miłością
Nieznajomego Człowieka - którego pamięć pozostała w niej na zawsze oraz widziała
palonych w stodole ludzi.
Wieś Chojny, w której
przychodzi mieszkać chłopcu i starszej kobiecie pełna jest tego typu dramatycznych
wspomnień mieszkańców. W ich sercu z dawanych dni i bolesnych rozczarowań pozostała
już tylko rdza osiadła w ich pamięci i sercu.
Dwie opowieści, dwie
historie dwojga ludzi splecione ze sobą i nakładające się na siebie wzajemnie.
Akcja powieści biegnie dwutorowo, rozpoczyna
się w roku 2002 i 1939, następnie ciągnie się przez kolejne lata, żeby wrócić
do punktu startowego i zakończyć się w już w naszych czasach, w roku 2016. Na
przestrzeni tych kilkudziesięciu lat obserwujemy nie tylko parę głównych
bohaterów, ale również pozostałych członków rodziny Stawnych, ich przyjaciół i
znajomych. To co bez różnicy łączy wszystkie osoby pojawiające się na kartach
powieści, to dosłownie jedno wydarzenie – którego absolutnie nikt nie przypuszczał,
jakie odciśnie piętno, na jego dalszym życiu oraz odbije się rykoszetem na jego
najbliższych. Po tym jednym incydencie, nic już nie będzie takie samo. Dawne
szczęście i marzenia ulecą, a ich miejsce zajmie tylko wszechobecna rdza.
Wydaje mi się, że właśnie to najbardziej urzekło mnie w powieści Małeckiego.
Pokazanie chwili - podobnej do wielu
innych lub całkowicie nieoczkiwanego zwrotu w życiu bohaterów, która w
powiązaniu z przedmiotami i miejscami, sprawiła, że ich życie na zawsze się
zmieniło. Któż mógłby przypuszczać, że pożegnanie z rodzicami – jedno z wielu,
będzie tym ostatnim; spotkanie z nieznajomym mężczyzną zmieni życie małej
dziewczynki; szkolny incydent pogrzebie na zawsze to kim się było – zrodzi zaś
kogoś nowego. Takich przykładów mógłbym podawać jeszcze wiele, jednak wszystkie
sprowadzają się do wspólnego mianownika: zmienia się sam człowiek i przychodzi
kres dla jego bezpiecznego dotąd świata. Autor nie szuka czegoś bardzo
górnolotnego, mało prawdopodobnych zdarzeń, lecz z mistrzowską umiejętnością
oddaje to co ulotne, zwyczajne i pozornie kompletnie nijakie, coś do czego
trudno przywiązywać większą wagę. Z tych pojedynczych faktów, wyjmowanych przez
niego niczym kadr z filmu buduje wspaniałą opowieść o ludzkim życiu, miłości i
cierpieniu.
Ponadto tak samo ważne,
jak owe przełomowe wydarzenia są przedmioty otaczające mieszkańców Chojen:
komiksy o Asterixie, stara topola, zdjęcie praprapradziadka Lucjana – który
gołymi rękoma pozbawił niedźwiedzia życia, stodoła lub kołyska. I znów
dostajemy od autora prztyczek, gdyż przecież i w otoczeniu czytelnika znajduje
się wiele rzeczy mających dla niego wartość sentymentalną i wiążą się z nimi
niepowtarzalne, wyjątkowe dla każdego wspomnienia.
Raz miłe, innym razem może wywołujące łzy.
Z tej właśnie szarej codzienności Małecki przedstawia
wiele trudnych tematów: ból dorastania, przemijanie, śmierć, czy wielka
przyjaźń poddana bolesnej próbie oraz marzenia stające się ciężarem trudnym do
dźwigania. Na przestrzeni czternastu lat
obserwujemy metamorfozę wszystkich bohaterów książki. Szymek z niewinnego
chłopca, zaczytującego się w komiksach, zetknąwszy się ze śmiercią rodziców
zmuszony jest przejść szybki kurs dojrzewania, dotychczasowe malowanie krów
zastępuje rąbanie drewna, oporządzanie królików i przepiórek. A wymarzony dzień
w szkole, zmienia się w przełomowe dla niego zdarzenie tkwiące w nim już niczym
zadra na zawsze. Przeżywa swoją pierwszą miłość, sprzeczki z przyjacielem z
dzieciństwa – z którym będąc nierozłącznym, coraz częściej przestaje się
widywać; a w dotychczasową więź wkradają się liczne animozje – czy bójki.
Tośka, kobieta boleśnie
doświadczona przez los, dotknięta koszmarem wojny i osobistym cierpieniem dźwigała
swe piętno przez wiele lat, jedynie pewne ukojenie znajdowała w rozmowach z
sąsiadem Andrzejem Budzikiewiczem. Poznała dobrze smak utraty wszystkich
bliskich jej sercu osób: nastoletniej miłości, matki, córki, przyjaciół, a
wreszcie rozstanie z ukochanym wnuczkiem - któremu poświęciła ostatnie lata
życia.
Podobnych dramatycznych
historii można mnożyć wśród mieszkańców Chojen: panna porzucona w dniu ślubu,
mężczyźni którzy na skutek niefortunnego zdarzenia stali się martwi za życia
czy tragiczny w skutkach wypadek. Mam
wrażenie, że wszystkich ich łączy cierpienie, zamknięcie we własnych
kręgu bolesnych wspomnień i wyrzutów sumienia. Próbują na swój sposób uwolnić
się od tej trucizny zalewającej ich serce i umysł, odnaleźć utracone na
przestrzeni lat szczęście i zrealizować swoje marzenia, które zamiast balastu
dadzą satysfakcję. Dawne urazy miną, a ich miejsce zajmie przebaczenie.
Rdza to proza na
najwyższym poziomie, która dosłownie poruszyła wszystkie moje zmysły, serce,
umysł i czułem ją na całym ciele. Takiego uczucia nie miałem już od bardzo
dawna. To książka pozostawiająca w stanie czytelniczego kaca i z przeczytaniem
ostatniego zdania zabiera mowę,
uniemożliwiając przekazanie wszystkich licznie powstałych w trakcie
lektury refleksji słowami. Utkana jest niczym pajęczyna z cieniutkich,
niepozornych niteczek splatając losy bohaterów w jedną wspólną całość i łącząc
ich ze sobą. Pokazuje tkwiące nieraz latami w człowieku blizny i niezagojone
rany, na które pozostaje szukać tylko odpowiedzi na pytanie dlaczego. Łączy w
sobie rodzinną sagę z zapisem małomiasteczkowego życia. Gdzie wszyscy się
znają, wiedzą o sobie wszystko. W
lokalnej społeczności nie brakuje nie wyrównanych rachunków krzywd i często
wiele spraw i żywionej urazy rozwiązuje się za pomocą siły – niszczącej nie
tylko ofiarę, ale także oprawcę. Jeżeli opowiadając Wam o Cabré stwierdziłem,
że jest on wirtuozem słowa; to Jakub Małecki jest malarzem słowa. W prosty
sposób, przy wykorzystaniu potocznej mowy słyszanej niejednokrotnie na ulicy oddaje
krajobraz jednej z wielu wsi w Polsce, z jej radościami, smutkami i sekretami.
Ludzie pojawiający się u niego są niezwykle barwni i wyraziści. Z jednej strony
mamy zapis życia rodziny znajdującego się w oparach wojny, okresu Polski
Ludowej i transformacji ustrojowej, pokazanego w dość brutalny sposób, z
drugiej jednak obraz ten jest niezwykle subtelny, ciepły, pełno w nim
wrażliwości na krzywdę i ludzkie dramaty. Historia ta wciąga bez reszty i nie
pozwala na odłożenie jej na później.
Rdza
była moim pierwszym spotkaniem z Jakubem Małeckim i już nie mogę doczekać się
na kolejne. Dla mnie zaś na pewno będzie to jedna z najważniejszych ze
wszystkich przeczytanych książek. Zwłaszcza przez ponowne przypomnienie uniwersalnych
prawd: o kruchości przyjaźni i potrzebie jej pielęgnowania niczym
najcenniejszego skarbu, przemijaniu człowieka i próbie radzenia sobie z tym, co
może wydawać się ciężarem nie do udźwignięcia. Powieść mimo bijącego z niej
dramatyzmu, daje wiele nadziei na lepsze
jutro.
Polecam.
Moja ocena 10/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz