„Z jaką łatwością spada
się na dno piekła zniesławienia!
Jak szybko pełnia życia
może stać się igraszką śmierci!”
Te
dwa zdania zamieszczone przez wydawcę na okładce, niezwykle celnie podsumowują,
a zarazem wprowadzają do kolejnej niezwykłej powieści Jaume Cabré. Nie od dziś
wiadomo, że ludzką egzystencją rządzą nieraz uśmiechy losu - część osób wierzy,
że każdy ma zapisane swoje przeznaczenie w gwiazdach. I chociaż na to
stwierdzenie, szybko można odpowiedzieć, inną złotą myślą: „Kowalem swojego
losu każdy jest sam”. Wbrew pozorom
wszystkie przedstawione poglądy są poniekąd prawdziwe i trudno z nimi
polemizować. Często bywa zarówno tak, że jedna zła decyzja, jedna chwila w
której wystarczy znaleźć się nie w tym miejscu i nie w tym czasie co trzeba –
aby zmienić byt w prawdziwy koszmar i znaleźć się w pułapce, z której nie ma
już wyjścia. Nie mniej często ponosi się również konsekwencje własnych wyborów
i błędów, za które przychodzi zapłacić wysoką cenę. Są one wynikiem ścierania się wielu czynników:
namiętności, niepochamowanego pożądania władzy, czy rozpaczliwego szukania
szczęścia i prawdziwego uczucia.
Kataloński pisarz w Jaśnie panu - kolejnej książce wydanej nakładem
Wydawnictwa Marginesy - pokazuje, jak dosłownie w ułamku sekundy może odmienić
się los człowieka. Z wyżyn sławy, mając przed sobą jeszcze duże perspektywy i
marzenia, staje się osobą powszechnie pogardzaną i skazaną na śmierć w hańbie.
Barcelona w 1799 roku
stanowiła swoistą mekkę dla lokalnej śmietanki towarzyskiej i wszelkiej maści
artystów – poetów i muzyków. To w niej ścierały się z jednej strony
oświeceniowe trendy i idący z dużym tempem duch romantyzmu z Goethem na czele;
liberalizm rewolucji francuskiej mieszał się z konserwatyzmem burbońskim.
Podczas jednego z tego typu przejęć młody pisarz Andreu Perramon spędza upojną
noc z światowej sława śpiewaczką – nazwaną przez samego Napoleona, Słowikiem
Orleanu. Wieczór mający zapewnić mu
poklask publiczności, przyniósł jednak piekło. Następnego dnia bowiem w
hotelowym pokoju znalezioną zamordowaną diwę, a przy jej zwłokach znaleziono
medalik należący do literata. Mężczyzna zostaje aresztowany i grozi mu kara
śmierci. Od tej chwili jego los nierozłącznie splata się z osobą tytułowego
jaśnie pana, Rafela Massó i Pujades – prezesa Trybunału Królewskiego, człowieka
żądnego władzy, targanego własną zmysłowością i namiętnościami, jednocześnie
wielkiego miłośnika astronomii.
Jaume Cabré należy z całą pewnością do tego typu autorów,
którzy za każdym razem przygotowują dla swoich czytelników niepowtarzalną ucztę
literacką. Od jego książek nie sposób się oderwać, aż nie padnie ostatnie
zdanie. Później zostaje się z dużym uczuciem niedosytu, a czytelniczy głód
nadal pozostaje niezaspokojony. Dokładnie tak, było ze mną już trzeci raz z
rzędu. Najpierw przeczytałem Wyznaję –
po którym długi czas inne moje lektury były jakieś bezbarwne, a w głowie
nieustannie słyszałem głos skrzypiec Storianiego; później zanurzyłem się w
rzece tysiąca imion, słysząc wołające z niej Głosy Pamano; wreszcie nadszedł czas na przeniesienie się do
osiemnastowiecznej stolicy Katalonii na spotkanie z możnym Jaśnie Panem - nakazującym
służbie zwracać się do niego tym zwrotem, a im słowa te stają w gardle. Bo jaki
z niego jaśnie pan? Zwykły
dorobkiewicz i nic nie więcej, człowiek nie mający wcześniej żadnych koneksji,
dopiero piastowany urząd otworzył mu drogę na salony miejscowej arystokracji. I
gdybym miał dosłownie w jednym zdaniu powiedzieć o czym opowiada jedna z
pierwszych powieści spod pióra Katalończyka, z całą pewnością odpowiedziałbym,
że właśnie o tytułowym bohaterze,
stanowiącym centralną oś akcji. Wszystkie rozgrywające się wydarzenia mają z
nim nierozerwalny związek, wszystkie licznie pojawiające się postacie krążą
wokół niego niczym satelity. Dla jednych jest oportunistą, inni czują przed nim lęk, jest im obojętny lub
widzą w nim doskonałą szansę na prowadzenie wygodnego i miłego życia. Zbliżają się do niego i oddalają, wiele osób
skrycie czuje do niego silną nienawiść, czekając jedynie na sposobność do
zemsty i wymierzenia sprawiedliwości – której długo wydaje się, że jest jedynym
przedstawicielem i to on ją wymierza. To człowiek mający wiele spraw do ukrycia,
skrywający liczne niewygodne sprawy mogące ściągnąć go na samo dno piekła – do
którego chętnie do tej pory wrzuca skazańców; jednocześnie nigdy nie widzi się
samego w charakterze winnego, lecz obarcza odpowiedzialnością za swe czyny
innych ludzi, czy zrządzenie losu.
Otrzymujemy zatem
niezwykły kryminał retro do którego osobiście mam dość mieszane uczucia. Jeżeli
chodzi o samą fabułę, czy stworzone postacie nie mam absolutnie żadnych
zastrzeżeń. Jedynie pewne rozczarowanie czuję z powodu konstrukcji książki. Jej
wielcy poprzednicy, przyzwyczaili mnie do symfonii dźwięków złożoną z wielu
przemawiających równocześnie głosów i nakładających się na siebie wzajemnie,
głosów teraźniejszości jak również najbardziej odległej przeszłości. Co
niewątpliwie wymaga od czytelnika maksymalnego skupienia, a od pisarza
niezwykłej wręcz wirtuozerii słowa. Tym
razem w tego nie było. Ma ona tradycyjną budowę złożoną z linearnej akcji i
mimo pojawienia się w drugiej księdze niewielkiego przeskoku na
czasoprzestrzeni, to w ostatecznym rozrachunku nie zmienia to ogólnego odbioru.
Stanowi doskonałe wyjaśnienie pobudek którymi kieruje się Rafel w księdze pierwszej
i wstęp do trzeciego rozdziału.
Cabré za każdym razem
potrafi wyrwać czytelnika z dobrego samopoczucia i zagrać na jego najczulszych
strunach. Nie inaczej jest w Jaśnie panu poruszającym
problem sprawiedliwości ludzkiej i związanej z nią władzy decydowania o życiu
lub śmierci drugiego człowieka. Czy jest ona rzeczywiście nieomylna? Czy może stanowić
rodzaj zadośćuczynienia społeczeństwu za wyrządzoną krzywdę? O ile w pierwszym
momencie wydaje się, że pytania te są, jedynie retoryczne i bez trudu można na
nie udzielić odpowiedzi; to autor odsłaniając przeróżne pojawiające się z
biegiem akcji karty, zmusza do głębszej refleksji i nieraz może nawet rewizji
dotychczasowych poglądów. I jak to bywa
u niego, poważny i trudny temat
jednocześnie staje się pretekstem do przedstawienia przeróżnych sylwetek – poza
trzema z nich, szczerze mówiąc nie miałbym ochoty spotkać się z nimi osobiści.
To ludzie obłudni, albo otwarcie dążący do coraz większej władzy, bez skrupułów
i kierowani jedynie osobistą ambicją, wykorzystują swój urząd do realizacji
własnych celów i czerpania korzyści; albo pod płaszczem pruderyjnej
religijności widzą szansę pokazania się z dobrej strony społeczeństwu – jako
miłosierni i gorliwi katolicy, którzy przy okazji może nawet dobiją targu z
samym Bogiem. To właśnie tego typu ludzie stają się czyimś panem życia i
śmierci, a raz podjętego wyroku i osądu sprawy nie zmienią. Chyba, że odmienią
się układy. Wówczas szybko rewidują swoje poglądy.
Wreszcie w powieści
znajdziemy i tym razem wspaniałe studium epoki. Autor z mistrzowską
umiejętnością oddaje panującego wówczas w kręgach elity ducha libertynizmu,
rodzące się czasy romantyzmu z poezją Gothego i na tle symfonii Beethovena, w
których rozbrzmiewały hasła rewolucji francuskiej. Po przeciwnej stronie jawią
się stare zwyczaje uosobione w Arcybractwie Najświętszej Krwi Pana Naszego
Jezusa Chrystusa, zwanego potocznie Bractwem Krwi walczącego o rząd dusz z
kapelanem więziennym na czele. Modlili się za skazańców, pod płaszczem
miłosierdzia mieli nieść im pociechę. Pierwszym podstawowym ich zadaniem było
asystowanie kryminalistom podczas egzekucji, a na ich przykładzie pokazanym
przez autora najlepiej rozumie się na czym rzeczywiście polegała znana
hiszpańska tradycja niesienia krzyża na miejsce kaźni. To oni pokrywali koszt
pogrzebu i zabierali ciało z szubienicy. Jaśnie
Pan na tle sprawy kryminalnej pokazuje niezwykle ciekawe pod względem
obyczajowym czasy końca wieku osiemnastego, w których zdrada i intryga mieszana
z religijnością i chrześcijańskim miłosierdziem. Nieodparcie rodziło się pytanie:
czy ów duch katolicyzmu i świadczenia dobrych uczynków względem osób mających
przed sobą ostatnie dni życia, wynikały z prawdziwych pobudek religijnych a
może były jedynie kolejną formą pruderii i perwersyjnej rozrywki. Cabré, jak
zawsze zasiewa ziarnko wątpliwości nie dając żadnej odpowiedzi, ona należy już
do każdego czytelnika z osobna.
Jaśnie Pan
niczym nie odstępuje poziomem od poprzednich powieści katalońskiego pisarza,
także dzięki temu, że i tym razem tłumaczyła go Anna Sawicka. Dostajemy książkę
wiernie oddającą ducha Cabré z jego nieraz licznymi wulgaryzmami, potocznymi
zwrotami funkcjonującym w rodzinnym
języku pisarza. A przede wszystkim z
mnóstwem pytań, na które sami musimy znaleźć odpowiedzi.
Reasumując:
Jaśnie pan jest jedną z pierwszych
napisanych przez Jaumego Cabré powieści, które akurat polski czytelnik poznaje
w odmiennej kolejności. Dzięki temu idealnie widać, jak w przeciągu mniej
więcej dwudziestu lat ewoluował styl pisarza, wynoszący go na same szczyty
wirtuozerii słowa. Podejrzewam, że długo jeszcze nie powstanie książka na miarę
Wyznaję, jednak za każdym razem
czytając jego utwory mam wrażenie brania udziału w istnej uczcie literackiej. Jaśnie pan poza konstrukcją nie wiele
różni się od swoich poprzedników. Ponownie stawia trudne pytania i gra na
najczulszych strunach ludzkiej duszy, to właśnie sprawia, że szalenie trudno
jest oderwać się od lektury aż nie padnie ostatnie zdanie. Wyrywa nas z
bezpiecznych twierdz, prowadząc na wyboje na których wszystko może się zdarzyć,
a autor odsłania zarówno ludzi bezsilnych i bezbronnych wobec wszechobecnego
aparatu urzędniczego – w jego skład wchodzą także duchowni; jak również osoby
pruderyjne, puste i pozbawione jakichkolwiek hamulców moralnych. W tym właśnie
wydaje mi się tkwi niesamowita siła oddziaływania katalońskiego literata,
którego książki czyta się z zapartym tchem i trudno o nich zapomnieć. Wędrują
one ze swym odbiorcą jeszcze bardzo długo po skończonej lekturze.
Polecam.
Moja ocena 8/10
Źródło: Wydawnictwo Marginesy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz