Naszą tożsamość określa rodzinny dom. To on też wpływa na wyposażenie, jakie z niego wynosimy. Kształtuje jako dorosłych ludzi i nie pozwala o sobie zapomnieć. Zapisuje się w sercu, umyśle i duszy towarzysząc poprzez kolejne dziesięciolecia. O dziedzictwie, które o sobie pozostawia znamię, snuje opowieść Ann Patchett w Domu Holendrów.
Maeve i Danny dorastali w starej rezydencji, która dla ich ojca stała się oczkiem w głowie. W przeciwieństwie do matki, którą mury te przygnębiały i tłamsiły do tego stopnia, że w końcu porzuciła rodzinę i zniknęła z jej życia. To siostra stała się dla chłopaka niczym matka, opiekowała się nim i wspólnie nie znosili złej macochy. Drugie małżeństwo ojca oraz atmosfera zimnego domu położyły się cieniem na ich dzieciństwie i dorosłości.
Ann Patchett snuje powolną opowieść pełną melancholii. Tu nie ma do czego spieszyć się, każde wspomnienie, zapamiętane zdarzenie czy przedmiot mają swoje znaczenie. W Domu Holendrów nigdy bowiem nie zagościło szczęście. Dla holenderskich mieszkańców i później kolejnych właścicieli miejsce to naznaczone zostało bólem. Jego ściany nie znają śmiechu, radosnych krzyków dzieci lecz przeniknęła ich surowość i chłód panujący między domownikami. Każdy z nich mierzył się z własną samotnością, otoczenie antyków dla każdego oznaczało coś zgoła innego. Jedynym ciepłem, które pojawiło się w skostniałym budynku, to uczucie i wzajemne przywiązanie rodzeństwa. Kiedy po kilkudziesięciu latach wracają do tego miejsca, wszystko ma dla nich znaczenie, przedmioty przypominają związaną z nimi przeszłość, a ściany przypominają o ich wyobcowaniu i o tym, że mieli tylko siebie nawzajem. W nim przeszli przyspieszony kurs dojrzewania i nawiązała się niezrozumiała dla innych więź. Pozostawieni sami sobie musieli wykazać się hardością i uporem. Anne Patchett doskonale rozgrywa kreowanymi przez siebie postaciami, budując konsekwentnie atmosferę duchoty, melancholii i wszechogarniającego smutku. Wydobywa z nich cały emocjonalny ładunek, aby rzucić nim czytelnikowi w twarz i zmusić do zmierzenia się z własnymi trudnymi przeżyciami. Czyni to bez patosu, moralizowania, jej opowieść wypełniają poszczególne obrazy, z których wyłania się historia o przebaczeniu, błędach, ucieczce przed samotnością i o poranionej rodzinie.
Dzięki poznawaniu losów patchworkowej rodziny oczami Danny'ego uzyskuje się coś w rodzaju pamiętnika zbudowanego z wielu poszczególnych elementów. Mamy trochę baśni i biblijnych przypowieści. Pojawia się motyw matki marnotrawnej skonfrontowany z historią marnotrawnego syna. Tu wszystko jest wyraziste i pełne własnej, ukrytej symboliki. Chociaż żal i smutek biją niemal z każdej strony to, gdzieś już na horyzoncie tli się iskierka nadziei na lepsze jutro.
Polecam.
Moja ocena 7,5/10
Wydawanictwo Znak literanova
Ta książka chodzi za mną już od dłuższego czasu i bardzo chcę ją przeczytać. Mam nadzieję, że w końcu mi się to uda.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Natalia
Warto ją poznać. Pozdrawiam 😊
OdpowiedzUsuń