Michael Crummey to istny malarz słowem, który pokazuje piękno i surowość Nowej Fundlandii. Rzeka złodziei to literacki debiut tego wybitnego pisarza, która przenosi nas w drugą dekadę XIX wieku, kiedy to pewna epoka wyspy zostaje na zawsze zamknięta.
Beothukovie inaczej Czerwoni Indianie to rdzenna ludność Nowej Fundlandii, która przed przybyciem kolonizatorów stanowiła osadę łowiecko-zbieracką wynoszącą od 500 do 5000 osób. Do połowy XVII wieku ich kontakt z Europejczekami był znikomy, choć już wówczas stosunki były napięte i dochodziło do napaści i grabieży ze strony autochtonów. Wraz z rozszerzaniem się zajętych terenów przez Francuzów i Anglików, pierwotni mieszkańcy coraz bardziej kurczyli się z powodu chorób, głodu wynikającego z odcięcia ich od pewnych obszarów albo w wyniku aktów przemocy. Ostatnia znana Europejczykom Czerwona Indianka zmarła w 1829 r. kładąc ostateczny kres ich istnieniu. Michael Crummey składa hołd i przywołuje do życia tych, co odeszli.
Druga dekada XIX wieku. Garstka europejskich osadników sama stanowi prawo i sami rozprawiają się z Czerwonymi Indianami, spychając ich w głąb lądu. Nie potrafią stawić białym skutecznego oporu i jedynie co pewien czas napadają na ich tereny, ci zaś też nie pozostają im dłużni. Nowy gubernator chce zarzegnać konflikt i na wybrzeże wysyła oficera marynarki wojennej Davida Buchana, jego zadaniem jest zaprowadzenie przestrzegania prawa. Do pomocy bierze sobie Johna Peytona Seniora - najbardziej wpływowego mieszkańca nad całą zatoką Explois - oraz jego syna, Johna Peytona Jr. Obaj mężczyźni nieustannie rywalizują ze sobą o względy mieszkającej u nich kobiety, Cassie. Niedługo po wyruszeniu wyprawy dochodzi do tragedii, która zmieni dalsze losy ekspedycji.
Michael Crummey snuje opowieść o tych, co przeminęli bardzo spokojnie. Próżno szukać tu nadmiernych fajerwerków, bardziej przypomina zapis życia traperów i tubylców na tej srogiej ziemi. Wypełnia ją zjawiskowa przyroda i koegzystencja człowieka z nią. Crummey postawił na emocje ludzi przeżywających życiowe dramaty i niestety nieco przedobrzył. Na każdym kroku są wyczuwalne, aż w pewnym momencie czytelnik odczuwa ich nadmiar. Kompletnie nie wyczuwa się melancholii, tak mocno rozbrzmiewającej w Dostatku czy Sweetlandzie. Nie ma tego zahipnotyzowania Historią, jak było w Pobojowisku. Stąd też Rzeka złodziei mnie akurat podobała się najmniej i cały czas odczuwałem niedosyt Crummeya w Crummeyu.
Podobnie, jak w innych powieściach tego autora, występuje wielowątkowość. O ile później staje się ona atutem potęgującym czytelniczy apetyt, to w debiutanckiej powieści bardziej utrudnia czytanie, niż je podtrzymuje. Oczywiście nie znaczy, by wiało nudą, wymaga większego skupienia i łatwo jest pogubić się w wątkach. Potrzeba nieco więcej czasu, by zorientować się w mapie wzajemnych powiązań.
Crummey nie przytłacza historią i nie daje też moralnej oceny, zostawia ją czytelnikowi. Chociaż Rzeki złodziei nie zaliczę do najlepszych powieści Michaela Crummeya, nadal pozostaje nią Pobojowisko, to nie znaczy, że jest ona zła. Dalej wyróżnia się na tle wielu innych tytułów, jest niepowtarzalna, nieporównywalna z niczym innym i hipnotyzuje językiem, jest jedynie odrobinę gorszą od tego, co pisarz napisze już po niej. Z pewnością stanowi idealny początek do poznania kanadyjskiego autora, dając przedsmak tego, co dopiero nastanie w Pobojowisku i Dostatku.
Polecam.
Moja ocena 7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz