Steven Rowley przyszykował nie lada niespodziankę. Niby snuje lekką, komediową opowieść idealną na lato, ale równocześnie, co pewien czas atakuje czytelnika poważnymi i trudnymi tematami: jak przemijanie, lekomania, czy przeżywania żałoby. Wszystko robi na swój własny sposób, serwując niewiarygodną podróż w głąb nas samych. Poznajcie zatem Gujcia.
Patrick był gwiazdą telewizji, teraz zaś pozostały wspomnienia i powtórki serialu w telewizji. Ma za sobą trumatyczne przeżycie, które odcisnęło silne piętno na jego psychice. Jest wyoutowanym gejem, a przede wszystkim nie lubi dzieci. I tu rodzi się problem. Jego brat, po śmierci żony, musi zgłosić się do kliniki leczenia uzależnień od leków, w związku z tym prosi go o opiekę na czas wakacji nad sześcioletnim Grantem i dziewięcioletnią Maisie. Tak też ze względu na swoją orientację seksualną, eks aktor zostaje gujciem, zamiast wujciem. Sprawa zaś przybierze niespodziewany, dla niego samego obrót.
Steven Rowley atakuje nasze mięśnie brzucha z precyzją, nie dając zbyt dużo czasu na odpoczynek od śmiechu. Dialogi, komiczne sceny są tym, czym z miejsca zdobywa sympatię czytelnika. Jednocześnie pośród komediowej atmosfery, wprowadza temat śmierci, żałoby i uzależnienia. Zadajemy sobie pytanie, jak to się stało, że szczęśliwy mąż i ojciec stał się lekomanem? Dlaczego wujcio nie jest w żadnym związku, tylko żyje samotnie? Sam Patrick odbiega od wzorca idealnego opiekuna dla dzieci. Ekscentryk posiadający bajeczny dom z basenem i mnóstwem intrygującym dla maluchów wyposażeniem, chodzi w sukience, na każdym kroku podkreśla niechęć do bratanków i deklaruje, że w razie pożaru najpierw ratowałby statuetkę Złotego Globu, niż dzieci. Jedno dla drugiego wydaje się być osobnikiem z innej planety. Jego dziwi nieznajomość u maluchów klasyki kina, ich natomiast niekorzystanie przez gujcia z YouTube'a. Mimo tego z każdym dniem rodzi się między nimi silna więź, a moment rozstania jest nieuchronny. Najważniejsze, że w całej historii Rowley zachował wiarygodność. Patrick to w rzeczywistości czterdziestotrzyletnie, duże dziecko o gołębim sercu zranionym przed laty, a rany po tym zdarzeniu nosi dalej w pamięci. Patrząc na pierwszy rzut oka, nikt nie powiedziałby, że ten indywidualista i narcyz, tak bardzo cierpi. Podczas wakacji nie tylko wyjdzie z niego wewnętrzne dziecko, zaatakują wspomnienia, ale przede wszystkim przejdzie nieoczekiwaną przemianę. Grant i Maisie to typowe dzieci z charakterystycznym dla ich wieku ciekawością świata, pomysłami i milionem pytań. To ich otwartość i ufność zaczną kruszyć pancerz mężczyzny. Nawzajem staną się dla siebie lekiem i wsparciem w przeżywanej żałobie, nie tylko poznając siebie wzajemnie ale też obie strony będą musiały uzupełnić braki wiedzy.
Przede wszystkim nie ma na szczęście landrynkowatego kiczu, czy absurdalnych sytuacji, które mogłyby wszystko popsuć. Steven Rowley panuje zarówno nad akcją i kreacją głównych bohaterów. Jest zabawnie, ale i miejscami poważnie. Śmieszy i wzrusza jednocześnie. Dodatkowego kolorytu nadaje język, wada wymowy Granta rozbroiła mnie z miejsca. Jednocześnie Patrick tłumaczy słowa wypowiadane przez chłopca, przez co łatwiej zrozumieć, o co mu chodziło. Gujcio to powieść idealna na poprawę humoru oraz obudzenia naszego wewnątrznego dziecka albo jego pielęgnowania. Otula ciepłem, humorem i prowadzi do zapomnienia o problemach dnia codziennego oraz przypomina, że w życiu najważniejsze jest bycie sobą takim, jakim się jest.
Polecam.
Moja 7/10
Wydawanictwo Prószyński i S-ka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz