Mokradła,
syk węży, żaby i aligatory taka właśnie jest Floryda Lauren Groff.
Floryda to
południowo-wschodni stan USA. Kojarzy się z atletycznymi sylwetkami opalających
się na jej plażach ludzi, słońcem, gorącym piaskiem i odgłosami uderzających o
brzeg morskich fal. Floryda tej amerykańskiej pisarki, jednak nijak ma się do tej
wizji. Jest lepka, bagnista, pełna niebezpieczeństw, jej mieszkańcy są szarzy i
daleko im do posiadania idealnej figury, każde z nich nosi w sercu odmienne
rany. To opowieść pełna melancholii i nostalgiczna podróż po ludzkiej duszy
odbywanej w atmosferze letniej duchoty.
Lauren Groff snuje
jedenaście różnych historii posiadających całkowicie odmiennych bohaterów.
Wśród nich bowiem znajdujemy dwie małe siostry błąkające się samotnie po plaży
i kompletnie nie rozumiejące tego, co właśnie się stało. Kobieta która
postanawia stawić czoło gniewowi natury. Dziewczynę – buntownika po eksmisji
ale której nie dało się zabrać wolności i chęci pędzenia przed siebie. Miłośniczkę
Guy de Maupassanta odbywająca wspólnie z dwójka swych synów podroż do Francji,
z dala od Florydy i wiecznie
zapracowanego męża, a prosto w objęcia ukochanego dziewiętnastowiecznego
pisarza – to pobyt w Ypres pokazuje dopiero prawdziwy jej stosunek do literata
i to, że Floryda jest obecna w jej umyśle – od tego już nie da się uciec. Matka
i syn znoszących domowego tyrana i przeżywających trudną dla obojga rozłąkę. To
galeria życiowych rozbitków, wiecznych tułaczy kroczących w ciemności i
rozpaczliwie szukających szczęścia, czy własnego miejsca na ziemi. To ludzie
każdego dnia zmagający się ze strachem, tym prawdziwym ale też i tym
wyimaginowanym.
Floryda
opowiada
o nie zawsze przyjaznej koegzystencji człowieka i dzikiej przyrody. Węże i
pająki wchodzą do ludzkich domów. Obserwują mieszkańców i nie spuszczają z nich
oka nawet na chwilę. Niejednokrotnie mogą napawać się ich lękiem, obrzydzeniem
jakie wzbudzają, udowadniając człowiekowi, że jest tylko bezbronnym pionkiem w
obliczu natury. To ona w rzeczywistości rozdaje karty i przed je gniewem nie ma
ucieczki. Spotkanie to odbywa się niejednokrotnie w chwili, gdy znajdują się
oni na życiowych wybojach i zmuszeni do podjęcia trudnych decyzji odciskających
ślad na dalszej przyszłości. W konsekwencji doprowadzenie zostają do
wewnętrznego oczyszczenia z tego, co nieraz całymi latami w nich siedziało.
Dzięki dopiero temu są w stanie spojrzeć realnie na swoją egzystencję, zobaczyć
samych siebie w prawdzie, obdartych ze wszelkich masek zakładanych każdego
dnia, i dopiero po tym zadecydować o tym, jak dalej ma wyglądać ich życie.
Powrót do punktu wyjścia, a może zrobienie kroku w nieznaną przyszłość.
Floryda Lauren Groff nie ma w sobie nic z funkcjonujących
w powszechnej wyobraźni Miami ale jest krainą
granicząca między jawą a snem, balansującym na granicy koszmaru. To niesamowita opowieść o samotności, szukaniu
własnego miejsca na ziemi. Walce z mieszkającymi wewnątrz duszy demonami, które
paraliżują i wywołują lęk. O tęsknocie za tym co nieosiągalne, czego nigdy nie
uda się dogonić i zdobyć. O poznawaniu samego siebie. To było moje pierwsze
spotkanie z prozą tej pisarki, które zdecydowanie zaliczam do udanych.
Polecam
Moja ocena 8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz