poniedziałek, 1 maja 2017


 MORFINA – SZCZEPAN TWARDOCH

         Są książki, które wyciskają w pamięci czytelnika silne piętno, o nich bez względu, czy podobały się czy też nie, po prostu nie sposób zapomnieć. Do takich należy ostatnio przeczytana przez mnie powieść Szczepana Twardocha. Warszawa w pierwszych miesiącach II wojny światowej, kobiety, narkotyki, zdrada oraz dzikie namiętności, to wszystko znaleźć można w „Morfinie”. Zapraszam na recenzję. 

         Autor rysuje obraz Warszawy w pierwszych tygodniach po wybuchu wojny. Główny bohater Konstanty Willeman to syn niemieckiego arystokraty i spolszczonej  katoliczki pochodzenia Śląskiego. Od początku wychowywany na Polaka. Dodatkowo ożeniony z Polką Heleną, której ojciec przed wojną był aktywnym endekiem i ma z nią kilkuletniego synka, Jurka.  Poza tym we wrześniu 1939 brał udział w kampanii wrześniowej, obecnie należy do oficerów Wojska Polskiego w rezerwie. Jednak mimo to, nie wie kim naprawdę jest, podzielony między polskością a niemieckością. Absolutnie nie ma ochoty walczyć z Niemcami, narażając tym samym swoje życie. Marzy o dawnym życiu bon vivanta, przebywaniu w lokalnych knajpkach w których pił alkohol, spotykał się z przyjaciółmi należących do artystycznej elity stolicy. Jednak w jego dotychczasowym sposobie życia, polegającym na narkotyzowaniu się i seksie z prostytutką Salome, nie przeszkodziła mu również wojna. Na skutek pewnych okoliczności, całkowicie wbrew swojej woli zostaje wciągnięty do konspiracji. Jak odnajdzie się w nowej sytuacji, w której to ryzykuje wszystkim tym co dotychczas kochał, a jego życie może w każdej chwili znaleźć się w zagrożeniu?
            „Morfina” pokazuje Szczepana Twardocha w jego szczytowej formie. Ponownie wraca temat wojny, rozdarcia we własnej tożsamości związanej z problemem polskości i niemieckości. Główny bohater nieustannie próbuje odpowiedzieć na pytanie kim jest, a kin nie jest. Zmuszając czytelnika również do próby określenia zarówno Konstantego, ale w pewnym sensie również siebie. To staje się wręcz kwestią fundamentalną stwierdzenia własnej tożsamości, poznania samego siebie.
Ponadto twórca właściwy sobie, wręcz  mistrzowski sposób pokazuje siłę wojny, odbijającej się na życiu ludzkim niezatartym piętnem. Niestety od pewnych decyzji nie ma odwrotu, raz podjęta będzie wracać do bohaterów niczym bumerang pociągając za sobą poważne konsekwencje.                                                                                                             
Autor tym razem opowiada o sytuacji w Warszawie w pierwszych tygodniach II wojny światowej. A kto, jak kto ale Twardoch na historii się zna i doskonale umie o niej pisać. Widzimy zatem miasto, w którym zniknął cały dotychczasowy ład, wszelkie podziały na grupy społeczne w obecnej sytuacji po prostu się zatarły.

„Społeczeństwo rozpuszczone, nie ma Żyda, nie ma Greka, nie damy, nie ma kurwy, nie ma profesora ni złodzieja (…) stary świat się upłynnił, wyłożony na ulicy na gazetach i kartonach, upłynnił się  porządek rzeczy jak rozpuszczony kryształ, futra pożądane zimnym październikiem z  właściwych sobie  szaf na ulicę, z ulicy w ręce niewłaściwe, baba próbowała sprzedać siodło  kawaleryjskie, z czyjego konia zdarte, spod jakiej dupy wyszarpane i na co komu ułańska kulbaka?”

Rozkwita szabrownictwo i rabunek, wszędzie czuć wszechogarniający terror, widać na ulicach wszechobecnych żołnierzy niemieckich, wprowadzono godzinę policyjną itp. 
Tym samym pisarz w niezwykle plastyczny sposób pokazuje życia miasta. Dzięki temu „Morfina” nie tylko opowiada o losach Konstantego Willemana, ale również okupowanej stolicy. Warszawa staje się wręcz bohaterem powieści, niemym świadkiem wydarzeń i symbolem upokorzenia. Widzimy miasto oblepione kartkami zapisanymi danymi poszukiwanych członków rodziny. Wszystko to sprawia, że czytelnik ma wręcz wrażenie, jakby znalazł się okupowanej stolicy, czuje atmosferę rozpaczy wywołanej rozdzieleniem się członków familii, z drugiej strony słyszy bawiących się, upijających i próbujących wszelkimi siłami zachować resztki normalności ludzi.
Poza tym Twardoch w typowy dla siebie sposób wyróżnia się stylem, językiem powieści, dialogami przeplatanymi filozoficznymi rozważaniami bohaterów bądź narratora wszechwiedzącego.  Mamy więc pewnego rodzaju zabawę słowem, bardzo wnikliwą charakterystykę psychologiczno-emocjonalną bohaterów, dokładnie poznajemy ich przeszłość. Sposób wysławiania się wskazuje, grupę społeczną czy posiadane wykształcenie osoby zabierającej w danym momencie głos. Tym samym pojawia się język stylizowany do epoki akcji powieści. A taki zabieg w literaturze bardzo lubię.                                   
Ponadto  dochodzą bardzo odważne sceny erotyczne. Są one niezwykle plastyczne, a mało tego drobiazgowo pokazujące wręcz anatomię ciała mężczyzn i kobiety występujących w powieści. Poznajemy zarówno jego piękno i brzydotę, widzimy miejsca nawet najbardziej intymne, na przykład mężczyznę bez penisa. Autor w tych opisach jest niezwykle drobiazgowy, właściwy sobie sposób opowiada okoliczności doprowadzające do okaleczenia.
Oczywiście styl ten nie należy do prostych, wymaga maksymalnego skupienia, jednak kiedy wejdzie się w lekturę i da porwać owemu twardochowskiemu językowi można poczuć satysfakcję, i na pewno wyniesie się wiele przemyśleń. Jest to bowiem twórca, który uwielbia wręcz znęcać się nad czytelnikiem, nawet przez chwilę nie zostawia go w spokoju, lecz nieustannie zadaje pytania, zmusza do przemyśleń, chyba właśnie za to tak bardzo kocham książki tego autora. Właśnie za ów twórczy niepokój. Mi osobiście wręcz bardzo trudno było oderwać się od powieści, w konsekwencji przeczytanie około 580 stron zajęło mi cztery dni. Zdecydowanie polecam czytanie „Morfiny” powoli, warto dać ponieść się tej opowieści nawet przez parę dni, tylko po to aby niczego nie stracić z bogactwa, jakie w sobie zawiera.
W typowy dla siebie sposób autor wprowadza dwóch narratorów. Pierwszym pozostaje sam Konstanty, relacjonujący swoje myśli, uczucia, pragnienia, działania. Drugi moim zdaniem ważniejszy, to narrator „kobieta” jest ona poza czasem i przestrzenią. Jest wszechobecna, znajduje się nawet w myślach bohatera, przemawiając do niego, choć on nie słyszy jej. Komentuje i kieruje jego wyborami i działaniami. Całkowicie trudny do określenia, kim jest. Sama określa się jako osoba, która zawsze go kochała, czy stanowiąca jego siłę. Bez niej Willeman staje się nikim. To ona opowiada o ludziach pojawiąjących się na kartach książki, doskonale zna ich przeszłość, jak również przyszłość. W bezlitosny sposób obnaża słabości Konstantego, jak i osób go otaczających. Podobnie do "Dracha" jest całkowicie obojętna na ludzki los, dość płynnie zmieniając swój obiekt zainteresowań.                                                                                                  
Tym samym konieczne jest poruszenie kolejnego niezwykle ważnego elementu, jaki stanowią bohaterowie powieści.  Tworzy niezwykle mocne i wyraziste charaktery. Szczerze mówiąc sam Konstanty Willemann jednocześnie mocno irytował, jak i potrafił sprawić, że obdarzyłem go sympatię. I tak dosłownie na przemian, kiedy zaczynałem go lubić, to za chwilę go nie cierpiałem. Jest to człowiek wewnętrznie rozdarty między polskością wpajaną przez matkę, a niemieckością z racji pochodzenia ojca. Te dwie osobowości Niemca i Polaka nieustannie ze sobą się ścierają, Widzimy, jak silny wpływ ma tytułowa morfina na jego życie, niejednokrotnie to ona jest siłą sprawczą jego wyborów. Podobnie, jak seks. Z jednej strony brzydzi się sobą, czuje się niegodny żony, z drugiej zaś nie potrafi zapomnieć o romansach. Miałem wrażenie, że to człowiek całkowicie niezdolny do samodzielnych decyzji, nieustannie daje sobą kierować otaczającym go ludziom, w szczególności kobietom.
            Ważną kwestią mówiąc o osobach występujących na kartach powieści stanowią kobiety. Muszą one odnaleźć się w świecie zdominowanym przez mężczyzn. Rządzonym brutalną siłą, stają się one niewolnicami zarówno własnych pragnień, jak i ojców, kochanków itp. Często ich jedyna rola sprowadza się zaspokajania potrzeb seksualnych mężczyzn, choć ma się nieodparte wrażenie, że to właśnie one reprezentują owe najmocniejsze osobowości.
Helena, żona Konstantego jawi się, jakoby w małżeństwie Willemanów, to ona nosiła przysłowiowe spodnie, mąż chcąc nie chcąc musi zaakceptować podejmowane przez nią decyzje. Jednak w rzeczywistości, jest całkowicie uzależniona od ojca, przesiąkła jego moralnością, nie potrafi mu zaufać i jednocześnie pozostaje całkowicie podporządkowana, niezdolna do jakiegokolwiek sprzeciwu.
Podobnie ma się z matką głównego bohatera, Katarzyną. Wychowana w surowej pod względem moralnym rodzinie, tylko gdy dorosła postanowiła zrzucić owe nakazy, oddając się dzikiej namiętności, w ten sposób wchodziła ona w przypadkowe romanse, jednak za każdym razem podporządkowując sobie mężczyzn, pozostawała niewolnicą własnych żądz.  W moim odczuciu występuje ona, jako dzika, nieokiełznana namiętność, symbol miłości erotycznej. Podobnie, jak narrator kobiecy nie potrafiący nie kochać, jednak kocha jedynie miłością zmysłową.
Mimo wszystko, kobiety w tym zmaskulizowanym świecie nie podejmują decyzji, nawet jeśli biorą udział w akcjach wojskowych, to albo z przypadku, albo mają pełnić rolę towarzyszek mężczyzn, same uchodząc za prostytutki czy kochanki. Nigdy nie grają  pierwszych skrzypiec. Zawsze zaś pozostając przy boku mężczyzn.
            Podsumowując „Morfina” zdecydowanie wpisuje się w kanon moich ulubionych powieści Szczepana Twardocha, to kolejna po „Wiecznym Grunwaldzie” i poprzedzająca rewelacyjnego „Dracha” doskonała książka tego autora. Opowiada on o wojnie w sposób całkowicie nowy, sprawiając, że ma się ochotę dać porwać tej historii. Łączy w jedno koszmarny obraz wojny, dając nam poczuć jej grozę i okrucieństwo, z drugiej pokazuje ludzi próbujących odnaleźć się w zaistniałej sytuacji. Absolutnie nie są to spiżowi bohaterowie, lecz zwykli warszawiacy ze swoimi marzeniami, słabościami i pragnieniami. Dla mnie powieść ta stanowi pewnego rodzaju  nowatorskie odtworzenie modelu wallenrodyzmu. Niczym mickiewiczowski Konrad Wallnerod, Konstanty Willeman dostaje się w szeregi wroga, chce uchodzić za Niemca, aby ratować Polaków. Jednak pozostaje on niezwykle bliski, zachowuje ludzkie oblicze ze wszystkimi swoimi zaletami oraz słabościami. Widać, jak przeszłość przenika  u niego teraźniejszość, wywiera wpływ na niego i jego samoocenę. W niczym nie przypomina  dziewiętnastowiecznego pierwowzoru, człowieka silnego, doskonałego, odważnego, mężnego; lecz jest jakby wręcz jego przeciwieństwem. Na pewno  wielu czytelników, właściwe przez od idealizowanie go, znajdzie w postaci Willeman poniekąd siebie. Może nie w stu procentach, ale na pewno wiele cech będzie wspólnych, może pojawią się podobne doświadczenia, bo każdy z nas ma swoje słabości z którymi musi walczyć.

Koniecznie dajcie znać w komentarzach, czy udało mi się zachęcić Was do przeczytania „Morfiny”, a jeśli już to zrobiliście to podzielcie się swoimi wrażeniami J

Polecam.

Moja ocena 10/10


                                                               Źródło: Wydawnictwo Literackie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz