piątek, 19 maja 2017


MROCZNY
PIĄTEK

 

KONKLAWE – ROBERT HARRIS

 

Konklawe odbywa się zawsze po śmierci papieża, nazwa pochodzi od  łacińskiego „con clavis – pod kluczem” i odwołuje się do XIII - wiecznego zwyczaju zamknięcia kardynałów w Kaplicy Sykstyńskiej, do momentu wyboru nowego Ojca Świętego. Każdy biorący udział w głosowaniu składa słowa przysięgi: „Powołuję na świadka Chrystusa Pana, który mnie osądzi, że mój głos jest dany na tego, który z woli Bożej powinien być, moim zdaniem wybrany…” Jednak czy na pewno to wola Boga dokonuje wyboru, a może wola człowieka? Jego poglądy doktrynalne, sympatie i antypatie, wreszcie ambicje i obawa, aby kolega z którym nie jest się w najlepszych relacjach, nie został wybrany na najważniejszego przywódcę religijnego świata. Do czego może dojść w momencie, kiedy wiarę zastąpi ambicja? Tym bardziej, gdy wszystko dzieje się za zamkniętymi drzwiami Kaplicy Sykstyńskiej i Domu Świętej Marty. Szczególnie, gdy prawdziwe wybory nie odbywa się w kaplicy, ale w pokojach kardynalskich, korytarzach i na potajemnych rozmowach. Zapraszam na recenzję „Konklawe” Roberta Harrisa.

         Umiera papież głoszący ideę Kościoła ubogich, z tego też powodu był kochany przez świat, a niepopularny w kręgach kościelnych, szczególnie rzymskiej Kurii. Za każdym razem, gdy przemawiał na temat homoseksualistów, rozwodników,  kobiet poruszał ludzkie serca, narażając się na zarzut głoszenia herezji, wysuwany przez część kapłanów. Teraz po jego śmierci, zbiera się zgromadzenie 117 kardynałów z całego świata mające wybrać następcę zmarłego. Obrady ma poprowadzić dziekan Kolegium Kardynalskiego, kard.  Lomeli. Szybko zaczną się ścierać liberałowie z konserwatystami, dążąc do zwycięstwa własnego obozu, do tego zaczną dochodzić również dążenia narodowościowe i etniczne. Tuż przed rozpoczęciem konklawe, do Rzymu przybywa nikomu nieznany kardynał Vincent Benitez, metropolita Bagdadu, którego w tajemnicy przed resztą purpuratów, papież wyniósł do tej godności tuż przed swoją śmiercią.
            Wraz z zamknięciem drzwi Kaplicy Sykstyńskiej, bardzo szybko do głosu zaczną dochodzić ludzkie ambicje, intrygi, politykierstwo nie mające za wiele wspólnego z wolą Boga, a dobro Kościoła zacznie być przykrywką, tłumaczącą ludzkie pragnienia. W trakcie obrad zaczną wychodzić na jaw, pewne bardzo skrzętnie skrywane sekrety duchownych, mających największe szanse na zwycięstwo. Kardynał Lomeli stanie przed trudnym wyborem, czy ingerować w głosowanie poprzez ujawnienie kompromitującej przeszłości paru pretendentów, a może powinien ograniczyć się tylko do spraw organizacyjnych.

            „Konklawe” jest najnowszą powieścią Roberta Harrisa, znanego między innymi z „Trylogii rzymskiej” i jak wszystko ma swoje wady i zalety. Szczerze mówiąc, zawsze obawiam się czytać książki, o której jest głośno w mediach. Szczególnie boję się rozczarowania, gdyż często zdarza się, że pozycja którą wszyscy się zachwycają – mnie akurat nie przypada do gustu. Nie inaczej było tym razem, jednak absolutnie nie żałuję żadnej spędzonej z powieścią minuty; chociaż mam do niej dość mieszane uczucia.

            Przede wszystkim  znajdują się w niej błędy, nie wiem czy wynikają z niewiedzy autora, czy może z próby forsowania przez niego często w dość nachalny sposób swoich poglądów doktrynalnych. Jednym z najpoważniejszych, to stwierdzenie, że arcybiskup Marcel Lefebvre był heretykiem, podczas gdy w rzeczywistości została na niego nałożona ekskomunika, wynikająca z nieposłuszeństwa papieżowi. Trudno mu zarzucić herezję, gdyż zawsze na swoje poglądy dotyczące nie uznawania części postanowień II Soboru Watykańskiego, miał uzasadnienie w magisterium Kościoła. Poza tym, z założonego przez niego Bractwa św. Piusa X, Ojciec Święty Benedykt XVI zdjął tą karę, przywracając do łona Kościoła, a Franciszek prowadzi z nimi rozmowy. Myślę, że Harris będący dziennikarzem i zabierając się za książkę o tematyce kościelnej, powinien znać dokładniej tą sprawę, gdyż takim stwierdzeniem, część czytelników może poczuć się dotkniętych.
            Poza tym autor, jak wspomniałem wcześniej, pokazuje ścieranie się dwóch poglądów: liberalnego i tradycyjnego. Zdaję sobie sprawę, że dla wielu osób są to kwestie obce, jednak dość mocno dominujące w dzisiejszym Kościele. Tradycjonaliści przede wszystkim, krytykują część postanowień Vaticanum II, zwłaszcza dotyczące: liturgii, ekumenizmu, dialogu międzyreligijnego, zarzucając odejście od tradycyjnej wiary Kościoła, a obecne praktyki wynikają z potępionego przez papieży – modernizmu. I to pokazuje między innym pisarz, chociaż nie nazywając pewnych rzeczy. Harris nie ukrywa swoich sympatii, ukazując to między innymi z wyśmiewania Mszy Trydenckiej, czyli mszy starego rytu przed soborowego, niby jest ukryte pod płaszczem myśli bohaterów, ale jednak znajduje się  stwierdzaniach  narratora. To dla mnie stanowiło przekroczenie granic dobrego smaku.
            Wreszcie czytając „Konklawe” bez trudu domyśliłem się, kto zostanie wybrany na papieża, więc poniekąd zabrakło pewnego poczucia niepewności, wyczekiwania, co stanowi niestety kolejny mój zarzut w stosunku do powieści. Lubię być zaskakiwany, w prawdzie pomimo przewidzenia wyboru kardynałów, to samo zakończenie dosłownie wbiło mnie w fotel,  nie sądziłem, że autor posunie się aż tak daleko.
 
            Tyle narzekania, pora na plusy, a jest ich nie mało. Zdecydowanie niewątpliwym atutem stanowi niezwykle precyzyjne pokazanie przebiegu wydarzeń mających miejsce od śmierci Ojca Świętego, do wyboru jego następcy. Fikcja literacka doskonale mieszała się z  autentycznym przebiegiem konklawe: przybycie kardynałów, ulokowanie ich w Domu Świętej Marty, dokładny przebieg mszy rozpoczynająca konklawe, czy wreszcie przejście do Kaplicy Sykstyńskiej i mające tam miejsce dalsze obrzędy, aż do zamknięcia drzwi, wreszcie sam przebieg głosowania i ogłoszenie wyboru. Wszystkie te elementy Harris pokazuje z niezwykłą dokładnością, dbając przy tym o najmniejsze szczegóły. Dzięki czemu książka zyskuje dużego realizmu i ma się wrażenie, że czytamy dziennik z wyboru papieża, a nie powieść. Jednocześnie doskonale zachowuje proporcje między tłem obrazującym autentyczny przebieg konklawe, a rozgrywaną akcją powieści.

            Poza tym,  jest ona porównywana do watykańskiej wersji „House of cards”, jak wspominałem przy okazji „Wotum nieufności” Remigiusza Mroza, nie znam ani tego serialu, ani powieści. Jednak „Konklawe” to doskonała powieść political fiction, połączona z thrillerem psychologicznym. Niczym na „świeckiej scenie politycznej”, również w Kościele ścierają się różne frakcje, mające odmienną wizję światopoglądową i doktrynalną, a sam wybór papieża, absolutnie nic nie ma w sobie z pobożnego wypełnienia woli Boga, ale jest prawdziwą walką polityczną o wpływy i zdyskredytowaniu pretendenta z przeciwnego obozu. W walce tej wszystkie chwyty są dozwolone. Stosowane są intrygi, kuluarowe rozmowy, namowy, obmyślanie sposobów przejęcia brakującej ilości głosów, wykorzystywanie najmniejszego potknięcia rywala. Niby określają się braćmi, ale w rzeczywistości są wrogami, którzy wykorzystają wszelką nadążającą się okazję do dyskredytowania konkurenta ubiegającego się o najważniejszą urząd w Kościele.
To doskonała powieść psychologiczna w genialny sposób odzwierciedlająca myślenie ludzi Kościoła, między innymi wyrażające się w wymienianych złośliwościach, otwartemu manifestowaniu niechęci do kolegi, wyśmiewaniu i komentowaniu jego wypowiedzi, przekonaniu o jedynej słuszności własnych racji. W tym wszystkim nie ma nic z pokory, poddaniu się Stwórcy, ale stanowi ona, jedynie pretekst do rozgrywania własnej wizji politycznej, nawet jeśli dopuści się krzywoprzysięstwa. „Konklawe” przeraża swoją brutalnością, odarciem tego co dla wielu święte z świętości, a pokazaniem przerażającej prawdy o Kościele w świecie współczesnym, w którym niczym w Sejmie toczy się ostra gra polityczna, a zwycięzca może być tylko jeden. Oskarżając się o schizmę, nie widzą, że swoim zachowaniem doprowadzają do prawdziwego rozłamu: symonia, dzieci księży, a nawet operacje zmiany płci. Te grzechy, absolutnie nie przeszkadzają naszym bohaterom uchodzić za pobożnych pasterzy. Dla mnie jest to o tyle przerażające, że niejednokrotnie słyszymy w mediach o kolejnych doniesieniach w podobnym tonie, nie można zatem powiedzieć, że jest to tylko literacka fantazja autora, ale dzieje się to dziś na naszych oczach. Z tego powodu książka Harrisa potrafi straszyć bardziej niż najlepszy horror. Tam możemy powiedzieć, że to fikcja, tu miesza się ona ze smutną rzeczywistością. A autor wcale nie próbuje niczego upiększyć i tylko silny papież, który sam będąc wolny od tych słabości, może uzdrowić duchowieństwo.  Tylko czy na pewno? Sposób myślenia i zachowania obecny w Seminariach czy parafiach nie zmieni się, często można spotkać się z pewnego rodzaju „lożą szyderców”, czekająca jedynie, aby wyśmiać swego współbrata. Szczególnie przykre jest wykorzystywanie funduszy mających służyć najuboższym, na pomnażanie przez kler własnego stanu posiadania.

            Wreszcie bardzo podobały mi się postacie występujące w powieści. Są dokładnie tacy, jakich lubię, czyli mocne i wyraziste charaktery. Mamy ich pełną mozaikę, od ludzi przeżywających kryzys wiary i targanych wątpliwościami, po pewnego rodzaju spiżowych obrońców tradycyjnej religii katolickiej – twardych i nieugiętych, wydających się silnymi osobowościami mogącymi poprowadzić Kościół w czasie burz. Ludzi bijących się w piersi z powodu własnych grzechów przeszłości i bezwzględnych intrygantów nie znających wyrzutów sumienia, czy którzy nigdy nie popełnili żadnego błędu, lecz zrażają swymi poglądami, nie przystającymi do obecnych czasów. Jednak to właśnie ci ostatni poniekąd, są dla mnie dość pociągający, gdyż chciałbym Kościół zmieniający świat, a nie świat zmieniający Kościół.
            Moim niewątpliwym ulubieńcem, tu możecie być nieco zdziwieni, jest kardynał Tedesco. To konserwatysta, czyli człowiek chętnie wracający do katolicyzmu sprzed Soboru Watykańskiego II, szczególnie wobec zagrożenia atakiem ze strony islamskich ekstremistów, opowiada się za twardym kursem i powrotem do tradycyjnej wiary rzymskiej. Jak muzułmanie mocno trwają przy swej wierze, tak katolicy muszą trwać przy swojej, odrzucając wszelkie rozmowy z nimi. Za wzór stawia bitwę pod Lepanto. W prawdzie, tego typu postawa i mnie nieco zraziła, gdyż nigdy odpowiedź siłowa nie stanowi rozwiązania, ale zgadzam się z konieczności powrotu do jednolitej i wyrazistej wiary katolickiej, a nie rozdrobnieniu jej w morzu innych wyznań. Wadą jego jest niezwykle porywczy charakter, powodujący, że nie umie skończyć wypowiedzi w najtrafniejszym momencie, ale przedłuża ją popełniając wiele faux-pas, zrażając tych, którzy mogliby go nawet początkowo poprzeć. Do tego złośliwy i niezwykle pewny siebie. Miałem wrażeniem, że autor chciał trochę zniechęcić czytelnika do niego, jednak kardynała Tedesco bardzo polubiłem, chociaż były momenty, że szalenie mnie irytował, wywołując chęć potrząśnięcia nim, by się trochę ogarnął.
Innym bohaterem, który jest dla mnie dość ciekawą osobowością, stanowi dziekan Kolegium kard. Lomeli. Przeżywa on duży kryzys wiary, wątpi by mógł poprowadzić Kościół targany obecnie różnymi atakami. Mam wrażenie, że jest on gdzieś pośrodku, nie jest ani skrajnym liberałem, ani tradycjonalistą. Są momenty w których docenia dawny Kościół, chociaż absolutnie nie chce wracać do czasów sprzed 1963. Boi się, że Tedesco mógłby doprowadzić do schizmy, co wydaje mi się akurat absurdem. Jednak podziwiałem jego bardzo silny kręgosłup moralny i wierzę, że pragnie działać dla dobra Kościoła. W chwilach zagrożenia, potrafi podejmować drastyczne decyzje i myślę, że mógłby być bardzo dobrym papieżem.

            Podsumowując, „Konklawe” Roberta Harrisa z jednej strony bardzo mi się podobało, również dzięki temu, ze zmusza czytelnika do pewnych refleksji, szczególnie ludzi wierzących, do zadania sobie pytania: „jaka jest moja wiara i po której stronie bym się znalazł”. Myślę, ze trudno byłoby zachować obojętność i neutralność. Z drugiej mam wrażenie, że autor, od którego bardziej wymagałbym bez stronności, dał się pociągnąć jednej stronie. I niestety to trochę mnie irytowało. Mimo tych uwag, podkreślam, że uważam ją za naprawdę dobra książkę, którą bardzo dobrze się czyta i szalenie wciąga. Natomiast na pewno powieść ta zachęciła mnie do lektury „Trylogii rzymskiej”.

Polecam

Moja ocena 7/10
 
                                                               Źródło: Wydawnictwo Albatros
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz