wtorek, 28 grudnia 2021

TRYLOGIA KOPENHASKA, TOVE DITLEVSEN

Zawsze i przy każdej okazji powtarzam, że literatura odzwierciedla niejednokrotnie ludzkie życie. W życiorysach pisarzy można ujrzeć cząstkę nas samych, zwłaszcza, kiedy napisane są z tak dużą szczerością, z jaką zrobiła to Tove Ditlevsen w autobiograficznej Trylogii kopenhaskiej.


Powieść podzielona została na trzy wydane w Danii oddzielnie części: Dzieciństwo, Młodość, Uzależnienie. Każda z nich opisuje konkretny rozdział z życia duńskiej prozaiczki i poetki. Jej miłość do poezji i literatury, marzenia, relacje rodzinne i upadki. Wszystko na tle przejmującego obrazu społeczno - politycznego Danii od lat dwudziestych po lata powojenne. Poznajemy Tove jako dziecko wyróżniające się na tle rówieśników miłością do książek i pisaniem własnych wierszy,jako formą ucieczki przed samotnością. Robotniczy bliscy nie rozumieli jej, a przyszłość widzieli w małżeństwie z tak zwaną dobrą partią. Matka i brat uważali, że jedynie kłamie, pisząc o tym, czego nie widziała i nie doświadczyła. Ona nawet w dorosłym życiu, zmieniając kolejne miejsca pracy, angażując się w ruch komunistyczny, nigdy nie porzuciła marzeń o zostaniu poetką. Kiedy spełnia się to pragnienie, wchodzi w świat, na który nie była gotowa. Sen zamienia się w koszmar. My zaś obserwujemy ją przed i po uzasadnieniu petydyną. 


Siłą snutej przez Tove Ditlevsen opowieści jest realizm i olbrzymia szczerość. Nie próbuje niczego ubarwić, wygładzić, nadać przyjemniejszy ton czy pokazać się w lepszym świetle. Za to konsekwentnie ukazuje kolejne okresy, które kształtowały ją jako człowieka i literatkę. Jej proza odzwierciedla surowość domu, w którym dorastała. Brak miłości, albo miłości wyrażanej w odmienny sposób od tej, którą byśmy chcieli doświadczyć. Dysfunkcyjna rodzina, wszechobecny cynizm i praktycyzm matki. Narracja wyzuta zostaje z emocji, a zamiast nich przewijają się kolejne fakty z pełnej bólu historii Tove Ditlevsen. 


Trylogia kopenhaska nie bez przyczyny porównywana jest do prozy Eleny Ferrante. O ile u Włoszki główną rolę gra Neapol z jego mieszkańcami, tak u Dunki - Kopenhaga. Szokuje między innymi miłością rodaków do niemieckich nazistów, wzdychaniem niektórych kobiet do Hitlera, istnieniem prężnie rozwijającej się partii faszystowskiej czy żalem za opuszczającymi miasto hitlerowcami. Sama wojna ukazana zostaje bezbarwnie, nie ma żadnego okrucieństwa, ot jeden z okresów miasta i nic więcej. Za to rozłożone zostaje na czynniki pierwsze samo społeczeństwo i panujące w nim stosunki i poglądy polityczne. 


Czytelnik niejednokrotnie odczuwa zawstydzenie przyglądając się tak blisko osobie Tove Ditlevsen. Oprowadza po domu, po uliczkach miasta, zakładach pracy i redakcjach, po wszystkim co naznaczyło ją piętnem. Ta proza boli, sprawia, że czujemy się niekomfortowe, często uwiera. Ma w sobie klaustrofobiczny klimat. Na każdym kroku natykamy się na Tove pragnącą miłości i tęsknotę tę przelewa na papier. Zdania są niczym kolejne uderzenia brzytwą, ostre i precyzyjne. Śmiało można stwierdzić, że jest to jedna z najlepszych książek 2021 roku, o której trudno zapomnieć i nie można przejść obok niej obojętnie. 


Polecam. 

Moja ocena 9/10 



                   Wydawanictwo Czarne


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz