piątek, 31 maja 2019

MROCZNY PIĄTEK: ZERWA, REMIGIUSZ MRÓZ





Remigiusz Mróz ma dziwny dar anektowania coraz większych obszarów naszego kraju, na swoje potrzeby. O ile przed spotkaniem się ze Złotym Dzieckiem Polskiej Literatury Kryminalnej, czy jak osobiście go nazwałem – Sulejmanem Wspaniałym Polskiej Literatury, Warszawa, Opole, czy Tatry wcale nie posiadały złowrogiego charakteru, to po lekturze powieści spod pióra tego autora, których akcja tam właśnie się rozgrywa – zaczynam coraz baczniej się rozglądać po bokach. Przechodząc koło Złotych Tarasów, zastanawiam się, czy przypadkiem drogi nie przetknie mi para warszawskich prawników, tak samo w Tatrach zaczynam czuć lęk przed polskim potworem, Bestią z Giewontu. O ile nasze polskie góry przez większość życia kojarzyły się z przyjemnymi wędrówkami, ogniskiem, bujną zielenią, bacą pasącą owce, pozdrawiającymi się w drodze turystami, a przede wszystkim smakiem prawdziwych oscypków; to ten sielankowy obraz spłonął w pożarze wywołanym przez Wiktora Forsta. Tatry stały idealnym miejscem dla wszelkich maści szaleńców pozostawiających po sobie jedynie rozszarpane ludzkie ciała swych ofiar. Żaden jednak pożar nie może trwać wiecznie, jednak każdy zostawia po sobie zgliszcza wymagające sprzątnięcia, ostatni etap pojedynku zakopiańskiego stróża prawa z psychopatą rozegra się na Zerwie.  


Wydawało się, że dawny koszmar wywołany tragicznymi zgonami turystów, przeszedł do historii. Już nic miało nie grozić górskim wędrowcom, a Tatry stały się ponownie bezpieczne dla turystów. Mimo tych płonnych nadziei, śmierć znów zawitała, zbierając na nowo obfite żniwo. Zbocza gór spłynęły krwią niewinnych ludzi. W samym środku sezonu na Rysach, idealnie u zbiegu granicy polsko-słowackiej odnaleziono zmaltretowane ciało starszego mężczyzny mającego w ustach dobrze znany przedmiot, starą monetę. Podobną do tych, które pozostawiała Bestia z Giewontu. Na domiar złego na jego torsie widnieje napis Revertar ad Ierusalem in misericordia. Już nikt nie ma złudzeń, że dawny koszmar powrócił. Zbrodnię bada zarówno polska, jak i słowacka policja. Dawna panika i strach wróciły, a ten który raz już powstrzymał potwora, leży właśnie w szpitalu i dopiero co wyszedł ze stanu śpiączki. Forst kompletnie nie pamięta tego, co działo się w jego życiu po opuszczeniu Hiszpanii, do której wrócił w celu odkrycia zawartości tajemniczej skrzynki bankowej.

Akcja powieści rozgrywa się dwutorowo, przeplatając ze sobą dwa okresy. Wcześniejszy opisujący wszystkie wydarzenia mające miejsce w życiu niepokornego komisarza, zanim znalazł się w zakopiańskim szpitalu, i druga związana z  aktualnymi wydarzeniami. Wydawałoby się, że przeszłość i teraźniejszość nie mają ze sobą większego wpływu, jednak w życiu Forsta nic nie dzieje się bez przyczyny. To co robił, co odkrył i kolejnych wrogów, jakich spotkał na swojej drodze, pozostaje w ścisłym związku, z tym co próbuje ustalić polska i słowacka policja. Zwłaszcza, że wszelkie tropy prowadzą właśnie do niego, a śledztwa nie może nadzorować z powodów osobistych Dominika Wadryś Hansen – wierząca w jego niewinność. Dochodzenie przejmuje Warszawa, wysyła w Tatry nikogo innego, jak prokuratora Paderborna, który jest sceptyczny w stosunku do Wiktora i od początku wiadomo, że współpraca między oboma panami będzie delikatnie mówiąc nieco szorstka.  Im bardziej prawnik zaczyna zagłębiać się w sprawę, tym coraz więcej rzeczy sugeruje związek Forsta z całym zamieszaniem, niewiadomą pozostaje nawet jego pobyt w  Finlandii, do której udał się wspólnie ze swoim przeciwnikiem, Aleksandrem Gercem. Niczym grzyby po deszczu mnożą się niewiadome, śledczy na każdym kroku są wyprowadzani w pole i natykają się na fałszywe tropy. Mają one na celu tylko jedno, ukrycie sprawcy. Od początku ma się wrażenie jakoby Forst próbował kogoś chronić, a jednocześnie sam przez cały czas był wodzony za nos. Nie ulega wątpliwości, że Bestia albo naśladowca odznaczający się równie genialnym umysłem znów się pojawił, chcąc dokończyć rozpoczęte parę lat temu dzieło. Swoistą misję mającą na celu wywołanie powszechnego zamętu. Im bardziej, próbuje się rozwikłać zagadkę, tym trudniej jest odpowiedzieć na pytania kto zabija i co dzieje się z Wiktorem. Jednym wydaje się, ze jest on bezpośrednim winowajcą całej hucpy, zaczynają wątpić w jego niewinność, inni natomiast próbują tłumaczyć jego dziwne zachowanie, tym co do tej pory przeżył oraz, że nigdy nie działał w racjonalny sposób. Odpowiedzi należy szukać głęboko w Tatrach i w samej przeszłości Forsta.


Niestety o ile jeszcze broniłem Remigiusza Mroza w Deniwelacji, to Zerwa jest najlepszym dowodem na to, że autor niepotrzebnie w ogóle ruszał cykl posiadający zamkniętą całość. W prawdzie tłumaczy to tym, że Wiktor nie miał zamiaru spocząć na trzech tomach, a wraz z jego wyjazdem z Krakowa, wiele pytań pozostało bez odpowiedzi – które dopiero mogły znaleźć się w kolejnych dwóch częściach, to jednak uważam, że nie potrzebnie dopisywał on dalszy ciąg, psując przez to znakomitą serię. Zerwa swoją konstrukcją przypomina po części Ekspozycję i Deniwelację, po części zaś wróciła do górskiego ducha Przewieszenia i Trawersu. Co do tego, osobiście nie mam najmniejszych zastrzeżeń i pod tym kątem książka bardzo mi się podobała. Problem w moim odczuciu tkwi zupełnie w czymś innym, przede wszystkim w tym, że finał pentalogii wraz z rozwojem akcji staje się coraz bardziej naciągany i coraz bardziej mniej wiarygodny, aby ostatecznie stwierdzić: Mróz skreślił zręcznym gestem świetne zakończenie trzeciego tomu, a w jego miejsce wprowadził o wiele gorsze. Doszukując się zalet Zerwy można stwierdzić, że utrzymał i ciekawie poprowadził rozwój bohaterów znanych z wcześniejszych powieści.  Świetnym pomysłem, który Remigiusz Mróz realizuje z niesamowitą konsekwencją jest przeplatanie się jego książkowych światów. W Trawesie spotkaliśmy dzielną panią mecenas, Joannę Chyłkę; aby teraz natknąć się na tego z którym toczy ona boje, niemniej barwnego Paderborna. Tak jak do tej pory Mróz nie oszczędza nikogo. Doprowadza czytelnika i bohaterów na skraj wytrzymałości fizycznej, psychicznej i emocjonalnej. Rozgrzebuje ich niezagojone rany, doprowadzając wręcz na skraj szaleństwa, tylko po to, aby przeszli swoistego rodzaju katharsis. Zgodnie z wcześniejszym zamysłem serii, tak i teraz dotyka  trudnych momentów polskiej historii, lecz obecnie nie skupia się na tych kartach, w których Polacy występują jako ofiary, ale na tych na których to my jesteśmy katami. Przez co całość nabiera dodatkowych rumieńców, ale przede wszystkim po raz kolejny możemy przekonać się o tym, jak nieraz bardzo trudna i skompilowana jest nasza ojczysta historia. Z wielu rzeczy mamy powody czerpać powody do dumy, wiele razy występowaliśmy jako ofiary, ale też nasi przodkowie zadawali cierpienie. Tylko patrząc holistycznie na to co trudne i niejednokrotnie bolesne, można dojść do momentu wzajemnego przebaczenia win i uzdrowienia. Wówczas rzeczywiście stare pożary zostaną dogaszone, a zgliszcza sprzątnięte.


Polecam.
Moja ocena 7/10
 
                                                Źródło: Wydawnictwo Filia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz