Dwa uniwersalne horrory, które udowadniają, że do klasyki zawsze warto wracać i odkrywać na nowo.
1. Portret Doriana Greya, Oskar Wilde
Piękny, niczym cherubinek Dorian Gray jest bożyszczem salonów i natchnieniem dla malarza Bazylows, dla którego młody Dorian staje się modelem w malowanym dla niego portrecie. To obraz też staje źródłem wkradania się zła niszczącego ludzi, którzy mieli z nim kontakt. Lata mijają, wszyscy starzeją się, a Dorian Geay pozostaje dalej młody i o nieskalanej niczym urody.
Długo zajęło mi zanim sięgnąłem po ten klasyk. Od pierwszych zdań o sztuce mamy przekonanie o nietuzinkowym dziele światowej literatury. Z napięciem czekamy na obraz i zło, zdolne otworzyć mu drogę. To, co wyróżnia Portret Doriana Greya to jego wielowątkowość z monologami od sztuki, po bogactwo młodości. Właśnie owa młodość u Wilde'a jest tym, za co warto zaprzedać duszę diabłu, przy czym pozostaje on w ukryciu i nie ma pewności, czy przyczyną nieszczęść jest sam Gray, czy obraz owiany tajemnicą. I tu mamy przekonanie, że Oskar Wilde nie straszy, ale owiewa powieść tajemnicą, nutką niepewności, komu zabije dzwon. To niepokój towarzyszy nieustannie lekturze.
Irlandzki pisarz dotyka zgodnie z wymogami epoki wiktoriańskiej tematu moralności i bierze pod lupę brytyjskie społeczeństwo z jego klasowością i lekceważeniem biedoty. Wszelki zło to powinna być domena nizin, a nie pięknego i stanowiącego dobrą partię młodzieńca. Ludzie lgną do niego, dają się zafascynować urodzie mężczyzny. Tymczasem niezauważalnie stajemy się świadkiem narodzin potwora. Ma gładkie lico, blond włosy i niewinność młodzieńca, podczas gdy staje się bezlitosny i okrutny dla tych, których napotka. Niszczy od wewnątrz swe ofiary i doprowadza do śmierci. Libertyńska próżność wyższych sfer społecznych, rozwija bestię zdolną długo pozostać w ukryciu.
Portret Doriana Graya udowadnia nieśmiertelność klasyki. Jej aktualność bez względu na czasy. Dla jednych pozostanie smakowity kawałkiem grozy, dla innych bogatym studium epoki wiktoriańskiej.
Polecam.
Moja ocena 9/10
Wydawanictwo Replika
2. Frankenstain, Marry Shelley
Nieśmiertelny klasyk grozy wykorzystujący mit prometejski. I mimo upływu lat wzrusza do łez.
Victor Frankenstain to młody naukowiec owładnięty niezaspokojonym pragnieniem stworzenia życia. Już jako akademik poświęca wszystko temu właśnie celowi. W tajemnicy prowadzi badania nad martwą materią i w końcu wieńczy je sukcesem. Tworzy monstrum, które udaje się ożywić. Tyle, że potem istotę wrażliwą i inteligentną zostawia na pastwę losu, bo nie spełniła jego oczekiwań. Stwór wzbudza panikę i przez to nieustannie jest odrzucony przez ludzi. Ten, który do tej pory pragnął miłości, nagle zapała chęcią odwetu na tym, który zgotował mu okrutny los.
Warto wspomnieć, że historia Frankenstaina powstała, jako wynik zabawy. Marry Shelley będąc u Byrona wraz z resztą gości, mieli ułożyć opowieść o duchach. Zamiast tego w wyobraźni pisarki pojawił się potwór i tak jako luźne opowiadanie powstała jedna z najsławniejszych gotyckich powieści.
Dziś jednak nie tyle chce mówić o walorach artystycznych, ile przede wszystkim o naszym Mrocznym Piątku, czy straszy? Przede wszystkim jest to jedna obok To Stephena Kinga powieść, która wzrusza niemal na każdym kroku, a jednocześnie odsłonia ludzkie okrucieństwo. O ile zawsze można mnie kupić motywem przyjaźni, to tu akurat niekoniecznie. W historii Frankenstaina bowiem główne skrzypce gra obsesja, prometeizm i miłość, a na końcu zemsta. Victor ma obsesję bycia panem życia i śmierci, i jak zawsze w tego typu eksperymentach sprawy wymyka ją się spod kontroli. Dzieło nie spełnia oczekiwań, więc traci zainteresowanie mistrza. Stwór pragnie miłości ludzi, przyjaźni, poczucia przynależności do grupy, a tymczasem człowiek okazuje się gorszy od potwora. Odpycha, upokarza, znęca się i pokazuje to, co boli - pogardę. Ludzie u Shelley są okrutni nie tylko dla monstrum, ale też siebie nawzajem i bezproblemowo przyjdzie im zabić i zniszczyć jednych z nich. To właśnie przeraża w tej historii. Brak odpowiedzialności za swoje czyny, zwłaszcza dziś, gdy tak wiele eksperymentów prowadzi się na życiu, to jak w micie prometejskim stworzenie niezauważalnie może zapalać chęcią odwetu na twórcy za doznane krzywdy. I drugi aspekt to zło w człowieku. Głupie, okrutne i destrukcyjne wobec siebie samego, jak i innych. Wzrusza mnie Stwór, który pragnie mieć kogoś kto go pokocha szczerą miłością. Na koniec zaś okazuje się o wiele szlachetniejszy od ludzi. Bardziej humanitarny.
Jednocześnie to piekielnie uniwersalna opowieść. Potworem Frankenstaina jest genetyka i zabawa nią, czy AI. Jednym słowem wszystko stworzył człowiek i co gdzieś go rozczarowało. To historia niespelnionej miłości i dążenia do posiadania iskry bogów. Dlatego też to powieść nieśmiertelna i zawsze aktualna.
Polecam,
Moja ocena 10/10
Wydawanictwo Nowa Baśń


























