Nie od dziś wiadomo, że twórcy popkultury ostrzegają przed zemstą przyrody tych, którzy naruszają jej granicę. Znakomicie wpisują się do tego nurtu Ruiny Scotta Smitha.
Amy, Jeff, Stacy, Eric, Mathias i Pablo to szóstka młodych ludzi nie stroniących przed beztroskim stylu życia. Ich dni mijają na wygłupach i beztrosce. Taki też ma być ich wakacyjny pobyt w Meksyku. Kiedy z wyprawy do dżungli nie wraca grupa archeologicznoów i brat Mathiasa, wyruszają na poszukiwania. Wabieni pięknem przyrody i ruinami za nic mają ostrzeżenia miejscowych. Niezauważalnie wkraczają w pułapkę, z której wydostanie jest po prostu niemożliwe.
Ruiny za pierwszym razem kompletnie nie przypadły mi do gustu, dopiero po latach dałem im drugą szansę. O ile wtedy nie tylko nie straszyły ale wręcz nużyły, tym razem nie było aż tak źle. Tym, co najmocniej irytuje, to bohaterowie. Tacy współcześni Piotruś Pan, którzy nie zważają na nic i nikogo. Ważne jest dobrze się bawić i zaznać przygody życia. Nawet walcząc o życie trudno im zachować powagę sytuacji i uparcie utrzymują się swych nawyków. Są absurdalni do granic możliwości i bez wątpienia stanowią w powieści najbardziej kontrowersyjny element. U Scotta Smitha wyczuwa się zagrożenie już na samym początku. Coś jest nie w porządku, zachowania tubylców i zwierzęt są ostrzeżeniem, że absolutnie nie wolno przekraczać granic, które przyroda uważa za własne. To co straszy, to właśnie przyroda i walka człowieka z nią. Zawsze jest ona nierówna i w obliczu, kiedy obraca się ona przeciw ludziom pozostajemy kompletnie bezradni. To właśnie Ruiny akcentują i podkreślają najmocniej. Karę za nie uszanowanie jej zasad, wymierza winorośl. Jest drapieżna, przebiegła i nie od razu ujawnia wszystko to, czym dysponuje w doprowadzeniu człowieka na skraj wytrzymałości. To nie tyle pragnienie, głód czy mierzący z łuków Majowie są tym, co przerażają ale właśnie mięsożerna roślina. Jest inteligentna i wabi swe ofiary roztaczając przed nimi swój urok. Pozornie niegroźna, jest w rzeczywistości bezwzględnym, bezlitosnym drapieżnikiem, który nikogo nie wypuści ze swych macek. Niszczy ciało i umysł, doprowadza do szału i uczucia kompletnej bezradności. To czym Smith straszy to walka o przetrwanie za wszelką cenę. Autor wykorzystując niewielką przestrzeń na której znaleźli się bohaterowie wywołuje potęgujące się z każdą chwilą uczucie osaczenia i przekonania, że stamtąd nie ma ucieczki, a każdy dzień zmniejsza szansę przeżycia. Wyczukuje się ratunku, które nie przychodzi i nie ma najmniejszej pewności, że doczekamy się go.
Scott Smith serwuje horror w pełnej krasie. Wykorzystuje wszystko to znane już w popkulturze i przerabia całkowicie na swój sposób. Jednocześnie nie daje odpowiedzi czym jest w rzeczywistości winorośl, której byśmy oczekiwali i na którą de facto czekamy. Trzyma w ten sposób czytelnika w napięciu i pozwala snuć własne domysły, jedynie podsuwając kolejne właściwości rośliny. Czytamy Ruiny z rosnącą fascynacją i przerażeniem o maleńkości człowieka wobec przyrody. Jedno jest pewne, są granice, których nigdy nie wolno przekraczać.
Polecam.
Moja 7/10
Wydawanictwo Vesper
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz