piątek, 27 grudnia 2024

MROCZNY PIĄTEK: NOS4A2, JOE HILL

Pośród grudniowych lektur nie może zabraknąć bożonarodzeniowego horroru, czyli Nos4a2 od syna Stephena Kinga, Joe Hilla.


Victoria Vic McQeen ma rower, którym często przemierza most Krótsza Droga, aby znaleźć zaginione rzeczy lub zwierzęta. Dla niej to ucieczka przed częstymi kłótniami rodziców i okazja pomocy innym. To, co wydawało się być niewinną umiejętnością, niespodziewanie okazuje się przekleństwem za sprawą niejakiego Charliego Talenta Manxa. On porywa dzieci i wywozi do Gwiazdkowej Krainy, gdzie zawsze jest Boże Narodzenie. Ten seryjny morderca okazuje się koszmarem Vic. Kiedy kilkanaście lat później wydaje się, że tamte wydarzenia z dzieciństwa okupione traumą i pobytem w szpitalach psychiatrycznych minęły, koszmar powraca i Vic ponownie musi zmierzyć się z Manxem. 


Gwiazdkowa Kraina ma być azylem dla grzecznych dzieci. Tu wszystko ma smak piernika, cukrowe płatki śniegu i waty cukrowej. W tym miejscu panuje atmosfera zabawy, karuzele, kolejki i gry. Podstawowym prawem jest zakaz smutku, bo każdy kto przebywa w tej krainie ma być wolny od smutku. Wszystko pięknie, tyle że pobyt tutaj okupiony jest ceną zmiany w wampira. Niewinność dziecka staje się koszmarem dorosłych. To świat wydawałoby się idealny, a zarazem ma on w sobie spory pierwiastek smutku, taki sam jaki skrywa jego "władca" Charlie Manx. To potwór na poły okrutny, na poły smutny. Chce chronić dzieci, chce zachować ich niewinność i uchronić przed przyszłym złem ale jednocześnie zmienia je w potwory żądne krwi i żarłoczne. Żyje w wyimaginowanym świecie, w przekonaniu misji, którą ma do spełnienia i niezdaje sobie sprawy, że to on staje się koszmarem rodziców i ich pociech. To osoba pazerna, wciąż potrzebująca nowych pasażerów, których przewozi swym rolls roycem nazywanym Upiorem o rejestracji Nos4a2 idealnie oddającym kim jest jego właściciel. To wampir, istota okrutną, bezlitosna i przekonana o własnej wyjątkowości, potwór zawierający w sobie skupienie całego ludzkiego cierpienia, smutku z którym walczy i chce przed nim uchronić dzieci. Wybawić przed tym, co może ich spotkać. Przed okrutnym przeznaczeniem, fundując im coś o wiele gorszego.

Boże Narodzenie Charliego Manxa naznaczone jest bólem, przekleństwem, czymś co lepiej, by nie miało miejsca. Czas nadziei zamienia w koszmar i wynaturza jego istotę tych świąt. 


Joe Hill, syn Króla Horroru Stephena Kinga okazuje się być godnym kontynuatorem literackiej tradycji ojca ale nawet staje się kimś, kto z Królem może rywalizować. Czerpie z motywów, którymi King lubi żonglować i przerabia po swojemu. Nos4a2 straszy obłędem chęci ratowania świata i zmienienia go w koszmar, szaleństwo i coś, czego zwykły śmiertelnik nie potrafi dać wiary. Obezwładnia melancholią, wyzierajacą niemal z każdego zakątka. Jego bohaterowie to postacie tragiczne, które za to kim są płacą wysoką cenę. Tu nie ma niczego za darmo, za dar trzeba zapłacić samym sobą. Tu dobro okupione jest złem. Zło zaś staje żarłoczne, o wiecznym i niezaspokojonym głodzie. Hill tym samym napisał coś, co wymyka się horrorowi sensu stricte, to powieść wielowątkowa i niby o prostej fabule ale dotyka koszmaru będącego udziałem dziecka i to przeraża i przemawia najmocniej. Na święta groza jak ta lala.


Polecam. 

Moja ocena 8/10



                 Wydawanictwo Albatros 

niedziela, 22 grudnia 2024

SERIA CZTERY PŁATKI ŚNIEGU, JOANNA SZARAŃSKA

Nie ma to, jak pełna ciepła i humoru świąteczna powieść. Rozgrzewa serducho i sprawia, że świat wydaje się nieco lepszy, tak właśnie jest z śnieżną trylogią Cztery płatki śniegu Joanny Szarańskiej. W jej skład wchodzi Cztery płatki śniegu, Anioł na śniegu, Choinka cała w śniegu.


W małym miasteczku Kalwaria życie u mieszkańców Weissa 5 toczy się własnym torem. Pod tym adresem zamieszkują ludzie z różnymi problemami. Jedne z nich większe, drugie trochę mniejsze ale potrafią zająć myśli i urosnąć do potężnych rozmiarów. Nad wszystkimi czuwa jednak bystre oko samozwańczej dozorczyni, pani Michalskiej. To ona miotłą pogoni, ona skwituje wszystko jednym słowem ale jak trzeba potrafi wspaniale pomóc i dać dobrą radę. 


To już tradycja, że w grudniu u mnie zawsze znajdzie się świąteczna opowieść spod pióra naszych polskich pisarek. Tym razem zaczynam od Joanny Szarańskiej. Jak ja sobie cenię życiowe historie z naszego rodzimego podwórka. Takie, które przypominające to, czym wszyscy żyjemy. Jednych frapują problemy małżeńskiego pożycia, inni zmagają się ze skąpym mężem, inni muszą zmierzyć się z samotnym macierzyństwem, z upierdliwa i złośliwą teściową. U Asi tych różnych zwykłych, codziennych trosk nie brakuje. Mnoży je i pokazuje w krzywym zwierciadle, z humorem, pół serio a pół żartem. Mieszkańcy Weissa 5 bawią, wzruszają, pozwalają w nich zobaczyć nas samych. Jednak przede wszystkim dostrzec to co ważne. Jak ważne jest bowiem dobre słowo, pełny ciepła uścisk dłoni, świadomość istnienia kogoś, na kogo zawsze można liczyć. Nawet seniorka powieści jest taka zwyczajna. Z ostatnimi laty przyzwyczaiłem się do babci z uśmiechem na twarzy, z talerzem smakołyków, pełną ciepła i mądrości życiowej. Natomiast w przypadku "babci" Michalskiej wygląda to tak, że jest gderliwa, lepiej jej się nie narażać dla własnego dobra, nie obwija w bawełnę ale wali to, co myśli prosto z mostu. Niemniej mieszkańców swojej kamienicy traktuje jak własne dzieci i wnuki, zrobi wiele by ulżyć ich troskom. Jej bystre mu oku nic nie ucieknie. I to właśnie ona jest tą, z powodu której chętnie zamieszkałoby się pod tym adresem. 


To znakomita na święta z jednej strony komedia omyłek, z drugiej komedia romantyczna. Może nieco przerysowana, nieco groteskowa ale sprawiająca, że bawimy się wyśmienicie. A o to w świątecznych lekturach i w książkach w ogóle chodzi. Z pewnością każdy z mieszkańców kamienicy znajdzie swoich wielbicieli. Są specyficzni, różnorodni, jedni troszkę irytują, a inni wręcz przeciwnie. Każdemu kibicujemy i ciekawi nas jak skończy się przedświąteczna draka. Trudno więc wskazać jakiś lepszy czy gorszy wątek, bo każdy z bohaterów tak, jak my jest inny. I chyba w tym właśnie tkwi siła tej trylogii. Jednocześnie Asia pysznie wywołuje świąteczny nastrój. To opowieść pełna pierogów, pierników i zapachu cytrynyn. Ludzi, których chciałoby się mieć obok siebie, z którymi bez trudu można zawiązać przyjaźń. No może oprócz jednej gadziny, ale czarna owca musi znaleźć się wszędzie - nawet w książce. 


Polecam.

Moja ocena 7/10 





          Wydawanictwo Czwarta Strona 


sobota, 21 grudnia 2024

ZAKLĘTA W ŁABĘDZIA, M.A.KUZNIAR

Retelling Jeziora łabędzie i Wielkiego Gatsby'ego w opowieści M.A. Kuzniar, Zaklęta w łabędzia.


Forster Sylwan jest początkującym malarzem, którego pociąga wielki świat i bale. Na jeden z nich przypadkowo znajduje zaproszenie i tam olśniewa go baletnica,Odetta Lakely. Ba o tym balu wydawanym corocznie po ulicach Londynu krążą legendy, a największą ciekawość budzi tajemnicza gospodyni. Mężczyzna natomiast nie przypuszcza prawdy, jaka kryje się w osobie właścicielki rezydencji Wichrowe Klify, do której co zimę tłumnie przybywają goście. 


Bardzo cenię sobie zgrabnie opowieści opowiedziane na nowo. Zwłaszcza te, które pobudzają wyobraźnię swą wyjątkowością i wręcz zawstydzają, jeśli nie zna się ich pierwowzoru. U mnie taki rumieniec wstydu pojawił się i jak najszybciej muszę nadrobić zaległości. Przy czym mamy tu znacznie więcej nawiązań do klasyki literatury. Odwołanie do Francisa Scotta Fitzgeralda pozwala oddać atmosferę dekadenckiego Londynu lat 20 XX wieku. Miasta marzeń o sławie, trudach przebijania się po szczeblach sławy i konieczności wykorzystywania każdej nadarzającej się okazji, szampana i bali. Odmalowuje elitę londyńską, rozmiłowanie w plotkach i hucznych przyjęciach. Kiedy ma się wrażenie, że mamy do czynienia w dużej mierze z angielskim Gatsbym, bardzo szybko zmienia się kierunek opowieści. Z tej miejskiej i rzeczywistej, w tą baśniową i pełną magii. W tę, której przebłyski rzeczywistego świata walczą z baśnią, ale taką mroczną typu niecenzurowanych Braci Grimm. Ona wcale nie jest przyjemna, lukrowana i milusińska. Tu zło nie jest odrealnione, ale kryje się pod maską splendoru i w ludzkich sercach. Jest bezlitosne i kieruje się konkretną namacalną korzyścią. Za marzenia trzeba słono zapłacić, uczucia ściągają niebezpieczeństwo i cierpienie, a ludzie wystawieni są na stawienie czoła czemuś co przekracza granice wyobraźni. Nawet przyroda okazuje się tym, co stawia nieprzekraczalne granice. Czymś co determinuje nieuniknione. Zima jest niby porą baśniową, płatki śniegu dają to, na co oczekuje się cały rok, a Boże Narodzenie rzeczywiście przybiera pełny magii czas.


W tej scenerii umiejscowiona zostaje opowieść o zakazanej miłości, sztuce wymagającej ofiar i wywołującej dreszcze magii. Rząda ofiar i absolutnie nie daje niczego za nic. Na każdym kroku domaga się ofiary, a prawdziwe kryształy lodu są sprytnie ukryte w ludziach. M.A. Kuzniar na nowo odczytuje libretto Jezioro łabędzie i Wielkiego Gatsby'ego, a następnie przerabia po swojemu. Nitka po nitce tka opowieść, od której nie sposób się oderwać. Fascynacja potęguje się z każdym rozdziałem, a czytelnik zupełnie niezauważalnie daje się zahipnotyzować opowieści. Przy czym ma ona w sobie bohaterów, którzy nie są obojętni, którym kibicujemy do samego końca. Krok po kroku zanurzamy się w tym świecie i podążamy w poznaniu tajemnicy. Wszystko razem daje powieść, która wpisuje się do grona moich tegorocznych ulubieńców.


Polecam. 

Moja ocena 10/10



                Wydawanictwo Albatros 

piątek, 20 grudnia 2024

MROCZNY PIĄTEK: RUINY, SCOTT SMITH

Nie od dziś wiadomo, że twórcy popkultury ostrzegają przed zemstą przyrody tych, którzy naruszają jej granicę. Znakomicie wpisują się do tego nurtu Ruiny Scotta Smitha.


Amy, Jeff, Stacy, Eric, Mathias i Pablo to szóstka młodych ludzi nie stroniących przed beztroskim stylu życia. Ich dni mijają na wygłupach i beztrosce. Taki też ma być ich wakacyjny pobyt w Meksyku. Kiedy z wyprawy do dżungli nie wraca grupa archeologicznoów i brat Mathiasa, wyruszają na poszukiwania. Wabieni pięknem przyrody i ruinami za nic mają ostrzeżenia miejscowych. Niezauważalnie wkraczają w pułapkę, z której wydostanie jest po prostu niemożliwe.


Ruiny za pierwszym razem kompletnie nie przypadły mi do gustu, dopiero po latach dałem im drugą szansę. O ile wtedy nie tylko nie straszyły ale wręcz nużyły, tym razem nie było aż tak źle. Tym, co najmocniej irytuje, to bohaterowie. Tacy współcześni Piotruś Pan, którzy nie zważają na nic i nikogo. Ważne jest dobrze się bawić i zaznać przygody życia. Nawet walcząc o życie trudno im zachować powagę sytuacji i uparcie utrzymują się swych nawyków. Są absurdalni do granic możliwości i bez wątpienia stanowią w powieści najbardziej kontrowersyjny element. U Scotta Smitha wyczuwa się zagrożenie już na samym początku. Coś jest nie w porządku, zachowania tubylców i zwierzęt są ostrzeżeniem, że absolutnie nie wolno przekraczać granic, które przyroda uważa za własne. To co straszy, to właśnie przyroda i walka człowieka z nią. Zawsze jest ona nierówna i w obliczu, kiedy obraca się ona przeciw ludziom pozostajemy kompletnie bezradni. To właśnie Ruiny akcentują i podkreślają najmocniej. Karę za nie uszanowanie jej zasad, wymierza winorośl. Jest drapieżna, przebiegła i nie od razu ujawnia wszystko to, czym dysponuje w doprowadzeniu człowieka na skraj wytrzymałości. To nie tyle pragnienie, głód czy mierzący z łuków Majowie są tym, co przerażają ale właśnie mięsożerna roślina. Jest inteligentna i wabi swe ofiary roztaczając przed nimi swój urok. Pozornie niegroźna, jest w rzeczywistości bezwzględnym, bezlitosnym drapieżnikiem, który nikogo nie wypuści ze swych macek. Niszczy ciało i umysł, doprowadza do szału i uczucia kompletnej bezradności. To czym Smith straszy to walka o przetrwanie za wszelką cenę. Autor wykorzystując niewielką przestrzeń na której znaleźli się bohaterowie wywołuje potęgujące się z każdą chwilą uczucie osaczenia i przekonania, że stamtąd nie ma ucieczki, a każdy dzień zmniejsza szansę przeżycia. Wyczukuje się ratunku, które nie przychodzi i nie ma najmniejszej pewności, że doczekamy się go.


Scott Smith serwuje horror w pełnej krasie. Wykorzystuje wszystko to znane już w popkulturze i przerabia całkowicie na swój sposób. Jednocześnie nie daje odpowiedzi czym jest w rzeczywistości winorośl, której byśmy oczekiwali i na którą de facto czekamy.  Trzyma w ten sposób czytelnika w napięciu i pozwala snuć własne domysły, jedynie podsuwając kolejne właściwości rośliny. Czytamy Ruiny z rosnącą fascynacją i przerażeniem o maleńkości człowieka wobec przyrody. Jedno jest pewne, są granice, których nigdy nie wolno przekraczać.


Polecam. 

Moja 7/10



                   Wydawanictwo Vesper 

niedziela, 15 grudnia 2024

GASNĄCE ŚWIATŁO, HANNA GREŃ

Hanna Greń, dama kryminalnej dramy z domieszką humoru jest w stanie sprawić, że w jej powieściach mogą zasmakować nawet ci, którym z kryminałem nie po drodze. Gasnące światło idealnie sprawdza się na początek poznania tej autorki.


Osiemnaście lat temu rodzice ośmioletniej Amelii Butkiewicz zostali brutalnie zamordowanie, a ona sama cudem uniknęła śmierci. Sprawców nigdy nie złapano, a tylko bezpieczny świat dziewczynki na zawsze runął. Nowi rodzice, nowa tożsamość i upływ czasu nie zamazał w jej pamięci tamtej tragicznej nocy. Lęk, koszmary i paniczna obsesja na punkcie bezpieczeństwa. Zwłaszcza, że dawne zagrożenie ponownie daje o sobie znać.


Koniec II wojny światowej i współczesność mają ze sobą niby nie wiele wspólnego, bo co może łączyć historię powrotu z robót przymusowych na rzecz III Rzeszy z nierozwiązaną zagadką brutalnego morderstwa? Jednak u Hanny Greń przeszłość nieustannie daje o sobie znać, nie pozwala zapomnieć i zbiera krwawe żniwo. W kontrze do niej jest bezbronne dziecko dorastające z traumą, nieustannym lękiem i wspomnieniami, których nie umie wyprzeć. Zamiast spokojnego i beztroskiego dzieciństwa - żal i tęsknota, zamiast poczucia bezpieczeństwa i domu pełnego miłości - strach i walka o akceptację. Wszystko to, co osiągnęła nie przyszło jej łatwo i każda cząstka powrotu do normalności wymagała nie lada wysiłku. Krok po kroku wchodzimy w przejmującą historię nie zagojonych ran i koszmaru, który z upływem lat nie ma końca. Ten strach jest wszechobecny, obezwładnia i paraliżuje i nie pozwala o sobie zapomnieć. Niszczy wszystko, co spotka na swej drodze. Zostawia zgliszcza, ruiny z których nie da się już nic odbudować. On jest sprawcą, że nie potrafi się wykorzystać szansy na szczęście. W jego cieniu ukrywają się bezwzględni mordercy, ludzie bez twarzy, których jedynie wypowiedziane słowa wbiły się na zawsze w pamięć. Nie wiadomo kim są, jakie mają motywy, ani kiedy ponownie na nowo zaatakują. Jedno jest pewne, oni nie odpuszczą aż nie zakończą krwawej jatki. Nie liczą się z liczbą ofiar. Greń nieustannie wprowadza w zagadkę sięgającą przeszłości. W to jedno wydarzenie w skutek, którego życie straciło wiele osób. W wydarzenia naznaczone bezprzykładnym okrucieństwem, bestialstwem i krwią. Ofiarą potwora stają się bezbronni ludzie, którzy nie wyczuwają oddechu śmierci i niebezpieczeństwa.


Hanna Greń ma w sobie to coś, co sprawia, że jej powieści czyta się z rosnącą fascynacją, niepokojem, a jednocześnie niejednokrotnie z uśmiechem na twarzy. Na przemiennie kumuluje negatywne emocje, rzuca w makabrę, aby bardzo szybko rozładować owe napięcie. Daje potrzebne wytchnienie do dalszego biegu, do nowej walki. Łączy ona w charakterystyczny dla siebie sposób kryminał z powieścią obyczajową, a nawet elementami romansu. I chociaż ci, co zaznajomieni są z jej prozą bez trudu potrafią przewidzieć pewne zdarzenia, to i tak nie psuje to zabawy. A o to przecież chodzi. Trudno zakwalifikować ją jako autorkę thrillerów kryminalnych czy kryminału. W tym pierwszym bowiem chodzi o emocje, przeżycia i wszechobecną tajemnicę, kiedy w kryminale sensu stricto stawia się na śledztwo. U Greń te dwa elementy silnie przenikają się i wcale nie trzeba być wielbicielem powieści kryminalnych, aby znaleźć to coś, co jest w stanie przytrzymać uwagę czytelnika. To coś, dzięki czemu wpadniemy niczym śliwka w kompot. Jednocześnie buduje opowieść z dużym naciskiem na aspekt psychologiczny - życie z traumą i pernamentnym lęku, który niszczy relacje międzyludzkie, a z drugiej strony popycha do nadmiernej ufności.


Gasnące światło to powieść dająca szerokie pole do interpretacji. Sam tytuł można rozumieć wielorako. Dla mnie jest to gasnące światło radości, miłości i normalności. Czymś po czym najgorszy mrok nie jest straszny. Coś co sprawia, że niczego już bardziej nie sposób się bać. Z drugiej strony gasnące światło lęku, które wymaga wysiłku i do gaszenia, którego potrzeba drugiej osoby. W każdym razie Hanna Greń dostarcza przez parę dni sporej dawki emocji i wrażeń trudnych do zapomnienia.


Polecam. 

Moja ocena 8/10



            Wydawanictwo Czwarta Strona 

niedziela, 8 grudnia 2024

W GŁĄB, KATARZYNA BONDA

Przygnębiająca rzeczywistość z którą mierzy się wiele polskich rodzin. W najnowszej powieści W głąb królowa polskiego kryminału zabiera w świat polskich dziecięcych szpitali psychiatrycznych.


Do biura detektywistycznego Jakuba Sobieskiego zgłaszają się znajomi Ady, Urszula i Paweł Gajdowie. Ich córka cierpi na poważne zaburzenie psychiczne i przebywa w krakowskim szpitalu psychiatrycznym. Tam doszło do zabójstwa jednej z pacjentek i dziewczynka została oskarżona o śmierć koleżanki. Rodzice wierzą w niewinność dziecka, ale tymczasem wszystkie tropy prowadzą do niej. Sobieski rusza do stolicy małopolski, przy czym szybko odkrywa, że samo zlecenie stanowi jedynie wierzchołek góry lodowej. 


Szare mury dziecięcego szpitala psychiatrycznego, surowe zasady panujące w placówce i pytania bez odpowiedzi, a ci, którzy mogą udzielić odpowiedzi nabierają wody w usta. Katarzyna Bonda już od początku nie ma litości dla nikogo. Nie oszczędza ani czytelnika ani bohaterów, lecz brutalnie wrzuca w rzeczywistość z którą musi się mierzyć wiele rodzin. Obserwujemy dzieci, które nie tylko nie akceptują własnej płci ale na skutek reakcji społeczeństwa, nieustannie planują samobójstwo. Polskie prawodawstwo zamyka je w szpitalach psychiatrycznych, a tam już czeka je piekło. Surowy, wyzuty z wszelkich ludzkich uczuć personel, faszerowanie psychotropami i zapinanie pasami, pobyt izolatce to tylko skromny początek tego, co czeka na tych, sprawiających problemy. Ci, którzy przejmują się losem młodych pacjentów w praktyce są bez szans niesienia ulgi ich cierpieniom. Autorka w posłowie stwierdza, że przedstawiła w delikatny sposób stan polskiej psychiatrii dziecięcej, więc aż krew  w żyłach mrozi się na myśl, jak wygląda ona w praktyce. Bezduszny regulamin, kontrola przesyłek i osób wchodzących na teren placówki nie chronią ich przed samodestrukcją czy gwałtem. A to czym nieustannie poznajemy z lektury zwala z nóg. 


W głąb jest powieścią z jednej strony odsłaniająca stan polskich szpitali psychiatrycznych, ale jednocześnie przeraża dodatkowo kruchością ludzkiej psychiki. Tym, jak jesteśmy glinianym, łatwym do zniszczenia naczyniem. Choroba psychiczna niszczy ciało i umysł, niszczy rodzinę i więź międzyludzką. Zawsze jest trudna do zaakceptowania przez najbliższych. Rodzina buntuje się i wścieka, nie mogąc zaakceptować strasznej prawdy. Najgorsze, kiedy osoba chora zostaje na łasce tych, którzy z niej chcą czerpać zyski. Niestety pełno jest hien i potworów, którzy widzą w tym doskonały zarobek. A szpital nie jest w stanie zadbać o bezpieczeństwo i spokój pacjenta. Dlatego tak ważne jest wsparcie jakie dzieci udzielają sobie wzajemnie, pomoc ludzi dobrej woli pragnących nieść ulgę i niezaślepionych w bezduszny regulamin. To właśnie takie osoby w chorym dziecku widzą tego najmniejszego człowieka.


W głąb to pełnokrwisty kryminał z silną warstwą emocjonalno - obyczajową. Dla mnie osobiście to do tej pory najmocniejsza część z detektywem Jakubem Sobieskim. Od jakiegoś czasu wyraźnie widać, że Katarzyna Bonda nie tylko aspiruje do miana królowej polskiej powieści kryminalnej, ale też zamierza być głosem poruszającym trudne tematy społeczne.


Polecam. 

Moja ocena 8/10



                  Wydawanictwo Muza