niedziela, 19 listopada 2017

DOLA ANIOŁÓW - J.R. WARD


         W wielu przypadkach, potwierdza się niepisane „prawo kontynuacji”, polegające na tym, że następna część jest gorsza od  poprzednika. Następstwem tego, pozostaje nie smak i poczucie totalnego rozczarowania. Oczywiście zasady tej nie wolno generalizować, gdyż niejednokrotnie kolejna odsłona cyklu pozostaje na tym samym poziomie co pierwsza, a nawet może być o wiele lepsza. Przemyślenia te, towarzyszyły również czytelnikom Królów Bourbona. W chwili zapowiedzi drugiego tomu i informacji, że całość stanowić ma trylogię; zarówno przeciwnicy jak zwolennicy mogli zastanawiać się nad tym, co dostaną w kolejnych częściach. Jedni mieli nadzieję, że nadal będzie to cudowna opowieść o dynastii z amerykańskiego południa – jak zapowiada wydawca; drudzy z nutką niepewnością czekali na miłe rozczarowanie, że wszelki rozgoryczenie poprzednim tomem pójdzie do lamusa.

         J.R. Ward w „Doli aniołów” ponownie przenosi się do rezydencji Bradfordów znajdującej się w centrum szalejącego nad nią tsunami i w chwili gdy cały towarzyszący blichtr może okazać się tylko miłym wspomnieniem.

            Easterly przygotowuje się na pogrzeb seniora rodu Williama Wyatta Baldwine, który po dokonaniu olbrzymich malwersacji finansowych i długów,  skutkujących praktycznie bankructwem jego rodziny, popełnił samobójstwo skacząc z mostu. W tej sytuacji głową Bradfordów zostaje Lane. Mężczyzna z każdym dniem odkrywa coraz gorszą prawdę o ojcu i poznaje kolejne jego mroczne sekrety. Przede wszystkim jednak musi ratować matkę i rodzeństwo, przed grożącą im ruiną finansową, a do ich drzwi pukają kolejni wierzyciele. Na dodatek okazuje się, że starszy pan niekoniecznie popełnił samobójstwo, lecz coraz więcej śladów wskazuje, że padł ofiarą….. morderstwa. Odpowiedzialnym za to może być najstarszy syn zmarłego, Edward. Powszechnie znany jest jego konflikt z ojcem, a obecnie coraz bardziej szuka zapomnienia w alkoholu i w  romansie z córką swego stajennego, Shelby. Tym samym  zamyka się w swoim świecie, nie mając zbytniej ochoty na zajmowanie się sprawami rodzinnymi. Ich siostra, Gin przeżywa dramat z powodu zbliżającego się wielkim krokami małżeństwa z Richardem Pfordem – mężczyzną znęcającego się nad nią; oraz kłopotami z córką, Amelią. Jedynymi osobami, na które Lane może liczyć pozostają przyjaciele Samuel i Jeff, jak również ukochana Lizzy. Wspólnie postarają się uratować rodzinną posiadłość przed bankructwem, jednak także tym razem, wrogowie nie śpią i walce tej będzie mało osób, którym może on bezgranicznie zaufać. Szczególnie, że byli pracownicy Williama wyraźnie dają do zrozumienia, że nie akceptują młodego Baldwina w roli ich szefa, mało tego dowie się o kolejnym nieślubnym dziecku jego zmarłego ojca. W chwili, gdy upadek wydaje się nieuchronny na horyzoncie pojawi się człowiek, od którego wszystko będzie zależeć i faktycznie do niego należy rozdawania kart.

            Po lekturze „Królów Bourbona”  byłem nieco rozczarowany książką, po recenzję tego tomu zapraszam TUTAJ. Z tego powodu do „Doli aniołów” podszedłem nieco z rezerwą, z jednej strony byłem ciekaw losów grzesznej rodziny z amerykańskiego południa i czy J.R. Ward uda się stworzyć powieść zdolną wciągnąć mnie bez reszty; z drugiej jednak w natłoku tytułów proponowanych przez rynek wydawniczy nie miałem zbytniej ochoty na dalsze czytanie, czegoś co do złudzenia przypomina „Modę na sukces”  czy „Dynastię”.  Muszę przyznać, że druga część opowieści o magnatach z Kentucky pozostawiła po sobie pozytywne uczucia. Przede wszystkim całość utrzymana jest w podobnym tonie. Nadal mamy intrygi, obserwujemy świat grzesznych przyjemności mając do czynienie z niesamowitym wręcz bogactwem i przepychem. Jednak autorka na całe szczęście odeszła od formatu opery mydlanej, na rzecz próby stworzenia ciekawej powieści obyczajowej. Przede wszystkim wątek romansowy głównych bohaterów zepchnięty został na margines, a główna oś fabuły skupia się na odkrywaniu coraz bardziej pogarszającej się sytuacji  finansowej Bradfordów i próby ratowania rodu przed bankructwem, jak również na osobach Edwarda i Gin.  Jeśli chodzi o pierwszy wątek, podobnie do „Królów…” autorka rysuje szerokie tło społeczne. Obserwuje się ludzi, którym nowy porządek niekoniecznie przypada do gustu przez co szybko mogą okazać się jednymi z najbardziej niebezpiecznych wrogów obecnego dziedzica rodzinnej fortuny. Szczególnie, że starzy z żoną Lane`a, Chantal na czele nie dają o sobie zapomnieć. Kobieta próbuje zabrać to, co pozostało jeszcze z dawnej fortuny męża. W tym celu  nie będzie przebierać w środkach.  Musze przyznać, ze poruszanie się w świecie wielkiej finansjery, poznawanie mechanizmów funkcjonowania wielkich korporacji, w których dochodzi do ostrego konfliktu między właścicielem a radą nadzorczą było dość interesujące. Pisarka we właściwy sobie sposób odsłania kulisy ich życia, jak również podaje przepisy prawne mogące działać na szkodę zarówno Bradforda, jak również zarządu Bradford Bourbon Company.  Stąd uczestniczenie w walce mężczyzny o utrzymanie rodowej spuścizny daje wiele emocji. Zwłaszcza w obliczu przechodzenia przez niego przyspieszonego kursu dojrzewania rozpoczętego w pierwszej części, aby móc nie tylko stanąć na czele firmy, lecz również rzeczywiście złączyć rodzinę, której każdy z członków żyje już swoim życiem. Do tego dochodzi dramatyczny obraz Edwarda borykającego się z demonami przeszłości oraz próbującego coraz bardziej zawalczyć o siebie i swoich bliskich. Jednak rany zdane przez ojca nadal są żywe u niego, nie dają o sobie zapomnieć. Nic więc dziwnego, ze synowie zmarłego czują coraz większą nienawiść do niego, tym bardziej, że cały czas nie wiadomo do końca, jak wielu ludzi padło ofiarami Williama. Głównym zadaniem jednak Lane`a będzie nie tylko walka z długami, ale przede wszystkim walka o nieupodobnienie się do człowieka, którym przez cale życie pogardzał.

            Wreszcie historia Gin i jej wewnętrzna metamorfoza jest na pewno jednym z bardziej przejmujących wątków tej powieści. Rozkapryszona córeczka tatusia prowadząca dotąd beztroskie życie, staje się ofiarą domowej przemocy i męża tyrana. Z jednej strony boi się panicznie biedy, z drugiej jednak strony trudno jej uwolnić się od despoty. Tym bardziej, że będzie musiała bronić przed nim swą córkę, Amelię dla której nigdy nie była dobrą matką. A teraz nie chce, aby podłość Pfroda dotknęła również jej dziecko. To co szczególnie zaskakuje w opowieści Ward to, że każdy z Bradfordów musi walczyć sam o siebie, żyje swoim życiem, a rodzeństwo praktycznie w ogóle nic nie wie o sobie, o problemach z jakimi każde z nich się zmaga. To ich przyjaciele obserwując ich fatalne położenie próbują wyciągnąć pomocną dłoń, a brat będący za ściana kompletnie nie ma pojęcia o piekle, jakie za przechodzi jego siostra. Jednak w pewnym momencie to właśnie bolesne doświadczenie najbardziej zbliży ze sobą matkę i córkę mających tylko siebie nawzajem i tylko one same muszą o siebie zadbać. Mam wrażenie, że właśnie osoba Gin w pewnym stopniu w zamyśle autorki ma nieco wstrząsnąć czytelnikiem i zachęcić go do większego zainteresowania tym co dzieje się w jego rodzinie. Tym bardziej, że kobieta ma siniki na ciele, których w dziwny sposób żaden z domowników zajętych sobą nie zauważa. Za to właśnie należą się największe brawa dla „Doli aniołów”, że łamie schemat typowej opery mydlanej, w której to nad parą bohaterów wisi sieć intryg, mających na celu rozdzielenie ukochanych; lecz pokazuje życie prawdziwych ludzi stanowiące odzwierciedlenie problemów także zwykłych śmiertelników.

            Ponadto podobnie, jak w „Królach Bourbona” samo napięcie budowane jest powoli i osiąga w ostatnich stu stronach swoją kulminację. Dzięki temu całość akcji pędzi z zawrotną szybkością, co chwilę obserwujemy kolejnych bohaterów, do których nigdy nie można mieć pewności, czy nie są najgorszymi z grzeszników, a może okażą się przyjacielem pomagającym wyjść z tarapatów. Samo zaś zakończenie jest wręcz elektryzujące, a po przeczytaniu ostatniego zdania ma się ochotę sięgnąć po kolejny tom serii. I o ile nie do końca rozumiałem zamysł stworzenia trylogii, teraz wydaje mi się to nienajgorszym pomysłem. Dzięki temu Ward zyskała więcej przestrzeni na budowanie swoich bohaterów, a na pewno potrafią oni zaskakiwać i każde z nich należy do mocnych charakterów, o których trudno zapomnieć.

            Na koniec nie koniecznie polecam czytanie „Doli aniołów” bez poznania „Królów Bourbona”  oba tomy stanowią pewną całość i znajomość tego co działo się wcześniej w życiu Bradfordów, łączące ich relacje, doświadczenia i błędy przeszłości okazują się kluczowe do zrozumienia tego, z czym obecnie przyjdzie im się zmagać.

Polecam,

Moja ocena 6/10

                                         Źródło: Wydawnictwo Marginesy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz