niedziela, 22 października 2017

CZERWONE DZIEWCZYNY - KAZUKI SAKURABA


Uwielbiam historię rozgrywające się w egzotycznych miejscach. Do takich z całą pewnością należy Japonia. Kojarzona z krajem kwitnącej wiśni, a dla pokolenia dzisiejszych trzydziestolatków, również ojczyzną mangi, w której to zaczytywałem się w wieku nastu lat. Dla wielu osób – do których zaliczam się i ja- zarówno jej historia, jak i kultura jest albo w ogóle nieznana, lub znana jedynie fragmentarycznie. Z tego powodu bardzo chętnie sięgam właśnie po tę, powiedzmy, „orientalną literaturę”, z jednej strony oczekując solidnej książki na wysokim poziomie, z drugiej zaś lepszego poznania tego miejsca i poszerzenia wiedzy o nim. Tym bardziej, że Japonia zalicza się do tych magicznych dla mnie miejsc, które szalenie potrafią oddziaływać na  wyobraźnię, choćby poprzez swój krajobraz, zwyczaje czy kobiety ubrane w kimono. Taką okazję odbycia kolejnej literackiej podróży miałem i tym razem, szczególnie, że już nie było w niej kojarzonych z Japonią, gejsz lecz zwykli ludzie i Japonia tuż po zakończeniu II wojny światowej.

Taką niezwykłą wędrówkę po swoim kraju, zafundowała Kazuki Sakuraba, której imię oznacza „drzewo” a więc, coś co potrafi przetrwać dziesiątki lat i nawet szalejące nad nim burzę nie złamią i nie spalą go. Podobnie do bohaterów jej najnowszej powieści „Czerwone dziewczyny. Legenda rodu Akakuchiba” pokazującej tytułową rodzinę, mającą być – w zamyśle autorki- odpowiednikiem do amerykańskich Kennedych.

 

Manyo to dziewczyna wychowana przez tak zwanych „ludzi gór” będących odpowiednikiem naszych Cyganów. Pewnego jednak dnia, została przez nich porzucona, musząc tym samym liczyć już jedynie na własne siły. Kilkuletnim dzieckiem zaopiekowała się miejscowa rodzina. Jednak różniąc się ciemną karnacją skóry od reszty dzieci, stała się przedmiotem drwin. Prowodyrką w dokuczaniu Manyo jest córka miejscowych bogaczy, Midori, zwana przez wszystkich „Złota rybką”. Jej rodzina zaliczana jest do jednego z dwóch najpotężniejszych rodów w Benimidori, mieszkająca w domu nazywanym „czarnym na dole” w przeciwieństwie do Akakuchibów, mających dom odpowiedni do ich nazwiska – aka czyli czerwony- dom czerwony u góry. To właśnie u tych dwóch klanów pracowała miejscowa ludność. Jednak wydawałoby się zupełnie przypadkowe spotkanie Manyo z Tatsu Akakuchibą na zawsze zmieni życie dziewczynki. Z rozmowy z kobietą dowiaduje się,  że w przyszłości ma poślubić jej syna Yojiego. Nie wiele jednak osób zna jej sekret. Posiada bowiem, niezwykły dar jasnowidzenia. Dzięki, któremu widzi latającego, jednookiego mężczyznę. Nie wie jednak kim on jest, wie tylko, że na pewno spotka go w swoim życiu. Mija kilkanaście lat, i zgodnie z zapowiedzą seniorki rodu poślubia Yojiego. Wówczas w domu męża  poznaje Tojohisę, mężczyznę z jej wizji. Posiadany dar pozwoli niejednokrotnie ostrzec bliskich przed grożącym im niebezpieczeństwem, jak również przysporzy jej olbrzymiego cierpienia. Po wielu latach zostaje matką, Kemari. Córka zaliczy się do zbuntowanej młodzieży i stajanie na czele miejscowego gangu motocyklowego „Żelazne Anioły”. A po wielu latach zostanie ku zaskoczeniu bliskich uznaną autorką mangi. Wreszcie dopiero, córka Kemari, Toko będzie najzwyklejszą kobietą, która żyje w przekonaniu, że niczym specjalnym się nie wyróżnia, a znając historię swej rodziny uważa, iż jest ich niegodna. Jednak to właśnie najmłodszej z rodu Akakuchibów przypadnie rola rozwiązania zagadki tajemniczego morderstwa w jej rodzinie, o którym to na łożu śmierci wspomniała wnuczce Manyo.  Właśnie te trzy kobiety, odznaczą silne piętno na dziejach rodu Akakuchibów. To historia kobiet pragnących miłości, kobiet samotnych, często rozczarowanych życiem jakie przyszło im wieść, i odznaczone piętnem przeszłości, która jest u nich zawsze żywa.

„Czerwone dziewczyny. Legenda rodu Akakuchibów” to moje pierwsze spotkanie z japońską pisarką, Kazuki Sakurabą, której to, jak podaje wydawca, powieści kilkukrotnie ekranizowano, zarówno w postaci filmu fabularnego, jak również anime. Dla niewtajemniczonych, anime to ekranizacja najczęściej właśnie mangi, którą to jak zdradziłem w zarysie fabuły zajmowała się jedna z bohaterek powieści. Poza tym jest ona laureatką wielu prestiżowych nagród, takich jak na przykład Naoki Prize, czy Mystery Writers of Japan Award przyznaną właśnie dla „Czerwonych dziewczyn”. Moim zdaniem całkowicie słusznie, bowiem książka ta, co zresztą uświadomiłem sobie całkowicie przypadkowo, jest utrzymywana dzięki niezwykłej wręcz plastyczności języka w tonie mangi, gdzie zupełnie bez trudu mogłem wyobrazić sobie poszczególne sceny, dokładnie tak, jak gdybym właśnie miał przed sobą je narysowane w komiksie. A poza tym nastrój powieści, melodyjność języka sprawia, że również bardzo dobrze oddaje  charakter enki, czyli sentymentalnej piosenki japońskiej. Sakuraba wspomina w książce  o tych charakterystycznych dla jej kraju elementach kulturowych, i właśnie cała opowieść jest utrzymywana w tym tonie. Zdałem sobie z tego sprawę, po wysłuchaniu kilku enki, i gdyby podłożyć ich linię melodyczną do tekstu powieści, to na pewno by świetnie ze sobą współgrały. I o ile w przypadku „Krótkiej historii siedmiu zabójstw” Marlona Jamesa, mówiło się, że jest w rytmie reagge, to „Czerwone dziewczyny” utrzymane sią w rytmie enki i mangi. Stąd gorąco polecam czytanie tej książki właśnie przy słuchaniu tych sentymentalnych ballad japońskich, które nomen omen bardzo ułatwiają lekturę i wejście w język Sakuraby. Za co autorka ma u mnie duże uznanie.

Drugim natomiast to dość szczegółowe pokazanie japońskiej kultury i historii, a sama historia rodzinna staje się jedynie pretekstem do ich pokazania. Dzieje się tak przede wszystkim, dzięki umiejscowieniu akcji powieści na przestrzeni kilkudziesięciu lat, w których to Japonia musiała podnieść po porażce w II wojnie światowej, przestawiając swą gospodarkę na  przemysł z zachodzącą jego modernizacją. Dla wielu ludzi miejscowe fabryki były, jakby wręcz drugim domem, i nic dziwnego, że w chwili zastępowania siły ludzkiej nowoczesnym parkiem maszynowym, uważali, że w ich życiu nastąpił koniec pewnej epoki. A w nowych warunkach było im niezwykle trudno się odnaleźć.
Jednak dzięki tej polityce ekonomicznej następowała zarówno zmiana oblicza Tokio z państwa bankruta wojennego, wielkiego przegranego, na kraj nowoczesny i liczący się dzięki sile przemysłu na arenie międzynarodowej. Co ciekawe, Sakuraba mimo, że akcja „Czerwonych dziewczyn” zaczyna się w roku 1953, a więc kilka lat po zrzuceniu przez USA bomby atomowej na Hiroszimę i Nagasaki, nie wspomina jakie to wydarzenie odcisnęło piętno w umysłach Japończyków.
Ponadto podobnie do innych państw przeżywających w latach siedemdziesiątych XX wieku bunt młodzieży, raz na skutek rewolucji seksualnej, dwa bazującego na niej ruchu hippisowskiego, w którym to młodzi ludzie buntowali się przeciwko skostniałym dla nich zasadom życia, którym według nich kierowali się ich rodzice. W Japonii, jak pokazuje autorka, nie było jako takich „dzieci kwiatów”, lecz znakomicie w tej dziedzinie zastępowały je gangi motocyklowe, do których należały również kobiety. Wdawały się one między innymi w różnego rodzaju bójki, przemierzały połacie kraju, sprzeciwiali się temu wszystkiemu co było ważne dla ich rodzin: a więc małżeństwo przynoszące familii wymierne korzyści, wykształcenie, ciężka praca itp.  Jednak wraz z biegiem czasu i obserwacją, jak ich ideały umierały, gdzieś na przestrzeni lat i sama wolność decydowania o sobie, która była tak ważna dla nich jeszcze nie tak całkiem dawno, gdzieś przemijała – stopniowo wchodzili w okowy społecznie akceptowanego zachowania. Jednak nie wszyscy. Cześć z nich bowiem jeszcze bardziej zbliżała się na drogę przestępczą poprzez handel narkotykami na uczelniach wyższych czy uprawieniem prostytucji, między innymi za pomocą sekstelefonu. Poznając ten okres historii Japonii, gdzieś uzmysłowiłem sobie, jak mimo różnic kulturowych, mentalnych ludzie zamieszkujący różne kraje świata, są sobie bliscy i bardzo do siebie podobni. A również obecnie kraj ten między innymi za sprawą rozwijającej się sieci call center, do złudzenia jest identyczny z wszystkim tym, co również znamionuje kraje europejskie, a więc: pośpiech, wielogodzinna praca, różnego rodzaju tzw. „wygodne sposoby” dostępu i inwestowania swoich środków finansowych, sprzyjających do pracowania coraz więcej i coraz wydajniej.
Sakuraba więc pokazuje olbrzymi „kawał historii”, dokładnie określa pewne epoki charakterystyczne dla dziejów tego kraju, funkcjonujące w nomenklaturze japońskiej, choćby Rok Ognistego Konia czyli 1966 rok. Dziewczyny urodzone wówczas należały później właśnie do zbuntowanej młodzieży. Poza tym również koniec panowania cesarza Hiroszito również kończy pewna epokę zachodzących w Japonii zmian. Tym samym poza wciągającą w moim odczuciu fabułą, autorka również daje lekcje historii tego kraju.
Jednocześnie dokładnie opisuje ciekawostki kulturowe, takie jak: wspominane enki, manga, ale również ceremonie ślubną, pogrzebową – na której to nadaje się zmarłemu imię pośmiertne. Zwyczaj ten wywodzi się z buddyzmu i nadane miano określa czym osoba, która odeszła z tego świata zajmowała się za życia, co ją wyróżniało. Jednocześnie często może ono mieć charakter pejoratywny, a nawet cyniczny. Do tego dochodzi wiara w zmarłych mogących kontaktować się ze światem żywych i wiele innych jeszcze ciekawostek, jak choćby w momencie braku najstarszego syna, po śmierci ojca to mąż córki stawał na czele rodzinnego przedsiębiorstwa. Tym samym  „Czerwone dziewczyny” stają się również fenomenalnym wręcz sposobem pokazania zupełnie nieznanych elementów kulturowych, po poznaniu których zmienił się mój sposób postrzegania tego kraju, już nie tylko jako ojczyznę mangi, anime, gejsz czy origami ale kraj niezwykle bogaty kulturowo, różnobarwny, intrygujący i niezwykle ciekawy.

Innym ważnym w moim odczuciu plusem powieści, stanowią bohaterowie. Są oni zupełnie różni od siebie, podobnie jak każdy człowiek jest inny. Trudno w ich przypadku mówić o ludziach „złych”, czy typowych czarnych charakterach. To zwykłe osoby, mające swoje dobre i złe cechy, kierują się miłością, własnymi pragnieniami bogactwa czy pomnażania rodzinnej fortuny w przypadku mężczyzn, a kobiet bycia ważną w świecie silnie zmaskulizowanym, Chociaż w trakcie lektury, ma się wrażenie, że jest zupełnie odwrotnie i niby mąż ma być głową domu, jednak kobieca szyja decyduje o wszystkim. Obserwuje się wiec rywalizacje między żoną a kochanką Walkę o to która z nich będzie  ważniejsza w życiu pana domu, co znów przerzuca się na rywalizację między ich dziećmi. Niby wszyscy żyją w zgodzie, lecz nie brakuje szczypty podstępu i intrygi mającej pokazać kto stoi wyżej w hierarchii. Osobiście bardzo polubiłem Toko Akakuchibę, której niezwykle mocno kibicowałem w odkrywaniu własnej wartości. A gdzieś właśnie próba rozwiązania sprawy morderstwa, jakiego niby miała dopuścić się jej zmarła babcia, stała się drogą w odkrywaniu jej samej. To kobieta, należąca do jednych z tych, których spotyka się codziennie na ulicach miast wszystkich państw świata. Pracuje w firmie, która absolutnie nie daje jej satysfakcji, lecz frustrację. A sam opis jej pracy w biurze obsługi klienta do złudzenia przypomina rzeczywistość panująca w salach call center, z wszechobecną kontrolą, tzw. „poganianiem” mającym na celu zwiększenie produktywności. 

Ci zwykli ludzie nadają powieści dużej wiarygodności i łatwo jest identyfikować się z nimi, bez względu ile czytelnik ma lat. Osoby starsze może szybciej utożsamią się z historią Manyo, która dorastała w przekonaniu dziecka porzuconego, tęskniącego za swoimi, uległa żona i synowa, matka troszcząca się o dzieci, kobieta – mam wrażenie – nieszczęśliwa w małżeństwie, jednak niezdolna do pójścia za głosem serca. I dzieje tych wszystkich bohaterów oraz marzenia i doświadczenia uniwersalne dla ludzi wszystkich czasów i krajów, znakomicie oddaje ostatni akapit „Czerwonych dziewczyn”:

Przyszłość Toko Akakuchiby zaczyna się dziś. Podobnie jak twoja. I właśnie dlatego liczę, że w tej przyszłości kraina, gdzie wszyscy się urodziliśmy, będzie tym samym osobliwym, tajemniczym i pięknym światem co zawsze”.

 I tak niech się stanie nam wszystkim. Ja ze swej strony oczywiście polecam  „Czerwone dziewczyny” Kazuki Sakuraby, uznając je za najlepszą książkę 2017 roku, jaką do tej pory przeczytałem. To jedna z tych lektur, która silnie zapada w pamięć i duszę na długo, a bohaterowie nie dają o sobie zapomnieć. Książka mądra, poniekąd sentymentalna niczym japońska enka, we wspaniały sposób odsłaniająca i odkrywająca najbardziej ukryte zakamarki ludzkiej duszy.

Moja ocena 10/10

                                Źródło: Wydawnictwo Literackie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz