niedziela, 31 marca 2019

ROZEDEPTAŁEM CZARNEGO KOTA PRZEZ PRZYPADEK, FILIP ZAWADA


O zakonnicach prowadzących dom dziecka, o życiu wiejskich bękartów, o szukaniu szczęścia i codziennym zmaganiu się, aby być twardym, o próbie zrozumienia tego, co niezrozumiałe oraz nie logiczne, opowiada Filip Zawada w Rozdeptałem czarnego kota przez przypadek.


Wyobraźcie sobie, że jesteście małym, dziesięcioletnim chłopcem, który na tle młodszych dzieci z waszego bidula, jest dorosły.  Musi zajmować się młodszymi „braćmi i siostrami”, jak również każdego dnia udowadniać swoją siłę. Pragnie szczęścia, miłości, jednak doskonale zdaje sobie sprawę, że są one dla niego wręcz nieosiągalne. Bojąc się rozczarowania odstrasza kolejnych adopcyjnych rodziców i dalej broni pozycji króla wiejskiego sierocińca. Każdy kto się z niego śmieje, wytarza go w gównie – bo to jedna z ulubionych gier bękartów, dostaje kopala w dupę. Jedynymi dorosłymi z którymi ma styczność to: mniszki, miejscowy proboszcz – ale oni nie bardzo mają poczucie humoru i lubią wymierzać kary, za zbytnią elokwencję dorastającego dziecka, na szczęście znajdzie się i pani Stefania częstująca słodyczami, jak również marząca aby mieć synka takiego, jak on. Tylko z czego tu się cieszyć? Znów jakiś bachor zastąpi go i zabierze bliską mu osobę. Jedynymi przyjaciółmi są czarny kot Szatan i Błażej, chociaż jest debilem i beksą. W takim to twardym świecie musi funkcjonować. Jego świat zamyka się w domu Bożym, szkole i przy klasztornym podwórku, rządzi się surowymi prawami i nie może być w nim miejsca na żadną najmniejsza nawet słabość. Co gorsze nawet na nadzieję, lepszego jutra, gdyż można się szybko rozczarować. Nie ma jednak tego złego, co nie mogłoby być gorsze. Zawsze się może się  pocieszyć faktem, że dzieci w Afryce mają gorzej. U nich zawsze wszystkiego brakuje, jedynie uczucie głodu mają w nadmiarze.
            Wie za to, że tylko kilka prawideł jest pewnych. Za brzydkie wyrażanie się, zbytnie filozofowanie nie dostanie deseru, będzie stał w kącie, a dorośli zajmują się samymi pierdołami – z wyjątkiem kierowcy cystern. I jak w tym wszystkim być mądrym i zrozumieć to, co dzieje się wokół niego, szczególnie, gdy w niewyjaśnionych okolicznościach znika ukochany Szatan.


Filip Zawada stworzył książkę nie dobrą, ale fenomenalną. Taką, która już od pierwszych stron zachwyca językiem, stylem, ale przede wszystkim głębokością zawartej w niej myśli. Używa często ironii, swoistego sarkazmu do wyrażenia życiowej mądrości. Same rozdziały są krótkie, nieraz jednozdaniowe i skupione wokół jednej kwestii przewodniej,  Przede wszystkim zaś autor gra na najczulszych strunach ludzkiego serca, odwołując się do pragnienia miłości, posiadania bliskiej osoby, na którą w każdych okolicznościach można liczyć, pragnienia zdobycia upragnionego szczęścia, stanowiącego dotąd zakazany owoc i pewnie tak już będzie zawsze, znalezienia bratniej duszy i pustce po utracie  przyjaciela. Nawet jeśli on jest denerwujący, niezbyt rozgarnięty, to poza nim nie ma się nikogo, w chwili, gdy pójdzie inną drogą –  znów pojawia się, tak dobrze znane uczucie straty, które trudno wypełnić. To piękna opowieść o poszukiwaniu własnego miejsca na Ziemi, próbie zrozumienia wielu trudnych mechanizmów, jakimi rządzi się dorosły świat ze swoim niejednokrotnie brakiem jakiejkolwiek logiki.  Franek za pomocą posiadanego zasobu słów próbuje się wytłumaczyć rzeczywistość. Zdefiniować pojęcia trudne do zdefiniowania, jakim jest na przykład szczęście.


Człowiekowi wydaje się, że szczęście to jest moment, kiedy wyskakuje się z samolotu razem z parasolem, który bez żadnych problemów się otwiera, i kiedy człowiek tak spokojnie się unosi i myśli, że nie może być lepiej i że to jest szczęście, okazuje się, że zaczyna padać deszcz, ale nie na człowieka, bo przecież człowiek ma parasol. Szczęście to jest nadwyżka tego wszystkiego, co człowiek dostaje od życia.


Rozdeptałem czarnego kota przez przypadek to opowieść o tęsknocie za byciem kochanym, codzienną adaptacją nieżyczliwej i skostniałej atmosfery panującej w zakonnym sierocińcu, do takiej, w której można poczuć się bezpieczniej, pewniej, którą lepiej się rozumie i zna się prawa pozwalające na unikanie dodatkowych kar.
 

Dzięki Zawadzie dostajemy własnego Mikołajka, osadzonego wśród zakonnic, w realiach polskiej wsi i często naszego zaściankowego światopoglądu. Franciszek to nie tylko główny bohater książki, ale również jedyny występujący w niej narrator. To on opowiada o życiu wśród zakonnic, własnych marzeniach, przebytym dniu, czy z jego ust poznajemy stosunek mieszkańców do wszelkiej maści odmieńców. Lokalnymi odmieńcami są bękarty, ale w pewnym momencie pojawia się ktoś, kto wzbudza  większą od nich niechęć. Jest nim Sadza, czarnoskóre niemowlę porzucone w oknie życia. Wywołuje on u wychowanków początkową postawę ostrożności, lepiej się od niego trzymać z daleko, uważa się go za kogoś głupszego i mniej rozgarniętego. Dla dorosłych takie dziecko, to wstyd i hańba dla rodziny, więc nic dziwnego, że rodzina pozbyła się takiego Murzyniątka. Tym samym autor zaczyna wychodzić poza ramy dziecięcego świata z jego psotami i zabawami, ale również wprowadza czytelnika w świat prowincji, która ma nie mniej surowe reguły od tych panujących w klasztornych murach. Oddaje często występującą w naszych społecznościach purytańską moralność, próby zamiatania własnych grzeszków pod dywan, mimo iż religia dla większości stanowi główną oś kręgosłupa etycznego.


Rozdeptałem czarnego kota przez przypadek stanowi swoisty sprzeciw wobec niesprawiedliwości, bezsensownego upokarzania słabszych, bunt w stosunku do próby stłamszenia samodzielności myślenia i wyciągania własnych myśli, które wykraczają poza ogólnie przyjęty światopogląd. Mimo zaadoptowania nieżyczliwej rzeczywistości wypełnionej przemocą, w chłopcu pojawia się bunt wobec świata, Boga, przejawia się refleksja nad kruchością życia, nad przemijaniem, bezsilnością  i często pojawiającym się w ludzkim życiu uczuciem bezsensu.


Filip Zawada dał czytelnikom książkę praktycznie nieodkładalną, taką do której będzie powracać wielokrotnie, nawet aby przeczytać jedno zdanie czy rozdział. Dotyka tematów trudnych: samotności, tęsknoty, pragnienie znalezienia bratniej duszy, dzięki której nasz świat stanie się mniej złowrogi. To słodko-gorzka refleksja nad nami samymi, mimo, że okraszona j sporą dawką humoru, to jednak jest to śmiech przez łzy. Stanowi świeży oddech w polskiej prozie odsłaniającą, jak bardzo często wyimaginowana rzeczywistość może różnić się od tej codziennej i szarej, w jakiej przychodzi nam egzystować.  Po przeczytaniu ostatniej strony pojawia się kluczowe pytanie A ty? Które już każdy z nas musi zinterpretować  sam, jakim Ty jesteś, czego pragniesz, a może czego się boisz.


Polecam,
Moja ocena 10/10
 
                                                     Źródło: Wydawnictwo Znak

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz